fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Zawód tłumacz, czyli szara eminencja świata literatury i jej wybitni powojenni przedstawiciele

Kim jest tłumacz literacki, z jakimi dylematami przychodzi mu się zmierzyć i w jakie tarapaty może wpaść – spróbuję znaleźć na to odpowiedź.

Pierwsza z czyhających nań pułapek, to z pewnością wieloznaczność mogąca być siłą, ale i przekleństwem.

Edward Balcerzan w eseju ,,Poetyka przekładu artystycznego” twierdzi, że: ,,rodzimy utwór literacki napisany w danym języku jest wypowiedzią jednorazową, jednokrotną. Istotą pojedynczego dzieła oryginalnego jest złożona w nim niepowtarzalność. Natomiast  przekład jakiegoś utworu obcojęzycznego ma zawsze charakter wypowiedzi jednej z wielu możliwych”[1].

Tłumaczka Maria Kurecka zalecała, aby nie trzymać się sztywno kanonów i petryfikacji, ponieważ słowa także podlegają modom i przedawnieniom. Tłumaczone w dwudziestoleciu międzywojennym nowele, już w latach 70-tych XX wieku wydawały jej się (zapewne słusznie) ,,udziwnionymi bez powodu, obciążonymi nalotem młodopolszczyzny, niekiedy zwrotami niezrozumiałymi.[…] Gdy Tomasz Mann pisze zwyczajnie:<<Die Schule war aus>> każde dziecko w Niemczech tak powie, gdyż zwrot ów oznacza po prostu, że danego dnia lekcje w szkole się skończyły, nie oznacza natomiast, że w szkole skończono naukę, jak czytamy w polskim tłumaczeniu. Zastanawia w przekładzie Tonia Krögera informacja, że uczniowie nieśli torby ,,z psiej skóry”, lecz gdy zajrzymy do mannowskiego oryginału przekonamy się, iż dziwaczne owe torby były ,,szkolnymi tornistrami z foczego futra” (Seehundranzen).Choć zaledwie kilka wierszy dalej w tekście tejże noweli Schulmappen, które równoznaczne są ze szkolnymi teczkami, przetłumaczone zostały na polski jako – tornistry.[…] Gdy prosty człowiek relacjonując emocjonalną przygodę, jakiej przed chwilą zaznał, opowiada: ,,Ich steckte ja dazwischen”, można po polsku wyrazić to najzwyczajniejszym utknąłem (ugrzęzłem) tam czy w tym, lecz dojść trudno, skąd w przekładzie polskim bierze się przedziwne: ,,ustrzągłem tam”. Lecz nie o poszczególne zmyłki, potknięcia czy przeinaczenia tu chodzi. Omylny, roztargniony, wreszcie też bezradny lub po prostu znużony bywa każdy człowiek, a któż na podstawie własnych doświadczeń bardziej o tym wiedzieć i pamiętać powinien, jeśli nie tłumacze”[2].

Już z tego krótkiego fragmentu wyłania się obraz trudności i widać, że tłumacze dzielą się na dosłownych i tych, którzy szukają najbliższego w danym języku zamiennika, synonimu, ale nie kalki językowej, która po przetłumaczeniu może stać się po prostu niezrozumiała.

,,W jaki sposób istnieje literackie dzieło tłumaczone z języka obcego? ,, […] przekład jest normalnym dziełem literackim, choć rządzą nim te same prawa strukturalne, to jednak istnieje on inaczej niż utwory literatury rodzimej. I dopiero po wykryciu tej odrębności, po wykazaniu owego inaczej, można zająć się własnymi instrumentami badawczymi”[3] – pisał Balcerzan, którego definicje przytacza w swej książce Kurecka.

Przywołuje ona  także ciekawy przykład z ,,Nocy i Dni” Marii Dąbrowskiej, pisząc, że jest pewna scena, którą warto przypominać wszystkim parającym się trudną sztuką przekładowych pozycji.

Nim przejdę do przytoczenia owego wspomnianego fragmentu książki Dąbrowskiej, pragnę uwypuklić informację, że sama Kurecka (zresztą słusznie i niezaprzeczalnie) uważała: po pierwsze przekład/ tłumaczenie za sztukę, a po drugie: zawód swój za niełatwy.

A teraz już głos oddaję Dąbrowskiej i Kureckiej:  ,,Do Bogumiła Niechcica zgłasza się pewnego dnia ubogi Szymszel z Kurzy narzekając, że zasiał owies, który nawet wzeszedł, później jednak, mimo wszelkich starań, doszczętnie zmarniał. Owies – tłumaczy cierpliwie Szymszelowi dobry gospodarz Niechcic – potrzebuje najpierw, żeby go dobrze zasiać, a potem, żeby go, jak już puści, przybronować. Na to Szymszel z ubolewaniem: – Przepraszam wielmożnego pana. Ja go przybronowałem. Bogumił Niechcic poruszył się niecierpliwie, a po niejakiej chwili rzekł: – Trzeba go było nie bronować. Nie wyjaśnił tej rzeczy bliżej”- pisze dalej Dąbrowska, [4] a podsumowuje Kurecka słowami: ,,Tego żadne wyjaśnienie, żadna książka i żadna rada nie nauczy. Trzeba na oślep, a jednak bez omyłki, z siebie samego wiedzieć, czego potrzebuje wschodzący owies”[5].

Jak zatem przetłumaczyć nieprzetłumaczalne (i nie mam tu na myśli idiomów)? A no czerpiąc z językowego wyczucia, intuicyjności i znajomości języka (nie tylko języka, z którego się tłumaczy- co oczywiste, ale i z najczęściej przebogatego, acz zindywidualizowanego języka twórcy).Dlatego dobrze jest znać i bazować na znajomości także innych dzieł pisarza, którego utwór się tłumaczy.

Ponownie oddaję głos Kureckiej: ,,Kraina słowa – tajemnicza zawsze, choć zwodniczo przystępna, dla wszystkich otwarta w zgrzebnej, zwierzchniej, powszedniej, potocznej swej warstwie, pozornie też tylko nonszalancko niedbała, umownie skrótowa, na przełaj lub nagłym skokiem rozległe obszary w jeden łącząca tak codzienna, tak niby dobrze znana, a ileż kryjąca niespodzianek, uroków, sideł, zasadzek, tajemnic. Jakże różnie w konkretnych przekładach kształtują się owe konfrontacje ze słowem. Jak z kolei – rzecz ma się ze żmudnymi próbami przenoszenia mowy obcej na własną?”[6]

Pewnie bardzo różnie, bo w końcu nie od dziś wiadomo, że bywają lepsze i gorsze tłumaczenia. Ale od czego zależy ich sukces? Z pewnością nie od dosłowności, bo od tej radzą nam się przecież trzymać z daleka. Może zatem od tego ulotnego i nieopisywalnego wyczucia i intuicji. A przy tym istotne są, szczególnie w warstwach dialogowych (choć nie tylko), znajomości dialektów, regionalizmów, jednostkowych cech mowy np. poszczególnych przedstawicieli warstw społecznych.

W hiszpańskim eseju z 1937 r. pt. ,,Blaski i cienie przekładu” Jose Ortega y Gasset pisał: ,,Czyż przekład nie jest beznadziejnie utopijnym wysiłkiem? […] Tak też rzecz ma się ze skromnym zajęciem, jakie nazywamy przekładem. W hierarchii prac intelektualnych jest ono chyba najpośledniejsze. W końcu jednak okazuje się wyjątkowe. Praca pisarza […] łączy się z nieustannym dokonywaniem drobnych włamań w spoistość gramatyki, ustalonych norm jej stosowania i posługiwania się językiem. Jest to akt ciągłej rebelii przeciw otaczającemu światu, coś w rodzaju przewrotu. Pisarstwo wymaga pewnej radykalnej nieulękłości. Tłumacz  natomiast jest zazwyczaj indywidualnością skłonną do podporzadkowania się. Z nieśmiałości obrał sobie ten właśnie, najpośledniejszy rodzaj zajęcia. I oto staje wobec potężnego, policyjnego aparatu gramatyki i konieczności topornego jej stosowania. Cóż pocznie z rebelianckim tekstem? Czyż to nie za wiele wymagać od niego, by i on-w dodatku na cudzy rachunek- stawał się rebeliantem? Przezwycięża własną nieśmiałość i zamiast postąpić wbrew przepisom gramatyki, czyni coś wręcz przeciwnego: zamyka tłumaczonego autora w więzieniu normalnego języka, czyli go zdradza – traduttore, tradittore[7]/ [8].

Widzimy tu zatem kolejny dylemat tłumacza, czy ,,utemperować”, ugładzić, podporządkować, czy wesprzeć w rebelianckiej oryginalności, kontrze?!

Obok takich zdrad pojawiają się jeszcze zdrady podwójne. ,,Tak zwane przekłady z drugiej ręki, dokonywane na podstawie innego obcojęzycznego tłumaczenia oryginału, należą chyba doprawdy do największych przestępstw, jakich dopuścić się może tłumacz”[9].

Co to właściwie znaczy: dobre tłumaczenie i dobry tłumacz?

Według Ortegi (i cytującej go w swej poszerzonej o przykłady wypowiedzi) Kureckiej: ,,tłumaczy dzieli się na dwa rodzaje: na złych i dobrych utopistów. Źli utopiści to ci, którzy beztrosko wierzą w możliwość pełnej realizacji wszystkiego, cokolwiek człowiek dokonać zamierza, pragnie czy planuje. Przystępując do tłumaczenia – czyli korygowania naturalniej rzeczywistości, która ograniczając ludzi do stref poszczególnych języków utrudnia im porozumienie – bynajmniej nie zastanawiają się nad tym, jak tłumaczyć, lecz śmiało przystępują do każdej przekładowej pracy, przeświadczeni, że zdołają jej sprostać. Praktyka wykazuje zresztą, że zawsze istniała i nadal chyba istnieć będzie rzesza tych utopistów, ochoczo produkujących różne niestrawne zakalce, pełne nonsensów i do żadnego  już ludzkiego języka niepodobne. Zamiłowanym zbieraczem takich dziwotworów był Julian Tuwim przytaczając w ,,Pegazie dęba” różne ich przykłady, z których ku nauce i przestrodze można się było dowiedzieć, że ciche życie (ein Stilleben) wisi zamiast martwej natury na ścianie, do pokoju wszedł minister z trójzębem (Dreispitz) zamiast w trójgraniastym kapeluszu na głowie, a nawet, że ktoś spojrzał pesymistycznie na dentystę, który leżał na podłodze jak nieświeży.[…]

Dobrzy utopiści przeświadczeni są, że zamiar uwolnienia ludzi od ograniczeń, jakie im stwarza naturalny ich język, da się urzeczywistnić tylko w przybliżeniu.[…] Starają się nie ulegać złudzeniom, a w pracy swojej kierować się względami umiaru i rozsądku. Stąd paradoksalna z pozoru teza o absolutnej niemożności dokonania choćby poprawnego tylko przekładu wbrew pozorom budzi nadzieje, a także w najwyższym stopniu nobilituje pracę tłumacza i pozwala prawdziwie docenić jej znaczenie.[…] Szacunek dla tłumaczonego autora i jego dzieła musi tu w zgodnych proporcjach mieszać się z inwencją translatorską, z wyczuleniem i akustyczną wrażliwością tłumacza na różnorodne, zmienne rodzaje i rytmy nie tylko poezji, lecz i prozy, kadencję i strukturę zdań, płynną melodyjność długiej frazy, lub przeciwnie – celową szorstkość, dosadność, brutalność, skrótowość, czy nawet niedbałe rozchełstanie”[10].

Ortega uważał, że tłumacz: ,,Powinien z pełnym poczuciem taktu posługiwać się swoim ojczystym językiem, osiągając przez to cel podwójny: stając się po prostu łatwy do zrozumienia, lecz jednocześnie odbiegać nieco od języka, pospolicie będącego w użyciu. Podwójne to zadanie jest jednak trudniejsze od tańca na linie”[11].

Na przestrzeni lat mieliśmy (pisząc to wciąż żywię nadzieję, że nadal mamy, wspaniałych kontynuatorów tej niełatwej sztuki przekładu) wielu wybitnych tłumaczy, którym niejednokrotnie udawało się udowodnić, że balansowanie na tej cienkiej linie nie tylko bez upadku, ale i z sukcesem, jest osiągalne i możliwe.

 Tymi, o których chcę wspomnieć na początku, byli tłumacze:  Maria Kurecka-Wirpsza i Witold Wirpsza oraz Krystyna Tarnowska-Konarek i Andrzej Konarek. Tak się składa, że były to również dwie pary małżeńskie. Może ten zawód łączy?

Maryla (1920-1989) i Witold (1918-1985) Wirpszowie

,,Co ich łączyło? Przede wszystkim chyba – poza uczuciem – literatura.[…] Ojciec był życiowo raczej niezaradny, skupiony przede wszystkim na swojej twórczości […] matka […] była wszakże osobą zaradną i w zasadzie to ona, kosztem własnego pisarstwa, zajmowała się tak przyziemnymi kwestiami jak zarobkowanie, często podejmując się względnie dobrze płatnych chałtur, takich jak tłumaczenie ścieżek filmowych czy pracy tłumaczki kabinowej. […] Dbała nade wszystko o stworzenie warunków pracy, w której się spotykali podczas zajęć translatorskich: tu tworzyli znakomity team – matka, od zawsze dwujęzyczna [obywatelka Wolnego Miasta Gdańska, czyli posiadająca obywatelstwo gdańskie przyp. red.], błyskawicznie potrafiła przygotować  << surowy>> przekład, który później, czasem w ostrej z nią dyskusji, literacko szlifował ojciec, którego niemiecki, co prawda wyśmienity, był jednak językiem obcym. […] Okres pracy rodziców nad  tłumaczeniem Doktora Faustusa Tomasza Manna – kłótnie między nimi dotyczące poszczególnych wersji przekładowych czy rozumienia jakichś pojęć, osiągały niekiedy wymiar ideologicznej awantury ”[12]– pisał ich syn, poeta – Aleksander Wirpsza, szerzej znany pod pseudonimem Leszek Szaruga.

Maria – po polsku i niemiecku mówiła od dziecka (była dwujęzyczna, więc równie sprawnie posługiwała się zarówno jednym, jak i drugim językiem), znała również biegle: francuski, angielski, rosyjski, włoski, duński i łacinę, a w latach trzydziestych (czyli już jako osoba dorosła) nauczyła się także mówić i czytać po kaszubsku.

Witold – oprócz polskiego znał niemiecki, angielski, francuski, łacinę i rosyjski – tym  ostatnim porozumiewał się z matką Lidią Spandoni-Basmandżi Wirpszową, z pochodzenia Greczynką (z Odessy), która nigdy nie nauczyła się mówić po polsku, mimo iż wyszła za Polaka i zamieszkała w Wolnym Mieście Gdańsku.

Witold: ,,[…] uczę się angielskiego z wielką zresztą niechęcią, uważając, że język ten przypomina raczej bełkot murzyński, niż środek porozumiewania się ludzi kulturalnych”[13].

Maria i Witold wyżej cenili język niemiecki, który lepiej znali i który był im po prostu bliższy, więc to głównie z tego języka dokonywali przekładów.

Po wojnie, w latach siedemdziesiątych osiedli zresztą (po wcześniejszym pobycie w Austrii i Szwajcarii) właśnie w Niemczech, w Berlinie, gdzie pozostali do końca swoich dni.

Raz jeszcze oddajmy głos synowi Wirpszów, który tak oto wspomina rodziców: ,,Oboje lubili pracę przekładową – matka dla niej samej, ojciec przede wszystkim jako rodzaj ćwiczenia warsztatowego pozwalającego mu poddawać próbie własną polszczyznę”[14].

Jak się poznali?

Ojciec Witolda, Stanisław Wirpsza ,,był współtwórcą i dyrektorem gdyńskiej Stoczni Nauta”[15], zaś ojciec Marii, Aleksander Kurecki prowadził w Gdańsku przedsiębiorstwo spedycyjne ,,Trans- mar”, które miało też liczne filie w innych miastach. Kureccy mieszkali w Gdańsku przy ul. Parkowej 1, zaś Wirpszowie w Gdyni przy ul. Beniowskiego 13. Obu panów łączyły wspólne interesy, ale też od czasu do czasu spotykali się w sytuacjach prywatnych, stąd też ich dzieci się znały.

Później drogi Marii i Witolda  na wiele lat się rozeszły. Marylka, po śmierci mamy, która zmarła młodo na gruźlicę, trafiła do przyklasztornej szkoły z internatem w Szymanowie, gdzie spędziła kilka lat u sióstr Niepokalanek. Panował  tam ogromny rygor i (zamiast wychowania) tresura. Natomiast Witold gdy wybuchła wojna, dostał się do oflagu.

Oboje samotni, odizolowani od najbliższych, odnowili ze sobą kontakt, tym razem korespondencyjny. I właściwie tak zaczęła się ich świadoma znajomość i uczucie. Pobrali się w 1945 r. w Krakowie.

Tym co mnie najbardziej zaskoczyło w biografii Marii, nazywanej przez męża Marylką, był jej stosunek do powstania warszawskiego. Choć jako sanitariuszka brała w nim czynny udział, oceniała ten zryw negatywnie, ale ponownie oddajmy głos jej synowi:,, mówiła o tym [o powstaniu przy. red.] mało i niechętnie, uważając decyzję o jego podjęciu za zbrodniczą”[16].

Kiedy Maria i Witold postanowili zbudować poważną relację, tak napisał o tym młody Witek w jednym z listów: ,,Tak bardzo bym chciał, aby mogła to widzieć moja matka – tak mało miała radości w życiu”[17].

Przywołuje też w listach mamę Marylki: ,,Miałem wtedy coś 6 lat. Mama Twoja przyszła do nas w odwiedziny i zasiedziała się trochę dłużej, a mnie kazano o 8 godz. iść do łóżka, z czem jak zwykle nie bardzo się mogłem pogodzić. Po umyciu się pobiegłem jeszcze raz do starszych, tym razem… w stroju Adama. Kiedy moi rodzice, wielce zgorszeni, zwrócili mi uwagę, że młody dżentelmen nie powinien w takim stanie pokazywać się paniom, odpowiedziałem, że przecież p. Kurecka ma córeczkę i że w takim wypadku nie ma się czego wstydzić, bo przecież jest do takich widoków przyzwyczajona. Oczywiście śmiech na sali. Mama Twoja wzięła mnie wtedy na ręce, zaniosła do sypialnej i własnoręcznie włożyła koszulkę, położyła spać”[18].

Dzieciństwo Witka

,,Cele, którym pieniądze winny służyć, wytyczyłem sobie takie: uzyskanie pewnego stopnia niezależności, zdobycie odpowiednich wygód, zaspokojenie potrzeb kulturalnych i urządzenie domu. I na to ostatnie kładę największy nacisk, dlatego może, że domu zaznałem w życiu serdecznie mało[19].

To wyznanie jest o tyle zaskakujące, że rodzice Witolda kochali swego jedynaka, a przy tym byli ludźmi światłymi, majętnymi, obracającymi się w zacnym towarzystwie (bywali np. u pani Szulc- Rembowskiej  – właścicielki  pierwszej polskiej, pionierskiej firmy w Gdańsku, która zajmowała się eksportem drzewnym i innymi, dbała o to, by eksport polski nie był wyzyskiwany przez Gdańsk. […],, Była to wielka firma spedycyjno—maklerska, zatrudniająca przeszło 300 robotników i 30 pracowników umysłowych, prowadząc spedycję w trzech działach: drzewnym, zbożowo-mącznym oraz w dziale drobnicy w imporcie i eksporcie”[20].

I jak wyznawał dalej Witold: ,,[…] Równowagi[…] tej zresztą nigdy w życiu  nie miałem zbyt wiele, zwłaszcza, jeśli chodzi o życie rodzinne, którego nie zaznałem prawie wcale – prawie wcale chyba nie miałem prawdziwego dzieciństwa…”[21]

Zgoła inaczej widziała to Marylka, która opisuje Witka w swej książce, ukrywając go pod innym wszakże imieniem: ,,Był jeszcze Fil (czyli Filip) również jedynak, nieco starszy od pozostałej gromadki, o czarnym kosmyku niesfornie spadającym na lewe oko, smukły, zwinny, przez resztę dzieci otaczany atencją zmieszaną z zazdrością. Fil bowiem był cudownym dzieckiem. Miał absolutny słuch i takie zdolności, że – niespełna dziesięcioletni- dawał już koncerty, wprawdzie we własnym jeszcze domu, lecz na prawdziwym, półkoncertowym steinwayu i przy udziale dorosłej, licznej publiczności. A poza tym pisał wiersze”[22].

Przywołuje też Maria w swej autobiografii inną ciekawostkę związaną z jej relacją z Witoldem (książkowym Filem):,,Niezapomnianą <<Wyspę skarbów>> wykradłam Filowi. Widywaliśmy się jeszcze niekiedy, choć już coraz rzadziej. Lata robiły swoje: on prawie kończył gimnazjum, gdy ja borykałam się z pierwszymi dopiero wiadomościami z dawno przezeń już zgłębionych dziedzin. Spoglądał więc na mnie z nieukrywaną wyższością, dokuczał, ciągnął za warkocze, toteż niepostrzeżone zwędzeniu mu książki napełniało mnie cichą, tajoną, a przecież wielką radością udanej zemsty”[23].

 

Maria Kurecka-Wirpsza vel Wirpszowa

Swój wiersz[24] zadedykowała jej poetka Barbara Sadowska.

Moja pogoda- noc

Wybrzeże co posiada upór wędrujący

Ale to nie jest podróż

Dopisanam do reguł gry nawet do jakości

ale to nie jest wierność

……………………………………………….

Wścielę tu jeszcze zdanie ,,moja pogoda- noc”

Patrząc na ciebie o

czaszka która twarz sobie obrała za okno

ale to nie jest czułość

………………………………

Zmysłowienie ciebie – gdzie jesteś

bo tu tylko myśl o tobie niczym luźno biegnący źrebak

wzdłuż linii brzegowej wpisanej w bursztyny

Maria Kurecka – jest przede wszystkim znana jako tłumaczka literatury niemieckojęzycznej, przełożyła (wspólnie z mężem): ,,Doktora Faustusa” Tomasza Manna, ,,Homo ludens” Johana Huizingi oraz wiele innych dzieł, w tym także z języka francuskiego ,,Dżumę” Alberta Camusa.

W 1947 r.,, we Francji wyszła <<Dżuma>>, która od razu stała się przebojem. Na paryskim stypendium przebywała Joanna Guze[25] i […] ona, chociaż dopiero poznawała język francuski, zapaliła się do przekładu Camusa. Spóźniła się o włos. Kiedy nadesłała do redakcji <<Nowin Literackich>> próbkę swego tłumaczenia, tygodnik właśnie drukował fragment <<Dżumy>> w debiutanckim przekładzie Marii Kureckiej […]”[25].

Dzieciństwo/ Szkoła:

Maria w swej autobiografii, o miejscu w którym mieszkała w czasach szkolnych, pisze tak: ,,Internat klasztorny z założenia był wysoce ekskluzywny, niewiarygodnie drogi, ale też odpowiednio zorganizowany i niemal stuprocentowo gwarantujący opuszczającym – po upływie należytych lat – jego progi córkom arystokracji, ziemiaństwa bądź sfer bankowo- przemysłowych, szlif jak najlepiej ułożonych panien z dobrego domu”[26].

Ale też w innym miejscu swej książki wyraża odmienną oń opinię: ,,Wylęgarnia. Hodowla (pepiniera).Ścisła i czujnie strzeżona izolatka. Do perfekcji doprowadzona tresura. Cyrk?”[27].

Panował tam rygor i całe szerokie spektrum mniej lub bardziej wyrafinowanych kar: pozbawienie deseru, zakaz odzywania się przez dzień lub nawet kilka dni, stawianie do kąta, klęczenie na grochu, izolatka, cenzura listów nadchodzących z domu oraz różne kary cielesne (od wymierzania łap drewnianą linijką po bicie pasem, aż do bicia namoczonymi brzozowymi rózgami), na domiar złego wolno było spać tylko na plecach (inny rodzaj snu uznawany był za niemoralny), a zakonnice z latarkami sprawdzały w nocy, czy aby na pewno wszystkie panny śpią na wznak.

Ojciec Marylki przywoził  z podróży książki (w tym baśnie) po niemiecku i zachęcał: ,,Słuchaj, kto raz poznał łaciński (a tak) alfabet, da sobie radę z obcymi językami, przynajmniej w sporym kawałku Europy – po prostu czytaj! A jeśli czego nie rozumiesz, zapytaj”[28].

Córka najpierw zadawała mnóstwo pytań, ale z czasem sama coraz więcej rozumiała.

Maria w szkole prowadziła specjalny notes, który dość szczegółowo zdołała zapamiętać i opisać: ,,Gruby, chyba z 600- kartkowy gładki brulion w połyskliwej, tekturowej, jasnobrązowej okładce, spojony ciemnobrunatnym pasem płótna na grzbiecie opatrzyłam ozdobnym napisem: Silva rerum latinarum[29] i gromadziłam w nim skrzętnie – prócz przydatnych składniowo – gramatycznych zawiłości – przeróżne sentencje, anegdoty bądź luźne wiadomości”[30].

Maryla lubiła także porównywać polskie przysłowia z  niemieckimi i francuskimi, wierząc że prędzej czy później, ta umiejętność do czegoś jej się przyda.

Najbardziej była jednak zafascynowana łaciną. Do tego wszakże stopnia, że jeszcze jako uczennica  napisała sztukę pt. ,,Martyrium Martae”, czyli ,,Męczeństwo Marty” wzorowane  na ,,Quo Vadis”. W szkole przetłumaczyła też fragment ,,Eneidy” Wergiliusza, tak to wspominając: ,, Pod wpływem czytanego tekstu, pod wpływem narastającego we mnie rytmu robię rzecz szaloną: tłumaczę Wergilego na polski wierszem – trzynastozgłoskowcem rytmicznie tętniącym we mnie i – o zgrozo!-rymowanym w typie aa/bb itd. Porywa mnie ta praca, zanurzam się w niej, nie patrzę nieszczęsna na zegarek i gdy wreszcie przytomnieję, wiem, że już nie starczy mi czasu, by dopisać w zeszycie poprawny przekład tego fragmentu prozą. Dzwonek. Zdeterminowana zamykam i oddaję zeszyt trochę zaniepokojona […]”[31]. Dostała piątkę i uwagę od nauczycielki, że ta, nie jest pewna, czy łacińskie wiersze po polsku należy rymować.

Marylka w pewien sposób zachęcona tym sukcesem, napisała list do pisma ,,Filomata’’, które było poświęcone literaturze antycznej, załączając ów fragment ,,Eneidy”, który oni niemal natychmiast na swych łamach wydrukowali. To był jej prawdziwy debiut.

List od redaktora pisma Ryszarda Ganszyńca pełen pochwał, aprobaty i zachęty do dalszej współpracy, przypięła sobie agrafkami do mundurka na plecach. I chodziła tak, dopóki dyrektorka szkoły nie zganiła jej za brak pokory.

Honorarium nie wchodziło wtedy w grę, ale za to od ojca w nagrodę otrzymała ,,Pieśni Horacego” po łacinie i po niemiecku. Niestety dom i całe jego wyposażenie podczas wojny zajęli Niemcy.

Maria była skromna: prosiła, by ojciec podczas odwiedzin nie podjeżdżał pod szkołę samochodem, wstydziła się pisać piórem, które było złote i zawierało grawer z  jej imieniem i nazwiskiem, podczas gdy koleżanki miały zwyczajne ze stalówką, wstydziła się jo jo, które było wtedy bardzo modne, ale koleżanki miały drewniane, a ona perłowe, więc swoje schowała na dno szuflady.

Ojciec Marylki pobawiony domu i firmy, został aresztowany i zamordowany w Dachau w grudniu 1940 r.

Maria pozbawiona rodziny, majątku i jakiegokolwiek wsparcia, musiała odtąd radzić sobie sama.

W styczniu 1941 r. dzięki znajomości języków obcych podjęła pracę sekretarki w Warszawie w Państwowym Monopolu Zapałczanym przy ul. Królewskiej 3. Była to firma z kapitałem szwedzkim. Do tego wątku jeszcze powrócimy przy życiorysie naszej kolejnej wybitnej tłumaczki.

Krystyna Tarnowska-Konarek (1918-1991) z domu Horko i Andrzej Konarek (1914-1996)

Nie będę ukrywać, że ta para tłumaczy była zawsze najbliższa mojemu sercu i pozostaje wciąż w mej serdecznej o nich pamięci. Bardzo mi zależało, by powstał o nich osobny artykuł, jednak gromadzony latami materiał okazał się niewystarczający by temu sprostać i nic nie wskazuje również na to, by miało się to w najbliższym czasie zmienić. A jako, że bardzo chciałam ocalić ich od zapomnienia, przedstawię, to, co wiemy na pewno:

Krystyna Tarnowska – Konarek z d. Horko – urodziła się 25.X.1918 r. (choć niektóre źródła podają rok 1917, a nawet 1915) w Sosnowcu, zmarła 1.VI.1991 w Warszawie.

Jej rodzicami byli Aniela Dawidson i Włodzimierz Wawrzyniec Horko, miała trzech braci: starszego Tadeusza (1913-1976) oraz dwóch młodszych, którzy zginęli w powstaniu warszawskim w wieku 20 i 17 lat: Andrzeja (1924-1944) i Macieja (1927-1944).

Ojciec Krysi był inżynierem, piastował przed wojną stanowisko dyrektora Spółki Akcyjnej Elektrowni Okręgowej w Zagłębiu Dąbrowskim, niestety zginął w wypadku samochodowym mając zaledwie 42lata, a miało to miejsce 06.02.1928 r. (choć niektóre źródła wskazują także rok 1929).

Rok po śmierci ojca Krysia wraz z matką i rodzeństwem opuściła rodzinny Sosnowiec, by przenieść się do Warszawy. W stolicy uczęszczała najpierw do Państwowego Żeńskiego Gimnazjum im. Marii Konopnickiej, a następnie do prywatnego  liceum Haliny Gepnerówny.

W 1935 r. również w Warszawie podjęła studia na wydziale Politycznym prywatnej Szkoły Nauk Politycznych.

Dwa lata później przerwała owe studia i wyszła za mąż za adwokata Kazimierza Tarnowskiego, jednak już rok później, czyli w roku 1938 ponownie je podjęła, tyle że tym razem na polonistyce Uniwersytetu Warszawskiego.

Niestety wybuchła wojna, która naznaczyła Krystynę, jak całe to pokolenie, cierpieniem. Podobnie jak bracia, stąpiła w szeregi Armii Krajowej i Związku Walki Zbrojnej.

W nocy z 18 na 19 lipca 1942 r. Krystyna  została aresztowana w sprawie tzw. afery szwedzkiej i więziona na Pawiaku.

Tu właśnie pojawia się wątek owego monopolu zapałczanego, w którym zatrudniona była także wspominana wcześniej Maria Kurecka.

Szwedzka firma ASEA, w której najprawdopodobniej również Krysia została zatrudniona w czasie wojny, zarządzana była wówczas przez Svena Norrmana –  polonofila i tajnego kuriera współpracującego z polskim ruchem oporu.

Aresztowano wtedy wszystkich przebywających w Warszawie Szwedów oraz około stu Polaków zatrudnionych w takich firmach jak: Państwowy Monopol Zapałczany, Polska Akcyjna Spółka Telefoniczna, Bank Amerykański w Polsce S.A. i oczywiście w ASEA, w PTE, w LM Ericsson.

Niemcy zorientowali się bowiem, że informacje o Zagładzie Żydów przedostały się na Zachód ze Szwecji, co powiązali z  firmą ASEA.

Czy Maria Kurecka i Krysia Tarnowska pracowały tam razem, czy tam się poznały – pozostaje tajemnicą. Tego nie wiadomo, wiadomo natomiast, że w latach 50-tych, wspólnie dokonały przekładu utworu Jacka Lindsay’a ,, Stracone prawo”, czyli wtedy zapewne już się znały.

Po upadku powstania, w którym Krystyna walczy na Starym Mieście jako sanitariuszka, wywieziona zostaje do obozów koncentracyjnych: Auschwitz i Rawensbruck.

W marcu 1945 r. Krysi udaje się uciec z transportu jenieckiego i do maja tego samego roku pracuje w niemieckim gospodarstwie rolnym.

W październiku 1945 r. wyjeżdża do matki i starszego brata Tadeusza, osiadłych już wtedy w Wielkiej Brytanii.

Najwyraźniej jednak na tyle mocno tęskni za krajem i nie odnajduje się na obczyźnie, że już w styczniu 1946 r., postanawia wrócić do kraju i zamysł ten realizuje.

Języki: znała biegle: angielski, niemiecki i flamandzki.

Przekładem zajęła się w 1948 r., debiutując tłumaczeniem A.J.Cronina ,,Zielone lata”.

W 1967 r. Krystyna rozwiodła się z pierwszym mężem Kazimierzem Tarnowskim i poślubiła Andrzeja Konarka również znakomitego tłumacza literatury.

Anna Przedpełska-Trzeciakowska o Krystynie Tarnowskiej-Konarek: ,,Była tłumaczką wielką, a niektóre jej przekłady nosiły znamiona genialności”[32].

Nagrody Krystyny Tarnowskiej-Konarek:

– w 1962 r. otrzymała Nagrodę ZAIKS-u za powieść Laurence Sterne’a ,,Życie i myśli JW Pana Tristrama Shandy”;

– w 1966 r.  Nagrodę Polskiego PEN Clubu za przekład z literatury obcej na język polski

– w 1980 r. Nagrodę Fundacji Alfreda Jurzykowskiego

Krystyna Tarnowska, Marek Hłasko i Antoni Słonimski w Domu Pracy Twórczej w Oborach. Zdjęcie pochodzi ze Zbiorów  Bibllioteki Związku Literatów Polskich.

Andrzej Konarek – urodził się 3.VI.1914, zmarł. 7.I.1996 w Warszawie, był filologiem klasycznym i tłumaczem oraz dyplomatą piastującym urząd I sekretarza Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1946-1948 w Londynie.

Tłumaczenia:

Nathaniel Hawthorne, Opowieści z zaczarowanego lasu (różne części)

Saul Bellow, Dar Humboldta

Josif Brodski, Mniej niż ktoś. Eseje

Peter Green, Aleksander Wielki. Biografia

– Roger Lancelyn Green, Król Artur i Rycerze Okrągłego Stołu

Prokopiusz z Cezarei, Historia sekretna

Pamela Lyndon Travers, Mary Poppins – na ulicy Czereśniowej – i Numer Osiemnasty

Robert Louis Stevenson, Wyspa skarbów

Isaiah Berlin, Jeż i lis

Nathaniel HawthorneOpowieści z Zaczarowanego Lasu

Roger Lancelyn Green, Robin Hood z zielonego lasu

Edward Morgan Forster, Droga do Indii

Sterling North, Wilczek

Zbigniew Brzeziński, Wielkie Bankructwo. Narodziny i śmierć komunizmu w XX wieku

Inne wybitne tłumaczki, o których chciałabym wspomnieć to:

 Anna Przedpełska-Trzeciakowska, Joanna Guze i  Maria Skibniewska

Wspólny mianownik wszystkich  tych osób, to ukończenie dobrych szkół, wychowanie w patriotycznej postawie, kult Piłsudskiego, szczęśliwe życie rodzinne przerwane wojną,  przeżycia wojenne (udział w powstaniu): Anna Przedpełska-Trzeciakowska, Maria Skibniewska, Krystyna Tarnowska i Maria Kurecka.

,,Czy przeżycia wojenne wyczuliły je na tandetę i fałsz w literaturze? Czy tłumaczyły dobre książki, bo za dużo przeszły, żeby brać się na plewy? […] czy przeżycia powstańcze przełożyły się jakoś na stosunek do książek, wymagania, jakie się stawia literaturze?”[33]

Jedna z nich Anna Przedpełska-Trzeciakowska na tak postawione pytania odparła: ,,Jedyną pozostałością po powstaniu była lojalność wobec tego, co za nami. To znaczy absolutna niemożność akceptacji tego, co nadeszło później, i brania  w tym udziału ‘’[34].

Ma z pewnością na myśli komunizm, socrealizm i tak ścisłe powiązanie polityki z literaturą (jej nową, agitacyjną i ideologiczną rolę).

Bycie tłumaczką dla każdej z nich stawało się także (jeśli nie przede wszystkim) ucieczką od otaczającej je rzeczywistości na rzecz przeniesienia się w inne rejony i pokłady równoległych rzeczywistości, częstokroć bliższych ich przedwojennym wspomnieniom. Tego rodzaju ucieczka w pracę pozwalała zabezpieczyć byt (nierzadko swój i rodziny), a przy tym nie oszaleć.

Były to, jak wspomniałam, kobiety wykształcone (staranna przedwojenna, elitarna edukacja pozwalała im po wojnie czerpać z tego choć takie profity, że) znające kilka języków mogły pracować właśnie jako tłumaczki.

Za czym tęskniły?

Za utraconą młodością, wolnością słowa, służbą i pracą na rzecz suwerennej, wolnej ojczyzny, za dawną przedwojenną polszczyzną i dbałością o język.Za światem całkiem innej polszczyzny, w jakim  zostały wychowane i ukształtowane.

Po wojnie książki zachodnie również wydawano, ale były w znacznym stopniu okrojone i zmienione na potrzeby socjalistycznej ideologii i indoktrynacji. O tym jak dalece zachodziła ta ingerencja tłumaczo–wydawnicza, świadczy chociażby ów fragment dzienników:

,,Jeśli wierzyć [a niby czemu nie wierzyć – przyp. red] Leopoldowi Tyrmandowi, nawet powieść <<prawomyślnego>> Aldridge’a dotarła do odbiorców w postaci spreparowanej. W Dzienniku 1954 Tyrmand notuje: Niedawno chwalił się przede mną redaktor powieści Dyplomata Aldridge. Rzecz tym śmieszniejsza, że Mr Aldridge jest brytyjskim komunistą, produkującym się na łamach <<Daily Worker>>, gdzie ogłasza  wnikliwe eseje na temat wolności kultury w komunistycznej Polsce. Spytałem redaktora [Jana Zakrzewskiego przyp. red.], czy chociaż powiadomił brytyjskiego patafiana, że musi poświęcić coś ze swej literackiej tkanki dla zdrowia polskiego proletariatu. Odparł: <<Po co? Co go to może obchodzić. Dostał pieniądze, egzemplarz po polsku, a reszta to nie jego sprawa>>”[35].

Przy takim podejściu do spraw wydawniczych i tak daleko idącemu lekceważeniu autora, nasze pracowite tłumaczki robiły co mogły, by jak najwierniej (co nie znaczy bez finezji i polotu) odtwarzać dzieła światowej literatury.

A, żeby było jeszcze bardziej humorystycznie, książka (jak widać na okładce) otrzymała Nagrodę Światowej Rady Pokoju.

Joanna Guze (1917-2009) – była wybitną tłumaczką literatury francuskiej, zwaną Boyem w spódnicy, na nim zresztą, co sama podkreśliła w jednym z wywiadów, często się wzorowała: ,,Nauczyłam się tłumaczyć na Boyu-Żeleńskim – mówiła w wywiadzie udzielonym <<Gazecie>>. – Od Boya nauczyłam się rzeczy zasadniczej, z której z początku nie śmiałam korzystać – swobody. Nauczyłam się, że dosłowność jest śmiercią każdego tłumaczenia, a nawet każdego tekstu”[36].

Przekładała dzieła Aleksandra Dumasa i Alberta Camusa, tego drugiego znając zresztą osobiście. To właśnie Camus poprosił, by miała wyłączność na tłumaczenie jego utworów na j. polski.

Tak powiedział o pani Joannie, Janusz Odrowąż-Pieniążek – dyrektor warszawskiego Muzeum Literatury: ,,To była jedna z najlepszych tłumaczek z języka francuskiego, spadkobierczyni tradycji, w której translator jest artystą, a nie wyrobnikiem, pisarzem którego pozycja jest niemal równorzędna z autorem książek”[37].

,, Joanna Guze przekładała też na język polski <<Pamiętniki zza grobu>> Chateaubrianda. Była również autorką przekładów powieści Juliusza Verne’a, ,,Trzech muszkieterów” Aleksandra Dumasa oraz pisma o sztuce Charles’a Baudelaire’a i Paula Valery’ego. Z rosyjskiego przetłumaczyła <<Ojców i dzieci>> Iwana Turgieniewa.

,,Joanna Guze wydała też tomy szkiców z historii sztuki m.in. ,,Impresjoniści” (1964 r.), ,,Na tropach sztuki” (1968 r.),  ,,Twarze z portretów” (1974 r.),  ,,Wśród bohaterów kina” (1983 r.) oraz ,,Dialogi ze sztuką” (1992 r.).” [38].

,, Uczęszczała do szkół we Lwowie: najpierw do Prywatnego Gimnazjum Żeńskiego im. J. Słowackiego, a potem do Prywatnego Gimnazjum Żeńskiego im. Z. Strzałkowskiej, w którym w 1935 zdała maturę. Od 1937 studiowała historię sztuki i filozofię na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza. Po wybuchu II wojny światowej kontynuowała studia na Wydziale Historycznym tejże uczelni, przemianowanej przez władze ukraińskie na Uniwersytet im. I. Franki”[39].

Zmarła w 2009 r. w wieku 92 lat.

Znała: angielski, francuski, słabiej rosyjski i niemiecki. Najbardziej znana jest dziś chyba z przekładów dzieł Tolkiena: ,,Hobbita”, ,,Dwóch wież” i ,,Władcy pierścieni”. Rozpoczęła także tłumaczenie ,, Silmarillionu”, którego już jednak nie zdołała dokończyć.

Podobnie jak Anna Przedpełska- Trzeciakowska, była absolwentką szkoły im. Cecylii Plater- Zyberkówny.

Teksty tłumaczyła do końca swoich dni, to nadawało sens jej życiu, każdego dnia zaplanowane 10 stron rękopisu. Nawet gdy szła do szpitala, z którego niestety już nie wyszła, najpierw zadbała o to , by jej tłumaczenie  dostarczono do wydawnictwa.

Do końca pozostała przedwojenną damą, która nie wychodzi na ulice bez makijażu, kapelusza i  rękawiczek.

Maria Skibniewska z domu Skibińska (1904 – 1984)

– ta, która ,,wybrała drogę środka: normie świeczkę, dialektyzmom ogarek”[40].

Zapytana o to skąd w 1945 roku wziął się u niej pomysł studiowania anglistyki, odpowiadała: ,,Tak naprawdę to chyba z tchórzostwa. Choć może określenie tchórzostwo jest przesadą. Miałam pewną łatwość pisania, ale zdawałam sobie sprawę, że nadchodzi epoka, w której pisać nie będzie można. Doszłam do wniosku, że przekład będzie dobrą metodą spożytkowania tej łatwości w posługiwaniu się językiem i zdobycia zawodu”[41].

Spytana o tę niezwykłą u tak młodej osoby (jaką była w 1945 r.) przenikliwość, profetyczność, intuicję, odpowiedzi upatruje  w rodzinnym domu, jego atmosferze i słowach ojca, który wskazując na państwowe flagi, mówił: ,,To nie są nasze sztandary.[…] jedną okupację zastąpiła druga, i chociaż okupant kokietuje społeczeństwo barwami narodowymi, to nie można mu ufać za grosz”[42].

Podobnie jak Maria Skibniewska, tak i Przedpełska skończyła szkołę im. Cecylii Plater- Zyberkówny, zwaną popularnie Platerką. Poszła  w ślady swojej  mamy, a jej brat Andrzej w ślady ojca. Czesne w obu szkołach było wysokie, jednak rodzice nie szczędzili pieniędzy na kształcenie swoich pociech.

Anna zwana też przez przyjaciół Hanką uczyła się francuskiego (od prywatnej nauczycielki w domu) i angielskiego w Platerce.

Brała udział w powstaniu warszawskim jako sanitariuszka. Na początku września 1944 r. poległ jej brat Andrzej (zwany w rodzinie Jędrzejem), a jej późniejszemu mężowi Witoldowi Trzeciakowskiemu podczas walk na Starówce, zmiażdżono rękę.

Po wojnie uczyły ją same uniwersyteckie znakomitości, autorytety. ,,Na anglistykę przyjęto tylko dwadzieścia dwie osoby. Zajęcia prowadzili wybitni przedwojenni humaniści. Fonetykę angielską wykładał Witold Doroszewski, późniejszy redaktor naczelny dziesięciotomowego Słownika języka polskiego[…]. Omnibus Stanisław Helsztyński[…]. Kurs filozofii dla anglistów prowadził Władysław Tatarkiewicz. Znamienitych prowadzących było wielu, ale najsilniejszy wpływ miało na nią dwóch nauczycieli: Wacław Borowy i Edgar Charles McGahan”[43].

Do Borowego uczęszczała na seminarium, obierając go na promotora, u niego poznawała przekład ,,Lorda Jima” uznawanego za patrona akowskiej młodzieży. Był to ideowiec, człowiek wielkich ideałów i czynów, który ocalił wiele cennych książek z biblioteki uniwersyteckiej. Czyż można sobie wyobrazić lepsze ideologicznie i moralnie wzorce dla młodego, kształtującego się człowieka?!

Niestety Borowy zmarł młodo, a z pozostałymi wykładowcami uczelnia nie przedłużyła umów, czas swobody odszedł.

Anna podjęła pracę w ,,Czytelniku”, największej redakcji wydawniczej ubiegłego wieku. Jednak ze swoją i męża akowską przeszłością, nie dane im było zaznać spokoju, często pod byle pretekstem byli zatrzymywani, aresztowani, przesłuchiwani i po prostu gnębieni.

Przedpełska – Trzeciakowska najbardziej znana jest z przekładów książek Jane Austen, zwłaszcza ,,Rozważnej i romantycznej”, której dosłowne tłumaczenie brzmiałoby : ,,Rozsadek i wrażliwość”. Jednak tłumaczka zgrabnie zamieniła rzeczowniki na przymiotniki i w tej formie książka (a z czasem i film) przetrwały do dziś.

Tak wspominała tamten czas w wywiadach: ,,Bardzo byłam szczęśliwa pracując nad tymi przekładami, bo to jest, zwłaszcza Jane Austin, świat, który ma pewien ustalony ład. Świat uporządkowany. Wszystko, co się wtedy działo za drzwiami mojego pokoju było bezładem, było niszczeniem, było psuciem. A u Jane Austin był ład i porządek. I ten ład i porządek zewnętrzny, hierarchiczny, łączył się z ładem artystycznym. Jane Austin jest w gruncie rzeczy bardzo poważną moralną pisarką i myślę, że te jej pastelowe powieści, delikatne, tworzyły pewną przestrzeń, w której ja się wspaniale czułam. Po prostu byłam w bardzo dobrym towarzystwie i bardzo mi to odpowiadało”[44].

Anna Przedpełska -Trzeciakowska była bardzo aktywna i w przeciwieństwie np. do Skibniewskiej dużo mniej introwertyczna, a wręcz skłonna i skora do współpracy, współdziałania.

,,W latach siedemdziesiątych, będąc szefowa Klubu Tłumacza Związku Literatów Polskich, zainicjowała legendarne dziś wielojęzyczne seminarium dla adeptów sztuki przekładu, które wychowało najwybitniejszych tłumaczy i tłumaczki następnego pokolenia”[45].

A ,,Płomieniem rewolucji”- określał ją sam Władysław Bartoszewski.

Przyjrzyjmy się,  jak dalece czasem różnią się od siebie przekłady tego samego tekstu.

Fragment ,,Wściekłości i wrzasku” Williama Faulknera w tłumaczeniu Anny Przedpełskiej -Trzeciakowskiej:

,,Ruszaj już. I jeśli co zrobisz Benjy’emu, łobuzie, nie wiem, co się z tobą stanie. Chcesz się doigrać ciężkich robót, to cię na nie poślę i to migiem”[46].

Ten sam fragment u Jędrzeja Polaka:

,,Jedżta już. A jak zrobisz krzywdę Benjy’emu, mały smoluchu, to nie wim, co ci zrobie. Prendzy czy późni trafisz na cinżkie roboty, ale ja cie tam posle w łańcuchach”[47].

Tę powieść Anna tłumaczyła dwukrotnie: w roku 1970 lub 1971 i w 2018. Zmieniły się warunki pracy, warsztat (pracowała już na laptopie), ale przede wszystkim podejście doń. ,,[…] bardzo zmieniło się moje pojęcie o przekładzie. Wtedy tłumaczyłam zdanie po zdaniu, a kiedy miałam gotowy jakiś akapit, stronę czy sytuację, opracowywałam ją na nowo. Teraz staram się zobaczyć scenę. Wydaje mi się, że od wierności słowom, dużo ważniejsza jest wierność obrazowi‘’[48].

Dokonuje poprawek i dostrzega nieścisłości w swoim poprzednim tłumaczeniu, np. ,,kędzierzawe kwiaty”  zamienia najpierw na ,,suche łodygi”, a z czasem ostatecznie  na ,,splątane łodygi”.

Nagrody:

– w 1973 r. otrzymała Nagrodę PEN Clubu za całokształt twórczości przekładowej.

 

Anna Zofia Przedpełska – Trzeciakowska (ur. w 1927)

Dorobek każdej z tych wybitnych tłumaczek jest pokaźny i imponujący, a każda z nich inspirująco niezwykła.

Co łączyło nasze tłumaczki poza oczywistym talentem translatorskim: pochodzenie, pracowitość i skrupulatność. Pracowitość granicząca z benedyktyńską wręcz dokładnością i precyzją.

Zachęcam do zapoznania się z pełnymi informacjami z  życiorysów zamieszczonych w książce ,,Trzy tłumaczki” Krzysztofa Umińskiego, bo jest tam wiele ciekawostek i smaczków, na których ukazanie książka, choćby z racji swej objętości może sobie pozwolić, a artykuł ma jednak swoje ograniczenia.

[1] M. Kurecka, Diabelne tarapaty, Poznań 1970, s.30-31

[2] Tamże, s.31-32

[3] Tamże, s.32

[4] Tamże, s.33

[5] Tamże, s.33

[6] Tamże, s. 33

[7] Za Słownikiem PWN: traduttore, traditore [wł. ,,tłumacz (to) zdrajca”], każdy przekład wypacza w pewnym stopniu myśli autora albo formę utworu.

[8] M.Kurecka, Diabelne tarapaty, Poznań 1970, s.34

[9] Tamże, s.35

[10] Tamże, 38-39

[11]Tamże, s.36

[12] W. Wirpsza, Listy z oflagu, Szczecin 2005, s.10- 11.

[13] Tamże, s. 128.

[14] Tamże, s.11.

[15] Tamże, s.8

[16] Tamże, s.8

[17] Tamże, s.86

[18] Tamże, s.92-93

[19] Tamże, s.146

[20] https://jbc.bj.uj.edu.pl/Content/369063/PDF/NDIGCZAS017225_1935_027.pdf

[21] W. Wirpsza, Listy z oflagu, Szczecin 205, s.123

[22] M. Kurecka, Niedokończona gawęda, Gdańsk 2000, s.57

[23] Tamże, s.120.

[24] B. Sadowska, Nad ogniem, Poznań 1963, s.51.

[25] K. Umiński, Trzy tłumaczki, Warszawa 2022, s.83.

[26] M. Kurecka, Niedokończona gawęda, Gdańsk 2000, s. 6

[27] Tamże, s.10

[28] Tamże,s .53

[29] W dosłownym tłumaczeniu: Las łacińskich spraw

[30] M. Kurecka, Niedokończona gawęda, Gdańsk 2000, s. 120

[31] Tamże, s.125

[32] Polski Słownik Biograficznym t. 52, s.363

[33]  K. Umiński, Trzy tłumaczki, Warszawa 2022, s.128

[34] Tamże, s.128

[35] Tamże, s.142

[36] https://wyborcza.pl/7,75410,6152907,zmarla-joanna-guze.html

[37] https://e-teatr.pl/warszawa-zmarla-joanna-guze-a63873

[38] Tamże, 38-39

[39] https://nplp.pl/artykul/joanna-guze/

[40] K.Umiński, Trzy tłumaczki, Warszawa 2022,s.183

[41] Tamże, s.114

[42] Tamże, s.115

[43] Tamże, 115

[44] Tamże, s. 167

[45] Tamże, s. 169

[46] Tamże, s. 185

[47] Tamże, s. 185

[48] Tamże, s. 188-189

Skip to content