Miałam szesnaście lat i właśnie spędzałam kolejne wakacje u mojej najukochańszej babci Łucji, na którą wszyscy mówili – Lusia. Mieszkała sama, towarzyszył jej tylko kot, a kiedy były wakacje lub ferie, również ja. W okresie świąt w domu babci przybywało ludzi, zjeżdżała się najbliższa rodzina, niestety na krótko. Lusia nawet w podeszłym wieku była piękną kobietą. Gdy jej czarne włosy przyprószył szron, a na twarzy pokazały się zmarszczki, ciągłe zachwycała urodą. Usta malowała szminką w krwistym czerwonym kolorze nawet wtedy, gdy nie wychodziła nigdzie z domu. Kiedy przyjeżdżałam do babci, zawsze w prezencie otrzymywała ode mnie pomadkę, którą kupowałam za zaoszczędzone kieszonkowe. Babcia uśmiechała się na jej widok przytulając mnie czule do siebie.
Pewnej nocy przebudziły mnie jęki. To babcia wiła się z bólu. Cierpiała od kilku godzin, miała nadzieję, że ból sam ustąpi. Nie ustąpił. Czym prędzej ubrałam się i w ciemności przemierzałam puste ulice małego miasteczka. Biegłam do cioci Lidii – córki babci, mieszkającej na drugim końcu miasta, z nadzieją, że ona coś zaradzi. Było strasznie ciemno, księżyc nie świecił i lampy uliczne także nie. Bojąc się duchów, które widziałam wyłaniające się zza drzew i wyciągające w moim kierunku swoje długie upiorne ręce oraz w obawie przed potworami wynurzającymi się z pobliskiego jeziora, biegłam jak oszalała. Mój świat strachów urósł do największych rozmiarów młodzieńczej wyobraźni, więc nawet nie wiem, kiedy zdyszana i spocona dobiegłam do domu cioci. Poza tym cierpiąca babcia czekała na ratunek… Natarczywie pukałam do drzwi, a gdy ciocia w końcu je otworzyła, nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa.
Wracałyśmy z ciocią nocną taksówką, spiesząc się do obolałej babci. Na miejscu ciocia wezwała pogotowie ratunkowe, które niemal natychmiast zabrało chorą do szpitala.
Serce pękało mi ze strachu, ciągle widziałam blado-siną twarz babci, z wykrzywionymi z bólu ustami. Martwiłam się o nią i co wieczór modliłam, mając nadzieję, że Ojciec Święty i Matka Święta wysłuchają moich próśb o jak najszybsze wyzdrowienie babci. Ta jednak z każdym dniem słabła coraz bardziej. Była poważnie chora, rak pożerał jej wnętrzności…
Stałam się gospodynią w domu babci, dbałam o jej mieszkanie, o doniczkowe kwiaty, które zalewały zielenią cały dom, tworząc z niego jakby ogród botaniczny, i o zegary… A tych ostatnich w całym mieszkaniu było kilkanaście. Budziki, zegary wiszące i stojące, z kurantem i wahadłem, zwykłe i z szybką. Stare i nowe. Wskazywały i odmierzały czas. W ciszy słychać było ich tykanie. Niczym muzyka skrzatów leśnych i koników polnych wprawiały w ruch wskazówki i wahadła. Babcia zawsze pilnowała, żeby wszystkie były nakręcone i dawały w ten sposób życie temu domowi. Spojrzałam na nie, wskazywały różne godziny, nie nakręcałam ich od kilku dni… Pomyślałam, że jak będą chodziły i odmierzały czas, to babcia będzie żyła razem z nimi, i nic nie może jej się stać. Gdy odwiedzałam babcię w szpitalu, już od progu głośno jej oznajmiałam, że zegary nakręciłam i chodzą wszystkie punktualnie, co do minuty, na co babcia z przytłumionym śmiechem wydobywała jedno słowo: ,,dobrze”, i zapadała w sen. Siedziałam przy niej na skrawku łóżka tak, by jej nie przeszkadzać, i prosiłam Boga, by ją uratował…
Minęło lato, nastały szare dni, liście z drzew w tanecznym kroku spadały na ziemię tworząc kolorowe dywany. Siedziałam w moim pokoju spoglądając przez okno na gołe drzewa. Pomyślałam, że drzewa w babcinym sadzie też pewnie są już gołe. Chciałam ją odwiedzić, ale musiałam poczekać do ferii, do zimy. Zimą pomogę jej odgarniać śnieg.
W moim pokoju na ścianie zegar z kukułką odmierzał czas. Myśląc o chorej babci spojrzałam na niego, i w tym momencie kukułka wykukała godzinę dwunastą, i nagle wahadło zegara zatrzymało się powolnym ruchem, i stanęło w miejscu….
Kiedyś obiecałam Bogu, że w zamian za uratowanie życia mojej babci, będę nakręcała zegary wszędzie tam, gdzie je spotkam. Nie wysłuchał moich próśb. Babcia odeszła wraz z ostatnim tyknięciem zegara! A ja ciągle nakręcam zegary wierząc, że tym sposobem przedłużam życie moje, babci i Twoje…