Był rok siedemdziesiąty, grudzień. Do świąt Bożego Narodzenia pozostało kilkanaście dni. Za oknem piękna zima, biało wokoło. Śniegu przybywało, skrzył się cudnie w blasku światła, a my- dzieciarnia- tańczyliśmy w rytm jego spadania: powolutku i figlarnie. Zapomniałam o całym bożym świecie, zapomniałam o obowiązkach domowych; dziś mój dyżur w kuchni, czyli moja kolej mycia naczyń po obiedzie i mycia podłogi. Mamy nie było w domu, wyjechała za miasto. Zawsze, kiedy jej nie było, do naszego domu wkradał się luz, a tato na to pozwalał. Głośno grał magnetofon, po mieszkaniu sączyła się muzyka Alibabek, a tato majsterkował. Wykorzystywałyśmy z siostrami jego dobroć i do wieczora pozostawałyśmy na podwórku, choć dzisiaj z perspektywy czasu, zastanawiam się, czy na pewno tu chodziło o dobroć?
Było już bardzo szaro na dworze. Starsza ode mnie o dwa lata Aneta zaproponowała, abyśmy wybrały się do parku. Miałam mieszane uczucia, ponieważ bałam się ciemności, ale ostatecznie nigdy nie widziałam parku wieczorem. Dałam się namówić. Szłyśmy szybkim krokiem, po piętnastu minutach byłyśmy na miejscu.
Zaczarowany park otworzył przed nami swoje wrota. Panowała cisza, jak makiem zasiał, i szarość. Nikogo nie było oprócz nas. Dwie małe istotki drepczące w kierunku srebrzysto-żółtej jasności. Tylko lampy oświetlały drzewa, krzewy i alejki. Z góry sypał śnieg. Małe lepkie gwiazdeczki, które w świetle lamp wyglądały, jak rozrzucone konfetti. Było ich więcej i więcej, spadały nam na twarze uniesione ku niebu. Nasze ubrania pokryły się puszystą śniegową powłoką. Wyglądałyśmy jak dwa małe bałwanki. Uniosłam dłonie, żeby nałapać śniegu, ale on przemykał między moimi palcami. Podskakiwałam radośnie. Delikatnie dotykałam gałązek krzewów i niskich drzew, by nie obudzić śpiących ptaków i owadów. Aneta mówiła coś do mnie głośno, a ja pokazywałam jej palcem przytkniętym do ust, by zachowywała się cicho. Oglądała się na wszystkie strony, a ja mówiłam szeptem, że ptaki śpią, drzewa śpią i krzewy też. Śmiała się ze mnie głośno i przywoływała echo:
– Halo, halo, kto tu śpi? Echo odpowiadało: Halo halo, kto tu śpi?
Moje uciszanie Anety nie pomogło. Po chwili na dróżce ukazał się mężczyzna w mundurze, z psem u swego boku. Pies miał kaganiec i trzymany był na smyczy, sprawiał jednak wrażenie potwora. Wynurzyli się nagle, jakby spod ziemi. Nie spodobało mi się to, czułam, że ta przygoda może skończyć się źle, przynajmniej dla mnie.
– Chodźcie no tu dziewczynki – przywołał nas palcem wskazującym, milicjant.
Grzecznie podeszłyśmy. Aneta zaczęła coś opowiadać o swoim tacie, ale pies zawarczał, więc szybko skończyła. Postanowiłam ratować sytuację :
– Proszę pana, my pójdziemy same do domu.
– Przecież nie będę was niósł – odpowiedział szorstko i z powagą.
Park nie wydawał mi się już taki bajeczny i zaczarowany. Pobudziły się wszystkie ptaki, drzewa i krzewy. Czar prysł, a ja wiedziałam, że mój spacer po parku wieczorową porą, skończy się łzami. Nagle wszystkie drzewa groziły mi konarami, krzewy trącały witkami, a latarnie zgasły. Było nieprzyjemnie.
Na domiar złego, w domu czekała już mama. Na mój widok w towarzystwie mundurowego skrzywiła minę, i już czułam razy na pupie. Znałam ich smak.
Pan milicjant wypisał mandat, dał stosowne pouczenie rodzicom. Ojciec zapłacił, a ja rzewnie płakałam. Tata mojej koleżanki był majorem. Mandatu nie otrzymał, nakrzyczał na milicjanta, by ten zajął się przestępcami, a nie małymi dziewczynkami.
Następnego dnia Aneta znowu wołała mnie na spacer. Nie powiedziałam jej, że spacery z nią zbyt wiele mnie kosztują, stwierdziłam tylko, że nie mam czasu. Dziś uważam, że tamten spacer był wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Warto było, bo nigdy więcej nie ujrzałam tak pięknego parku zimowo- wieczorową porą, ani mając dziesięć lat, ani później. Tej zimy, następnej, a nawet jeszcze w kolejnych, nie spacerowałam już po parku wieczorem. Miałam karę na długie lata.
Tamtego roku znów zbliżało się Boże Narodzenia, czekałam na nie, a najbardziej na prezenty. Jakież było moje zdziwienie, że Mikołaj o mnie zapomniał. Usłyszałam, że byłam niegrzeczna, ale przecież, to była pomyłka. Wszystkie ptaszki usiadły na parapecie mojego okna w pokoju i śpiewały mi bożonarodzeniową kolędę. Pani Danusia, nasza sąsiadka spod jedynki, podarowała mi czekoladę z rodzynkami, taką jaką najbardziej lubię. Czyż te święta nie były wyjątkowe?!