Gdzieś słyszałam, że samoloty wzbijając się w niebo, uciekają od ziemi. Przez moment wydaje się, że pociągną za sobą płat skóry, pozostawiając otwartą ranę. Zadzierasz głowę i wyobrażasz sobie tam w środku lalki w równych rządkach, przywiązane do foteli. Znikają w chmurze oddechu Ziemi, pełnego tlenu, azotu i rozerwanych blaszanymi dziobami strzępków dusz.
Wieki temu awiatorzy twierdzili, że zazdroszczą ptakom wolności. Że realizują wizję wielkiego Leonarda, aby być jak one. Kłamali. To wszystko było po to, by pójść na skróty, przeżyć natychmiast. Być nagle.
Wsiadam do pociągu. Chcę zobaczyć pęd i posłuchać ciężaru. Turkot kół będzie przybranym biciem serca. Opieram głowę o zimną szybę. Czuję delikatne drżenie ruchu. Spokój. Pod moim policzkiem rybie łuski czasu.