Przymierzając się do czytania tej książki, byłam nastawiona raczej anty, pomyślałam: autor nie pisarz lecz scenarzysta, więc pewnie zamydli nam oczy stopklatkami, ukwieci słowem, ubarwi rzeczywistość tak, że nie rozpoznam w niej ludzi i zdarzeń, a pisząc o swojej rodzinie wyidealizuje postaci do granic możliwości i absurdu.
Poza tym, jakoś nie podobała mi się okładka (że niby kolory za mdłe, zdjęcie takie nieostre etc.). I masz ci babo placek… I masz babo kolejny raz nauczkę, że nie ocenia się książki po okładce. Bowiem, żadna z moich obaw się nie potwierdziła. Nic takiego nie miało miejsca.
Odszczekuję wszystkie moje niesłusznie i nikczemne wypowiedziane podejrzenia. Autor niczego nie ukwieca, nie ubarwia, ani nie idealizuje; pisze językiem: żołnierskim, ułańskim, męskim. Jeśli coś nie było perfumerią, to zapewniam, że nie przybiera takiego oblicza. Książka opowiada o Polsce, o rodzinie, o istotnych dziejowych przemianach i wydarzeniach, które miały bezpośredni lub pośredni wpływ na losy rodziny Królikiewiczów (czyli przodków autora po kądzieli).
Mając swój: warsztat scenariopisarski, doświadczenie, dorobek, wyobraźnię i takich przodków w rodzie, jak Królikiewicze, autor mógłby fantazjować ułańsko, że dziadek Adam w siodle się urodził i wychował np. w lwowskiej magnackiej rodzinie ze stadniną, ale nie (!) pan Harasimowicz pisze po prostu, że dziadek
zaczynał od jazdy… na koniu na biegunach. A kiedy koń Jasiek zaglądał do kuchni i srał, to autor nie owija tego w bibułkę. Nie ma tam patosu, zadęcia, koszulek z kotwicą i tatuaży z orłem. Jest za to umiłowanie wolności i ojczyzny w prostej naturalnej, żołnierskiej postaci. Mamy do czynienia z książką, która prezentuje najważniejsze wydarzenia schyłku XIX i początku, a właściwie połowy XX w. Czytamy o reakcjach rodaków na sprowadzenie do Polski prochów Słowackiego, o Piłsudskim, o wybuchu obu wojen, o balu, o jeździectwie, o miłości, o życiu i jego uwarunkowanych historią odcieniach. Bywa wesoło, czasem zatrważająco i mrocznie, a niekiedy wzruszająco… jeśli chcecie uronić łezkę i przypomnieć sobie stare przedwojenne wartości, to jest to książka dla Was.
Gdy matka autora będąc sędziwą starszą panią zaczyna żyć w dwóch równoległych światach, autor nie upiększa tej jesieni życia, pokazuje je takim jakie jest, odartym ze złudzeń piękna.
Harasimowicz uczy nas patriotyzmu, ale nie jest to lekcja nachalnej dydaktyki.
Opowiada np., jak to dziadek uszył mu wymarzoną czapkę żołnierską, a on nieświadomym dziecięciem będąc, przyczepił do niej czerwoną gwiazdę, co skończyło się laniem.
Kilka dni po lekturze dostrzegłam w zabawkach mojego syna, zieloną łódź podwodną z naklejką czerwonej gwiazdy oraz sierpa i młota, była tam od niepamiętnych czasów (sama nie wiem, skąd się u nas wzięła, czy ktoś ją młodemu podarował, czy sami ją kiedyś kupiliśmy), w każdym razie, jak rażona piorunem, odkleiłam ją natychmiast, myśląc: nauka Królikiewicza nie poszła w las…
A gdy rodzina zastała mnie podczas czytania rozdziału o Pikadorze, łzy lały mi się rzęsiście. Co się stało?- padały pytania. Pikadora…nie, tego co się stało nie zamierzam zdradzać, nie odbiorę innym przyjemności rozsmakowania się w lekturze. Odsyłam i polecam, bo to jedna z takich książek, które wwiercają się w duszę, by w niej pozostać na długo (kto wie, czy nie na zawsze).