fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Recenzja książki Małgorzaty Halber – Najgorszy człowiek na świecie

Jeśli chcecie poznać Krysię, to przeczytajcie książkę taką to a taką – tak chyba powinna zacząć się schludna, przyzwoita recenzja, ale nie tędy prowadzi ta droga, oj nie tędy.

Kiedy mnie Kryśka podkurza i chcę jej nawrzucać, że co ona tam wie, i że to nie jest tak (niektórzy polemizują z telewizorem, więc moją interlokutorką może chyba być bohaterka książki, nie?), to ona wtedy robi taki zwrot przez sztag, ale to taki zwrot, że się kurwa z łajby wypada. I jak tak sobie czasem smędzi, że jej się na terapii nudzi, to ja wtedy nabieram powietrza, odwagi i ochoty, żeby kopnąć ją w kostkę, albo i powyżej, bądź też nadepnąć na tę jej nieskazitelną zieloną baletkę, bo przecież, jakbym to ja się zdecydowała i dobrowolnie zgłosiła, to z całą pewnością, nie okazałabym zniecierpliwienia, nawet żeby nie wiem co  mnie goniło i suszyło; a ona… jak ona tak może. I już chcę zająć rolę narratora wszechwiedzącego, gdy mnie nagle Kryśka – Gośka (o tej drugiej będzie jeszcze czas wspomnieć) za gardło łapie i wnosi (ale nie na tacy, półmisku czy talerzu [choć sporo piecze], tylko między wierszami) coś, co niby brzmi znajomo, ale dotąd odpychałam to od siebie, odsuwałam ze świadomości, spychałam, przenosiłam do wspólnego foldera, na znak że to jakieś nie moje, nie przynależne, obce; a tu  mi dziewczyna udowadnia, że  mnie to jednak nie tylko obchodzi, ale dotyczy, a nawet zaboli. I co? I jeden zero dla Krysi. Nie wierzysz, zajrzyj np. na stronę 173.

Chcę już z wyższością opowiedzieć,  jak ta durna Kryśka poszła do Łazienek pawie oglądać, no tak, niech ogląda, przetrzeźwiała, to niech sobie dziewczyna poogląda, bo dotąd to pewnie całkiem inne pawie raczej widywała (o haftach nie wspomnę ni słówkiem). I już mi lepiej, że jestem ponad, że mi się sarkazm sączy, że ja w swoich baletkach, to nieraz już byłam pawie zobaczyć, i  ja już się na nie gapić nie muszę, bo ja bym nigdy nie wdepnęła, bo ja jestem ta lepsza wersja… pytanie tylko: siebie czy Kryśki? A tu kurwa taki myk, że ja gówno tam wiem o pawiach, bo dopiero, jak mi Kryśka powiedziała, że samiec jest jednobarwny, a samica wielobarwna, to zastukałam w klawiaturkę drzwi wujka Google i przyjrzałam się pawiom: ich szyjom, korpusom, nie jak wszyscy ogonom. I co? I pstro. I dwa zero dla Kryśki.

I zarzucam Krystynie, że ona taka spolegliwa, że siedzi w tej zafoliowanej atmosferze, podczas gdy ja to bym od razu odfoliowała, ja bym tej terapeutce Bożenie Smyczek powiedziała do słuchu, dopieprzyła, dosoliła,  ja bym sobie tak nie pozwoliła, co to ja bym nie zdziałała; tylko, że to Kryśka się zgłosiła, to Kryśka szła… w poszukiwaniu straconego czasu – tak chciałabym znów dorzucić… ale nie, ona szła w poszukiwaniu prawdy: o sobie, o świecie, o życiu, a przy okazji odkryła i tę o mnie.

I łyso ci, że ona się dokopała tej prawdy pierwsza?!- pytam siebie. Cóż. To już trzy zero dla niej, mądralo. Musisz się chyba bardziej  postarać. Tak sobie w myślach dopierdalam.

I choć nie kopie się leżącego, to chcę ci jeszcze przypomnieć, że wisisz Krysi stówkę, bo przecież przegrałaś też zakład. Nie wierzysz? Patrz strona 169. Krysia wie, że ja się nie nauczyłam być dla siebie ważna, i może się nawet ze mną założyć, że tak jest. A ja się kryguję, migam, oszukuję, wchodzę w inne narracje, aż do…  no dobra Kryśka, masz rację, przegrałam stówę – to pikuś, ale przegrywam: uważność, skupienie na sobie, bycie dla siebie choć trochę dobrą. I w tym momencie nie jest już ważne, czy jestem: alkoholiczką, narkomanką, zakupoholiczką, hazardzistką, czy mam borderline- ja po prostu kurwa nie umiem być dla siebie dobra, nie mam dla siebie: wyrozumiałości, czułości, cierpliwości, ani nie sprawuję nad sobą dostatecznie dobrej opieki. I z tego niezaopiekowania budzi się moja nadkontrola (niedowiarkom polecam strony 198-199)  i moja wewnętrzna pustka. Twoja też? I czy ja bym na to wpadła bez Kryśki? Może tak, ale kiedy? Dlatego mam dla niej czułość i wdzięczność. Bo Kryśka to jest taki otwieracz dusz. Otworzy, może wypruje, może wywróci na lewą stronę, może potrząśnie; ale nauczy, jak oczyścić ten bród, fałsz, pozór, zasklepienie, po czym  na powrót zszyje, pokazując jak nie zapaskudzić jej znów. No, bo kto chciałby mieć nasrane w duszy? Ten nieuświadomiony, ale Kryśka nie pozwoli pozostać w nieświadomości. Trzeba jej tylko dać szansę i zajrzeć do książki. A potem ona już zrobi resztę roboty…dla nas i częściowo za nas.

Krysię, czy szerzej ,,Najgorszego człowieka na świecie” trzeba by przepisywać na receptę wszystkim pogubionym, którym ze smutku puchnie dusza, tym co tkwią na karuzeli degrengolady i nie mają pewności, czy już z niej zeskoczyć, czy jeszcze się pokręcić. Tym  którym się wydaje, że ogólnie mają kontrolę nad swoim życiem i tylko czasem im ono ucieka przez palce, i tym którzy chcą coś zmienić, ale zawsze odkładają to na jakieś bliżej niesprecyzowane jutro, które wciąż nie nadchodzi.

I gdyby ktoś mnie dziś chciał zapytać:

– od kogo się uczysz życia?

Odpowiedziałabym bez wahania:

– Od Krysi.

– Jakiej Krysi?

– Tej, co w zielonych baletkach popieprza na mitingi do bunkra.

– To niezłych masz kurwa idoli – odpowiedziałby mi ktoś, kto jeszcze nie czytał książki i nie wie, jak ważne jest, by nie oceniać…zwłaszcza po pozorach.

Krysia poznała życie od podszewki, i to nie od jakiegoś tam jaśka,  którego się podsuwa pod głowę dziecięcym snom, ale od sfatygowanej, zarzyganej i zakrwawionej rozbitym nosem poduszki. Odkryła co jest za czarną taflą, po której ja- tylko się ślizgam.

I nie kto inny, a Krysia właśnie, uświadomiła mi, że ja to epicentrum (nie mylić z egocentryzmem) i każde ja ma prawo wypowiadać się jako ja; nie my, wy, oni, nie podmiot domyślny ani liryczny, i gdy już tchórzliwie chciałam się ukryć za plecami ty lub ona i łapczywie nagromadzić ci- tobie, przypomniawszy sobie Krysine zalecenia, posłusznie acz łapczywie uchyliłam drzwi swojemu ja. Próbuję być dla siebie czulszą opiekunką, na dobry początek zrobiłam sobie prezent, a że nie ma dla mnie lepszego nad książkę, to kupiłam drugą tej samej Autorki.

Obiecałam wrócić do Małgośki, bez której nie byłoby Krystyny. I to jest właśnie ten moment. Świadomie nie używam zwrotu grzecznościowego Pani Małgorzaty, nie dlatego, że jestem źle wychowana, ale dlatego, że jesteśmy niemal równolatkami, dlatego, że pamiętam Ją z programów telewizyjnych, które prowadziła, celowo nie podaję jakich, bo wiem z wywiadów, że odczuwa je trochę jak wypalone na czole znamię, piętno tamtej życio-przestrzeni, która wcale nie była jasnobarwna, i że jest pierwszą buntowniczką RP bez pańskich naleciałości, do której może trochę nie wypada mówić per Persono, no i dlatego, że stworzyła dla nas – dla mnie w balerinach, dla Ciebie w szpilkach, dla tego w klapkach Kubota, właściwie dla każdego, Kryśkę – jak Sienkiewicz Wołodyjowskiego czy Kmicica- ku pokrzepieniu, ku pokozaczeniu,  by pokazać, że każdy ma swojego smoka, który go czasem nadgryza, kąsa przymilnie, a czasem chce wpieprzyć razem z butami… i to nawet, jak się ma kurwa zielone baletki z Zary czy Tomm’ego H. Jak nam ta Małgosia daje tratwę ratunkową i Kryśkę – w pigułce pokrzepienia – to ja już nie mogę mówić: Pani Małgorzato, bo staję się kimś mi bliskim, kimś kto rozumie…

I tak mi wstyd, że w piętnastoletnim nieopierzeniu: pięknooka, złotousta, a okazało się też  jeszcze, że pięknopióra; zaniknęła mi osnuta mgłą, gdy gruchnęło: ale przecież to córka tego eksperta z ,,Wielkiej Gry”, zwątpiłam w Jej niebotycznie samorodny talent…mea culpa.

 

Skip to content