On nauczyciel, ona nauczycielka. Musieli między sobą wybierać, które zostanie dyrektorem wiejskiej szkoły podstawowej. Padło na niego. Mądry, stateczny, zdolny. Jej też niczego nie brakowało, ale dwie małe córeczki wymagały jeszcze bacznej obserwacji kochanej mamy.
Mieszkali w dużym mieszkaniu vis a vis szkoły, w której on dyrektorował. Szkoła została zbudowana na fundamentach dawnego kościoła ewangelicko-augsburskiego. Nauczyciel- kolega opowiadał, że pod podłogą dyrektorskiego gabinetu leżą trumny z ciałami pastorów i diakonis.
Oczywiście nikt w to już nie wierzył…
–A nawet jeśli tak jest, mnie to nie przeszkadza – odpowiadał krótko dyrektor.
Jego żona zajmowała się domem i dziećmi w większym stopniu niż on, ale nigdy nie miała o to żalu. Poza tym była również nauczycielką w tejże szkole. Znajdowała także czas na swoje hobby. Malowała obrazy. Kobieta wszechstronna.
No więc pan dyrektor powszechnej zbiorczej szkoły podstawowej, liczącej około czterystu uczniów, miał masę obowiązków. Zdarzało się od czasu do czasu, że pozostawał w szkole nawet do późnych godzin wieczornych. Pisał sprawozdania, referaty, plany zajęć, rozpisywał zastępstwa, przygotowywał materiały do rad pedagogicznych itp. A wszystko to pochłaniało mnóstwo czasu. Patrząc przez okno gabinetu, widział okna swojego mieszkania. Gdy gasło w nich światło, wiedział, że pora wracać do domu.
Tamtego wieczoru zbierał się właśnie do wyjścia, gdy światło zgasło równocześnie w jego domu, i dziwnym trafem, w jego gabinecie. Próbował włączyć lampkę na swoim biurku, ale bezskutecznie. Wokół panowała ciemność. W pewnym momencie usłyszał dziwny hałas dobiegający z piwnic szkoły. Zaczął się wsłuchiwać wytężając słuch. Hałas ustał, zapanowała cisza. Po chwili znów usłyszał to samo, z tym że tym razem hałas był nawet donośniejszy.
Dyrektor przypomniał sobie nagle słowa kolegi nauczyciela o trumnach składanych w podziemiach klasztoru i przestało mu się to podobać. Lekki dreszcz przeszedł mu po plecach.
– Pora na mnie – powiedział sam do siebie i przyspieszył kroku.
Na dworze również panowała głęboka ciemność. Tylko na niebie świeciły jasne gwiazdy. Było ciepło. Szedł w papciach. Zdążył przekręcić klucz w szkolnej furtce, gdy zorientował się, że nie ma na nosie okularów. Zostały na biurku. Nie miał ochoty wracać, postanowił zabrać je następnego dnia. Zapewne i tak by ich w tej ciemności nie znalazł. Teraz musiał przejść przez jezdnię. Od zawsze panował tu niewielki ruch. Dyrektor zrobił kilka kroków, gdy nagle potknął się o wystający konar drzewa i upadł twarzą na ziemię.
W tym czasie nadjechał samochód, oświetlając dyrektora. Wysiadł z niego rodzic jednego z uczniów szkoły. Jakież było jego zdziwienie, gdy rozpoznał dyrektora. Zaoferował swoją pomoc, ale dyrektor lekko zmieszany, powiedział tylko: – nie, nie jestem pijany, tylko duchy wygoniły mnie ze szkoły…
Od tamtej pory dyrektor wychodził do domu wcześniej. Elektryk naprawił przewody elektryczne w szkole, które jak się okazało ponadgryzały szczury.
I tylko okulary się nie znalazły…