1.
Staś hasał wesoło po łące goniąc za motylem i usiłując go pochwycić.
Bardzo go intrygowało to skrzydlate stworzenie. Niestety, nawet mimo zwinności i zaskakującej większość dorosłych szybkości, nie był w stanie tego dokonać.
W pewnym momencie owad pofrunął hen wysoko i chłopcu nie pozostało nic innego, jak tylko bezradnie odprowadzić go wzrokiem. W końcu i to zostało mu odebrane. Pokornie jednak zniósł tę lekcję od Matki Natury. Wielu jego kolegów z przedszkola pewnie wygięłoby usteczka w podkówkę i zaczęło pochlipywać. Jednak nie on. Tym bardziej, że uważał się za wyjątkowo dzielnego ,,ryceza”, jak zwykł samego siebie nazywać.
Nie miał jednak pojęcia, że już za moment przyjdzie mu się zmierzyć z czymś tak przerażającym, że cała odwaga odpłynie od niego, jak papierowa łódka puszczona na rwący nurt strumyka.
Westchnął, wzruszył ramionkami i odwrócił się. Wtedy to zobaczył…
Potwór był ogromny i miał rogi! A na dodatek pokrywało go czarne futro, które pod pyskiem przechodziło w brodę. Jakby tego wszystkiego było mało, to miast rąk i nóg owo dziwowisko miało kopyta. No i co tu ukrywać, cuchnęło nielicho.
Jednak najgorsze były ślepia tegoż monstrum – na ich widok kolana się pod Stasiem ugięły i serce zaczęło trwożliwie łomotać.
Pozioma kreska źrenicy przecinająca przybrudzoną żółć gałki ocznej.
Istota ta stała wyprostowana na tylnych kończynach i wpatrywała się weń milcząc złowrogo.
W końcu malec przemógł paraliżujący strach i przez zaciśnięte gardło przecisnęło się pytanie:
– Kim jesteś?
Stwór zdawał się być zaskoczony niewiedzą dziecka. I choć ani na jotę się nie zmienił, i nawet nie drgnął, to jednak dawało się wokół niego wyczuć namacalną wręcz aurę rozbawienia. W końcu jednak po dłuższej chwili otworzyło monstrum pysk, w którym rosły krzywe pożółkłe zęby, i odezwało się chropawym, nieprzyjemnym głosem:
– Jam jest pan Szatan.
– Ojej – jęknął malec, bo mimo młodego wieku, niestety wiedział już kim jest Szatan i do czego jest zdolny. A wszystko to za sprawą starszego brata Maćka, który z sadystyczną zajadłością wtłaczał co wieczór młodszemu rodzeństwu wszelkiej maści historie z dreszczykiem, by potem z rozbawieniem obserwować, jak biedaczek trzęsie się w nocy pod pierzyną, nakryty po czubek nosa.
Staś oczywiście nigdy w życiu by się do tego nie przyznał, chciał wszak by wszyscy wkoło myśleli, że jest odważnym ,rycezem”.
Jednak tym razem na jego rycerskim honorze pojawiła się plama, i ku uciesze Maćka powiększała się ona na spodenkach młodszego braciszka.
2.
Ukryty w krzakach Maciek bawił się setnie widząc wystraszoną minę młodszego brata.
Nie ma to jak dobra halucynacja – pomyślał chowając do kieszeni zakłócacz fal mózgowych (swój najnowszy wynalazek).
Pan Szatan zniknął przed chwilą sprzed oczu jedynego świadka jego objawienia.
W oddali słychać było jeszcze krzyk uciekającego, aż się kurzyło, Stasia.
Maciek chichotał nie mając pojęcia, że za moment, gdy się odwróci, i jego odwaga zostanie brutalnie zweryfikowana. I to pomimo ukończonych piętnastu lat i pierwszych pocałunków z Krysią z klasy 4c.
Niemniej jednak na każdego w życiu przychodzi taka pora, że jest mu dane zmierzyć się z czymś nad wyraz przerażającym – może to być pamiętany latami koszmar, może być brutalny wyrostek czatujący na ciebie po szkole, by złoić ci skórę, albo ciężka choroba, gdy przyjdzie się otrzeć o śmierć albo…
Maciek odwrócił się i zdębiał.
Zmroziło go, gdy zobaczył tego, w kogo od dawna już nie wierzył.
Bo jakże inaczej interpretować widok wyłaniającej się spomiędzy chmur gigantycznej brodatej twarzy o gniewnym obliczu?
Tak, ani chybi to był Bóg we własnej osobie. I na dodatek był bardzo wkurzony.
Na niego…
Obejrzał się kontrolnie na boki, aby się upewnić, czy nie ma gdzieś obok kogoś jeszcze, kto miałby na sumieniu cięższe od niego przewiny. Ale nie. Był tu tylko on i Bóg.
Przeraziło go surowe spojrzenie Stworzyciela.
Oczyma wyobraźni Maciek ujrzał samego siebie, jak smaży się w ogniu piekielnym, a kudłate, rogate bestie pilnują go, by przypadkiem nie uciekł z miejsca kaźni.
Choć wiedział z kim ma do czynienia, mimo wszystko zapytał dla pewności – choć miał pewność w struchlałym sercu, tylko nie chciał się do niej przyznać – kim ów starzec na niebie jest. Głos miał drżący jak galareta, i tak też się trząsł.
– Bogiem, grzeszniku! – zagrzmiał potężny basowy głos i rozszedł się głuchym dudniącym echem po okolicy.
I dostał to, czego się spodziewał – odpowiedź potwierdzającą jego najgorsze obawy.
Ale jakiej innej miałby się spodziewać?
,,Hej, to ja wujek Czesiek. Nie bój się, mam ciężkiego kaca i dlatego tak surowo wyglądam.”
– O, B-Boże – wyjąkał, a po jego odwadze nie było już ani śladu.
Za to ślad pojawił się na spodniach, dokładnie między nogami, i cały czas się powiększał tworząc wiadomego pochodzenia plamę.
3.
W niewidzialnym pojeździe międzywymiarowym, ektoplazmatyczny galaretopodobny stwór trząsł się i krztusił ze śmiechu obserwując mdlejącego chłopaka.
– Nie ma to jak dobra halucynacja! – pogratulował sobie udanego żartu.
Zawsze kiedy robił Ziemianom tego typu dowcipy, ich reakcja była podobna, dlatego tak często odwiedzał Błękitną Planetę. I było to zgodne z zaleceniami jego psychiatry, który orzekł, że aby udało mu się wyleczyć z ciężkiej depresji kwantowej, jaka go dręczyła od czasów, gdy był jeszcze śluzo-zarodkiem, powinien się jak najwięcej śmiać.
Tak więc Ghu Elohim, kiedy tylko poczuł, że dopadają go smutki, udawał jakiegoś stwora lub wielkiego człowieka na niebie i nie mogąc uwierzyć w naiwność autochtonów uznających go za różnego rodzaju bóstwa i demony, rżał uzdrawiającym śmiechem do rozpuku.