Jak co wieczór sięgnął do szafki, w której równym rzędem stały różnokolorowe segregatory. Na chybił trafił wybrał jeden z nich i poczłapał do biurka. Usiadł ciężko i zapalił lampkę. Drżącą ręką zaczął przerzucać foliowe koszulki. Zgromadzone tam kartkówki i sprawdziany zdawały się być napisane zaledwie wczoraj, a przecież spoczywały w tym jego sarkofagu od kilkunastu lat. Segregatory skrywały także dziesiątki zdjęć klasowych i fotografie poszczególnych uczniów, które z różnych powodów nie zostały zakupione przez rodziców. Nigdy nie oddawał ich fotografowi. Skrupulatnie wypełniał rubryki sprawozdania, rozliczał się co do grosza, ale zdjęcia zachowywał dla siebie. I tak przez dziesięciolecia: sprawdziany, kartkówki, fotografie i sprawozdania z pracy zespołów nauczycielskich, którym przewodniczył. Do tych ostatnich zaglądał najrzadziej, bo sączący się z nich pedagogiczny bełkot, był dla niego nie do zniesienia.
– Karina…wyszeptał w mroku nocy i jeszcze raz dotknął zdjęcia dziewczyny.
Pamiętał jak dziś tamto zakończenie roku szkolnego. Żal dławił go od samego początku uroczystości. Wprost nie mógł pojąć, że te dziewczyny, które na przerwach garnęły się do niego i regularnie obsiadały nauczycielskie biurko, miały teraz rozpierzchnąć się na cztery strony bezwzględnego świata. Za wszelką cenę chciał je ochronić przez okrucieństwem dorosłości, ale był bezsilny. Jego belferska potęga kończyła się wraz z wystawieniem końcowych not. Wprawdzie w drugim semestrze przez pewien czas próbował jeszcze podtrzymać iluzję: w nieskończoność zwlekał z wystawieniem ocen, organizował dodatkowe zajęcia, mnożył wycieczki i jeździł z uczennicami na wszelkie możliwe konkursy, ale ostatecznie, jak zwykle zresztą, musiał pogodzić się z porażką. Uczennice wymknęły mu się i gnały w stronę kataklizmu…
Przerzucił stronę. Zdjęcie całej klasy. Serce zabiło mocniej. Znowu Karina: szczuplutka, inteligentna, zaskakująco dojrzała i niemal chorobliwie ambitna. Zawsze zadawała dobre pytania. Wieloletnie doświadczenie podpowiadało mu, że to będzie ktoś wyjątkowy. Jeszcze w pierwszej klasie gimnazjum na własną prośbę przesiadła się bliżej tablicy, bo chciała wszystko słyszeć. Lubił ją niezmiernie – jako jedyna rozumiała jego nieco hermetyczne żarty, istniała między nimi nieuchwytna nić porozumienia.
Przeniósł wzrok na inne postaci. Łagodna Olga… Było w niej coś ujmującego, jakaś czarująca bezbronność. Delikatna Julka, jak zawsze z boku – poczucie humoru dorosłej osoby, cicha, spokojna o bacznym spojrzeniu, bardzo inteligentna, zawsze perfekcyjnie przygotowana w nieco onieśmielający sposób. Elka – lekkoduch, zdolna, ale nieszczególnie pracowita. Zuzia: miła, rysowała w ćwiczeniach serduszka, miała ogromne problemy w domu… Kiedyś po lekcji odbył z nią szczerą rozmowę, która zburzyła jego spokój na wiele dni.
Jeszcze raz z czułością, zarezerwowaną dla istot obdarzanych głębokim uczuciem, pogłaskał zdjęcie. Pomyślał, że w pewnym sensie uratował wszystkie te dziewczyny i to dzięki niemu nie całkiem zatraciły się w kataklizmie przemijania. Niezmiennie pełne wigoru młodości, przybywały z odmętów czasu na każde jego wezwanie. Wystarczyło tylko zdjąć z półki któryś z segregatorów i zaraz wybiegały z niego całe chmary młodych ludzi, święcie wierzących że życie to miła przechadzka, skąpanym w słońcu gościńcem…
Nagle usłyszał delikatne pukanie do drzwi wejściowych. Przez chwilę myślał, że się przesłyszał. A jednak nie. Ktoś ponowił próbę, tym razem w nieco bardziej zdecydowany sposób. Zamknął segregator i poszedł do przedpokoju. Alarmująco szczęknęły zamki. W drzwiach stała jakaś kobieta w eleganckim żakiecie. Popatrzył w jej piękne ciemne oczy, schwytane w sieć zmarszczek. Od razu ją poznał, choć w jej przypadku czas wykonał swoją robotę nadzwyczaj sumiennie.
– To ja… – wyszeptała – … Karina. Poznaje mnie pan?
Patrzył na nią bez słowa. Snop światła z okna dachowego bez skrupułów penetrował zgliszcza jej dawnej urody. Stali bez ruchu przez minutę, która obojgu zdała się niemal wiecznością. Raptem ktoś otworzył drzwi na dole i po chwili odgłos ciężkich kroków wypełnił klatkę schodową.
– Poznaję – powiedział w końcu. – Ale proszę już sobie iść. Jestem zajęty.
Kobieta popatrzyła na niego jeszcze przez chwilę, odwróciła się bez słowa i zaczęła powoli schodzić na półpiętro.
Skrupulatnie zaryglował drzwi dodatkowo zakładając łańcuch i wrócił za biurko. Ponownie otworzył segregator i z czułością pogładził klasowe zdjęcie.