fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Nonszalancja

Więdła coraz bardziej. Z dnia na dzień opadała z sił, gubiła płatki, potem listki, aż zastygła całkowicie w bezruchu, straciła blask i dawny powab, zgubiła entuzjazm i wiarę. Wysuszona, wymięta, potargana… uleciała z wiatrem niczym suchy liść.

Nikt po niej nie płakał, nie uronił ani jednej łzy nikt ważny, ani nieważny. Była ponad wszystkim i wszystkimi, górowała nad dobrem, chociaż dobra nie była. Zwała się Nonszalancja.

            Budziła się wcześnie rano nim kogut zapiał, nim słońce wyjrzało zza chmur. Z pogardą na rozwichrzonej twarzy patrzyła na delikatne róże, naśmiewając się z ich powabu. Nieokiełznana
w swym bałwochwalczym charakterze kpiła ze wszystkiego co piękne. Kipiała też ze złości, gdy słońce pieściło wszystkie uśmiechające się doń róże i słoneczniki. Była zła z natury!

Gdy nadchodził wieczór i ptaki żegnały dzień swoim pięknym śpiewem, dziękując za jego urok, szydziła z ich głosów i dobrotliwości. Wyśmiewała też wieczorną ucztę jako zbyteczne, puste biesiadowanie. Potem huśtała wiatrem wszystkie drzewa, które rosły w sadzie, by postrącać im owoce, co do jednego. Tyle w niej złośliwości, że nie sposób zliczyć złych uczynków…

            A ona – Nonszalancja nieźle się miała. Zapatrzona w siebie, podziwiała swe długie włosy, bystre oczy i zadziorny język. Im bardziej była zła i złorzeczyła innym, tym bardziej śmiały się
z radości jej oczy. Żyła kosztem innych nie bacząc na szkody, jakie wyrządzała, nie bacząc na łzy, które kapały niczym deszcz. Rozsiewała pychę i lekceważenie jak zgniłe jabłka…

            I przyszła jesień zimna i wietrzna. W wiejskich chatach, w glinianych piecach iskry wyskakiwały zbójnicki taniec. Oj! tańczyły wokoło i wysoko, a ciepło szło na całą izbę. Przysunęła się do pieca Nonszalancja, chciała ogrzać dłonie, ale gospodarz zobaczywszy ją złapał się pod boki
i  ryknął: „Miejsca tu dla ciebie nie ma, boś nie godna grzania”.

Poszła boso w rosę, przysnęła nocą na łące. Gwiazdy na jej widok zgasły, straciły swój złoty blask. I księżyc odwróciwszy się do niej tyłem, ruszył w przeciwną stronę, może komuś dobremu oświetli drogę.

Już świt nastał. Nonszalancja ruszyła przed siebie. Wędrowała jakiś czas jeszcze niestrudzona, gdy zastała ją sroga zima. Choroby zaczęły się jej imać…

            Więdła jak powoje ze spuszczoną głową. Więdła… Schorowana, wyrzucona przez gospodarza, wyśmiana przez ptaki, poszarpana przez wiatry i zamiecie. Tylko kwiatom było jej żal, kwiatom, które piękno widziały wszędzie, nawet w Nonszalancji…

 

Skip to content