Królowej Sceny Polskiej
– Babciu, czy ty byłaś kiedyś zakochana?
– No pewnie, przecież też kiedyś byłam młoda.
– Ale tak wiesz, tak naprawdę… tak naprawdę… mocno.
– Oczywiście, na wskroś i do szpiku kości.
– Czy to był dziadek?
– Nie, no skąd, to by było zbyt proste, a w życiu, moje drogie dziecko, o czym się jeszcze niejednokrotnie przekonasz, nic proste nie jest.
– …więc, kto to był?
– Tego, jak przystało na damę, ja wyjawić nie mogę. Tajemnica i słowo zobowiązują.
– Babciu, ale przecież ty chyba nie byłaś święta?
– A ktoś był? Weźmy na przykład panią Tyszkiewicz. Ona mówi, że: ,,Dama pije, pali i przeklina”. Tylko czy są jeszcze prawdziwe, dystyngowane damy? Moja mamusia nigdy nie wyszłaby na ulicę bez kapelusza i rękawiczek, bo czułaby się… naga. A, czy dziś ktoś jeszcze o to dba? Czy to dziś kogoś zajmuje? Bynajmniej…
– No dobrze już dobrze, a co z tym kochasiem?
– To nie był żaden kochaś, to był bardzo porządny człowiek…
– Adorator?
– Mag i czarodziej.
Zresztą to były całkiem inne czasy, wtedy absztyfikant przysyłał kwiaty i starał się ze dwa lata…
– O rękę…
-A gdzież tam. Żeby go panna choć na herbatę zaprosiła.
-A co to on herbaty w domu nie miał?!
-Melciu…
– No wiem babciu, wiem: dygnięcie, wygięcie, fuknięcie…
-Ach, jak wy młodzi nic o życiu nie wiecie.
– To jak to było z tą miłością?
– Dawniej kochało się prawdziwie, romantycznie i na zawsze.
– Chyba melodramatycznie.
– Owszem też…
-A właściwie to dlaczego miłość ma być nieszczęśliwa?
– Ależ powinna być szczęśliwa, tyle że zwykle nie jest.
– Bez tych wszystkich łez, wypłakanych oczu, pojedynków, westchnień?
– No pewnie. Tylko, że jeśli kobieta chce być niezależną i spełnioną zawodowo, to nie ma szans, być szczęśliwą w miłości. Bo życie, moja droga Melu, składa się z wyborów. I konia z rzędem temu, kto wymyśli sposób, by po równo oddać serce i czas ukochanemu mężczyźnie i ukochanej pracy.
– Wystarczy dobrze wyjść za mąż. A wtedy po co komu praca.
– A uchowaj Boże. Kobieta ma obowiązek być niezależną, niezależną od nikogo ani od ojca, ani od męża, ani tym bardziej od kochanka. Pamiętaj, kobieta ma być ambitna. Ja trzy razy opuszczałam dom, tak jak stałam. Bez mebli, pamiątek i pieniędzy. Co mnie ratowało? Wiedza i wykształcenie. To jest jedyna, w dodatku przenośna, wartość. Wiara w to, że istnieje coś poza tym, jakaś reszta, to mistyfikacja, ułuda i błąd.
– Czy można kochać kogoś fizycznie nieobecnego? I jak długo…?
– Jest jeszcze obecność metafizyczna, duchowa więź, której nie plącze i nie rozcina nawet śmierć. Obecność spowita w nieobecności. Nie wydarta wspomnieniom i pamięci. Ale ty jesteś jeszcze stanowczo za młoda, żeby to rozumieć.
Gdzie się spotkaliście? Były kiedyś randki?
– Tak się tego wówczas nie nazywało. Zastygł w mej pamięci odtwarzany po wielokroć obraz. Stoimy na wspólnym kawałku podłogi, który nie jest już korytarzem, ani jeszcze schodami i wpatrujemy się w siebie, jakby świat wokół nie istniał.
-A jaki on był?
– Powiedzieć, że wspaniały, niezwykły, utalentowany, uduchowiony, szarmancki, to jakby nie powiedzieć nic.
– Przystojny?
– Niebywale. Sama fizjognomia to jedno, ale dłonie to już wyższy wymiar poezji.
– To dlaczego…dlaczego o niego nie walczyłaś? Nie kochał cię?
– A i owszem. Deklarował wzajemność, zresztą cóż znaczą deklaracje, gdy serca biją w jednym wspólnym rytmie, a płuca oddychają tym samym szaleństwem. Ledwie zdołałam o czymś pomyśleć, on zdawał się w lot to odczytać. Czyż można wyobrazić sobie pełniejsze pokrewieństwo dusz?!
– No, to dlaczego…?
– Zaistniała przeszkoda nie do pokonania. Żona bez skazy, bez najmniejszej rysy w charakterze, usposobieniu i obejściu. Oddana mężowi bez reszty. Zdolna, acz skupiona na jego, nie na własnym talencie. A przy tym ładna. Czy można walczyć z tak nieskazitelną rywalką?
…No a potem to już przyszła wojna i wszystko zmieniło się dla mnie o sto osiemdziesiąt stopni…
– Żyje…?
-Zginął. Zdaje się, że mógł przeżyć, była na to pewna szansa, ale zanadto był prawdomówny. Z tą swoją alabastrową cerą, błękitnymi oczyma i złotymi jak u cherubina lokami, przypominał raczej Duńczyka czy Szweda, a jednak zapytany przez Niemców: ,,Żyd?”, zgodnie ze swym sumieniem, odpowiedział twierdząco. No, a ci bez skrupułów go zastrzelili…
– O! Babciu, jakie to niesprawiedliwe, krzywdzące, bolesne, straszne, przygnębiające… Ty już chyba zawsze byłaś w rozpaczy, zawsze nieszczęśliwa…
– Przeciwnie moje drogie dziecko, jeszcze wiele razy bywałam szczęśliwa i wzruszona.
Cieszyłam się, że dane mi było poznać takiego człowieka, że jak włosy w warkoczu splótł się nasz wspólny los, a przecież mogliśmy się minąć, jak te dwa pociągi na rozjeździe. I dopiero wtedy byłoby prawdziwe nieszczęście.
– Pani Nino, Pani Solange…czas na leki.
– Miałam taki dziwny sen, wydawało mi się, że mam… wnuczkę. E… sen mara…