„Uparcie i skrycie, och! życie kocham cię, kocham cię, kocham cię nad życie” – śpiewała cicho Edyta Geppert, a piosenka niosła się z oddali, zapewne z jakiejś knajpki, gdzie siedzieli niczego nieświadomi turyści, albo może z czyjegoś mieszkania.
Parnicki raz po raz przecierał spocone czoło i choć wiele już widział w ciągu dwudziestoletniej służby w policji, to jednak tym razem trafił na pytanie bez odpowiedzi. A dokładniej na pięćdziesiąt siedem takich pytań – bo tyle ciosów zadano leżącemu przed nim nieszczęśnikowi.
Trup był jeszcze ciepły. Świeżak.
A wokoło dziesiątki świadków zajścia i nikt, ale to absolutnie nikt…
Jak to kurwa w ogóle możliwe? – raz po raz zadawał sobie to pytanie, ale odpowiadała mu cisza.
Ani sprawcy, ani narzędzia zbrodni…
Gdyby chociaż koleś sam siebie soplem lodu zadźgał, to byłby już jakiś zaczątek do wyjaśnienia tej sprawy, choć i tak zagwozdką pozostałoby to, jakim cudem sam sobie zadawał ciosy w plecy. Musiałby być cholernym człowiekiem gumą. Ale przynajmniej świadkowie widzieliby kto i czym sobie kuku zrobił. A tak, dupa blada.
Młody był sztywniak, na oko ze dwadzieścia lat, ale grymas przerażenia i bólu, który zastygł na jego twarzy, postarzył go o dobrych dziesięć lat.
Dość tego klęczenia, bo się jeszcze nawrócisz – Parnicki obsztorcował sam siebie, po czym wstał.
Zatoczył wzrokiem po zbiegowisku, po żądnej sensacji galerii twarzy – i młodzi i dziadki, i ktoś w drogim garniturze i menele, od których wszyscy się odsuwają. Pełen przekrój społeczny.
Dzieci… kojarzyły mu się z wampirami żądnymi krwi, cieszyły się z tego, co widziały – przynajmniej większość z nich. Będzie temat do gadania z kumplami na wiele tygodni.
Wszyscy wkoło byli zaaferowani i niezdrowo podnieceni, ale te cholerne szczyle sprawiały, że aż czuł lodowate ciarki na plecach.
Co z nich wyrośnie?
Wolał nie wiedzieć, ale obawiał się, że w przyszłości jego następcy będą mieli znacznie więcej do roboty…
Jego ludzie wyłuskiwali kolejnych potencjalnych świadków, resztę zaś próbowali nakłonić do rozejścia się. Niestety nie na wiele się to zdawało. Dobrze chociaż, że nie wpychano się nawzajem za policyjne taśmy odgradzające iluzoryczne miejsce zbrodni.
Metaliczny odór świeżo zaschniętej plamy krwi drażnił nozdrza, ale Parnicki z gorszymi już aromatami w swej karierze miał do czynienia.
Najgorzej, jak się taki wyleży w tęgie upały, takie jak dzisiejszy. Często, gdy się wtedy wyważy drzwi do takiego ,,leżakującego”, to pierwszym z czym ma się do czynienia jest czarna chmara much i fala smrodu tak ohydnego, że chyba nikt nigdy nie zdoła się przyzwyczaić.
Dobrze chociaż, że po roku nauczył się, jak w takich sytuacjach radzić sobie z odruchem wymiotnym, z korzyścią dla żołądka i dla kieszeni.
Tym razem można było spokojnie podumać nad pytaniem bez odpowiedzi: Co tu się do cholery stało?!
2.
Pół godziny wcześniej, w tym samym miejscu, wesoło pogwizdując szedł sobie trup. To znaczy ,,przyszły trup”.
Do jego niespodziewanej śmierci, określanej potem przez wszystkich mianem ,,najdziwniejszego morderstwa”, pozostało raptem pięć sekund.
,,Życie płynie, życie się nie zatrzyma. Tylko Ty decydujesz, jaki będzie finał. Jaki będzie finał”- śpiewała wokalistka Łez w piosence lecącej z radia jakiegoś dziadka siedzącego na skwerku.
Jak bardzo się myliła…
Nie spodziewając się najgorszego, Maciek myślami krążył wokół boskich kształtów swojej nowej tak zwanej ,,przyjaciółki z bonusem”, która właśnie z utęsknieniem na niego czekała w kawalerce dwie przecznice dalej.
Nagle poczuł silne ukłucie w brzuch. Odruchowo złapał się w tym miejscu.
Kolejne przypominające dźgnięcie odnotował na plecach. Stanął wyprężony jak struna i skrzywił się, bardzo go zabolało. Za bardzo…
Następne oberwały ramię i noga. Maciek zaczął przeraźliwie krzyczeć. I to nie tylko z nadmiaru cierpienia, ale również ze strachu – uświadomił sobie bowiem, że jego dłoń staje się lepka od krwi. Spojrzał na nią z niedowierzaniem i musiał uwierzyć; cała była czerwona. Gęsty sok życia leniwie skapywał na chodnik.
Ludzie wkoło zaczęli już zauważać, że coś niepokojącego się dzieje. Część histerycznie krzyczała, głównie płeć piękna. Ktoś zemdlał. Ktoś stanął jak wryty i dostał wytrzeszczu. Jakaś babcia odruchowo się przeżegnała i czym prędzej odwróciła w kierunku najbliższego kościoła, zapewne sądząc, że zamiast ratować nieboraka, lepiej jest pomodlić się za jego wciąż tkwiącą w ciele duszę. Cóż, niewątpliwie było to prostsze rozwiązanie od babrania się we krwi obcego człowieka i usiłowania zatamowania krwotoku.
Najgorsza była jednak dzieciarnia, ta mocno rozemocjonowana, w większości zachowywała zimną krew. Po prostu nagle większość z nich powyciągała komórki. Bynajmniej nie po to, by dzwonić po karetkę; lecz w celu uwiecznienia ,,sensacji dnia”.
Gdyby tak koszmarnie nie bolało, pewnie pomyślałby:
Ciekawe, czy zdążę umrzeć, nim pierwsza relacja wyląduje na Youtubie lub Fejsie?
Ale nie był w stanie dłużej myśleć. Nogi się pod nim ugięły.
Klęczał na chodniku, a w oczach mu ciemniało. Niestety był jeszcze na tyle świadomy, by czuć kolejne ciosy zadawane przez niewidocznego agresora.
,,Myśl pozytywnie, życie jest piękne, życie jest piękne. Życie jest piękne, nawet jeśli tak nie uważasz”- radziła mu w tej samej chwili Ciotka Dobra Rada z Łez, wyśpiewując z lichych głośniczków radyjka dziadka.
On jeden nie zwracał uwagi na całe to zamieszanie. Był niewidomy i miał już nieco stępiony słuch.
3.
Maciek unosił się nad wykrwawiającym się ciałem i obserwował to wszystko z chłodną obojętnością.
A więc tak to się odbywa – pomyślał. – Hm, ciekawe…
Opuszczona powłoka cielesna podziurawiona była jak sito, i zwinięta w pozycję embrionalną. Powrót do punktu wyjścia. Narodziny w innym wymiarze.
I nawet znowu miał pępowinę – choć tym razem była ona srebrzysta i półprzeźroczysta.
Wzniósł się nieco wyżej, ponad całe to zbiegowisko rozemocjonowanych ludzi. Pępowina rozciągnęła się, jakby była z gumy.
Wiedział, że póki łączy go ona z tą podziurawioną kupą mięśni, flaków i ścięgien, póty teoretycznie jeszcze żyje. Gdyby był idiotą, łudziłby się jeszcze, że skoro tak jest, to może ma szansę. Ale nie był nim, i wiedział, że lada moment nastąpi jej przerwanie. Wtedy to oficjalnie rozstanie się ze zwłokami, bo inaczej nie mógł już określić tego, co po nim pozostało, i drgało właśnie w konwulsjach.
Nikt go nie widział poza jakimś bezpańskim burkiem krążącym z ciekawości wokół lasu ludzkich nóg.
Psiak przysiadł na zadku, wywalił jęzor na zewnątrz, i zaczął się intensywnie w niego wpatrywać. W mgnieniu oka sierść mu się zjeżyła i zaczął szczekać z taką zajadłością, że odwrócił od niego na moment uwagę paru osób.
W końcu stało się to, co miało się stać. Połączenie zostało przerwane.
Odruchowo wzleciał na wysokość korony drzewa i jeszcze raz ogarnął wszystko wzrokiem.
Środek miasta. Mnóstwo ludzi. Zwłaszcza piękne dziewczyny cieszyłyby oko. Deptak. Lato. Wymarzone wakacje. Piękny, gorący dzień. Wkoło tego wszystkiego starannie odrestaurowane kamienice.
Coś go ciągnęło w stronę jednej z nich – nie wiedział co, ale całym sobą czuł, że musi tam podlecieć i sprawdzić o co chodzi.
Wzbił się nieco wyżej i leniwie poszybował w jej stronę.
4.
Alicja stała na klatce schodowej kamienicy i obserwowała swego Maciusia, jak wije się w konwulsjach w powiększającej się plamie krwi.
W jej uszach tkwiły słuchawki. Zapewne w przyszłości będzie miała problemy ze słuchem, bo mimo, że były głęboko wetknięte, to i tak było słychać, że jako soundtrack do tego, co się dzieje puściła sobie piosenkę Maanamu:
,,Zdrada! Zdrada! Zdrada! Podstępne zimne oczy gada. Zdrada! Zdrada! Zdrada!”- cedziła wściekle Kora Jackowska.
Na twarzy Alicji odmalowywała się przedziwna mieszanka uczuć. Nienawiść tańcowała z satysfakcją, a smutek i wściekłość ze zwalczaną niepewnością, czy aby na pewno dobrze robi. Po chwili zacisnęła zęby i postanowiła kontynuować.
Z zimną krwią zdradzał ją ten cholerny gad! I z zimną krwią powiedział jej, że między nimi koniec, po tym, jak poinformowała go, że wie o jego gorącym romansie.
A teraz ona z zimną krwią będzie patrzyła, jak on cierpi, jak uchodzi z niego życie.
Z zimną krwią, w gorący dzień, skryta w chłodzie klatki schodowej, będzie zadawała kolejne ciosy.
Będzie dźgała igłą…
Laleczka z kilkoma włosami Maćka przyczepionymi do koślawej główki nie krzyczała, ale za to on robił to tak głośno, że nawet tu było słychać.
Na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech kontrastujący z lodowatym spojrzeniem. Wyglądała, jakby była obłąkana, albo jakby coś w nią wstąpiło…
I jeszcze jeden cios! I jeszcze raz! I jeszcze!