fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Na śmierć i życie… – historia malarki Teresy Roszkowskiej

Teresa Roszkowska – malarka, scenografka, kostiumolożka, w młodości także sportsmenka, studentka konserwatorium i miłośniczka kotów…

Pierwszy raz o Teresie Roszkowskiej usłyszałam przy okazji zgłębiania życiorysu Niny Andrycz, bowiem pani Teresa przez wiele lat (wraz z innymi kostiumolożkami m.in. Zofią Węgierkową) tworzyła kostiumy dla Teatru Polskiego w Warszawie. Dla największych ówczesnych gwiazd takich jak: Andrycz i Barszczewska wymyślała niepowtarzalne, absolutnie wyjątkowe kostiumy teatralne, w tym ten szczególny stworzony przez Roszkowską do spektaklu „Maria Stuart” Schillera.

,,Teresa Roszkowska była mistrzynią pejzażu

i kostiumu w wielkim repertuarze poetyckim.

Miała dwie pasje-malarstwo i scenografię”[1].

Ale zacznijmy może… od końca.

ŚMIERĆ

 

         „Przecie ja nic złego nikomu nie zrobiła”[2]

– odpowiedziała Teresa Roszkowska, na krótko przed swoją śmiercią, znajomej Elżbiecie Baniewicz, kiedy ta zwracała jej uwagę, że mieszkając samotnie w wielkim, starym domu, powinna bardziej na siebie uważać i pomyśleć o jakimś dodatkowym zabezpieczeniu, choćby kratach w drzwiach wejściowych, w których była tylko zasuwa i dwanaście malutkich szybek[3]. Zwłaszcza, że sypialnia artystki mieściła się dopiero na drugim piętrze okazałej willi.

O Teresie Roszkowskiej cała Polska usłyszała nie wtedy, gdy ta odnosiła swoje największe triumfy, brylowała na wernisażach, tworzyła znakomite bogate scenografie i kostiumy do spektakli, lecz niestety wtedy, gdy została brutalnie zamordowana przez nieznanych i jak dotąd niewykrytych sprawców, nocą 25 października 1992 r. w swoim własnym domu w Warszawie na Saskiej Kępie, gdzie mieszkała nieprzerwanie od 1972 r.

Oddajmy głos jej sąsiadce Agnieszce Osieckiej, która tak ją wspominała: ,,Figurynka. Filigranowa, smagła, aż prawie brązowa i dalekowschodnia, z owymi złocistymi kołami w uszach, z kokiem z ozdobną szpilą albo w aksamitnym berecie, z pekińczykiem na smyczce-Teresa Roszkowska od niepamiętnych lat była perłą w koronie swej ślicznej dzielnicy. Mieszkała na Obrońców, w takim ni to domku, ni to willi wspartej na kamiennych schodkach i ozdobionej kamiennymi fintifluszkami. Owe domki-wille stanowią coś w rodzaju naszej starówki, pochodzą z dwudziestego siódmego roku […] Trzeba pamiętać, że pani w złotych zausznikach, kiedy pochylała się nad główką swego pekińczyka, sama wyglądała jak frasobliwa lilia. Trzeba pamiętać, że należała do tych malarzy, którzy projektują nie tylko wnętrza, scenografie i kostiumy innych ludzi, ale projektują też samych siebie […]. Dziwne jest jednak i to – a minął już dobry tydzień – że w ogródku pani Teresy nie słychać jakoś ptaków. A przecież w mojej topoli ptaki szumią jeszcze burzliwie i potrząsają liśćmi jak olbrzymią chmurą pełną monet. Czyżby na Obrońców trwało coś w rodzaju niemego nabożeństwa? Czy to są długie, potajemne obchody na śmierć piękna?”[4].

Osieckiej musiało to zdarzenie przynieść ogromną falę gorzkich emocji i wzburzenia, skoro w swojej książce poświęciła mu tak wiele miejsca, opisując domniemany przebieg i motyw: ,,Bandyci mordują starych artystów, ponieważ myślą, że artyści coś posiadają. Tymczasem artyści niczego nie mają, w każdym razie niczego takiego, co mogłoby się przydać bandytom. Na widok tego niczego, na widok girlandy zeszłorocznych liści, bandzior zadaje drugi cios – już ze złości, już z rozżalenia nad samym sobą. […] Mam nadzieję, że Teresa Roszkowska popatrzyła w twarz swego oprawcy z pogardą. To znaczy: wszystko mi jedno, czy była to jego kaprawa twarz, maska czy skarpeta… W każdym razie, kiedy zadano trzeci cios, spojrzała pożegnalnie w złociste oczy swoich kotów, a potem, mimochodem, już w półśnie, już odpływając, dostrzegła spanikowany pysk mordercy i gdzieś na dnie ogłuszającej czerwieni usłyszała starą melodię, gdzieś stamtąd, z jej stron, spod Kijowa:

<<Patrzę na ciebie, włóczęgo,

z wysokości moich bladych dłoni

i z wyżyn moich słów niepojętych,

a ty bredź, ty się włócz, ty żyj pospolicie…

jeżeli to jest życie…>>.

Potem już pani Teresa upadła zapewne i zapewne jej olbrzymie złote kolczyki zabrzęczały cicho jak dzwoneczki, jak jedyna sygnaturka, która była pod ręką. A może to nie były kolczyki, tylko klipsy? I może jedno lśniące koło urwało się w przerażeniu i potoczyło się przed saskokępski domek usiany zielonymi listkami, i któregoś dnia spotkamy je jeszcze w zalotnym dziobie saskokępskiej sroki”[5].

,,Kiedy zamordowali Teresę Roszkowską, powiedziałam jednak: <<Teraz Saska Kępa umarła naprawdę>>” [6]– pisała dalej Osiecka.

Tyle w uromantycznionym obrazie poetki, a jaka była rzeczywistość?

 

Morderstwo

Opisy skali bestialstwa i okrucieństwa, z jakim dokonano tej zbrodni, są wstrząsające, więc jeśli jest Pani/Pan osobą szczególnie wrażliwą, sugeruję pominięcie poniższego fragmentu testu.

,,Lekarz jako godzinę zgonu wskazał noc z soboty na niedzielę, począwszy od godziny 0.00 do godzin wczesnorannych”[7].

,,Jest już poniedziałek 26 października [1992 r. przyp. red.] Tak ten dzień zapamiętała jedna z nielicznych przyjaciółek artystki [najprawdopodobniej chodzi o panią Izabellę Konarzewską, również wybitną scenografkę przyp.red.] : <<W dniu dzisiejszym w godzinach rannych zadzwonił do mnie pan R. [chodzi o Jerzego Rucewicza przyp. red], że nie może się dodzwonić do pani Teresy, nie może w dniu dzisiejszym wejść do domu, chociaż posiadał klucze do drzwi wejściowych. Jest niespokojny, umówiliśmy się pod domem pani Teresy. Gdy przyjechałam pod dom, była godzina około 10.00, po mnie przyjechała pani Stanisława B., która była zatrudniona u pani Teresy od 20 lat [pani ta sprzątała dom dwa razy w miesiącu przyp. red.]. Po pary minutach przyjechał pan R. [Rucewicz przyp. red]. Jeszcze raz wszyscy próbowaliśmy otworzyć drzwi wejściowe kluczami, które posiadał pan R. [Rucewicz przyp. red]. Ponieważ nikt nie mógł otworzyć drzwi, postanowiliśmy wybić szybki w drzwiach wejściowych. Okazało się, iż drzwi były zamknięte na jeden zamek, łańcuch i zasuwę. Po wejściu okazało się, iż drugie drzwi również są zamknięte. W tych drzwiach również wybiliśmy szybkę. Drzwi były zamknięte na klucz od wewnątrz, klucz tkwił w zamku>>.

Zwłoki Teresy Roszkowskiej znajdowały się w jednym z pokoi na pierwszym piętrze domu [mimo iż sypialnia artystki znajdowała się na drugim piętrze, a pierwsze piętro było dawniej tj. jeszcze za życia rodziców Roszkowskiej przez nich właśnie użytkowane, a po ich śmierci pozostawione bez zmian, nietknięte]. W pokoju panował nieład. Zawartość szafek została wyrzucona na podłogę. Kobieta leżała na plecach, na podłodze. Miała na sobie koszulę nocną. Jej nogi były narzucone na tapczan. Ręce splecione na piersiach. Oba przedramiona aż czarne od siniaków. Zawarty w aktach śledztwa opis obrażeń zadanych kobiecie wskazuje, że sprawca działał z olbrzymią brutalnością. <<Charakter obrażeń w obrębie jamy ustnej i górnych dróg oddechowych wskazuje na to, że do jamy ustnej został wprowadzony knebel zatykający górne drogi oddechowe, odcinając dostęp powietrza, co doprowadziło do śmierci na drodze gwałtownego uduszenia. Charakter złamań żeber przemawia za tym, że w grę wchodził ucisk na klatkę piersiową wywierany stosunkowo dużą powierzchnią np. ucisk kolanami. Obrażenia w obrębie twarzy i powłok głowy wskazują na to, że powstały pod wielokrotnym działaniem tępego, twardego przedmiotu, oraz uderzeń w twarde podłoże, przy czym charakter obrażeń przemawia za tym, iż mogły być one zadane np. pięścią. Rozerwanie kręgosłupa szyjnego powstało w mechanizmie nadmiernego odgięcia głowy ku tyłowi, co np. mogło towarzyszyć brutalnemu (ze znaczną siłą) wprowadzeniu knebla do jamy ustnej. Obrażenia w obrębie rąk, mogły powstać np. podczas zasłaniania się, mają one bowiem charakter obrażeń obronnych>>”[8].

,,Ponieważ pani Teresa była bardzo mocną kobietą i na pewno niedającą się zmusić do niczego, więc prawdopodobnie dlatego była tak bardzo zmaltretowana, że nie chciała powiedzieć, gdzie co jest”[9] – mówiła przyjaciółka domu – Elżbieta Rucewicz.

88-letnia staruszka ważąca zaledwie 46 kg do ostatnich chwil życia waleczna, o ogromnej odwadze i niezłomności.

Zdania co do tego, czy wyniki obrażeń były skutkiem walki pani Teresy, czy też znęcania się nad nią, są rozbieżne.

,,Kobieta zasłaniała się rękami, co spowodowało, że na jej przedramionach i głowie postały liczne zasinienia. Wskazuje to nie tyle na znęcanie się nad ofiarą, co raczej bitwę, jaką Teresa Roszkowska stoczyła ze swym mordercą”[10].

Ale są też inne opinie:

,,Sprawcy weszli do domu nocą, napadli właścicielkę i znęcali się nad nią. Roszkowska miała ślady pobicia, uderzania jej głową o podłogę. Na koniec, podczas próby uciszenia, sprawca wepchnął kobiecie knebel w usta z taką siłą, że doprowadził do złamania jej kręgosłupa szyjnego, a co za tym idzie, zgonu. […] użycie zbyt dużej siły w stosunku do ofiary, określane w nauce jako „nadzabijanie”, było wynikiem niedoświadczenia i młodego wieku [sprawcy przyp. red]”[11].

Wbrew temu co wydawało się Osieckiej, z domu pani Roszkowskiej zginęło jednak kilka cennych przedmiotów, a były to: srebrna dekoracyjna, grawerowana patera na owoce z pałąkiem, srebrne sztućce (łyżki z grawerem, widelce gładkie – 5 szt. i noże z wzorem w pionowe żłobienia – 5 szt.), srebrny kubek, naczynie do płukania szklanek ze srebrnego XIX-wiecznego kompletu rosyjskiego, srebrna solniczka, patera, srebrny dzbanek do herbaty bogato zdobiony (ornament kwiatowy), srebrny mlecznik (gładki) i przykrywka prawdopodobnie do cukiernicy (z ozdobnym uchwytem) oraz złote monety rublowe i dolarowe, emerytura pani Teresy oraz złota biżuteria: w tym szeroka, gładka złota bransoleta o szerokości 1,5 cm, kolczyki, broszka w kształcie ważki: wysadzana brylantami, której oczy zrobione były ze szmaragdów i złoty zegarek marki Doxa.

Nie zginęły przedmioty dużo cenniejsze, bardziej drogocenne, lecz te jakby zabrane przypadkowo, losowo, policja zakładała więc nieplanowany napad bez uprzedniego rozeznania.

Zbiegi okoliczności

,,Przez wiele lat, co roku pod koniec października, Teresa Roszkowska jeździła do swojej przyjaciółki do Nicei. Czas spędzała na plaży. Malowała. W 1992 roku nie pojechała, ponieważ nie znalazła nikogo, kto by w tym czasie dokarmiał bezdomne koty. Poza tym nie czuła się najlepiej, co wynika z zeznań jej przyjaciółki Izabelli Konarzewskiej: <<Jeśli chodzi o stan zdrowia Roszkowskiej, to w tym roku się pogorszył. Wyraźnie nie miała odwagi jechać za granicę na urlop, mimo że czyniła to corocznie. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to było, ale około miesiąca temu miała krwotok z nosa. Miała też przytępiony ostatnio słuch i zawroty głowy. Przewracała się czasami. Jednak nigdy nie narzekała mi na swój stan zdrowia. Ostatnio miała też podwyższone ciśnienie. W ostatnim okresie bardzo schudła i ważyła około 46 kg>>”[12].

Czy zatem morderca/mordercy [policja uważa, że mogła tego dokonać więcej niż jedna osoba, więc w dalszej części będę się posługiwała liczbą mnogą przyp. red.] mogli zaplanować rabunek, licząc na to, że pani Teresa będzie wtedy  nieobecna w domu, ani nawet w Polsce?

Może skusiły napastników sprzyjające im okoliczności, do których należały: głośna muzyka i bardzo gęsta mgła.

Sąsiad Roszkowskiej (warszawski ginekolog) obchodził tamtej pamiętnej nocy z 24 na 25 października imieniny czy urodziny, w domu obok trwała więc huczna impreza, grała głośna muzyka (,,Mydełko fa” rozbrzmiewało około północy) niestety skutecznie zagłuszając dźwięki włamania i morderstwa, a do tego była tak gęsta mgła, że jak wspominała mieszkająca za rogiem sąsiadka i znajoma denatki Małgorzata Jagiełło, szła po płocie, tak zła była wtedy widoczność.

Na kilka miesięcy przed śmiercią Roszkowskiej Telewizja Polska wyemitowała nagrany dwa lata wcześniej film dokumentalny w reżyserii Grzegorza Dubowskiego ,,Powrót do krainy wspomnień”, w którym pokazane zostały wszystkie wnętrza całego, ogromnego domu artystki: jej dzieła sztuki, antyki, bibeloty etc. Czy możliwe zatem, że któryś z zabójców oglądał ów film i skusiły go te bogactwa? Nie wydaje się to niemożliwe, choć z drugiej strony, gdyby miał wcześniejsze rozeznanie, co znajduje się w tym domu, wyniósłby z niego zapewne więcej i byłyby to mniej przypadkowe przedmioty, nie jak np. przykrywka do srebrnej cukiernicy bez samej cukiernicy.

Doktor Elżbieta Baniewicz tak to podsumowuje: ,,To byli prości ludzie. Ciule, za przeproszeniem, jakieś. […] Co innego by ukradli, gdyby mieli pojęcie. Kilka obrazów na ścianach było więcej wartych, niż to, co skradli. Oni ukradli tysiąc złotych, a na ścianach domu wisiały setki tysięcy”[13]. Ma oczywiście na myśli obrazy Roszkowskiej. Tylko, czy obrazy zdołaliby wynieść z domu ofiary niepostrzeżenie (może tak, bo była przecież ta nieszczęsna mgła), ale czy zdołaliby je ukryć, a następnie sprzedać? Pewnie drobne przedmioty było im po prostu łatwiej upłynnić.

Na początku października 1992 r. w domu Teresy Roszkowskiej pojawiło się dwóch nieznanych jej mężczyzn, którzy przedstawili się jako pracownicy elektrowni. Wprawdzie rzeczywiście miała ona problemy z piecem centralnego ogrzewania, więc podłączyli jej go skutecznie, twierdząc też, że nadal pozostaje w nim pewna usterka. Problem w tym, że nikt inny owych panów nie widział, a sama Roszkowska ich nie wzywała. Kim zatem byli i skąd się dowiedzieli o konieczności dokonania tej naprawy, pozostaje tajemnicą…jedną z wielu.

Wątek kluczy

,,W piątek 23 października tego roku rozmawiałam telefonicznie z panią Teresą, która poinformowała mnie, iż najprawdopodobniej zgubiła gdzieś klucze do domu. Zadzwoniła do pana R. [Jerzego Rucewicza przyp. red.], który przyjechał do wyżej wymienionej. Wstawił nowy zamek. […] Oczywiście mógł to być przypadek, ale to bardzo ciekawy zbieg okoliczności, że w piątek giną starszej osobie klucze do domu, natomiast już w niedzielę jest ona martwa. Możemy postawić taką tezę, że sprawcy zaplanowali napad na dom. W tym celu w piątek dokonali kradzieży kluczy, zakładając, że starsza osoba zmieni zamki dopiero w poniedziałek. Nie przewidzieli, że błyskawicznie sprowadzi znajomego, który dokona wymiany zamka”[14].

Pani Teresa wiedziała o kradzieży u Niny Andrycz i być może dlatego zadziałała tak szybko z wymianą zamków. Przypominam historię z kluczami u pani Andrycz: ,,Ktoś musiał zauważyć, że klucz od mieszkania nosi razem z kluczykiem od skrzynki pocztowej. Rok temu zapukał <<sąsiad>>, przedstawił się zmyślonym nazwiskiem, oznajmił, że listonosz wrzucił jego list do skrzynki Niny i poprosił o klucze, by po paru minutach je odnieść. Zamek w drzwiach trzeba było wymienić. Po pół roku sytuacja się powtórzyła. Zaspaną Ninę rano obudził sympatyczny <<listonosz>> – że niechcący wrzucił cudzy list do jej skrzynki. Dostał klucze, które odniósł po paru minutach, ale tym razem poleciał po całości. Oddał klucz od Gerdy, ale inny, nie od jej mieszkania. Ślusarz znów musiał zmieniać zamek. Przypadek sprawił, że tego samego dnia w odwiedziny zawitał z bukietem kwiatów prezes ZASP Olgierd Łukaszewicz z Andrzejem Dębskim, sekretarzem zarządu. Panowie usłyszeli opowieść i sprawili, że mieszkanie objęto monitoringiem policyjnym. A Nina wreszcie rozdzieliła klucze. << – Ci, co polują na emerytów, wiedzą, że metoda na wnuczka mnie nie dotyczy. To wymyślili coś innego>>[15] – powiedziała wtedy aktorka.

Jest też hipoteza mówiąca o seryjnym mordercy polującym na starsze, zamożne osoby mieszkające w Warszawie. ,,W latach 1989-1992 doszło do serii dziesięciu napadów na mieszkania starszych i bogatych osób. Sześć z tych zdarzeń miało miejsce na Starówce […]. Andrzej Gass – dziennikarz śledczy: <<Wszystkie napady łączył podobny sposób działania sprawców. Było ich przeważnie trzech, zawsze zamaskowani, ofiary torturowali, znalezione ciała były związane w charakterystyczny sposób (na tak zwaną kołyskę, ofiara poruszając się, powoduje śmiertelne zaciskanie pętli). Podczas tych napadów zabito 10 osób, sprawcy do dziś nie są znani>>”[16]. A co gorsza w większości pewnie, tak jak w przypadku pani Teresy Roszkowskiej w roku 2022 r. upłynęło 30 lat od morderstwa, co w świetle polskiego prawa, spowodowało przedawnienie, więc nawet gdyby sprawcę/ sprawców udało się odnaleźć, pozostaliby bezkarni…

,,We wszystkich tych 1 przypadkach, po rozpoznaniu terenu poprzez wielodniową obserwację, sprawcy dokonywali zabójstw całych rodzin znajdujących się akurat w domu. […] Rabowali tylko przedmioty niemożliwe do zidentyfikowania (złoto, pieniądze). Przestępcy działali w doskonale zorganizowanej grupie, wchodzili do domów bez naruszania zamków w drzwiach wejściowych (np. poprzez stalową konstrukcję na balkonie na pierwszym piętrze i stamtąd przedostawali się do wnętrza mieszkania)”[17].

Emerytowany technik kryminalistyki Robert Duchnowski, tak to zapamiętał: ,,…jeździłem na początku lat 90. na warszawską Starówkę. Tam doszło do serii zabójstw. Sprawcy działali podobnie. Wspinali się po rusztowaniach, napadali osoby starsze, majętne, mieli raczej dobre rozpoznanie. Zamordowali między innymi Zofię Dybowską-Aleksandrowicz, znaną reżyser. Nie twierdzę, że to ta sama grupa, ale mogli przenieść się na Saską Kępę”[18].

Jedno tylko przeczy tej hipotezie, otóż nie słyszeliśmy o innym podobnym napadzie na starszą majętną osobę na Saskiej Kępie (i obyśmy nigdy nie usłyszeli).

Co do samej grupy przestępczej, policja tak ją scharakteryzowała: ,,Ich <<znakiem firmowym>> był fakt, że często przez dłuższy czas znęcali się nad domownikami, aż ci wydali im pieniądze i kosztowności, następnie zabijali ich strzałami w tył głowy. Ofiary były często rozbierane, wiązane i bite. Zabójstw poszczególnych członków rodziny dokonywano zazwyczaj w odrębnych pomieszczeniach. <<Grupa przestępcza jest bardzo dobrze zorganizowana>> – stwierdził biegły w wydanej opinii: <<Prawdopodobnie jej członkowie posługują się łącznością radiową, komunikując się z osobą pozostającą na zewnątrz. Pracują powoli, konsekwentnie, z niezwykłą nawet dla morderców brutalnością: działają z zamiarem zabicia, aby uniemożliwić późniejszą identyfikację, ale także, aby zrealizować swój wysoki poziom agresji. Wcześniej mogli dokonywać włamań i rozbojów. Grupa mogła się zawiązać w domu poprawczym, zakładzie karnym lub podwarszawskim miasteczku”[19] [Pruszków? Wołomin? przyp. red.].

Przypomnijmy, że Teresa Roszkowska nie została zastrzelona, lecz przyczyną jej śmierci było uduszenie i przerwanie rdzenia kręgowego. Nie miała ona również związanych w kołyskę rąk i nóg, jak ofiary zabójstw ze Starówki.

Jej drzwi zostały sforsowane, a nie jak na Starówce mieszkania otwierane bez widocznych śladów włamania, często przez balkon. ,,… W toku oględzin ustalono, że dom Roszkowskiej miał jeszcze jedne drzwi, prowadzące z ogrodu do piwnicy. Na zdjęciach widać, że drzwi zostały wepchnięte do środka. Z dwóch masywnych skobli jeden się rozpadł, a drugi wygiął i uszkodził futrynę. Sprawcą musiał więc być bardzo silną osobą”[20].

W innym artykule również znajduję podobne nawiązanie: ,,Z tyłu domu Teresy Roszkowskiej, czyli tam gdzie poruszali się sprawcy, rosły w 1992 roku chaszcze, była tylko wąska ścieżka, stare ogrodzenia. Poruszanie się w tym terenie w październikową noc wymagało znajomości tej okolicy i świetnej kondycji fizycznej”[21].

Motyw

,,W sprawie zabójstwa Teresy Roszkowskiej motyw wydawał się dość jasny. Starsza, samotnie mieszkająca kobieta jest zawsze łatwym celem. Starsza, a więc słabsza. Starsza, a więc posiadająca środki finansowe, choćby w postaci emerytury z szansą na oszczędności <<w skarpecie>>”[22].

Jednak nie wszystko zdaje się być takie oczywiste: ,,…nie udaje się ustalić ze stuprocentową pewnością, czy celem zabójców była kradzież konkretnych przedmiotów z domu malarki, czy też prosty i ordynarny rozbój. Jest to ważna kwestia. W pierwszym przypadku sprawców i zleceniodawcy zbrodni należałoby szukać wśród osób zajmujących się obrotem dzieł sztuki. W drugim – wśród pospolitych przestępców dokonujących rozbojów i napadów na starsze osoby”[23].

 W roku 2019 zgłosił się świadek, który twierdził, że: ,,wychował się na Saskiej Kępie, znał przez 12 lat Teresę Roszkowską i ma swoje przemyślenia, co do tej zbrodni. [..] Wskazał przede wszystkim, że Saska Kępa w 1992 roku, a szczególnie rejon ulicy Obrońców, była wtedy okolicą, gdzie właściwie wszyscy się znali. Poziom sąsiedzkiej kontroli był wysoki, zaś obca osoba byłaby natychmiast zauważona. Dodatkowo prawie każdy z mieszkańców miał małego psa, który ujadał z każdego możliwego powodu. Samochodów było w tej okolicy kilka. A mimo to sąsiedzi, w nocy gdy zginęła malarka, nic nie słyszeli i nic nie zwróciło ich uwagi. […] Na Saskiej Kępie mieściło się i mieści wiele placówek dyplomatycznych, które na początku lat 90. były pilnowane przez Nadwiślańskie Jednostki Wojskowe MSW. Obcy byli legitymowani, zaś teren całą dobę patrolowała policja. Mężczyzna dowodził, że okolica była tak bezpieczna, że przez długi czas nie dochodziło tu nawet do pospolitych kradzieży. Konkluzja może być więc tylko jedna. Zabójcy Teresy Roszkowskiej nie przyjechali z daleka. Byli tutejsi. Doskonale znali teren. A jeśli byli dodatkowo młodzi […] to bardzo zawęża liczbę podejrzanych. Bo młodych ludzi na Saskiej Kępie było wtedy bardzo niewielu, zaś rodziny z tak zwanego marginesu społecznego dwie”[24].

W jednym z artykułów znalazłam nawet informację, że w sobotę 24 października 1992 r., a więc dzień przed swoją śmiercią, pani Teresa kupowała w pobliskim, osiedlowym sklepie spożywczym mi.in. miękkie jabłka dla papużki oraz rzekomo miała wówczas również suczkę wabiącą się Juka[25], (w innym artykule mowa o psie Jukim)[26]. Obecność zwierząt podczas napadu i zabójstwa wydaje się jednak dalece mało prawdopodobna, gdyż po pierwsze pies narobiłby jakiegoś hałasu, a poza tym przyjaciele, którzy znaleźli ciało pani Teresy, wspomnieliby coś o obecności zwierząt w domu, a żadne z nich o niczym takim nie mówiło.

Zatarg z sąsiadem

W piątek 23 października 1992 r. ,,Teresa Roszkowska czuła się bardzo dobrze. Jak twierdzą sąsiedzi, którzy widzieli ją na spacerze, była w doskonałym humorze. Rozmawiali o nabywcy pobliskiego domu. Nowy właściciel przy okazji remontu zamierzał wyciąć stare drzewa. Pani Teresa bardzo chciała je ocalić. <<Nowemu >> wypowiedziała prawdziwą wojnę. << – Jestem tutaj jak ten ostatni Mohikanin>> – mówiła. << – Nie umrę, dopóki nie wygram tej sprawy >> – żartowała[27].

Kim był ów człowiek, czy wątek poruszany w tym artykule jest prawdziwy [poddaję to w wątpliwość, ponieważ w innych fragmentach wydaje się czasami mało wiarygodny] i czy został jakoś zbadany przez policję? Tego nie wiadomo. Ciągle w tej sprawie więcej pytań, niż odpowiedzi.

Ślady i świadkowie

,,Na schodach prowadzących z piwnicy uwidoczniony został ślad sportowego buta. << To ciekawe – konstatuje Bartłomiej Mostek [dziennikarz kryminalny przyp. red.] – ponieważ świadek, który zgłosił się do mnie w 2019 roku, wskazał, że ścieżka z tyłu za domem była bardzo błotnista. Tej nocy była mgła, było +4 stopnie Celsjusza. A mimo to sprawcy pozostawili tylko jeden niewyraźny ślad. Może zatem sprawców nie było trzech [jak zeznawał inny świadek przyp. red: ,, …z soboty na niedzielę, około północy, w bezpośredniej okolicy domu Teresy Roszkowskiej było widzianych trzech młodych mężczyzn. Stali oni u wylotu ścieżki prowadzącej na tył domu kobiety. Czas i miejsce wskazują więc, że najprawdopodobniej byli to mordercy”[28] ] tylko jeden?”[29].

Niestety nigdy nie udało się ustalić personaliów tych trzech mężczyzn. Przypomnijmy, był rok 1992, nie było ani telefonów komórkowych, po których logowaniu można by namierzyć sprawców ani kamer. W każdym razie jedno i drugie nie było jeszcze w powszechnym użyciu.

Odkryto ślady linii papilarnych, pozostawionych przez sprawcę w jednym z pomieszczeń na rantach komody (jej górnej części oraz na rantach szuflad), a także na opakowaniu po kremie [sądząc po czarno-białych zdjęciach udostępnionych przez policję, było to prawdopodobnie kartonowe pudełeczko po krem Keladerm marki Uroda przyp. red.] znalezione za drzwiami [za drzwiami pokoju, w którym znaleziono zwłoki pani Teresy przyp. red.].

Policyjna profilerka

,,W tej sprawie pojawiłam się bardzo późno. Zabójstwo było w 1992 roku, a ja sprawę dostałam w 2012, czyli po 20 latach. Wtedy dopiero ówczesny dyrektor Biura Kryminalnego przyglądał się serii zabójstw na Starówce i zlecił ich porównanie, czyli chciał się dowiedzieć, czy dokonuje ich ten sam sprawca lub ta sama grupa. Bardzo szybko oddzieliłam to zabójstwo. Dużo elementów mi na tyle nie pasowało, że wiedziałam, iż ono nie jest elementem tej serii, jest czymś osobnym. Sprawca ma swoje <<modus operandi>>, czyli sposób działania, w którym dostrzec można podobieństwa, bo on raczej się nie zmienia. Jeśli sprawca dokonuje kilku przestępstw w krótkim okresie czasu, to wyglądają na ogół tak samo. Dostaje się do mieszkania w ten sam sposób, w ten sam sposób unieruchamia lub zabija ofiarę, kradnie podobne rzeczy i podobne rzeczy pozostawia po sobie. […] Mogło być tak, że sprawcy planowali wejść do domu bez pozostawiania śladów. Dopiero gdy odkryli, że w drzwiach zmieniono zamek, poszli do ogrodu i dokonali włamania przez drzwi piwniczne z tyłu domu” [30].

Jak widać po 20 latach ciężko było coś nowego wnieść do sprawy.

Zwierzęta

Teresa Roszkowska kochała zwierzęta i w latach dziewięćdziesiątych uchodziła za miłośniczkę kotów, która wiele robiła na rzecz tych bezpańskich saskokępskich istot, lecz nawet w tym działaniu, z dzisiejszego punktu widzenia, bywała kontrowersyjna.

,,Kurwa, Kurwa, Kurwa!… […] kiedy nocą rozlegało się  nawoływanie, sąsiedzi wiedzieli, że to Teresa Roszkowska poszukuje ukochanej kocicy. W tym imieniu była czułość, wielka miłość do kotki, która swej pani kilka razy do roku przyprowadzała stado kociąt”[31].

Wówczas autor martwił się, że wulgarne imię nadane kotce może wzbudzać wśród czytelników oburzenie czy kontrowersje, natomiast ja myślę, że dziś po ponad 30 latach, gdy jest już zupełnie inna świadomość opieki nad zwierzętami, to większe kontrowersje od imienia mógłby wzniecić fakt, że kotka nie została wysterylizowana. Jednak, jak na ówczesne standardy, Roszkowska opiekowała się zwierzętami najlepiej jak umiała, z oddaniem i poświęceniem. ,,Teresa Roszkowska kochała chyba wszystkie zwierzaki. Codziennie kupowała 5 litrów mleka i 5 kilogramów ryb. Przyrządzała, porcjowała i roznosiła bezdomnym zwierzętom. Na Saskiej Kępie założyła kilkanaście <<stołówek >>, do których przynosiła jedzenie bez względu na okoliczności, chorobę czy pogodę. Ostatni posiłek dostarczała na godzinę przed północą. Według jej nocnych spacerów można było regulować zegarki”[32].

Oczywiście miłośnicy i hodowcy kotów zauważą pewnie, że koty nie powinny pić mleka, ponieważ nie jest ono dla nich zdrowe. Pamiętajmy jednak, że były to lata 90. ubiegłego wieku i świadomość prozdrowotna dotycząca zarówno ludzi jak i zwierząt, była oględnie mówiąc, nieco inna niż dziś. Dlatego nie nakładajmy na to współczesnych filtrów wiedzy i świadomości.

,,Zwierzęta były jej miłością. Sama jadła ponoć jak ptaszek, ale dokarmiała wszystko i wszystkich. Psy, koty, gołębie, sroczki, wróble – oto jej klientela. Jako karmicielka pani Teresa uprawiała swoistą białą magię, nie znosiła marnowania jedzenia. Koty jadły po psach, psy po kotach. Nie ma sensu marnować ziarna, które może tylko zmienić miejsce, nie ma sensu przecinać ogólnego krwiobiegu. Nic dziwnego, że po śmierci pani Teresy Roszkowskiej płakały wszystkie koty na Saskiej Kępie”[33].

Doceńmy intencje, zaangażowanie i oddanie tym zwierzętom. Ich zdrowiu pani Teresa również poświęcała mnóstwo uwagi, zanosiła je do zaprzyjaźnionej z nią Małgorzaty Jagiełło – lekarza weterynarii [tej samej, która w zeznaniach opowiadała o gęstej mgle przyp. red.], a po jednej z takich wizyt napisano: ,,Kiedyś wieczorną porą umówiła się u pani weterynarz na operację kotki. Gdy lekarka zapaliła światła nad stołem zabiegowym, ujrzała panią Teresę w misternych kolczykach z brylantami, od których bił blask – blask nie do podrobienia. Artystka była w pełnym rynsztunku, bo wracała z opery [była wtedy na premierze w Teatrze Wielkim przyp. red.], po drodze wzięła [rodzącą przyp. red.] kotkę i tak obie przyszły do lecznicy”[34]. Tak więc bez względu na czas i okoliczności myślała zawsze o potrzebach swych małych czworonożnych przyjaciół.

Podobno pani Teresa miała nawet kiedyś powiedzieć: ,,<< Ludzie to chamy, prawdziwi przyjaciele to zwierzęta>>. Któregoś dnia w piwnicy znalazła dziką kotkę z małymi. Kotka przegryzła jej tętnicę na przegubie. <<- To moja wina>> – tłumaczyła znajomym.<< – Miała prawo tak zrobić >>”[35].

Wspierała zwierzęta jak mogła, w tym również finansowo. Honoraria ze sprzedaży obrazów przekazywała często na pomoc schronisku w Celestynowie.

Teresa Roszkowska ,,…była osobą ostrożną i nie wpuszczała do środka osób sobie nieznanych. Za to okienko piwniczne było otwarte właściwie zawsze. Pani Roszkowska dokarmiała bowiem okoliczne bezdomne koty i piwnica była miejscem, gdzie te zwierzęta mogły się schronić i posilić”[36].

Nie wszystkim jednak ta miłość pani Teresy do zwierząt się podobała. Byli także przeciwnicy dokarmiania, zwłaszcza ptaków. W czerwcu 1971 roku komitet blokowy przysłał pismo następującej treści: ,,Wobec zgłaszanych skarg Komitet Blokowy nr 72 prosi o przeniesienie karmienia gołębi z ulicy do ogródka położonego z drugiej strony domu. Karmienie gołębi na ulicy powoduje zanieczyszczanie nie tylko chodnika, ale bardzo często i odzieży ludzi przechodzących pod drzewem, na którym siedzą gołębie, oczekując na pokarm dawany im przez Panią”[37].

Sama Roszkowska tak odnosiła się do sprawy zwierząt i opieki nad nimi: ,,Od małej, jak tylko pamiętam, zawsze w naszym domu były zwierzaki, to znaczy psy. I to już tak zostało. Jestem w ogóle zwariowana – jak niektórzy uważają – wariatka na temat zwierzaków. Biednych chorych ptaków, kotów, psów. Gotuję ryby, makarony i noszę co wieczór w umówione miejsce. Te biedaki czekają na mnie. […] Zimową porą nie wyobrażam sobie, żebym nie rozwiesiła w ogrodzie <<barów>> – jak ja to nazywam, karmników, doniczek z nasionami i słoniną dla sikorek. […] Niejeden człowiek mi wymyśla, że karmię ptaki, bo ptaki brudzą”[38].

Okienko w piwnicy zawsze było otwarte dla dzikich kotów,  dom także dla bezpańskich psów, a serce dla wszystkich zwierząt.

A co ciekawe koty i gołębie dokarmiała Roszkowska nie tylko na Saskiej Kępie, ale  także w innych miejscach np. w Paryżu podczas pobytu u Tomasza Korzeniowskiego, syna swego przyjaciela reżysera Bogdana Korzeniowskiego.

Przyjaciele

W domu pani Teresy bywało mnóstwo zwierząt i tylko garstka zaprzyjaźnionych z nią osób:

-Elżbieta i Jerzy Rucewicz (znajomi pani domu);

-Hanna  Faryna-Paszkiewicz[39] i Zofia Faryna (prawdopodobnie kuzynki ze strony ojca);

-Elżbieta S. – lekarka pani Teresy, która bywała u niej co najmniej raz w tygodniu;

-Elżbieta Baniewicz – przyjaciółka, krytyk teatralny;

-Izabela Konarzewska – przyjaciółka, scenografka;

-Stanisława B. – gosposia (ta sama od 20 lat, która pamiętała jeszcze mamę pani Teresy);

-Ogrodnik, który na zimę chował skrzynie z pelargoniami do piwnicy;

(i w ostatnim okresie życia) – pracownica Muzeum Narodowego, która katalogowała zbiory.

Nawet tak duża ostrożność i nieufność wobec ludzi, nie uchroniły naszej bohaterki przed najgorszym… przed śmiercią.

ŻYCIE

Dzieciństwo Tezi

Teresa Beata Roszkowska urodziła się 23 listopada 1904 roku w Kijowie, w zamożnej rodzinie Dorothei Leischke (z pochodzenia Szwajcarki) i Adama Roszkowskiego (Polaka), miała młodszego o dwa lata brata Aleksandra, nazywanego przez rodziców pieszczotliwie Olesiem, sama zaś była przez nich nazywana Tezią lub Teziunią.

Przyjaciele z okazji 80-tych lub 85-tych urodzin ułożyli wierszyk zabawnie podsumowujący niełatwy charakter pani Teresy:

,,Listopad ponury, na niebie są chmury. A dzień jest dwudziesty trzeci …Tego dnia na świecie zjawiło się dziecię czupurne, uparte, rogate…”[40].

Mama Teresy nazywana przez dzieci mamaszą bardzo dbała o odpowiednie ich wychowanie i wykształcenie. Co tydzień zabierała pociechy do opery, zatrudniała także nauczycieli muzyki, by Teresa mogła się kształcić w grze na pianinie, czego ta szczerze nienawidziła i czemu dała wyraz w jednym z wywiadów: ,,Jak każde dziecko przyzwoitego domu musiałam grać na pianinie. […]  Dla mnie to była jedna mordęga. Nienawidziłam tej roboty! Jedna nauczycielka miała zawsze ze mną kłopoty, bo ja tak: zrobiłam gamę, przekręcałam się na takim foteliku okrągłym, a potem fałszowałam i fałszowałam, na specjalnie, aby tylko jak najgorzej. Diabli wiedzą, czego ja nie wyprawiałam, żeby tylko zatruć życie nauczycielce”[41].

Rodzina była na tyle zamożna, że oprócz licznych domów, mieszkań, apartamentów, karety z końmi, posiadali nawet własne, prywatne kino. W domu, przy ul. Lwowskiej 9, który zajmowali, zatrudniane były liczne: kucharki, służące i guwernantki. Roszkowscy żyli dostatnio. Dziadkowie Teresy ze strony matki byli szwajcarskimi przemysłowcami, matka w czasach panieńskich była frejliną, czyli damą dworu cesarskiego, zaś ojciec właścicielem firmy Simpleks – fabryki materiałów budowlanych, a dokładniej dachówek. Choć sama Roszkowska wspominała po latach, że miał także przedstawicielstwo zegarków [być może chodzi o współpracę z jakąś szwajcarską firmą zajmującą się tworzeniem luksusowych zegarków i importem ich do Kijowa przyp. red.] oraz jako inżynier zajmował się również budową mostów.

Matka Teresy była bardzo piękną i wytworną kobietą, podziwiano jej urodę i elegancję zarówno wtedy, gdy była młodziutka (wychodząc za mąż miała lat 20), jak i wówczas, gdy była już stateczną starszą damą. Po suknie jeździła do Wiednia, a po rozrywki do Monte Carlo.

Córka urodę odziedziczyła jednak po ojcu, wymykała się kanonom piękna. Jej najstarsze wspomnienie z dzieciństwa tego właśnie dotyczy. Podczas wizyty w operze, ktoś patrząc na nią, głośno skomentował: ,,Takie nieładne dziecko, a tak ładnie ubrane”.

Po latach jej przyjaciółka Anna Kuligowska-Korzeniewska wspominała, że ,,Teresa miała silny kompleks. Mówiła: <<wyglądam jak małpa>>. Towarzystwo pięknej matki nie było dla niej łatwe”[42].

A tak siebie z dzieciństwa wspominała sama Roszkowska: ,,…ja byłam cholera, ja byłam chłopak”.[…] Taki Lowka był [sąsiad przyp. red.], to się biegało z nim razem, rzucało się kamieniami przez parkan na innych tam dzieciaków, w ogóle walki rozmaite się tam odbywały” [43]. Teresa z pewnością nie była grzeczną dziewczynką bawiącą się lalkami, ku własnej radości i strapieniu mamy oraz niań.

Dom Roszkowskich był wielojęzycznym tyglem: ,,z ojcem to się mówiło po polsku, z babcią – matką mamy mówiło się po niemiecku, z babunią – matką ojca mówiło się po polsku, z mamą mówiło się po rosyjsku. Nie wiem dlaczego, ale po rosyjsku. Z Frojlajn mówiło się po niemiecku, a potem, jak podrośliśmy, to zjawiła się Francuska i mówiło się po francusku”[44]. Ta mieszanina językowa spowodowała, że Roszkowska nigdy nie nauczyła się dobrze, poprawnie mówić po polsku.

Szkoła

Naukę szkolną rozpoczęła Roszkowska w żeńskim gimnazjum Aleksandry Duczyńskiej w Kijowie przy ul. Timofiejewskiej. Szkoła dla podkreślenia swojej odrębności i zarazem ekskluzywności, wyróżniała się mundurkami. Uczennice nosiły tam bluzki w granatowo-zieloną kratkę oraz fartuszki z falbankami w kolorze czarnym. Już tam zaczął się ujawniać talent plastyczny Tezi, lecz nie został doceniony, miała z plastyki dwóje, a to za to, że chodziła po klasie i pomagała rysować tym, którzy sobie gorzej z rysunkiem radzili.

Kiedy talent zaczął się już objawiać z całą mocą, rozpoczęła prywatne lekcje u malarza i wykładowcy Władysława Galimskiego, który chwalił jej postępy: ,,Panna Teresa Roszkowska zajmowała się w szkole mojej w przeciągu dwóch lat i przeszła z wielkimi postępami pierwszy kurs rysunku i malarstwa”[45] – widniał wpis na zaświadczeniach.

Rewolucja

Wydarzenia społeczno-polityczne wpłynęły znacząco na życie Teresy i całej jej rodziny, powodując, że czas beztroski bezpowrotnie minął. NKWD zjawiło się chcąc aresztować pana Roszkowskiego, ten jednak przezornie wraz z synem wcześniej wyjechał. W kijowskim domu została jedynie Teresa z matką i gosposią. Musiały sprzedać wszystko, co dało się spieniężyć, a nie zostało jeszcze zarekwirowane. Tesia podjeżdżała na sankach (bobslejach) do dawnej, a wtedy już skonfiskowanej, fabryki ojca i wykradała z niej drewno na opał.

Rok 1921 przyniósł nagłą i niespodziewaną odmianę ich losu, po dwóch latach rozłąki rodzina była znów razem, a ponadto Adam Roszkowski został najpierw pełnomocnikiem do spraw repatriacji Polaków z Ukrainy i całej Rosji, a następnie konsulem.

Polska, Warszawa, Saska Kępa

22 marca 1922 r. rodzina Roszkowskich przybyła do Warszawy. Początkowo wynajmowali pokój na rogu Kruczej i Marszałkowskiej, a następnie dwupokojowe mieszkanie przy ul. Żurawiej 15, aż wreszcie w 1924 rozpoczęli budowę domu przy ul. Obrońców 15, w którym każdy z członków tej rodziny mieszkał już do końca życia.

W Warszawie Roszkowska stanęła przed wyborem szkoły. Wcześniej znienawidzone granie na pianinie, zaczęło jej się jawić w innych, zgoła weselszych barwach i uległa temu.

,,Z muzyką nigdy nie miałam mieć nic do czynienia poza tymi okropnymi lekcjami, kiedy ja nie chciałam. Przyjechałam do Warszawy i raptem mi strzeliło coś do głowy, że ja muszę się zabrać za muzykę, dowiedziałam się w konserwatorium, jaki jest program do zdania na egzaminie, kupiłam sobie te nuty i chodziłam do staruszki grać i tyle. To nie był przypadek, ja uważałam, że realnie muszę, mam ochotę i już!”[46] – wspominała. Teresa wybrała Konserwatorium Muzyczne (w którym naukę rozpoczęła 18 września 1922), sama się do tego egzaminu przygotowując i tak została uczennicą klasy fortepianu, jednocześnie ucząc się również w Prywatnej Szkole Malarstwa i  Rysunku Rychtarskiego przy ul. Poznańskiej 23 (rozpoczęła tam naukę w kwietniu 1922 r.), w której  wykładali najwybitniejsi: Konrad Krzyżanowski, Adam Rychtarski, Kamil Mackiewicz i Tadeusz Pruszkowski. Ten ostatni wywarł na Roszkowskiej największe wrażenie i to jego postać była dla niej tą najważniejszą. Stał się jej mistrzem, trochę guru, a z czasem także przyjacielem. Na Akademię Sztuk Pięknych Teresa złożyła podanie we wrześniu 1923 r., gdyż profesorem [w latach późniejszych także: dyrektorem, a następnie rektorem przyp. red.] został tam nie kto inny, jak właśnie Tadeusz Pruszkowski, którego zapatrzeni w mistrza uczniowie, postanowili nie opuszczać, lecz przenieść się za nim. Egzamin trwał aż 6 dni, w efekcie których Teresa została przyjęta. Co ciekawe Roszkowska nigdy nie zdawała matury, więc została na studia przyjęta jako wolny słuchacz.

Tadeusz Pruszkowski ,,…odznaczał się niepowtarzalną charyzmą, zwiastującą nieuchronne, przyszłe sukcesy. Ta charyzma właśnie, w połączeniu z wybitnym talentem pedagogicznym zapewniły mu wielką miłość studentów. […]  Sukces tego najmłodszego z naszych profesorów [pisała Pia Górska – jedna z jego studentek przyp. red.] był wprost zdumiewający! Wszyscy kandydaci chcieli się gwałtownie dostać do jego pracowni – jedni dlatego, że był wyróżnionym uczniem i kolegą Krzyżanowskiego, inni dlatego, że podziwiali jego wystawę w Zachęcie”[47]. Roszkowska należała do tych szczęśliwców, którym udało się dostać do pracowni Pruszkowskiego, o co prosiła w podaniu.

W roku 1924 Roszkowska była już na III roku Konserwatorium, jednak łączenie obu tak trudnych i wymagających szkół artystycznych, okazało się zbyt trudne do pogodzenia i znów musiała dokonać wyboru, ten padł na ASP. Zrezygnowała więc z Konserwatorium Muzycznego.

Przez pewien czas Roszkowska dzielnie łączyła naukę na obu uczelniach jeszcze ze sportem: ,,nowa, a bardzo absorbująca pasja – sport, czyli jak sama wielokrotnie żartowała <<zupełny hyź>>. Okres międzywojenny był czasem szerokiej popularyzacji sportu wśród kobiet, a pełna energii i wigoru Roszkowska miała znakomite, fizyczne warunki do jego uprawiania. Kiedy tylko znalazła się w Warszawie, zgłosiła się do Klubu Sportowego <<Polonia>>, w ramach którego przez kilka kolejnych lat uprawiała lekkoatletykę, osiągając całkiem niezłe wyniki w zawodach. W 1923 roku, w biegach na 100 metrów kobiet na warszawskiej Agrykoli, zajęła nawet trzecie miejsce, po raz pierwszy stając wówczas na sportowym podium. <<Nawet mam jeszcze takie pismo sportowe – chwaliła się w jednym z radiowych wywiadów – gdzie jest fotografia: Trzy najszybsze kobiety Polski:  [Helena przyp. red.] Wojnarowska, [Teresa przyp. red.] Roszkowska i trzecia… [Halina przyp. red.] Konopacka. […] Oprócz biegów jej wielką sportową  pasją była wówczas odmiana piłki ręcznej o nazwie hazena lub jordanka, którą w 1925 roku sprowadziła do Polski gwiazda <<Polonii>> Sława Szmidówna. Gra ta powstała w 1905 roku w Czechach. [….] Ukoronowanie kilku lat wysiłków przyszło w 1931 roku, kiedy drużyna <<Polonii>> , a wraz z nią artystka malarka i pianistka Teresa Roszkowska, zdobyła mistrzostwo Polski w hazenie”[48].

Pruszkowiacy

Na zdjęciach z tego szalonego, studenckiego czasu: ,,Teresa w żebraczych łachmanach. Zęby pomalowane na czarno, wyglądają jak szczerby. W tle Kazimierz nad Wisłą, dokąd profesor Szkoły Sztuk Pięknych Tadeusz Pruszkowski wozi na plenery studentów. Rano rozstawiają sztalugi, popołudniami nad Wisłą pozują do zwariowanych fotografii. Jest rok 1926. Teresa ma dwadzieścia dwa lata. Szybko chodzi, często przeklina i mocuje się z kolegami na plaży. W walizkach leżą grzeczne sukienki. Ale ona robi sobie kok z boku głowy i zatyka za niego piórko. Zakłada suknie z głębokimi dekoltami na gołe ciało i ogromne drewniane naszyjniki. Do tego buty, każdy w innym kolorze. – Z człowieka wyłazi to, co jest w środku tłumaczy”[49]. Często w wywiadach przyznaje, że to były najszczęśliwsze lata jej życia.

,,Z plenerów u Pruszkowskiego Teresa wraca opalona na czarno i ubrana jak Cyganka. Od pierwszych dni wiosny opala się nago na tarasie. „ Cóż ta Tesiunia z siebie robi. Indiankę?” – załamuje ręce mamasza. Teresa kupuje futro z małpy i maluje paznokcie na zielono […]”[50].

Miłość

Pierwsza, pensjonarka miłość Roszkowskiej to platoniczne uczucie, którym obdarzyła aktora o nazwisku Swietłowidow[51]. Chodziła do teatru na wszystkiego sztuki, w których grał.

Drugim zauroczeniem młodej Teresy był Nikołaj ,,…Z Kijowa przyjeżdża Nikołaj T., rówieśnik Teresy. Ma jasne oczy i ciemne włosy. Jego zdjęć w albumie Roszkowscy nie podpisują. Nikołaj zostaje w Warszawie, chodzi z Teresą na spacery. Nikt nie wie, czy Teresa się w nim kocha, czy nie. Ona milczy. [….] Nikołaj T. jest zachwycony urodą mamaszy”[52]… ale nie Teresy.

Teresa była dla mężczyzn raczej kumplem, kompanem niż obiektem westchnień. ,, Koledzy ją lubili. Dobrze się z nią piło wódkę. – Nigdy jednak nie myślałem o niej w kategoriach erotycznych . Było w niej coś dziwacznego i męskiego. […] Po wojnie nie widziałem obok niej ani mężczyzny, ani kobiety – mówił Erwin Axer.

,,Była nieufna wobec mężczyzn, którzy się kręcili koło niej. To było dla niej podejrzane, jak by uważała, że nie może budzić zainteresowania – mówiła Anna Kuligowska-Korzeniewska”[53].

Ważną osobą w życiu Roszkowskiej był kolega ze studiów Wacław Ujejski. ,,Studentom wydaje się, że Teresa ma romans z kolegą z roku – Wackiem Ujejskim. Pojawiali się razem, ale pewności, czy to było coś poważnego, nikt nie miał. […] Kiedy w połowie lat pięćdziesiątych Ujejski wraca z łagrów i utrzymuje się z rzeźbienia w kości, załatwia mu pracę. Odrzuca jednak kilkakrotne oświadczyny. Potem, już chorego, przyjmuje do swojego domu i pozwala w nim umrzeć”[54].

Był jeszcze reżyser, tajemniczy Pan M. ,,W teatrze drżą przed nią stolarze, tapicerzy, farbiarze. Pan P., kierownik pracowni malarskiej w Teatrze Wielkim, opowiada o romansie Teresy i pana M., reżysera teatralnego. Zanosiło się nawet na ślub. W teatrze nie mają wątpliwości, dlaczego do niego nie doszło: <<nie wytrzymał z Roszkowską>>. <<Twarda, apodyktyczna, wymagająca>> – mówiła Teresa Stępniak”[55].

Scenografia

Życie zawodowe Roszkowskiej biegło dwutorowo, czasem splatając, a czasem całkowicie rozłączając dwie dziedziny, którymi się zajmowała, a były nimi malarstwo tzw. sztalugowe i scenografia.  Roszkowska ,,W roku 1933 debiutowała jako scenograf, stając się już w okresie przedwojennym jednym z najważniejszych twórców polskiej plastyki teatralnej. Współpracowała m.in. z Leonem Schillerem, Edmundem Wiercińskim, Aleksandrem Bardinim, tworząc dekoracje ostentacyjnie malarskie, w których podstawę kompozycji scenicznej stanowiły barwa i światło”[56] .

Roszkowska ,,studiowała w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej, gdzie zetknęła się z trzema wielkimi ludźmi teatru: Leonem Schillerem, Aleksandrem Zelwerowiczem i Edmundem Wiercińskim. Ten ostatni był reżyserem <<Obrony Ksantypy>> L. H. Morstina w Teatrze Polskim w r. 1939, po której dekoracje i kostiumy Roszkowskiej stały się jej wielkim i niepodważalnym sukcesem.

Po wojnie artystka była już scenografką bardzo cenioną i poszukiwaną, choć nigdy nie zabiegała o nadmiar zamówień. Swoją współpracę z teatrem traktowała zawsze bardzo serio, ale i wybiórczo, ujawniając predylekcję przede wszystkim do repertuaru romantycznego o dużej sile oddziaływania poetyckiego. Najlepsze swoje projekty scenograficzne wykonała dla Teatru Polskiego i Opery Warszawskiej oraz dla Teatru Nowego w Łodzi. Z Teatrem Polskim była jednak zawsze związana najbardziej”[57].

Zenobiusz Strzelecki twierdził, że: ,,w okresie przed r. 1939 artystka należała do trójcy najwybitniejszych polskich scenografów obok Andrzeja Pronaszki i Władysława Daszewskiego (bo Karol Frycz i Wincenty Drabik reprezentowali pokolenie wcześniejsze). Na tej eksponowanej pozycji utrzymała się także przez parę dziesiątków lat po wojnie, choć w tym czasie miała już liczniejszą konkurencję, także kobiecą. Jej sztukę Strzelecki określa, jako neorealizm romantyczny. Artystka lubuje się w głębokich perspektywach, buduje wspaniałe, fantazyjne architektury, wyżywa się w urokliwości kostiumów, zawsze niezwykle barwnych, w całym tego słowa znaczeniu pięknych i odświętnych”[58] .

W spektaklu ,,Maszyna Piekielna” z 1935 r. ,,szczególnie udane były królewskie stroje  Edypa – Wyrzykowskiego oraz Jokasty – Broniszówny, w których po raz pierwszy ujawniła Roszkowska swoje szczególne umiejętności w zakresie przetwarzania ubiorów historycznych. <<Maszyna Piekielna>> otworzyła też cykl sztuk, w których inspirowane starożytnym strojem kostiumy skonstruowane zostały w oparciu o rytm miękkich fałd i pionowych, masywnych plis, mających z czasem stać się znakiem rozpoznawczym stylu Roszkowskiej”[59].

Współpraca z panią Teresą nie była łatwa, gdyż artystka była dość apodyktyczna i ostatnie słowo zawsze musiało należeć do niej. ,,Są ludzie miękkie, są ludzie twarde…Jeden ma charakter taki, drugi siaki! – stwierdziła filozoficznie, podkreślając mankamenty współpracy z <<miękkimi>>. Miała na ten temat wiele do powiedzenia, ponieważ pomimo jasno sformułowanej niechęci do scenograficznej kooperacji niejednokrotnie musiała podejmować się jeszcze pracy zespołowej, każdorazowo dochodząc jednak do wniosku, że jest to tryb wyjątkowo dla niej nieznośny. W tym przekonaniu ostatecznie utwierdziła się tuż po zrealizowaniu oprawy plastycznej <<Wielkiego człowieka do małych interesów>> [w reżyserii Aleksandra Zelwerowicza, także z roku 1935 przyp. red.] kiedy to weszła w skład już nie duetu, lecz tria scenograficznego. Ten artystyczny kombinat powołał do życia Schiller, który do współpracy przy realizacji <<Maszyny Piekielnej>> Jeana Cocteau zaprosił tym razem troje swoich wychowanków. W ten sposób do Roszkowskiej i Ujejskiego dołączył kolejny uczeń Wydziału Sztuki Reżyserskiej PIST – Marian Sigmunt  i trzyosobowe <<ciało scenograficzne>> przystąpiło do pracy. <<To była jedna makabra!>> Do jasnej cholery, skończyło się na tym, że robiłam sama! Nie mogłam pozwolić, żeby mi się draby pętały po scenie, kiedy są bez jaj, za przeproszeniem!!- oburzała się jeszcze wiele lat później”[60].

Przynosiło to jednak pozytywne efekty i dobre recenzje. O taką po premierze ,,Maszyny Piekielnej” pokusił się nawet Tadeusz Boy-Żeleński. Po sukcesie, której Schiller ponownie zaproponował współpracę Roszkowskiej, tym razem już w Teatrze Polskim przy sztuce dla dzieci ,,Wyprawa po szczęście”  na motywach obrazka scenicznego Ewy Szelburg-Zarembiny pod tym samym tytułem. Był to, w szczęśliwym dla artystki, roku 1935.

Roszkowska sztukę i swoje w niej pomysły stawiała na piedestale, nikomu nie pozwalając w nie ingerować, bez względu na to, czy oponentem miałby być był profesor czy bezpośredni zwierzchnik. Po prostu wiedziała, czego chce, do czego dąży i konsekwentnie do tego zmierzała. Bohdan Korzeniewski, który najpierw był  jej wykładowcą, a potem reżyserem w Teatrze Polskim, dla którego pracowała, co nie przeszkadzało jej posunąć się do rękoczynów w walce o ostatnie zdanie: ,,… ja byłam już […] po wystawach za granicą i tak dalej […] przyzwyczajona z Akademii ja biłam kolegów, oni mi strasznie dokuczali. Ja biłam jak się dało i wtedy coś [Bohdan przyp. red.] Korzeniewski powiedział i ja go trzasnęłam w łeb, ej panie profesorze będziesz pan tu tego owego i skończyło się i zaczęła się przyjaźń. No tak. Bardzo mile i bardzo ciekawie wykładał. […]… chodziło tylko o wysokość krzeseł, że było trochę w innym pojęciu za wysoko niewygodnie, bo tam był stół taki i krzesełka. […] To było moje takie pierwsze mocne wejście w świat jako scenograf, bo przedtem robiłam z Schillerem. Poszłam ja do stolarni, nasz kierownik bardzo fajny facet, ja mówię panie …już nie pamiętam jaki, bierz pan jakiegoś stolarza, masz pan udawać że pan piłujesz te krzesła, nie tkniesz pan, powietrze piłuje pan. Siedzi na widowni [Korzeniewski przyp. red.], a oni piłują. Ja mówię, długo macie to robić. Już, już ja mówię, daj spokój, to trzeba powoli, bo to są krzesła, może odskoczyć noga albo co i będzie nieszczęście. No i po jakimś czasie uważałam, że już Dziunio [Edmund Wierciński przyp. red.] uspokojony jest, ja mówię na to proszę to wszystko zanieść prędziutko, no i mówię Dziunieczku chodź, chodź spróbuj. Dziunio przyszedł, no tak no zupełnie co innego, no ja mówię: no widzisz … I tak to było. […] w histerię on chyba wpadł jedyny raz przy krzesełkach Ksantypy”[61].

Z innymi też Roszkowska miała na pieńku, o czym sama wspominała w wywiadach: ,,Z Zelwerem też robiłam jedną sztukę, ale Zelwer on nie był reżyserem dobrym, żadnego pojęcia nie miał, teraz mogę to powiedzieć […]. No a najgorsza pała, z którą raz musiałam zrobić [spektakl przyp. red.] to był…, właściwie zgodziłam się zrobić, bo to był jubileusz teatru, prawda,… to była <<Maria Stuart>> z tym Kowalczykiem, ochsz to, wypędziłam go kiedyś ze sceny na próbie już generalnej, na której tam stawiałam dekoracje, on wleciał na scenę, no proszę już to zostawić, proszę to…, tego już nie potrzeba…, [a wtedy przyp. red.] ja tak mówię: czy pan zapomniał, że ja na scenie, proszę wyjść! I poszedł do cholery. Nie, to był, to nie była żadna przyjemna praca to znaczy ja go traktowałam, ale wie pan jak ma się partnera idiotę, chama to żadna przyjemność, to znaczy jego się nie widzi, jego się nie słyszy, no ale on się pęta”[62].

Roszkowska nie bała się także konfliktów z aktorami, nie klękała przed ich gwiazdorskim autorytetem; jak zawsze była krytyczna, racjonalna i apodyktyczna, była sobą.

,,… Nieprzyjemny właśnie wypadek z tą Barszczewską […] to była idiotka wyjątkowa, głupia jucha jak nie wiem, baba, zaczęli się próby, a to są wielkie kiecki, ja mówię panie wszystkie mają dostać duże halki i proszę próbować w halkach, żeby się przyzwyczajać, inaczej się człowiek wtedy rusza, prawda. Barszczewska w spodniach inaczej się rusza. Ja kiedyś zachodzę na próbę, oczywiście halki są, ale Barszczewska jest w spodniach z tą halką i staje odpowiednio prawda do spodni, ja mówię Elżbieta zdejm spodnie do jasnej cholery, a [ona przyp. red.] nie, nie. Z nią to były straszne rozmaite historie, mogę opowiedzieć, nie zdjęła spodni, ja mówię słuchaj będziesz miała kłopoty, bo ty się przyzwyczajasz, że ty masz spodnie, a tu nie będziesz miała i rzeczywiście… wywaliła się na premierze […] potknęła się o spódnicę, o suknię i wywaliła się. W monologu? Nie w dialogu razem z Niną Andrycz. Nina się znalazła, tak spokojnie przerwała i mówi: << nie denerwuj się, wstań, ale tak, że słyszała widownia… i zaczniemy na nowo>>. No, idiotka, z nią były zawsze wielkie trudności, jeżeli chodzi o kostium, ona nie miała żadnego smaku, ona nie miała żadnej wyobraźni, to, to była absolutna idiotka, ona mnie prawie do ostatniej chwili, pan nie widział niestety <<Cyda>> ona do ostatniej chwili mnie wypomniała, że ja naumyślnie i złośliwie ubrałam ją źle, żeby ona brzydko wyglądała, a ona wyglądała jak zjawisko, naprawdę było przepięknie, tego nie rozumiała i ona… każdy w każdej sztuce… no więc w Lorencazzio nie grymasiła za bardzo, ale z <<Marią Stuart>> było, z <<Horsztyńskim>>, ja z Dziuniem [Edwardem Wiercińskim przyp. red.] zadecydowałam i powiedziałam Szyfmanowi, że ja zaprojektuje to oczywiście i oni zobaczą te projekty Barszczewskiej, natomiast na pokazie pierwszym […] nie będzie projektu kostiumu Barszczewskiej, nie będzie. Dziunio się zgodził [i] Szyfman: no i <<Teresa, dlaczego nie ma mojego projektu? Mówię: dlatego kochanie, bo ty zaprojektujesz sama, zawsze tobie źle, zawsze tobie nie tak, i w kolorze nie tak [i] w formie nie tak, ja nie umiem rysować, ale ty umiesz grymasić, to pomyśl sobie co chcesz, uszyje się według twojego projektu, będzie tak, jak będziesz chciała. Oczywiście materiały się kupiło wszystko się skroiło, w pracowni powiedziałam: proszę wszystko przyszykować tak, żebym przed ostatnią generalną próbą pani Barszczewska [gdy] przyjdzie do miary, [to],  żeby suknia była gotowa na premierę. I tak ją przetrzymałam. Ona ze skóry wyłaziła, ja mówię: no przecież, no powiedz jak chcesz, powiedz co chcesz, powiedz w jakim kolorze, [a ona:] ja nic nie wiem, ja nic nie wiem. Ale ja mówię: jak byś miała projekt, to by było wtedy wszystko źle. No i przetrzymałam ją spokojnie i potem powiedziałam: Elżuniu, przychodź do miary, bo trzeba zmierzyć sukienkę. I koniec. I poszło. Inaczej nie było na nią sposobu. Przy każdej sztuce wszystko było źle, tak samo było z <<Marią Stuart>>. Głupia była, przede wszystkim głupia była strasznie. A poza tym ona miała zły smak, a poza tym ona w ogóle nie wiedziała, co to jest kostium komponowany, nie wiedziała. Ona tylko wiedziała, że trzeba grymasić. Okropna baba. […] Była bardzo ładna i słodka, że tak powiem… i głupia”[63].

A Elżbieta Barszczewska w latach 1965 do 1987 była jedną z największych, obok Niny Andrycz, gwiazd Teatru Polskiego, która zagrała wiele głównych ról. Roszkowska więc nie zważała na dorobek i status gwiazdy, lecz słynąc z ciętego języka, mówiła zawsze to, co myśli.

A jak dogadywała się z drugą teatralną heroiną – Niną Andrycz?

,,Andrycz, która jest grymaśna, w ogóle słowa nie piskała, mowy nie było, żeby cokolwiek powiedziała, ja ją od razu… i już. Pamiętam, ja byłam we Francji w Paryżu [to] ona przyjechała do Paryża, to przyszła do mnie do hotelu [i] mówi: << słuchaj Teresa, ja cię tak błagam, ja cię tak proszę, zmień mnie kolor, kolor ubrania. Tej szarfy chociaż nie rób czerwonej>>. Ja mówię: co ty idiotka jesteś, nie rozumiesz, że to wszystko było skomponowane w kolorze, nie może być niebieski przy infantce, która ma niebieski. Nie wyprosiła, nie wyprosiła. Ale tak ją, tak ją to dręczyło, że to [będzie] złe, no ale jednakże ustąpiła, a ta idiotka [Barszczewska przyp. red] absolutnie. To znaczy. Nie bardzo rozumieli, nie bardzo, ale na ogół było wiadomo, że jest dobrze i że nie ma żadnych gadań, żeby pękli to nie będzie zmiany. Ważne, ale dobry aktor w każdym kostiumie będzie się dobrze czuł. Musi, po to jest aktorem. Jak by to wyglądało, żeby aktor zaczął dyktować, jaki kostium będzie […] Nie zdarzyło się mnie jeszcze nigdy, żeby aktor cokolwiek kiedykolwiek piknął na temat, że coś mu tam tego, mowy nie ma. Jedyna Barszczewska, która mnie stawała wciąż dęba, bo na ogół aktorki, ustawiło się, że jak ja projektuję, to jest święte […]”[64].

Jak widać Roszkowska nikomu nie pozwalała dmuchać sobie w kaszę.

 

Co stało się  z rzeczami Pani Roszkowskiej po jej nagłej śmierci?

,,Porcelitowa kura, która stała u Teresy Roszkowskiej w kuchni, jest teraz u sąsiadki pani Rastawieckiej. Metalowe formy do pierników dostała Anna Kuligowska-Korzeniewska. Filiżanka w blade kwiatki jest u scenografki Izabelli Konarzewskiej”[65].

Zaś stroje i dzieła sztuki: suknie, buty, a przede wszystkim obrazy, zgodnie z wolą Roszkowskiej, trafiły do różnych muzeów.

I tak: ,,Prace malarskie i rysunkowe Teresy Roszkowskiej znajdują się w Muzeum Narodowym w Warszawie, Muzeum Nadwiślańskim w Kazimierzu Dolnym, Muzeum Historycznym m.st. Warszawy oraz w zbiorach prywatnych. Projekty scenograficzne przechowywane są natomiast w Centrum Scenografii Polskiej w Katowicach i w Muzeum Teatralnym w Warszawie, które posiada także największy zbiór dokumentów osobistych Artystki. Jego uzupełnieniem jest Archiwum Teresy Roszkowskiej, znajdujące się w Zbiorach Specjalnych Instytutu Sztuki PAN. Powstało ono dzięki ofiarności pani Izabelli Konarzewskiej – asystentki Teresy Roszkowskiej oraz wykonawczyni jej testamentu, która po tragicznej śmierci Artystki zabezpieczyła jej dorobek oraz przekazała go odpowiednim instytucjom kultury”[66].

Rozmowa z Roszkowską podczas ostatniego wywiadu: ,,W Paryżu sensacja.[…] Bardzo się podobało, ale nagrodę na wystawie międzynarodowej to ja dostałam za projekty i kostiumy Judyty. Czuła się pani gwiazdą w Paryżu wtedy? Nie, ja nigdy się nie czuję gwiazdą, ja jestem bardzo skromny i spokojny człowiek. Nigdy; co to znaczy gwiazda. Z gołymi plecami raz musiałam, zaprojektowałam sobie, na otwarcie Muzeum Narodowego. Była wielka pompa, wie pan, no i wtedy sobie, bo to było wieczorowo wszystko na balowo, smokingi, fraki. To jedyna suknia z plecami gołemi. To była na i na tym się skończyło. Jaka to była suknia, z czego? To była biało-czarna, […] z szyfonu. […] Mam ją w szafie i powiedziałam Izie [Izabelli Konarzewskiej przyp. red.], [że] jak zdechnę, ma mnie przykryć tą suknią, żeby mnie nikt w mordę nie zaglądał. Dlaczego akurat w tej sukni? Nie, nie w tej ubrana tylko tu ma mnie przykryć w ogóle i koniec. […] A lubi pani tę suknię? Czy ja wiem, lubi, raz ją miałam na sobie, czy dwa razy i tyle. I wisi w szafie”[67].

,,Ona sama była swoistym dziełem sztuki”[68]– powiedział kiedyś o Roszkowskiej Aleksander Bardini.

 

Wystawy indywidualne Teresy Roszkowskiej:

1931 Malarstwo – Paryż Galerie Bonaparte

1960 Scenografia – Londyn Instytut Kultury Polskiej

1968 Malarstwo, rysunek – Warszawa Zachęta

1983 Malarstwo, scenografia – Warszawa Zachęta

1988 Malarstwo – Warszawa Galeria Sceny Kameralnej Teatru Polskiego

1989 Scenografia – Warszawa Muzeum Teatralne

Wystawy zbiorowe Teresy Roszkowskiej:

1930-1939 Wystawy Stowarzyszenia Plastyków „Szkoła Warszawska” – Warszawa IPS, TZSP, Łódź Galeria w Parku Sienkiewicza, Poznań

TPSP, Genewa Musee Rath, Lwów TPSP, Rapperswil, Nowy York, Ottawa, Sztokholm

1936-1939 Wystawy „Bloku” Zawodowych Artystów Plastyków – Warszawa IPS, Rapperswil, Genewa Grand Musee, Sztokholm LiljevachsKonsthall, Londyn New Berlington Gallery

1932-1947 Udział w Salonach Wiosennych i Zimowych – Warszawa IPS, Muzeum Narodowe

1937 Wystawa Światowa – Paryż – Grand Prix, srebrny medal za scenografię do baletu „Baśń krakowska”

1948 Wystawa Grupy Artystów Plastyków „Powiśle” – Warszawa, Muzeum Narodowe

1950-1954 Ogólnopolskie wystawy plastyki – Warszawa Muzeum Narodowe, Zachęta

1964-1979 Udział w wystawach współczesnej scenografii polskiej i światowej- Wenecja, Berlin CiiKP, Budapeszt Vgszinhaz, Nancy, Royan, Praga, La Rochelle, Amiens, Saint Denis, Mediolan Museo Teatralle alla Scala, Moskwa, Tallin, Oslo Muzeum Sztuki Stosowanej, Londyn Muzeum Wiktorii i Alberta, Birmingham Forum, Neuchatel Muzeum Etnograficzne, Budapeszt Torteneti

Muzeum

1968 Wystawa W kręgu Pruszkowskiego – Warszawa Muzeum Narodowe

1971 Udział w wystawach rocznicowych i tematycznych organizowanych przez Muzeum Teatralne w Warszawie

1983 70 lat Teatru Polskiego w Warszawie – Teatr Polski Warszawa[69]

Przypisy:

[1] http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11913/twoj-styl-nr-5-maj-1993.pdf.

[2] [2] J. Molenda, Morderstwa znad Wisły. Tajemnicze i nierozwikłane polskie sprawy kryminalne, Poznań 2021, s. 223.

[3] Pani Elżbieta Rucewicz mówi o dziesięciu szybkach w drzwiach, ale oglądając  zdjęcia policyjne, wyraźnie widać, iż było ich 12. Zdjęcie nr 1 na końcu artykułu.

[4] A. Osiecka, Galeria potworów, Warszawa 2004, s. 211- 212.

[5] Tamże, s. 211.

[6] Tamże, s. 216.

[7] J. Molenda, Morderstwa znad Wisły. Tajemnicze i nierozwikłane polskie sprawy kryminalne, Poznań 2021, s. 240.

[8] Tamże, s. 220-221.

[9] https://youtu.be/BjEaHo1yoqY.

[10] [10] J. Molenda, Morderstwa znad Wisły. Tajemnicze i nierozwikłane polskie sprawy kryminalne, Poznań 2021, s. 221.

[11] https://crime.com.pl/11253/zbrodnia-na-saskiej-kepie/.

[12] J. Molenda, Morderstwa znad Wisły. Tajemnicze i nierozwikłane polskie sprawy kryminalne, Poznań 2021, s. 218-219.

[13] Tamże, s. 234.

[14] Tamże, s. 240.

[15] https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1560947,1,101-lat-niny-andrycz.read.

[16] J. Molenda, Morderstwa znad Wisły. Tajemnicze i nierozwikłane polskie sprawy kryminalne, Poznań 2021,  s. 241.

[17] Tamże, s. 241-242.

[18] Tamże, s. 242.

[19] Tamże, s. 242.

[20] Tamże, s. 243.

[21] https://crime.com.pl/11253/zbrodnia-na-saskiej-kepie/.

[22]J. Molenda, Morderstwa znad Wisły. Tajemnicze i nierozwikłane polskie sprawy kryminalne, Poznań 2021, s. 241.

[23] Tamże, s. 247.

[24] Tamże, s. 246.

[25] http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11913/super-express-nr-219-6-8-listopada-1992.pdf.

[26] http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11912/nieredagowany-maszynopis-wywiadu-m-nowaka.pdf.

[27] Tamże.

[28] J. Molenda, Morderstwa znad Wisły. Tajemnicze i nierozwikłane polskie sprawy kryminalne, Poznań 2021, s. 243.

[29] Tamże, s. 243.

[30] Tamże, s. 244- 245.

[31] Tamże, s. 210.

[32] Tamże, s. 210-211.

[33] Tamże, s. 214-215.

[34] Tamże, s. 232.

[35] http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11913/wysokie-obcasy-8-kwietnia-2000.pdf.

[36]J. Molenda, Morderstwa znad Wisły. Tajemnicze i nierozwikłane polskie sprawy kryminalne, Poznań 2021, s. 233.

[37] J. Stacewicz-Podlipska, Ja byłam wolny ptak… O życiu i sztuce Teresy Roszkowskiej, Warszawa 2012, s. 500.

[38] Tamże, s. 500.

[39] dr Hanna Faryna-Paszkiewicz – polska historyk sztuki, absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego. Mocno związana z Warszawą, a zwłaszcza z Saską Kępą. Kierowniczka Pracowni Bibliograficznej Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk (PAN). Autorka licznych publikacji z zakresu historii architektury i historii sztuki. Wykładowca warszawskiej ASP.

[40] J. Stacewicz-Podlipska, Ja byłam wolny ptak… O życiu i sztuce Teresy Roszkowskiej, Warszawa 2012, s. 13.

[41] Tamże, s. 14.

[42] http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11913/wysokie-obcasy-8-kwietnia-2000.pdf.

[43]J. Stacewicz-Podlipska, Ja byłam wolny ptak… O życiu i sztuce Teresy Roszkowskiej, Warszawa 2012,  s. 19.

[44] Tamże, s. 20-21.

[45] Tamże, s. 27.

[46] Tamże, s. 45.

[47] Tamże, s. 50.

[48] Tamże, s. 57-59.

[49] http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11913/wysokie-obcasy-8-kwietnia-2000.pdf.

[50] Tamże.

[51] J. Stacewicz-Podlipska, Ja byłam wolny ptak… O życiu i sztuce Teresy Roszkowskiej, Warszawa 2012, s. 31.

[52]  http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11913/wysokie-obcasy-8-kwietnia-2000.pdf.

[53] Tamże.

[54] Tamże.

[55] Tamże.

[56] http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11918/material-promocyjny-palacu-w-radziejowicach.pdf.

[57] Tamże.

[58] Tamże.

[59] J. Stacewicz-Podlipska, Ja byłam wolny ptak… O życiu i sztuce Teresy Roszkowskiej, Warszawa 2012,  s. 243.

[60] Tamże, s. 241.

[61] http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11912/nieredagowany-maszynopis-wywiadu-m-nowaka.pdf.

[62] Tamże.

[63] Tamże.

[64] Tamże.

[65] Tamże.

[66] J. Stacewicz-Podlipska, Ja byłam wolny ptak… O życiu i sztuce Teresy Roszkowskiej, Warszawa 2012,  s. 10.

[67] http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11912/nieredagowany-maszynopis-wywiadu-m-nowaka.pdf.

[68] J. Stacewicz-Podlipska, Ja byłam wolny ptak… O życiu i sztuce Teresy Roszkowskiej, Warszawa 2012,  s. 7.

[69] http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11912/wydanie-jubileuszowe-teatru-polskiego.pdf.

******

Zdjęcie numer 1 do przypisu nr 3, pochodzi z programu 997.

https://www.youtube.com/watch?v=BjEaHo1yoqY

Zdjęcie numer 2 przedstawia Teresę Roszkowską z broszką w kształcie ważki, którą skradziono z jej mieszkania w noc morderstwa i której (mimo jej charakterystyczności) nigdy nie udało się odnaleźć. Zdjęcie pochodzi z „Gazety Wyborczej”.

http://www.hypatia.pl/web/pageFiles/attachments/11913/gazeta-wyborcza-stoleczna.pdf

  1. przyp. red.
Skip to content