Miłości, miłostki, zmysły, flirty, związki, uczuciowe powiązania – to chyba najbardziej grząski grunt po jakim przyszło się poruszać piszącemu, materia najtrudniejsza do opowiedzenia, ale zarazem najciekawsza do wszechstronnej analizy, przefiltrowana przez wszystkie epoki, konwencje, mody i style, a jednak nadal kusząca do sięgnięcia poń. To sztorm, którego nie da się ominąć ani zatrzymać, wywołujący burzę uczuć i emocji, by na finiszu być może zmierzać do spokojnego portu…
Ludzie przedwojnia, jak każdej innej epoki też nie byli wolni od wewnętrznych konfliktów, sprzeczności, namiętności, burzy hormonów, niepokojów, pragnień i pożądania.
Przekrój różnorodnych postaw i charakterów od tych z nieśmiałym ukradkowym spojrzeniem zza wachlarza, po zawoalowane związki, papierowe małżeństwa, romanse, aż po kobiety z diabłem pod spódnicą i mężczyzn dla kariery gotowych na wszystko… A to tylko wierzchołek góry…
Nawet osoby znane, ekscentryczne, którym uchodziło więcej, niechętnie odkrywały całe swoje oblicza i ludzkie słabości. Pewnie wiele z ich życiowych tajemnic na zawsze pozostanie nieodkrytymi…Zajrzyjmy więc za zasłonę tych, które nam na to pozwolą, uchylając nieco swego rąbka…
Jakie naprawdę były lata trzydzieste, o których zwykło się mawiać ,,szalone”? Czy był to dobry czas na miłość? I jaka ona wtedy była?
W latach 30-tych XX wieku homoseksualizm w Wielkiej Brytanii karano więzieniem, taki los spotkał nawet wybitnego pisarza Oscara Wilde’a, którego wtrącono do lochu, a odbierając majątek, doprowadzono do bankructwa.
,,W polskim prawie – w odróżnieniu od brytyjskiego – nie było wtedy kar za homoseksualizm. Gejów spotykał jednak ostracyzm, na porządku dziennym były akty przemocy, nie działały organizacje antydyskryminacyjne. O równe prawa dla gejów i lesbijek upominała się głośno jedynie wyjątkowa para kochanków -Tadeusz Boy Żeleński i Irena Krzywicka.
<<Mańkuta nikt nie nazwie zboczeńcem. Toteż w zgodzie z zasadami współczesnej wiedzy czas przestać uważać mańkutów płciowych za degeneratów i zrozumieć, ilu tęgich, pełnych ludzi liczą wobec siebie>>”.1
Przed wojną o geju mówiło się raczej, że to mężczyzna, który nie ma skłonności do kobiet. Zwykle próbujący ukryć swą orientację np. pod płaszczykiem małżeństwa.
Hala Glińska narzeczona słynnego harcerza i dowódcy Tadeusza Zawadzkiego – Zośki, tak pisze o swym ciotecznym bracie – Aleksandrze Milewiczu zwanym w rodzinie pieszczotliwie Lusikiem: ,,[…] w wolnych chwilkach malował. To była jego wielka pasja.[…]Był bardzo towarzyski i lubiany, gdziekolwiek się znalazł. W pracy szanowany. Miał dobre stanowisko w Centrum Badań Balistycznych. Aleksandrowi niespieszno było do założenia rodziny, chociaż raz zrobił dobry uczynek, żeniąc się z pewną panną w zaawansowanej ciąży. Nie utrzymywali żadnych kontaktów, a kobieta uszanowała tę wyjątkową szlachetność i nigdy nie rościła pretensji do majątku <<męża>>. To było jedyne, choć tylko papierowe małżeństwo Lusika.[…] był atrakcyjnym mężczyzną. Dziwne więc, że takiego fajnego chłopaka nie przygwoździła żadna dziewczyna. A może on nie miał inklinacji do kobiet? […] to całkiem prawdopodobne. Nieraz zastanawiałyśmy się z mamą, czy z Lusikiem było wszystko w porządku. Źle się wyraziłam. W porządku to było, tyle że on może wolał mężczyzn. Jeśli nawet tak, to starannie to ukrywał. W każdym razie nie zmieniło to moich uczuć do niego. W końcu każdy jakiś jest. Prawda?”2
Widzimy jasno na podanym przykładzie, że nawet bliskim nie było łatwo zmierzyć się z sytuacją. Mimo tolerancji, czy nawet pewnej dozy akceptacji, nadal czuli wyjątkowość, wstydliwość i zahamowanie w temacie homoseksualizmu.
Hali Glińskiej (wtedy już Sapalskiej) przyszło jeszcze raz się z tym zmierzyć, choć już w nieco innym wymiarze i kontekście. Kilka lat temu (w roku 2013) ukazał się w Gazecie Wyborczej artykuł przedstawiający Tadeusza Zawadzkiego – Zośkę i Janka Bytnara- Rudego, jako parę gejów. Bardzo ją ten artykuł zirytował, gdyż jako narzeczona tego pierwszego, czuła się w obowiązku aż do kresu swych dni, bronić historycznej prawdy. Mówiła i pisała wtedy: ,,Tak, byłam zbulwersowana. Pani, która dokonała takiego odkrycia nie znała osobiście żadnego z [tych] młodych mężczyzn. To ja miałam to szczęście. Nie byli gejami!!! Gotowa jestem krzyczeć o swojej racji. Doskonale się rozumieli, łączyła ich przyjaźń i wielki cel – walka o wolną ojczyznę. Nie rozumiem, dlaczego naukowiec nie zadał sobie trudu skonfrontowania własnej tezy z relacjami żyjących świadków wydarzeń i przyjaciół bohaterów. Tadeusz był moim chłopakiem, a Janek Bytnar kochał kobiety. Nie był urodziwy, ale uroku miał tyle, że one też go kochały. Mógł się podobać. Najlepiej wiedziała o tym jego Monia, Maryna Trzcińska.”3
Hala Glińska nie była przesadnie pruderyjna, ani nie starała się na siłę nikogo wybielać, nawet o swojej matce, którą wielbiła niczym boginię, i dla której poświęcała się przez całe życie, oddając jej głos decydujący również w swoich najważniejszych życiowych decyzjach, pisała jednak bez cenzury tak: ,,Oddawałam mamie całą pensję. Zwracano mi na to uwagę: <<Hala, czy ty nie przesadzasz?>> Chodzisz wciąż w tej samej szmizjerce, podczas gdy mama szyje sobie nowe suknie u najlepszych krawców w mieście. Faktycznie tak było. U zbiegu Anielewicza i dawnej Marchlewskiego był Pewex. Tam mama kupowała materiały. Na fryzjera i kosmetyczkę też jej nie żałowałam. Wszędzie jeździła taksówkami. Chciałam, żeby nie rezygnowała z dawnego stylu życia. […]Nie potrafiłam w niczym przeciwstawić się mamie. […]Wojna zawsze pozostawia po sobie bolesne rany. Kto ją przeżył, został napiętnowany. Ja strachem o matkę. Wspólna walka o życie, ucieczka i kryjówka, to wszystko spowodowało, że powstała między nami relacja silniejsza niż więzy krwi. Byłyśmy jak jedno.”4
Mimo tak ogromnej miłości do matki, której podporządkowała nie tylko swojego życie, ale też życie męża i córek, potrafiła zdobyć się na bolesny obiektywizm, pisząc: ,,wiele osób, nie chcąc urazić moich uczuć, delikatnie dawało mi do zrozumienia, że moja mama była egoistką. Że nigdy nie splamiła się żadną pracą, że nie pozwoliła mi studiować i że to ja, młodziutka dziewczyna, zarabiałam na życie. Nigdy o niej nie myślałam w ten sposób i nie dostrzegałam jej błędów. Traktowałam ją jak boginię. Była piękna i wytworna.[…] ja ją kochałam przez całe życie i wyniosłam na piedestał.”5
Ale w końcu przyznaje też, że: ,,Felicjan [mąż przyp. red.] był nadzwyczajnym człowiekiem – spokojnym, wyrozumiałym, prawym i kochającym do ostatnich swoich dni. Chciał mi stworzyć najlepszy dom i z pewnością bym go miała, gdyby nie moja mama. Zbyt późno do mnie dotarło, że uzurpowała sobie prawo do najważniejszego miejsca w naszym <<gniazdku>> rodzinnym. Niestety trudno o tym mówić. Egoistka. Nie rozumiałam, że traktowałam ją jak postać nietykalną, i – tak jak ona tego pragnęła – najbardziej uprzywilejowaną.”6
Trudna to była miłość i ciągłe oscylowanie między miłością do matki, i tą do męża.
Może nie miała odwagi, by własnymi słowy to wyrazić w pełni, ale zgodziła się na zamieszczenie w swojej biografii, a tym samym upublicznienie wspomnień swoich przyjaciółek, które krytycznie wyrażały się o jej matce. Basia Sapińska – Eytner (narzeczona Alka) tak to wspomina: ,,Lubię Halę.[…]To inteligentna i otwarta kobieta. Zawsze ją lubiłam…ale ta jej matka. Któregoś razu Hala musiała wyjść i uprzedziła Wandę [swoją matkę przyp. red.], że o konkretnej godzinie przyjdzie Alek Dawidowski, by zostawić dokumenty dla Tadeusza. Tak też się stało.[…]Alek był punktualny. Wanda przygotowana na tę wizytę, rzuciła się na niego, kiedy tylko wszedł do mieszkania. Miała na sobie jedynie przezroczysty peniuar.[…] Dziwna kobieta. Podobno Tadeusz również przypadł jej do gustu. Sytuacja znów się powtórzyła, gdy Hala poznała Fela [Felicjana Sapalskiego- późniejszego męża Hali przyp. red.]. Wanda znienawidziła go, kiedy zorientowała się, że to nie o nią zabiega. Miała diabła pod spódnicą.”7
Taka fascynująca, sinusoidalna fala różnorodności kobiecych zachowań: od delikatnych dziewcząt, które onieśmielało nawet męskie spojrzenie czy uśmiech, po demoniczne kobiety, których nie krępowało zgoła nic. Czy to wynikało z osobowości, czy też z doświadczeń życiowych bądź ich braku?!
Danuta Rossmanowa – przyjaciółka Hali jeszcze sprzed wojny, tak podsumowała ich młodzieńcze i dojrzałe miłości: ,,Wszystkie trzy straciłyśmy nasze miłości. Baśka – Alka, Hala – Tadeusza, ja – Jędrka Makólskiego. I wszystkie trzy wyszłyśmy po wojnie za mąż. Nie byłyśmy zakochane, a okazało się, że miałyśmy bardzo dobre małżeństwa. Więc można z czasem pokochać. I chyba ta miłość jest prawdziwsza niż takie pierwsze młodzieńcze zauroczenie. Ono jest potrzebne. Ale to wspólna wędrówka, jaką jest życie, założenie rodziny, to, co nazywa się domem, pracą- dają szansę na narodzenie się dojrzałej miłości.”8
Czy zatem miłość młodzieńcza, to szalony, beztroski rejs po falach uniesienia, a miłość dojrzała – to bezpieczna przystań u brzegu? Żeglowanie czy cumowanie? A może jedno bez drugiego nie może istnieć…
Mimo że Halina Glińska wydawała się postępowa i nowoczesna, nie była wolna od przedwojennych stereotypów. Dała temu upust, gdy córka jej zmarłej przyjaciółki – Isia, przedstawiła jej swego czarnoskórego przyjaciela. ,,Chociaż pan był bardzo miły, niezwykle rozmowny i mógł się podobać, to wzbudzał we mnie dość mieszane uczucia. Wkrótce poprosiłam Isię do siebie. Samą.
– Słuchaj Isiu – mówię do niej – lepiej zakończ tę znajomość.
– Ale dlaczego? – zdziwiła się.
– Nawet nie będziesz mogła z nim pójść do kawiarni. Wszyscy od razu powiedzą, że jesteś dziwką.
– Zobaczyłam, że Isi na te słowa zrobiło się bardzo przykro. Nie rozumiała, dlaczego to powiedziałam. Po chwili namysłu jednak z niezadowoleniem w głosie odparła:
– Myślałam, że jesteś uprzedzona wyłącznie do Niemców. Co w twoim przypadku jest zrozumiałe.
Nie chciałam wdawać się w dyskusję. Zależało mi na tym, żeby zrozumiała, o co mi dokładnie chodzi. Przed wojną kobiety towarzyszyły ciemnoskórym wyłącznie za pieniądze. Nie mogłam uciec od tego skojarzenia.”9
Ile jeszcze takich stereotypów drzemie dziś w ludziach, ma nadal pożywkę we współczesności, choć korzeniami mocno zaparte, zdają się zahaczać o minione epoki?!
Halinie do końca życia wydawało się, że teraz (kiedy by ono nie było)wszystko jest inne niż wtedy (przed wojną). Mówiła: ,, Przenoszę wzrok na ekran telewizora, gdzie młoda para namiętnie całuje się na ulicy. Za moich czasów tak nie było! Kiedyś nie do pomyślenia…Panny skromne, chłopcy zresztą też. A już o seksie w naszym towarzystwie w ogóle nie było mowy. Idąc z Tadeuszem, zawsze szłam obok. Byłabym skrępowana, gdyby wziął mnie za rękę. Raz, pamiętam, w czasie spaceru potknęłam się. Tadeusz szybko zareagował, ratując swoją dziewczynę przed wywinięciem orła. Poczułam, że mam w nim oparcie. I znacznie więcej. Jego silne ramię i czujność spowodowały nagły przypływ gorąca. Dotąd nieznane, ale przyjemne uczucie. Tę chwilę pamiętam do dziś. Tadeusz spytał, dlaczego właściwie nie chodzimy pod rękę? Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Jeszcze nie zdążyłam ochłonąć. A on kontynuował: <<Gdybyśmy byli bliżej siebie, to byłabyś bezpieczna>>.10
Zmieniają się czasy, a wraz z nimi zmieniają się obyczaje. Wiele z porad savoir vivre wydaje się dziś anachroniczna lub wręcz zabawna.
Dawniej kobiety nie wyobrażały sobie np. wyjścia z domu bez rękawiczek czy kapelusza, a dziś nikt już do konwenansów nie przywiązuje wagi. Panuje w tej mierze duża swoboda i wolność obyczajowa.
Czy to dobrze, niechaj każdy sam oceni według własnej skali upodobań i poglądów.
Czy jest coś pośrodku pomiędzy przesadnią skromnością, a rozpasaniem? Czy było wtedy w przedwojniu?
Basia Sapińska ukochana Alka Dawidowskiego tak opisywała podejście do miłości swojego pokolenia w jednym z listów do ukochanego: ,,My młodzi, zakochani, wewnątrz rozpaleni. Kłębiły się w nas namiętności, choć stawialiśmy czoła pokusom.[…]Naturalnie, można się opanować, ale bardzo dużo wewnętrznej szarpaniny.[…] Sam wiesz, jak cenisz we mnie to, że jestem <<nie zużyta>>, że nikt mnie nie całował. Pomyśl, co powie przypuszczalnie Twój następca. Na szczęście nie jestem zużyta. Ale nie będę mogła mu powiedzieć: <<jesteś pierwszym, którego całuję >>. Popatrz tutaj u mężczyzn jest taka dwoistość. Z jednej strony wymagają od kobiety jej czystości, a z drugiej brudzą ją. Myślałam sobie tak: po co teraz dogadzać swoim <<chęciom>>. Jeśli w przyszłości ma <coś>> z tego być, to naprawdę warto teraz ponieść tę ofiarę i wyrzec się pocałunków, ściskań itp. Warto popracować nad sobą, żeby w przyszłości nie mieć sobie nic do zarzucenia.[…] jeśli wszystko będzie dobrze, to się nacałujemy i naściskamy i nikt nam nie będzie mógł zabronić.(Niepotrzebne będzie to denerwowanie się lada szelestem, które przewyższa przyjemność pocałunków). Jeśli naprawdę coś do siebie czujemy, jeśli nie tylko wiążą nas zmysły, to doczekamy się chwili, że nikt nam niczego nie zabroni. Jeśli tylko naszą spójnią jest to zwierzę, które w nas siedzi, to takich stosunków, z góry mówię, nie warto utrzymywać.”11
Myślę, że to głos większości tamtego pokolenia. Pokłosie innego: wychowania, mentalności, obyczajowości.
Oddajmy ponownie głos Hali Glińskiej: ,,Zupełnie inne czasy. Dziś od pierwszego spotkania przechodzi się na ty. Wtedy panowała powściągliwość i wielki szacunek dla drugiej osoby. Ani mężczyźni, ani kobiety nie mówili sobie po imieniu. Przejście na ty wymagało specjalnych względów. Niewiele też rozmawiano na tematy miłosne. To był okres, kiedy miało się sympatię. Nie partnera ani narzeczonego. Tylko sympatię.[…] Pamiętam swój bruderszaft z Tadeuszem. Siedzieliśmy na schodkach domu w Zalesiu i jedliśmy porzeczki. One były naszym winem, a pierwszy pocałunek przypieczętował naszą miłość.”12
Tak było w romantycznej Polsce, a tymczasem na świecie…
,,Austria w latach międzywojennych była bodaj jedynym państwem europejskim, które za homoseksualizm karało więzieniem także kobiety. Paragraf 129.1b KK obowiązywał nieprzerwanie od 1852 do 1971 roku, w latach wojny <<recydywistów>> karano śmiercią.”13
W USA jeszcze do lat 60-tych XX w ,,Lesbijki zwalniano z pracy, gejów stawiano pod sądem. Jeszcze w 1962 roku dorosły Amerykanin za uprawianie seksu w zaciszu domowym za obopólną zgodą z innym dorosłym mężczyzną mógł dostać karę od grzywny do dziesięciu lat więzienia.”14
,,W faszystowskich Włoszech homoseksualiści nie byli prześladowani o ile nie rzucali się w oczy. Ci, którzy zachowywali się <<prowokacyjnie>>[…] ryzykowali cztery formy represji – takie same, jakie faszyści stosowali wobec przeciwników politycznych. Po pierwsze, faszystowskie bojówki mogły ich bezkarnie spałować, a na koniec napoić olejem rycynowym. Po drugie, policja mogła rozlepić w ich miejscowości publiczne ostrzeżenia. Trzecią represją był areszt domowy, stosowany bez sądu dowolnie długo. Po czwarte, mogli trafić na zesłanie do zapadłych zakątków kraju. Te represje stosowano w zasadzie <<tylko>> przez trzy lata – od roku 1936, kiedy Mussolini sprzymierzył się z Hitlerem, do wybuchu wojny w 1939 roku. Zesłano w sumie dziewięćdziesięciu mężczyzn, z czego czterdziestu dwóch ma na sumieniu jeden fanatyczny komisarz z Katanii, Alfonso Molina.
Homoseksualne kobiet były traktowane inaczej – zwykle po prostu udawano, że ich nie ma. Nieliczne poddawano egzorcyzmom albo zamykano w szpitalach psychiatrycznych. Zesłanie orzeczono tylko dwa razy. Raz chodziło o rzymską prostytutkę, raz o żonę lekarza z Perugii, który sam zażądał interwencji policji.”15
Polska zatem na tle innych stolic europejskich wydaje się pod tym względem dość liberalna. Choć i tu spotkać się można było z ostracyzmem, niechęcią, wykluczeniem. Wiele osób homoseksualnych i biseksualnych decydowało się na zawarcie małżeństwa z osobą heteroseksualną, by zapewnić sobie…rodzaj ochronnego parawanu.


Paula Nireńska, zbiory NAC
Zofia Lindorf była jedną z najbardziej znanych przedwojennych polskich aktorek teatralnych o niebanalnej urodzie. Mimo iż była trzykrotną mężatką, od pewnego czasu pojawiają się również informacje, jakoby była związana uczuciowo z tancerką Polą Nireńską. Był to bardzo tajemniczy duet i złożona relacja, którą chyba można jednak nazwać związkiem.
Początkowo tylko Pola była oczarowana urodą i talentem Zofii, ale z czasem była to obopólna fascynacja. Początek ich znajomości tak wspominała w pamiętnikach sama Zofia: ,,Zauważyłam od jakiegoś czasu stając po przedstawieniu do końcowych braw interesującą, wysmukłą panią w pierwszym rzędzie. Przychodziła po kilka razy na przedstawienie tej samej sztuki i zawsze stojąc biła brawo, zwracając się w moją stronę. Trudno jej było nie zauważyć i nie zapamiętać: wśród siedzącej publiczności wycinała się wyraźnie jej wysoka, wytworna sylwetka. Była zawsze czarno ubrana, a jej twarz była nieprzeciętna w swej jednostajnej bladości, z wąskimi, kocimi oczami i krwawą szramą ust. Stała nieraz godzinami bez względu na pogodę pod moim domem, a kiedy wychodziłam, widziałam ją nieruchomą, milczącą, uporczywie wpatrującą się we mnie swymi seledynowymi oczami. Trochę się jej bałam z początku, ale bawiło mnie to jej nieme uwielbienie. Józka [przyp. red. chodzi o Józefa Węgrzyna ówczesnego męża Zofii] nie bawiło wcale. Złościł się i złorzeczył jej, ale nic poradzić nie mógł wobec jej nienagannego zachowania i manier wielkiej damy. Wreszcie, któregoś dnia, jadąc na spacer konną dorożką, zostałam dosłownie zbombardowana przez nią pęczkami fiołków. Jej wskoczenie w biegu na stopień dorożki i obrzucenie mnie kwiatami przeraziło mnie tak mocno, że krzyknęłam głośno, zwracając uwagę przechodniów.”16
Z biegiem czasu role się odwróciły i to Zofia przychodziła oklaskiwać Polę, o której pisała: ,,Była bardzo zdolna i interesująca, miała urodę na wpół Malajki, na wpół Semitki: blada, płaska twarz ze skośnymi, czarnymi oczami i krótkim noskiem, z krwawą plamą szerokich ust. Zgrabna i smukła, miała piękny koloryt skóry o odcieniu kości słoniowej. Poznałam ją w kulisie Teatru Wielkiego po jej występie w konkursie, na który uczęszczałam stale, nawet wtedy, kiedy grałam. W przerwach mojej sztuki przechodziłam wewnętrznymi schodkami z Teatru Narodowego, którego kulisy łączyły się krętymi korytarzami ze sceną Opery w Teatrze Wielkim.”17
Na odwrocie zdjęcia Poli, Zofia napisała:,,18czerca 1933 po powrocie z teatru. Polka! Będziesz ode mnie daleko, a ja zawsze będę pamiętać moją maleńką, strwożoną dziewczynkę o zamyślonych, w dal wpatrzonych oczach, w których czai się tęsknota. Wybacz mi te nastroje. Późna pora…samotność…A Ty tak daleko. Kocham Cię maleńka, kocham – i nigdy się o tym nie dowiesz. Twoja radość jest moją radością. Twój ból moim.
Oby Bóg dał Ci dużo, dużo słońca. Nigdy tego nie przeczytasz. Nigdy nie będziesz wiedziała, że wszystkie dobre chwile spędziłam tylko z Tobą.”18
W pamiętnikach pisała też: ,,Życie nasze biegło obok siebie, po dwóch równoległych ścieżkach. Znałyśmy swoje myśli, słowa i uczynki. Bywałyśmy dużo razem, wszelkie bankiety, rauty, jubileusze, zabawy, obiady proszone, kolacje w restauracjach z gronem przyjaciół odbywałyśmy najczęściej razem. Jak widziano jedną – oglądano się za drugą. Przeważnie przed przedstawieniem spotykałyśmy się na kawie, w którejś cukierni w pobliżu teatru, albo na pół drogi.[…] Kiedy wracałyśmy z teatru późnym wieczorem, leżąc już w łóżkach, wykąpane i namaszczone kremami, prowadziłyśmy często długie rozmowy telefoniczne, dyskusje i opowieści, jak bajki na noc opowiadane. Byłyśmy stale w biegu naszych aktualnych spraw, z przeszłości zdążyłyśmy sobie opowiedzieć przez telefon całe nasze dzieciństwo i lata pensjonarskie.”19
Mimo zauroczenia Zofia była krytyczna wobec Poli i jej semickiego pochodzenia.
Polę i Zofię łączyła za to miłość do sztuki (w przypadku Poli do tańca, a w przypadku Zofii do teatru). Obie musiały walczyć o swoje marzenia.
Zofia: ,,kiedy miała lat piętnaście, zapragnęła ukończyć kursy wokalno – dramatyczne, a że rodzice nie chcieli o tym słyszeć, zapisała się w tajemnicy. Na wpisowe sprzedała <<wielką i piękną lalkę, tę Haneczkę, kupioną niegdyś w Dziecięcym Raju na Chmielnej przez matkę i babcię>>.”20
Pola również zapisała się na lekcje tańca w tajemnicy przed rodzicami, a gdy sekret został odkryty i matka zabroniła jej wychodzić z domu, zagroziła, że wyskoczy przez okno z trzeciego piętra ich mieszkania. Szantaż poskutkował, bo rodzice ustąpili.
Obie kochały swoje zawodowe wybory do końca życia.
Inni przedwojenni aktorzy podobnie jak Zofia również kochali scenę i obdarzali ją wielkim szacunkiem. Jedna z młodszych koleżanek Zofii, Krystyna Królikiewicz (vel Harasimowicz) opowiadała o tym wielokrotnie swemu synowi, a On w książce tak to opisał: ,,Pierwsze powojenne chwile, to czasy wielkich słów i podniosłych czynów. Pozwolę sobie użyć patosu, którego nie kryła moja matka, opowiadając o odgruzowywaniu sceny przez wszystkich aktorów, włącznie z największymi gwiazdami: Barszczewską, Wyrzykowskim, Andrycz, Osterwą, Lindorfówną, Broniszówną. Towarzyszyła im z łopatami i kilofami nieznana jeszcze młodzież aktorska. Moja matka snuła wspominki o przygotowaniach do pierwszej premiery, o tym, jak Szyfman ukląkł przed kurtyną i ucałował jej rąbek, zanim pierwszy raz się podniosła. Ów powojenny patos zawiera się w trzech słowach: <<miłość do teatru>>.”21
Czy dziś ktoś tak umie kochać teatr, kochać swoją pracę, kochać…?



W związkach homoseksualnych podobnie jak heteroseksualnych biegło zwyczajne życie i pojawiały się zwyczajne, codzienne problemy. Jedne z tych związków można by nazwać uczuciowymi, inne przelotnymi zauroczeniami, a jeszcze inne, to rodzaj umowy, czy przyzwolenia na karierę przez łóżko.
Jednym z przedwojennych reżyserów teatralnych będącym zarazem aktorem, dziś już praktycznie zapomnianym, który nie umiał bądź nie chciał kryć się ze swoją homoseksualną orientacją, był Witold Zdzitowiecki. Przez kilkanaście lat tworzył związek z innym aktorem i reżyserem teatralnym – Karolem Bendą.
Wymyślono nawet prześmiewczą piosenkę z nimi związaną:
,,Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje,
A miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje,
Hejże, Krotkę, hejże ha!
Róbcie wszyscy to, co ja!
Coś mi niedobrze dzisiaj jest z Porębą,
Stoi od rana z rozdziawioną gębą,
Biedny trzyma się za brzuch
I przeżywa aż za dwóch!
Nową w teatrze budujemy erę:
Snay bez suflera mówi „terefere”,
Benda także dobrze gra,
Z Zdzitowieckim dziecko ma…”22
Obaj oprócz pracy w teatrach warszawskich występowali i reżyserowali również w teatrach tzw. prowincji: w Bydgoszczy, Toruniu, Grudziądzu, Włocławku i Ciechocinku.
Benda zmarł na atak serca na scenie podczas spektaklu: ,,Kochanek to ja”. Podobno nie ma piękniejszego sposobu odejścia dla aktora, niż właśnie śmierć na scenie, i pewnie można by tak pomyśleć, gdyby nie fakt, że miał zaledwie 49lat.
Natomiast z życia Zdzitowieckiego został zapamiętany mało chlubny epizod konspiracyjny. Wersje jak zwykle w takich kontrowersyjnych przypadkach, są dwie.
Polskie państwo podziemne zabraniało aktorom grania w tzw. teatrach jawnych. Niektórzy jednak z różnych względów (dla pieniędzy, dla dokumentów gwarantujących jakiś rodzaj bezpieczeństwa, jeszcze inni z chęci występowania) zakaz ten łamali, co nie pozostawało bez odzewu i represji. Czy była to słuszna moralnie postawa do dziś zdania są podzielone i niejednoznaczne.
Czy Zdzitowiecki był bohaterem czy zdrajcą nie nam dziś oceniać, gdyż mamy zbyt mało danych. Są strzępy informacji, że podczas okupacji pomagał. Jak ustaliła Janina Hera: „redagował artykuły dla pisma podziemnego, przy kolportowaniu, którego brał następnie udział. Kolportował też inne jeszcze powierzone mu gazetki na terenie Maski [przyp. red. Teatru, w którym pracował], przechowywał u siebie radioodbiornik wykorzystywany przy nasłuchu przez aktorkę Joannę Poraską, dopomagał finansowo ukrywającemu się koledze aktorowi- Żydowi, przechowywał u siebie przez pewien czas bezinteresownie męża gosposi, niearyjskiego pochodzenia. Na jego zamówienie pisywała dla Maski ukrywająca się Jadwiga Migowa, którą na miejscu także dokarmiano. Wreszcie, wykorzystując przedwojenną bliską znajomość z cenzorem Propagandy Bartzem-Borodinem, starał się, nie szczędząc własnych pieniędzy, o zwolnienie z Oświęcimia kolegów: Olgierda Jacewicza i Witolda Zacharewicza”. 23QUEER.pl, 2013]
Ile z tego jest prawdą, kim był ów ukrywający się Żyd, i ile zrobić się udało, nie wiadomo. Na pewno nie udało się uratować Zacharewicza.
Wracając do wyroku AK.
Dość powiedzieć, że 13.05.1944r. Do Teatru Maska wkroczył Bohdan Korzeniewski wraz z innymi wyznaczonymi do tej akcji osobami, by Witoldowi Zdzitowieckiemu i Józefowi Grodnickiemu odczytać wyrok: ,,wyrządzenie szkody polskiemu życiu zbiorowemu” oraz ,,zachowanie ubliżające godności obywatelskiej i artystycznej polskich aktorów”.
Bohdan Korzeniewski tak to wspominał po latach: <<Dobrze to pamiętam. Byłem przebrany za odźwiernego i stałem w drzwiach, gdy przyszli wykonawcy wyroku. Sala była pełna. Kiedy Grodnicki witał publiczność, chłopcy wyjęli broń. Kazano Grodnickiemu stanąć na baczność i odczytano sentencję. Fryzjer Oddziału Karnego przejechał mu maszynką po głowie, na krzyż. Potem wlepiono Grodnickiemu dwadzieścia kijów. Wyciągnięto zza sceny Zdzitowieckiego, który krzyknął: panowie, szanujcie moje siwe włosy – i zaczął szlochać. Tego tylko ogolono>>.”24
Zdzitowiecki słynął z upodobania do młodych, przystojnych aktorów w typie amanta, których najczęściej i najchętniej zatrudniał w swoich teatrach, a do partnerowania im zatrudniał aktorki starsze i w typie odbiegającym znacznie od amantek. Niekiedy następowało odstępstwo od tej zasady, a wówczas prasa podchwytywała ten wątek pisząc np. w Ilustrowanym Kurierze Polskim
„Największą niespodziankę stanowi fakt, że w Nowościach zaczęto się interesować kobietami, i to nawet – o dziwo! – młodymi! Po oglądanych tu zabytkach muzealnych – postęp ogromny!”. Po czym dodał: „Gdyby tak jeszcze dobierano amantów nie pod kątem osobistego zapotrzebowania”. 25
Do zatrudnianych przez Zdzitowieckiego aktorów należeli: Witold Zacharewicz, Jerzy Marra, Zbigniew Staniewicz, Harry Cort, Zbigniew Rakowiecki.
Żona Witolda Zacharewicza jednego z amantów przedwojennego kina, który zginął w Oświęcimiu tak mówiła o mężu: „Witold miał ogromne powodzenie i to zarówno ze strony kobiet, jak i gejów. Miewał różnego rodzaju propozycje. W teatrze Maska reżyser chciał, aby zgodził się na… choć raz w tygodniu”. Nietrudno zgadnąć, że owym reżyserem z Maski był właśnie Zdzitowiecki.”26
Wróćmy jeszcze do aktora Harrego Corta (właściwie Stanisława Gedyminowicza -Bielskiego vel Stanisława Józefa Bielskiego vel Księcia Bielskiego- Corta).
,,Szczególnie ostry artykuł ukazał się 29 grudnia 1935 roku w dzienniku <<Dzień Dobry!>>.Jego autor wprost napisał, że Cort zawdzięczał swoją karierę filmową weekendom w zacisznym podwarszawskim pensjonacie z reżyserem filmowym <<Panem Z.>>. O homoseksualnych relacjach aktora z artystycznymi elitami mówiono w kuluarach już od pierwszych lat jego kariery, lecz dziennikarz nie był w swych doniesieniach precyzyjny.<<Pana Z.>> można bowiem utożsamić jedynie z homoseksualnym reżyserem Witoldem Zdzitowieckim, ten zaś był reżyserem teatralnym, nie filmowym. Zdzitowiecki od początku intensywnie promował Corta w prasie, a w latach 1932-1933 panowie bardzo często pojawiali się razem na bankietach – oczywiście oficjalnie jako przyjaciele z teatru, a nie para kochanków. Ponadto autor tekstu, w charakterystyczny dla II Rzeczypospolitej nieco zawoalowany, lecz dosadny sposób ujawnił, że kariera Corta <<przez łóżko>> nie była odosobnionym przypadkiem w polskim świecie artystycznym.”27
Zachwycająca uroda Corta, chłopięca twarz i wysoki wzrost (186cm), nie uszła również uwadze pisarza Jarosława Iwaszkiewicza.
Przy wsparciu dziennikarki i literatki Marii Jehanne Wielopolskiej na początku 1929 roku udało się Bielskiemu uzyskać rolę w filmie:,, 9.25 Przygoda jednej nocy” w reżyserii Ryszarda Biskego i Adama Augustynowicza.[…] Na planie Staś poznał poetę Jarosława Iwaszkiewicza, który zachwycił się młodym gwiazdorem i zadedykował mu swój wiersz <<Pożar w atelier>>.[…] płonące studio filmowe jest tu metaforą ognia namiętności, jaka nawiązała się między Cortem a Iwaszkiewiczem. Tajemnicą poliszynela była bowiem biseksualna czy nawet homoseksualna orientacja obydwu panów.
<<Trzeba mieć przecie świadomość,
Że już teraz nie pora ani czas
Nadawać na świat wiadomość,
Że miłość spala nas…>> – pisał zakochany w Corcie Iwaszkiewicz.
W 1931 roku napisał dla niego kolejny utwór: <<Do SB>>, w którym ukazał byłego już wówczas kochanka jako zakochanego w sobie Narcyza o zniewalająco pięknej twarzy. Panowie prowadzili ze sobą również żywą korespondencję […] Relacja ta była zapewne krótkotrwała, a młody amant jeszcze niejednemu przedstawicielowi artystycznego świata zawrócił w głowie.”28
W styczniu 1922 r. przybyła do Warszawy artystka operetkowa Elna Gistedt z pochodzenia Szwedka, która jak przystało na gwiazdę światowego formatu, zamieszkała w hotelu Brystol i rzuciła Warszawę na kolana. Nawet słynna Messalka [przyp.red Lucyna Messal] rozpływała się w zachwytach nad talentem rywalki, co nigdy wcześniej się nie zdarzało. Gistedt była absolutnie niedostępna i bywała w miejscach publicznych wyłącznie w towarzystwie swego impresaria i jego żony, tancerki-Heleny Bekeffi. Nie wiadomo, czy wynikało to z jej gwiazdorskich nawyków, czy z obaw przed nowym, nieznanym jej krajem, w którym prawie nic jej się nie podobało, lecz nie przyjmowała żadnych gości, żadnych wizyt, nikogo nie życzyła sobie widywać ani poznawać.
,,Ale to nie mogło się utrzymać na dłuższą metę, w dodatku w Warszawie. Jeden z najbardziej aktywnych i zamożnych młodzieńców, [przyp. red Witold] Kiltynowicz [przyp. red. właściciel fabryki dywanów], postanowił przekonać się przede wszystkim, jak Gistedt wygląda w rzeczywistości. W tym celu opłacił woźnego za kulisami i ten, w tej króciutkiej chwili, kiedy Gistedt się przebierała, wskazał mu jej garderobę. Kiltynowicz nie pukając otworzył drzwi na oścież i zobaczył Gistedt w stroju Ewy stojącą w lustrze. Popatrzył chwilę, ona krzyknęła, on powiedział przepraszam, zamknął drzwi i po kilku miesiącach został jej mężem.”29
Miała przyjechać na dwutygodniowe tournée, a została 22 lata. Pokochała Polskę i nie opuściła jej nawet w czasie wojny, choć w 1939r. mogła wrócić do Szwecji. Uratowała 34 polskich dzieci z Zamojszczyzny, a także wielu znanych aktorów zatrudniając ich w swym lokalu „U Elny Gistedt” przy Nowym Świecie 18. Gdy jej mąż zginął w 1944r., a władze PRL-u w 1949r zmusiły ją do wyjazdu z Polski, wróciła do Szwecji, ale nie czuła się tam dobrze, czuła się obco, nigdy też nie wyszła ponownie za mąż.
Zdarzały się więc miłości prawdziwe, takie aż po grób, a kolejną była ta, która połączyła dziennikarza Jerzego Waldorffa i tancerza baletowego Mieczysława Jankowskiego.
Według mnie Waldorff miał trzy miłości dozgonne: muzykę (szczególnym rodzajem uwielbienia darząc tę Szymanowskiego), warszawskie Powązki, i Pana Mieczysława.
,,Anegdota mówi, że jesienią 1939 roku z Warszawy do zajętego przez Rosjan i przekazanego następnie Litwinom Wilna wyruszyło trzech mężczyzn. Jan Ekier, Michał Tyszkiewicz i Jerzy Waldorff. Szli po największe miłości swojego życia. Ekier po aktorkę Danutę Szaflarską, Tyszkiewicz po Hankę Ordonównę, Waldorff… po Mieczysława Jankowskiego. Opowieść nie jest w stu procentach prawdziwa. Hrabia Tyszkiewicz nie mógł wtedy iść do Wilna, ale Waldorff naprawdę przedzierał się przez dwie granice, żeby odnaleźć człowieka, którego kochał. Tworzyli parę przez prawie sześćdziesiąt jeden lat.”30
To była miłość, która zdarza się raz w życiu, a przegapiona, nie powraca. Zaakceptowana zarówno przez matkę pana Jerzego, jak i przez rodziców pana Mieczysława. W tym związku obowiązki pani domu pełnił ten drugi, i z nim to – zdaniem zaprzyjaźnionej z nimi aktorki Zofii Rysiówny- o przepisach na różne potrawy, można było porozmawiać.
Bywały zatem w życiorysach rejsy burzliwe, ale zdarzały się też i te spokojne, sielskie, szczęśliwe…Hmm…Tylko, których wolimy unosić kurtynę…
- W. Kostyrko, Tancerka i zagłada, Warszawa 2019, s.128. ↵
- D.Majewska, A.Prykowska-Malec, Zośka moja wielka miłość. Wspomnienia Hali Glińskiej, Warszawa 2017, s. 33-34. ↵
- Tamże, s.119. ↵
- Tamże, s.209. ↵
- Tamże, s.192. ↵
- Tamże, s. 166. ↵
- Tamże, s.194. ↵
- Tamże, s. 169. ↵
- Tamże,s.166. ↵
- Tamże, s.132. ↵
- Tamże, s.133. ↵
- Tamże, s.133. ↵
- Tamże, s.171. ↵
- W. Kostyrko, Tancerka i zagłada, Warszawa 2019, s.311-312. ↵
- Tamże, s.184. ↵
- Tamże, s.122-123. ↵
- Tamże, s.120. ↵
- Tamże, s.125-126. ↵
- Tamże, s.129. ↵
- Tamże, s. 121. ↵
- C.Harasimowicz, Saga, czyli filiżanka, której nie ma,Warszawa 2018, s.375 ↵
- S.Marczak- Oborski, Teatr w Polsce 1918-1939 wielkie ośrodki, Warszawa 1984, s.81-82. ↵
- K.Tomasik,Pan od operetki[w ↵
- Tamże. ↵
- Tamże. ↵
- Tamże. ↵
- M. Teler, Zapomniani artyści II Rzeczypospolitej, Warszawa 2020, s.102-103. ↵
- Tamże, s.94-95. ↵
- L.Sempoliński, Wielcy artyści małych scen, Warszawa 1977,s.239. ↵
- M. Urbanek, Waldorff Ostatni baron Peerelu, Warszawa 2008,s.6. ↵