fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Ojciec od zawsze uwielbiał malwy, bo przywodziły mu na myśl wsie z pochylonymi chałupkami, które w jego wyobraźni upodabniały się do zgarbionych starowinek. Taka wzorcowa chałupka obowiązkowo musiała być okolona drewnianym płotem, a w jej pobliżu powinny rosnąć malwy, pochylające wścibskie kielichy w kierunku matowych okienek, jakby chciały zajrzeć do wnętrza. Przez całe życie marzył o mieszkaniu na wsi, ale obojętny na ludzkie rojenia los rzucił go do miasta. Nie do jakiejś wielkiej, tętniącej życiem metropolii, ale do miasteczka z zapyziałymi sklepikami i blokowiskiem, gdzie wydarzeniem miesiąca było podpalenie altany śmietnikowej albo pijacka burda. Namiastką wiejskiego życia okazał się ogród jego teścia z rabatkami i kępą drzewek mogących przy pewnym wysiłku wyobraźni, uchodzić za rodzaj lasku. Ciągnęło go tam, bo lubił siadywać pod orzechem albo nieustannie krzątać się po posesji w poszukiwaniu zajęcia, co szybko zjednało mu sympatię cholerycznego teścia. Jednak ojciec zawsze był człowiekiem niezależnym, ceniącym wolność i swobodę, więc szybko znudziła mu się nieustanna inwigilacja. Zapragnął mieć swój ogródek i swoją chatkę.

W sukurs przyszedł przypadek. Ktoś w pracy napomknął o nowym ogródku działkowym, okazało się, że ktoś inny zrezygnował z przydziału i przy odrobinie inicjatywy można było wydzierżawić ten spłachetek ziemi. Udało się i ojciec stał się dumnym dzierżawcą. Musiał sam osadzić słupki i bramkę, potem własnoręcznie naciągnąć siatkę, bo nie stać go było na wynajęcie majstrów. Nie stanowiło to jednak dla niego żadnej przeszkody, a nawet okazało się rodzajem wyzwania, bo lubował się w majsterkowaniu i największą satysfakcję uzyskiwał zrobiwszy coś własnymi rękami. Potem przyszedł czas na zbudowanie chałupy. Od dłuższego czasu rozmyślał o niej, więc sporządzenie dokładnego planu nie nastręczało mu najmniejszych trudności. Większym problemem było zdobycie odpowiednich materiałów, bo dysponował bardziej niż ograniczonymi środkami finansowymi. W tamtym czasie jego głównym źródłem dochodu była renta inwalidzka, więc kupienie nowych materiałów budowlanych nie wchodziło w grę. Znowu jednak pomógł przypadek. Jadąc kiedyś swoim leciwym wartburgiem jakąś peryferyjną uliczką, zobaczył robotników rozbierających duży drewniany dom. Zainteresował się i dzięki swojemu darowi przekonywania i zdolnościom negocjacyjnym, jeszcze tego samego dnia stał się właścicielem ogromnej sterty belek, które miały mu posłużyć do budowy wymarzonej chałupki.

Dzięki uprzejmości znajomego przewiózł to rumowisko na działkę i zaczął mozolną, jednoosobową pracę przy budowie domku. Własnoręcznie wylał fundamenty i sobie tylko znanym sposobem rozpoczął spajanie belek. Sąsiedzi z niedowierzaniem patrzyli na rosnące w oczach ściany. Ojciec osadził stare okna o nieco zmatowiałych szybach. Kiedy przyjechałem tam pewnego razu i popatrzyłem przez nie w głąb chałupki, wydawało mi się, że widzę wnętrze tamtego starego domu i krzątających się ludzi, którzy pewnie już od dawna nie żyli. Pod koniec lata przyszła pora na dach i można było przywieźć matkę.

Przyjechała i pospacerowała wokół domku, kiwając z aprobatą głową. Ojciec zrobił kawę i oboje usiedli na leżakach, podziwiając ogrom jego pracy.

Przyszła jesień z pluchami i zimnem, a on dalej jeździł na działkę, bo zajął się wykańczaniem wnętrza. W obu pomieszczeniach wykładał ściany listwami, tworząc misterną boazerię. Było to zajęcie pracochłonne, więc znikał z domu na całe dnie. 

Zima siłą rzeczy przystopowała postęp robót, ale już w pierwszych dniach marca ojciec znowu zaczął się krzątać po działce. Jednak nie szalał już tak, jak poprzedniego roku. Wyraźnie opadł z sił, schudł i posiwiał, w moich oczach upodabniając się do wylęknionego ptaka,  jakie czasem widujemy przycupnięte przy krawężnikach. Coraz częściej przesiadywał na leżaku zatopiony w lekturze Przygód dobrego wojaka Szwejka. Od czasu do czasu domek stał pusty przez kilka dni, bo ojciec musiał jechać do wielkiego miasta, gdzie lekarze bezskutecznie poddawali jego ciało bolesnym procedurom w celu ustalenia przyczyny niedomagania. Nikt nie wiedział, ale wszyscy podejrzewali. Potem już było wiadomo, a z każdą wizytą twarz lekarza stawała się coraz bardziej posępna.

Z początkiem kwietnia, kiedy zrobiło się już całkiem ciepło, ojciec kupił sadzonki malw i posadził je przed oknami drewniaka. 

Przyjechałem do niego w sierpniu. Od kilku tygodni przez kraj przetaczała się fala upałów. Kiedy wszedłem do ogródka oniemiałem, widząc idylliczny obraz chałupki otoczonej istnym morzem malw, których różnobarwne kielichy zwrócone były w kierunku matowych okien. 

Nagle na progu pojawił się ojciec i z trudnością pokuśtykał w moją stronę. Koszula wisiała na nim jak na kiju.

– Wiesz, dziś mnie nie bolało! – powiedział i uśmiechnął się nieznacznie.

Skip to content