fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

M I K O Ł A J K I

Wsłuchiwał się w ciszę nocy chcąc wyłapać miarowy oddech matki. Jej nosowe  westchnienia byłyby koronnym dowodem, że śpi na tyle głęboko, żeby nie usłyszeć krzątaniny przy szafie. Musiał otworzyć pawlacz i poszukać odpowiedniej torby. Z biegiem czasu ich stosy upodobniły się do przekrojów geologicznych albo do słojów w drzewie. Rok po roku oboje udawali zaskoczenie albo maskowali rozczarowanie prezentami i skrzętnie gromadzili co ładniejsze torby w nadziei na ponowne wykorzystanie. Trzeba było tylko uważać na ewentualne napisy w rodzaju dla Babci, bo te potrafiły na zasadzie mimikry ukryć się wśród wzorów. Zdradliwe bywały też małe przytroczone karteczki…

  Zdawało mu się, że znalazł odpowiednią, pociągnął za zwisający sznureczek i tym samym spowodował małą lawinę papieru. Zamarł nasłuchując, lecz po chwili odetchnął z ulgą. Z pokoiku matki dochodziło ciche pochrapywanie. Podniósł z podłogi torby i przeniósł je do siebie. Przez chwilę patrzył krytycznym wzrokiem na zupełnie niestosowne róże i jeszcze mniej odpowiednie żółte kurczaczki. W końcu wybrał jakieś neutralne geometryczne wzory i włożył prezent do torby. Kolejna powieść o wojennej tułaczce, rozłące i cierpieniu. Ich sterty piętrzyły się już w jej pokoju, jak fantazyjne wzgórza opanowały wszystkie meble łącznie ze starym pianinem i krzesłami. Kiedyś sąsiadki nazywały ten jej pokoik biblioteką i przychodziły pożyczać książki. Potem to ustało, bo pomarły…

Niemal w ostatniej chwili przypomniał sobie, że ma dla niej jeszcze cukierki Werthers Original, które tak bardzo lubiła. Opakowanie niemiłosiernie szeleściło, ale gruba ściana skutecznie blokowała jakiekolwiek odgłosy. Teraz należało tylko podkraść się do jej norki i podłożyć prezent. Poszedł w kierunku ciemnego prostokąta drzwi starając się nie patrzeć na swoje buty, w których z pewnością już tkwiła paczuszka z wodą po goleniu, kupioną przez matkę na tę okazję już kilka tygodni temu. Lekko uchylił drzwi. Zimny blask księżyca oświetlał sterty powieści, pianino ostrzegawczo wyszczerzyło klawiaturę. Tapczan matki pozostawał w gęstym mroku, ale mógłby przysiąc, że nieznacznie się poruszyła…

Szybkim ruchem postawił torbę na podłodze obok jej znoszonych pantofli i bezszelestnie wycofał się do przedpokoju. Poszedł do siebie, usiadł w fotelu i wypił łyk piwa. Wszystko się udało, zamówione powieści powinny przypaść jej do gustu, prawdopodobnie rano będzie się wzbraniała przed ich przyjęciem, mówiąc, że za dużo pieniędzy na nią wydaje… Dokończył puszkę, zgasił światło i położył się w chłodnej pościeli. Księżyc srebrzył dach kamienicy naprzeciwko.  Zadudniła ostatnia kolejka. Pod oknem stuknęły obcasy jakiejś pasażerki.

Obudził go wścibski promień słońca. Spał do późna.  Z trudem zwlókł się z łóżka i poczłapał do przedpokoju. Spojrzał w lustro na zmęczoną twarz starego człowieka. Zmarszczki ostatnio upodobniły się do głębokich kanionów. Musnął spojrzeniem swoje buty. Niczego tam nie było. Poszedł do pokoju matki i podniósł z podłogi torbę. Wyciągnął książki i położył na stertę przy pianinie. Gromadził je w ten sposób od trzydziestu lat, od śmierci matki.

Skip to content