Koc był przepiękny. Mijając wystawę sklepową, na której leżał, matka zawsze przed nią przystawała i patrzyła jak urzeczona. Wyobrażała sobie, że jest bardzo miękki, niemal czuła pod palcami delikatną tkaninę. W myślach kładła na nim nowo narodzone maleństwo i otulała je, szepcząc, jak bardzo je kocha… Nie mogła oderwać wzroku od zestawu barw, przywodzących jej na myśl ciepły jesienny dzień i parkową ścieżkę z dywanem czerwono-żółtych liści. Po chwili jednak popadała w przygnębienie, bo wiedziała, że nie może sobie na niego pozwolić. Mieli tak dużo wydatków związanych z rychłym przyjściem na świat ich drugiego dziecka, czyli mnie… W takich chwilach strapienia zawsze delikatnie dotykała pokaźnego już brzucha, jak gdyby ten gest miał dodać maleństwu odwagi przed przyjściem na świat.
Dziś po prostu musiała wejść do tego sklepu.
– Dzień dobry, czym mogę służyć? – zapytała ją uśmiechnięta ekspedientka w fartuchu. Był ciągle ranek i jeszcze nie zdążyła znudzić się sklepową monotonią.
– Chodzi mi o tamten koc z wystawy… – zaczęła niepewnie matka.
– O! Ma pani szczęście – dziewczyna wyszła zza lady i tanecznym krokiem zbliżyła się do okna. – Jest przepiękny! Mieliśmy pięć, a został tylko ten jeden. Stała klientka chciała go sobie zarezerwować, ale nam nie wolno…
Matka zdrętwiała.
– Proszę – ekspedientka podała jej koc. – Niech się pani sama przekona, jaki jest mięciutki – profesjonalnie kusiła.
Rzeczywiście był mięciutki, doskonale gładki i biorąc go do ręki, człowiek wcale nie miał ochoty rozstawać się z nim. Delikatnie grzał, jakby wcześniej leżał przez pewien czas na słońcu i teraz oddawał całą skumulowaną w sobie energię. Albo jakby dotykał kochający człowiek… Matka przyłożyła go na moment do policzka i przymknęła oczy. Mogłaby przysiąc, że w tej samej chwili dziecko w jej brzuchu poruszyło się nieznacznie. Postanowiła, że musi mieć ten koc. Najwyżej weźmie w pracy krótkoterminową pożyczkę.
Następnego dnia w towarzystwie ojca poszła z wizytą do swojej teściowej. Była to niepozorna kobiecina z wyrazem wiecznego strapienia na twarzy i jeśli coś ją w ogóle wyróżniało, to właśnie ów lęk i niepewność, które nigdy nie znikały z jej wpadniętych oczu. W towarzystwie innych ludzi zawsze wyglądała ubogo i w istocie była bardzo biedna. Według relacji mojej matki, kiedy zaczynali się z ojcem spotykać, miał tylko jedną koszulę, którą przed randką przyszła teściowa pospiesznie prała i suszyła żelazkiem.
Paradoksem było to, iż dysponowała niewiarygodnym talentem, którego w tamtym czasie nie była w stanie skapitalizować. Jej haftowane sztandary wykonywane dla różnych instytucji, odznaczały się przyprawiającą o zawrót głowy precyzją i wyjątkowo kunsztownym doborem barw. Mam jeszcze kilka jej mniejszych prac. Czasem wyciągam te kwieciste chusty z czeluści szafy, rozkładam na sofie i wpatruję się w misterne układy różnokolorowych nici, dzięki którym babcia uzyskiwała niewiarygodny elekt trójwymiarowości. Te feerie kolorów stanowiły przykry kontrast z jej bezbarwną egzystencją. A może właśnie to one rozświetlały jej szare dni, będąc emanacją całego bogactwa duszy?
Teściowa poczęstowała ich swoimi niezrównanymi kotletami mielonymi. Ojciec jak zwykle myszkował jej po szafkach, w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Matka bardzo tego nie lubiła. Po obiedzie wszyscy troje usiedli w dużym pokoju. Rodzice raczyli się kawą, babcia pozostała przy kompocie. Ich dziewięcioletni synek bawił się klockami w drugim pokoju.
– I co tam u was słychać, kochani? – zaczęła. – Jak się czujesz, Zosiu?
– Dobrze, mamo. Wiesz, widziałam piękny koc na wystawie…
– Ona znowu o tym kocu! – wtrącił się ojciec.
– Piękny koc… – ciągnęła niezrażona matka. – Na Kościuszki, tam obok pasmanterii. W kratę. Taki mięciutki… Akurat dla maleństwa.
– Mama jej nie słucha. Tyle w domu koców… – ojciec znowu wrzucił swoje nikomu niepotrzebne trzy grosze.
Babcia siedziała w milczeniu i nagle na jej twarzy zarysował się wyraz bólu. Przymrużyła oczy i mocno zacisnęła usta.
– Co mamie dolega?! – krzyknął ojciec i natychmiast do niej podskoczył.
– Już nic – jęknęła i jeszcze raz przymknęła oczy.
– Może przyniosę wody? – zapytał.
– Tak. Proszę…
Ojciec pobiegł do kuchni i po chwili wrócił z pełną szklanką. Matka obserwowała teściową z niepokojem. Dobry nastrój rodzinnego obiadu, gdzieś się ulotnił. Po pełnej napięcia godzinie, kiedy było już jasne, że sytuacja wróciła do normy, rodzice pożegnali się z babcią. W drodze do domu oboje milczeli.
Następnego dnia z samego rana matka poszła do działu socjalnego, złożyć podanie o krótkoterminową pożyczkę, które, zważywszy na jej stan, zostało rozpatrzone błyskawicznie i już wczesnym popołudniem kasjerka wypłaciła jej pieniądze. Zaraz po zakończeniu pracy pognała na ulicę Kościuszki. Zdyszana wpadła z impetem do mrocznego wnętrza sklepu tekstylnego, czym nieco wystraszyła młodą ekspedientkę .
– Poproszę ten koc, który jest na wystawie! – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
Uśmiech dziewczyny momentalnie zgasł i zrobiła zafrasowaną minę.
– Niestety, rano sprzedaliśmy ostatni egzemplarz. Spóźniła się pani – dodała zupełnie niepotrzebnie.
Matka stała jak sparaliżowana.
– Sprzedaliście… – wyszeptała i było w tym szepcie całe rozczarowanie i gorycz świata.
– Powinna była pani wtedy kupić! – sprzedawczyni znowu powiedziała o kilka słów za dużo. Widocznie nie potrafiła nad tym zapanować, co z pewnością zrażało do niej niektórych ludzi. Czasem lepiej milczeć…
– A może będzie druga dostawa? – zapytała matka w akcie desperacji, choć dobrze wiedziała, jaka będzie odpowiedź. Skuliła się, jakby oczekując drugiego ciosu.
– Już pani takiego nie dostanie – dziewczyna bezlitośnie odzierała ją z resztek złudzeń. – To była jakaś nadwyżka eksportowa. Nic z tego! – w jej głosie słychać było dość wyraźną nutę tryumfu.
Strapiona matka wyszła ze sklepu i ze spuszczoną głową powlokła się do domu. Potem, jak co dzień, zajęła się obiadem, ale musiała dość długo czekać na powrót ojca. Przyszedł dziwnie milczący i od razu wiedziała, że ma złe wieści.
– Co się stało? – zapytała, kiedy czekali, aż dogotują się ziemniaki.
– Byłem dziś u matki. Coś mnie podkusiło… – powiedział niewyraźnie, bo w ustach miał kawałek chleba ze smalcem. – Piliśmy herbatę, kiedy znowu jej się tak zrobiło. Zosia, chyba trzeba będzie zabrać ją do lekarza. Nie podoba mi się to…
Ustalili, że następnego dnia odwiedzą ją razem.
To była środa. Matce udało się wyjść z pracy nieco wcześniej. W drodze powrotnej wstąpiła do szkoły po syna. Ojciec już na nich czekał i razem poszli w kierunku babcinej kamienicy. Dość długo czekali, aż starsza pani im otworzy. Od razu rzuciło się w oczy, że jest znacznie słabsza niż przy poprzednim spotkaniu – poruszała się chwiejnym krokiem, opierając się o meble i futryny w celu zachowania równowagi. Była przy tym bardzo blada i zmienił jej się głos. Miało się wrażenie, że zanim wypowie jakieś słowo, musi po nie gdzieś głęboko sięgnąć.
– I jak się mama czuje? – zapytał ojciec retorycznie, bo przecież było widać, że jest źle.
– A, słaba trochę jestem… – odpowiedziała niechętnie. Nigdy nie lubiła, jak koncentrowano na niej uwagę.
– Pomóc w czymś? – zapytała praktyczna jak zwykle matka. – Może posprzątam albo coś szybko upichcę?
– Zosiu, nie trzeba. Dziękuję. Usiądź i zaczekaj – staruszka powiedziała z to z niezwykłą determinacją i kolebiąc się, podreptała do drugiego pokoju. Matka posłusznie usiadła i spojrzała na ojca z niemym pytaniem w oczach. Rodziciel tylko wzruszył ramionami. Po kilku chwilach teściowa wróciła, niosąc dość duży pakunek, który od razu podała matce.
– Zosiu, to prezent ode mnie – powiedziała uroczystym tonem.
– A co to takiego? – matka była wyraźnie zaintrygowana.
– Rozpakuj, to się przekonasz.
Gdy matka ostrożnie rozwinęła szary papier, oczom ukazał się obiekt jej westchnień, czyli ów przepiękny koc z wystawy. Powiodła ręką po cudownie miękkim materiale, a gest ten do złudzenia przypominał niespieszną pieszczotę. Potem przybliżyła koc do policzka i delektowała się jego doskonałą gładkością.
– Z całego serca dziękuję, mamo! – powiedziała przeszczęśliwa.
– Maleństwo też będzie zadowolone… – oczy staruszki błyszczały łzami wzruszenia.
Posiedzieli jeszcze pół godziny, zjedli sernik i wrócili do swojego mieszkania. Następnego dnia w dziale księgowości rozdzwonił się telefon.
– Zosiu! – zawołała zastępczyni głównej księgowej. – Do ciebie!
Pełna niepokoju matka podbiegła do aparatu. To był ojciec.
– Matka nie otwiera! – oznajmił dramatycznym tonem. – Tyle razy jej mówiłem, żeby się nie zamykała!
– Ale co ty tam w ogóle robiłeś?
– Zadzwoniła do mnie jej sąsiadka, ponoć był jakiś hałas, jakby coś się obaliło…
– Czekaj na mnie. Postaram się zwolnić.
Matka pospiesznie zakończyła rozmowę i natychmiast pobiegła do głównej księgowej. Pół godziny później już wchodziła po schodach babcinej kamienicy.
– Zaraz przyjdzie ślusarz – powiedział ojciec na jej widok, i w tej samej chwili na podjeździe pojawił się mężczyzna z dużą torbą na ramieniu. Otworzenie starego zamka, zajęło mu mniej niż minutę. Ojciec wszedł do mieszkania sam. Nie było go dość długo i matka zaczynała się niecierpliwić. W końcu pojawił się z powrotem. Był szary na twarzy.
– Ona chyba nie żyje.
– Co to ty mówisz!? – wykrzyknęła matka. Jej ostry głos poszybował na wszystkie piętra.
– Chodź…
Razem weszli do mieszkania. Staruszka leżała w kuchni zaraz za drzwiami.
– Trzeba wezwać pogotowie…
Wieczorem tego dnia w ich mieszkaniu panowała niezwykła cisza. Ojciec położył się wcześniej, wykończony dramatycznymi wydarzeniami. Matka siedziała w fotelu ze wzrokiem utkwionym w szarym kwadracie okna. Ciągle nie wierzyła, że teściowa nie żyje. Przecież jeszcze kilka dni temu byli u niej z wizytą… Nagle coś sobie przypomniała. Poderwała się z fotela i podeszła do szafy. Otworzyła drzwi i wzięła z półki koc. Wróciła na fotel i otuliła się nim. Znowu poczuła to ciepło i cudowną gładkość tkaniny. Miała wrażenie, że przygarnął ją ktoś bardzo bliski, i tak zasnęła.