Byłam w Zakopanem, w Harendzie – domu Jana Kasprowicza, gdzie spotkała mnie przyjemność wypicia kawy przy stole Mistrza. Akurat padał deszcz, więc pani przewodniczka, która nas oprowadzała po tym magicznym miejscu, zaprosiła mnie i moich towarzyszy oraz grupę z Ukrainy do wspólnego stołu. Byłam urzeczona i zaczarowana… To magiczne miejsce zainspirowało mnie do opisania swoich odczuć…
Kawa u Jana Kasprowicza
Wokół domu rosły tulipany, czerwone jak lak. Wynurzały się zza kamieni, porozrzucanych na małym klombie. Wychylały się do słońca, którego niewiele jeszcze było. A ono skryte za chmurami wyglądało nieśmiało.
Lunął deszcz, który pachniał górami. Był młody i siarczysty. Kropił na moje włosy i na tulipany…
Ty wciąż nieobecny, a jednak jakby siedzący w swoim pokoju, zaparzyłeś nam czarnej kawy, która nurzając się w Twojej poezji, nasączała ją zmysłowością i powabem…
Willa Harenda w deszczu wyglądała, jakby tonęła we łzach, pachniała starym drewnem i starymi książkami. Może to z tęsknoty za Tobą, za twoją wrażliwością i blaskiem, za Marusią… Deszcz wciąż padał, o parapet uderzały wielkie krople przywołując wspomnienie człowieka, który kochał tak mocno… kochał, kochał, kochał…
Siedząc przy stole nakrytym haftowanym obrusem i popijając kawę, spoglądałam w okno. Zza świeżych firanek wynurzał się świat, twoje ukochane góry, ważne dla Ciebie miejsce. Wiatr niczym kościelne organy przygrywał w takt szemrzących gałązek świerków… Grały harmonijki w ustach wiejskich chłopców, a pośród nich Ty…wrażliwy, wyciszony, widzący więcej, inaczej, piękniej…
I ta cisza, najcichsza ze wszystkich… Cisza, która rodzi wspomnienia, która koi ból…
Potem spojrzałam na portret Marusi i zobaczyłam głębię jej diamentowych oczu. Świecą ciągle błękitem bladoróżowym, świecą kamieniami niepospolitej szlachetności.
Ech! piszczałki wydobywajcie dźwięki, grajcie choćby i na liściu, czy tataraku znad jeziora. Przygrywajcie jeszcze, przygrywajcie przed snem i na obudzenie.
A w pokoju meble jak wtedy, gdy tu żyłeś życiem Poety. I książki, choć zakurzone, to ciągle czyste i wonne, przepełnione słodkim likierem Młodej Polski. Tomy, bez których nie sposób żyć.
I przyjaźnie: dozgonne, drogocenne i niezniszczalne. Przyjaźnie, których zawsze brak, gdy nadchodzi zmierzch…
A we wsi tylko księżyc świeci rozjaśniając noc, i pachnie maciejką i miętą. Noc, co ugłaszcze twoje strudzone ręce i obolałe plecy. Noc dzieląca ciemnością i gwiazdami po równo… Noc szemrząca wierzbami, budzona rechotem żab…
To była najlepsza kawa z milionów wypitych kaw. Aromatyczna w atmosferze liryki. Liryczna w otuleniu i uwielbieniu poezji. Eteryczna jak migdały wiosenną porą. Kawa
z Tobą…