fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

                                                                                                                                        Intencja agencja

Dla gazet i Internetu był to łakomy kąsek. Wciąż przeżuwały go i międliły, zmieniając papkę dostępnych informacji w mieszaniną sensacji i algorytmu klikalności. W większym mieście może byłby to ledwie kapiszon, ale w małym miasteczku wybuchł prawdziwy skandal obyczajowy. Lokalnej społeczności puchły komentarze, opinia publiczna zdążyła już wydać wyrok, bo jakże łatwo feruje się wyroki.  36-letni stróż prawa, 33-letni… tu prasa wciąż jeszcze spekulowała, nie mogąc znaleźć drogi do jednoznaczności… może niedoszły, a może były- kapłan i ta trzecia- demoniczna 37-latka. Tych troje założyło agencję towarzyską. Ale nie jakąś tam agencję, tylko sadomaso z usługą cewnikowania i gwałtów. Pikanterii i zniesmaczenia całej sprawie dodawał fakt, że kobiety nie pracowały tam dobrowolnie, były szantażowane nagrywanymi wcześniej filmikami.

Co skłoniło chłopaka stojącego na czele tej grupy do rozpoczęcia tego typu działalności?               Nie pochodził z patologicznej rodziny, nie miał złych wzorców ani trudnego dzieciństwa; przeciwnie, był hołubionym jedynakiem, wychowywanym w cieplarnianych warunkach przez dwoje kochających i wspierających go na każdym kroku rodziców, którzy zawodowo zajmowali dość wysokie stanowiska i uchodzili za autorytety. 

Sam Tymek również miał stałą, dochodową pracę z możliwościami rozwoju i awansu. A jako ojciec trzech synów powinien chyba być wzorem i pewnie za taki uchodził, nim sprawa ujrzała światło dzienne. 

Miał piękną, wspierającą żonę, która długo… być może za…, była jego podporą i przyjacielem. Tymek miał również to szczęście, że już na samym starcie w dorosłość otrzymał pokaźny spadek, który umożliwiał mu stabilne, wygodne życie. Długo zastanawiał się… może za… w co go zainwestować.

Przodkowie pewnie przewracają się w grobie na wieść, że w ich rodzinnej wilii descendent otworzył agencję.

Co roiło się w jego głowie, pozostaje tajemnicą.

***

-Tylko nie pisz o Gołębiu- powiedział Sebastian i to był ten jedyny raz, kiedy rzucił wtręt do 

mojej pisaniny. 

– On jest na to zanadto, jest ponad… rozumiesz? – dodał. 

– A co ty myślisz, że ja mu chcę koło pióra robić, reputację zepsuć, opinię zszargać? – pytałam 

nie wiedząc czy bardziej Seby, czy może jednak siebie. Bo przecież jeśli napiszę, jakim on był naprawdę człowiekiem, to zawsze znajdzie się jakaś harpia, gotowa szkalować, że nie mógł być jednocześnie dobrym człowiekiem i dobrym funkcjonariuszem, bo to się przecież wyklucza. No tak się kurwa porobiło, że jest albo albo, nie możesz być po równo. Ale co, kiedy on właśnie był po równo. Ostatni sprawiedliwy. Ostatni Mohikanin.

Poznałam go, gdy odbierał statuetkę człowieka roku, choć wcale nie zamierzałam do niego

podchodzić ani tym bardziej opalać się w słońcu cudzej sławy, ale Dżoana pociągnęła mnie w stronę sceny i nim zdążyłam radykalnie zaprotestować, rzuciła tylko: – Chodź, koniecznie

musisz kogoś poznać.

– Cześć. Gołąb jestem- powiedział. I szybko dorzucił, jak się okazało w swoim stałym stylu…

– Kto wie, czy nie pocztowy.

-Lena – wymamrotałam. – Gratuluję nagrody – próbowałam być miła i chyba przypodobać się Dżoanie, której był bliskim znajomym.

​-E, takie tam laurko-fanfarki. Musiałem odebrać, góra nalegała, ale pamiętam, że z prądem 

płyną tylko śmieci… 

Gołąb okazał się nie tylko bardzo sympatyczny, ciepły, wesoły; ale też bardzo skromny.  Każde składane mu gratulacje, obracał w ustach jak czekoladkę, po czym wypluwał z nich 

smaczny żart. 

Wreszcie patrzę, a od wejścia sunie ku nam z rozłożonymi przyjacielsko ramionami i gratulacjami wygrawerowanymi w zastygłym uśmiechu, nie kto inny jak mój profesor, ten sam, który dopiero co namawiał mnie na październikową wizytę w jaskini zła. Spostrzegłszy mnie w pobliżu laureata, zapomniał zupełnie o pielęgnowanej oficjałce i z całą mocą płuc gruchnął: -O! widzę, że się znacie. 

Tak, od dobrych pięciu minut – chciałam sarkastycznie skomentować, ale ostatecznie odpuściłam, widząc, jak go to cieszy. Niezbijany więc przeze mnie z tropu, kontynuował beztrosko: -Lena, ale mnie nabrałaś. Już ci prawie uwierzyłem, że ty naprawdę nie chcesz iść 

do klubu na Barciową. A Ty to pewnie z Gołębiem ukartowałaś. Stary spryciarz. Tak, wyczuwam w tym jego żart. No prawie wam się udało. Ale nie gniewam się, skąd, też mam poczucie humoru, a do tego teraz mam przynajmniej pewność, że przyjdziesz. 

-Kiedy ja naprawdę…- wybąkałam. 

-Lena, pamiętaj, dobry żart działa tylko raz, więc już nie ma sensu… 

Kurwa, co jest, czy wszystkie drogi zamiast do Rzymu, muszą prowadzić u nas na Barciową?!- pomyślałam. 

I poszłam. 

A Gołębia spotkałam w swoim życiu jeszcze wiele razy, właściwie mogę chyba śmiało powiedzieć, że niezliczoną ilość razy: lokalnie i wyjazdowo, prywatnie i służbowo, samego i w towarzystwie. Przez wszystkie te lata niestrudzenie nam pomagał. Pomagał, ile mógł, więcej niż ktokolwiek inny, a kilka razy być może nawet więcej niż mógł i obiektywnie powinien. Zawsze też uważał, zresztą jako jeden z nielicznych, że ja i Sebastian powinniśmy być razem, bo cholernie do siebie pasujemy. Roztaczał zawsze nad Sebą parasol ochronny i miał do niego rodzaj tacierzyńskich uczuć, więc tym bardziej dziwiła łatwość, z jaką zaakceptował mnie. Co tu dużo mówić, po prostu się polubiliśmy. I Gołąb, tak jak zresztą przewidywał, wkrótce został prawdziwym gołębiem pocztowym, gdy w obie strony nosił listy, bo mógł i zechciał. I na tym właściwie mogłaby się zakończyć historia Gołębia, gdyby nie to, że po latach zatoczyła swe przedziwne koło. 

Gołąb, ku naszej osobistej i powszechnej rozpaczy, zmarł młodo. Literacki klub więzienny, który stworzył i prowadził przez wiele lat, a w którym pozwalał więziennym twórcom nie zatracić człowieczeństwa, przeszedł jakoś tak płynnie w ręce Tymka. I nastąpiło deja vu. Tymek wyglądający bowiem jak Gołąb za młodu, odbierał tę samą, co

kilkanaście lat wcześniej jego ojciec, nagrodę dla człowieka roku, za tę samą resocjalizację z

ludzką twarzą, za resocjalizację poprzez kulturę.

Cieszyliśmy się z Sebą, wiedząc jak Gołąb byłby szczęśliwy i dumny. Lubiliśmy Tymka, choć w żadnej mierze nie był w stanie zastąpić nam Gołębia i nawet nie oczekiwaliśmy tego. Mimo fizycznego podobieństwa i tych samych mundurów, mieli jednak bardzo różne osobowości i priorytety.

         Zupełnie niespodziewanie wiosną w Internecie gruchnęła wieść, że właśnie aresztowano: drag queen, byłego bądź przyszłego księdza i popularnego funkcjonariusza służby więziennej, którzy od kilku lat czerpali korzyści z nierządu. Tymek założył dom publiczny w wilii odziedziczonej po rodzicach ojca. I lokalnie słychać wciąż tylko jeden szept: Gołąb się w grobie przewraca.

Jak daleko czasem od jabłka do jabłoni. Jak trudno odróżnić kto wróg, a kto przyjaciel.

Tymek czasem podpytywał nas, jak powinien ulokować kapitał ze spadku, ale do głowy nam wtedy nie przyszło, że wpadnie na coś takiego. Jak łatwo się pogubić. Jak łatwo zaprzepaścić dorobek twórczej resocjalizacji.

Dlaczego Tymku? 

Wciąż więcej pytań niż odpowiedzi.

Skip to content