fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Gizelka i Ryś

                                                                                  Intencja agencja

 – Nie mam jeszcze prezentu dla Rysia, a święta za pasem – powiedziała Danusia, niania naszego syna, z którą znaliśmy się od lat i lubiliśmy pogawędzić na takie zwyczajne, ludzkie, codzienne, nie tylko około dziecięce, tematy.

-Jak siostra dała synkowi na imię Ryszard, to pomyślałam, co to za imię, jak ten Rysio popierdułka, safanduła z ,,Klanu”, co to nie wie, że ręce trzeba myć, tylko mu żona ciągle musi przypominać; ale teraz przez tyle lat, to już się przyzwyczaiłam. Jest nasz Rysio i Rysiula. Całkiem fajny chłopak z niego wyrósł – dodała szybko.

I prawie chóralnie wypowiedziałyśmy: ,,Bo wszystkie Ryśki, to fajne chłopaki”- kończąc salwą radosnego śmiechu.

I wtedy, jakby od niechcenia, przypomniałam sobie o innym Rysiu. Mówię: – wiesz, poznałam kiedyś historię takiego chłopca, który w dokumentach co prawda miał wpisane imię Tomasz, ale w domu wszyscy zwracali się do niego Rysio.

Co Danusia ze swojej prostolinijnej perspektywy skwitowała: – ale jak, to tak? Dziecko żyje wtedy w takim rozdwojeniu.

Poczułam nagłą chęć, nie tylko opowiedzenia historii tej rodziny, ale i usprawiedliwienia takiego wyboru.

– Bo wiesz, mama tego chłopca- Gizelka, po śmierci swojego ojca, którego była ukochaną córeczką, chciała go jakoś upamiętnić i zaczęła do swojego syna zwracać się jego drugim imieniem, które było zarazem imieniem zmarłego dziadka. A, że wkrótce ona sama także umarła, rodzina postanowiła uczynić to, jakby jej ostatnią wolą czy testamentem, więc już wszyscy w rodzinie zaczęli zwracać się do chłopca imieniem Rysio.

Gdy obie pokiwałyśmy głową na znak zrozumienia sytuacji… opowiadałam dalej.

– Ta Gizelka miała koleżankę jeszcze z czasów liceum, która kilka lat po skończeniu przez nie szkoły, ni stąd, ni zowąd pewnego dnia zjawiła się u niej na podwórku. Przyjechała z mężem, samochodem prosto z Niemiec, proponując Gizelce pracę w swojej restauracji w Hamburgu, gdzie rzekomo potrzebowała kogoś zaufanego. Gizelka, nie licząc matki i sióstr, nie miała jeszcze własnej rodziny, więc przystała na propozycję. Zawsze wpadnie parę złotych do kieszeni – myślała pewnie.

         Gdy byłam nastolatką widywałam czasem Gizelkę czekającą w niedziele na przystanku autobusowym. Zawsze miała na sobie coś ładnego, była zadbana i szczupła, pamiętam, że nawet zimą nie opatulała się w kożuchy, lecz nosiła spódniczki do kolan, długie smukłe kozaki i zgrabne, chyba skórzane ramoneski. Taką najbardziej ją pamiętam, w tej zimowej aurze przystanku. Ja wracałam od Babci, ona od rodziców. Opiekowała się wtedy pewną starszą panią w pobliskim miasteczku, u której w zamian za opiekę mieszkała i dostawała też jakieś wynagrodzenie. Podobno miała nawet odziedziczyć po właścicielce ów domek, ale sytuacja okazała się skomplikowana, gdy pojawili się nagle jacyś spokrewnieni spadkobiercy i przejęli nieruchomość. Może gdyby wtedy, ale to tylko gdybanie…

Gizelka wyjechała więc z koleżanką do Niemiec, jednak już wkrótce miało się okazać, iż nie czekała tam na nią praca w restauracji, lecz w domu publicznym, czyli mówiąc wprost w burdelu.

Oczy Danusi robiły się coraz większe wraz z kontynuacją opowieści.

Po kilku miesiącach koleżanka odwiozła Gizelkę i wyrzuciła z samochodu na tym samym podwórku, z którego ją zabrała. Jak zbędny bagaż.  Okazało się jednak, że Gizelka nie była już tą samą dziewczyną. Zachorowała. Psychika nie dźwignęła tego, co tam przeżyła. Jej mama opowiadała potem, że Gizelka czasem przez sen krzyczała: ,,Jestem psem, jestem psem. Zostawcie mnie! Nie jestem człowiekiem”. Trafiła do szpitala psychiatrycznego, który z pomocą farmakologii ustabilizował na pewien czas jej stan. Zaczęła odzyskiwać równowagę, nawet się z kimś spotykała, to był zdaje się ktoś z rodziny jej szwagra, zaszła z nim w ciążę i urodziła Rysia. Była dobrą matką, dbała o chłopca, kochała go. Niestety wkrótce zmarła. Przez pewien czas zajmowała się nim babcia, potem zabrał go do siebie biologiczny ojciec, ale i on wkrótce zmarł.

Jakby zawisło nad nimi jakieś okrutne fatum.

Trudno w to uwierzyć, ale jeszcze tego samego dnia, gdy rozmawiałam z Danusią, historia Rysia wróciła do mnie ponownie. Wieczorem zadzwoniła Babcia pytając, czy pamiętam… tego Rysia.

Dalsze koleje jego losów życie napisało w oparciu o kolejną śmierć. Rysio po odejściu ojca, został adoptowany przez stryja, który właśnie dwa dni temu … i teraz opiekuje się nim wdowa.

A litery na bezbronnej nagrobnej tablicy Gizelki zaciera zgniłością malachitu czas…

Skip to content