fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Ekspres 13.07

Niby od niechcenia popatrzył na zegarek, ale Roman i tak zwrócił na to uwagę.

–  Czemu tak patrzysz? – zapytał z nadzieją w głosie, jakby ojczym miał mu przekazać jakąś wyjątkowo dobrą nowinę.

– Daj ty mi spokój! – burknął stary i znowu zabrał się do wygładzania papierem ściernym drewnianego krzyżyka.

– No powiedz! – nalegał chłopak.

Ojczym tarł jasne drewno tak mocno, aż papier się rozgrzał. 

– Coś ty się tak uczepił? Powiedz i powiedz! Patrzyłem, bo chciałem sprawdzić, która godzina!

Roman wpatrywał się w niego tymi swoimi niebieskimi oczami, które nigdy nie traciły pytającego wyrazu. Chłopak oglądał nimi świat od prawie dwudziestu lat, a jednak nadal dziwiły go najprostsze rzeczy.

– Ciągle patrzysz. I dziś, i wczoraj? –  znowu ta intonacja. Zawsze, cokolwiek nie powiedział, intonacja była pytająca. Dlaczego akurat to zapamiętał? – pomyślał mężczyzna nieco zaniepokojony.

– Bo wczoraj też nie znałem godziny. I cicho już. Jezusik chce spać.

Stary podniósł oczy i spojrzał na krucyfiks stojący na kredensie.

– Jezusik nie śpi tylko… Patrz! – Romek wyciągnął pulchny palec w kierunku figury – Męczy się.

W niebieskich oczach zalśniły łzy.

– Tym bardziej nie trza gadać. Niech w spokoju odda ducha.

– Nie chcę! – krzyknął chłopak i rzucił się na tapczan. Przykrył głowę poduszką i zaczął cicho szlochać. Stary wykorzystał ten moment i uważnie spojrzał na zegarek. Po chwili izbę znów wypełnił jednostajny dźwięk szlifowania.

Po kilku minutach Roman zrzucił poduszkę z głowy i spojrzał na mężczyznę za stołem.

– Już? Ty sprawdź.

– Już, już – odpowiedział stary, nawet nie podnosząc głowy. Zawsze musiał mu powiedzieć, że Jezusik już się nie męczy, że właśnie przed chwilą umarł. Chłopak pamiętał o tym ledwie przez dziesięć minut, a potem znowu zaczynał pytać.

Niebieskie oczy wpatrywały się w figurkę z zachwytem.

– Jaki on śliczny – powiedział Roman i otworzył usta. Stał tak przed kredensem urzeczony tym swoim nowym, dokonywanym codziennie, odkryciem.

Stary zerknął jeszcze raz na zegarek i ciężko podniósł się zza stołu.

– No Romek, pójdziesz mi po papierosy.

– Gdzie, tatku?

– No jak, gdzie? Tam, gdzie wczoraj – mężczyzna powiedział to umyślnie, choć dobrze wiedział, że chłopak za nic nie przypomni sobie, gdzie wczoraj chodził. Wyraz niepewności, a potem rozpaczy na twarzy Romka zawsze sprawiał mu przyjemność. Teraz też tak było. Patrzył w te wiecznie zdziwione niebieskie oczy i dusza mu się śmiała.

– Tatku, ja…- już prawie płakał. – Ja nie wiem, nie pamiętam.

Stali tak naprzeciwko siebie. Stary patrzył beznamiętnym wzrokiem. Pół minuty, minuta. Oczy chłopaka przykryła tafla łez, które nagle pociekły dwoma strumykami. 

– Nie pamiętasz? – powiedział wreszcie z fałszywą troską w głosie. Wyciągnął rękę i zmierzwił jego blond czuprynę . – No przecie za przejazdem jest budka z papierosami.

Twarz chłopaka w jednej chwili pojaśniała.

– Tak, za przejazdem! – wykrzyknął radośnie i wybiegł z izby.

– Poczekaj, Roman! – krzyknął stary i jeszcze raz zerknął na zegarek.

Chłopak wpadł z powrotem do pokoju. Po łzach nie było śladu. I znowu to nieme pytanie w oczach.

– Pieniądze. Masz tu pieniądze. Mężczyzna poszperał w zniszczonej portmonetce i wyciągnął kilka monet.

Chłopak znowu wybiegł z pokoju, ale za chwilę wrócił ze zwieszoną głową. 

– Co znowu? – zapytał ojczym z wyraźną irytacją w głosie.

– Tatko, z domu to w prawo czy w lewo?

– No przecie, że w prawo, leć już.

Kiedy trzasnęły drzwi wejściowe, mężczyzna kolejny raz zerknął na zegarek. Może dziś – pomyślał z nadzieją. Dochodziła trzynasta. Punktualnie o trzynastej siedem krakowski ekspres z hukiem mknął przez niestrzeżony przejazd. Stary już od dwóch tygodni, zawsze o tej samej godzinie, na moment przed przejazdem ekspresu, wysyłał Romana po papierosy. Potem niespokojnie chodził po izbie, nasłuchując wyczekiwanego huku. Wreszcie słychać było pociąg. Najpierw głęboki pomruk, jak odgłos odległej burzy, potem miarowy, ciężki łoskot kół miażdżących szyny i poczerniałe podkłady. 

Pociąg przejechał. Mężczyzna stanął przy oknie i w napięciu patrzył przez pożółkłą firankę. Czekał na upragnione krzyki, panikę, ludzi biegnących, wołanie o pomoc. Nic się nie działo. Łaciaty pies sąsiadów spokojnie chlipał wodę z kałuży. Nagle podniósł łeb, podkulił ogon i pognał do zagrody. Stary zesztywniał. Ktoś przebiegł pod oknem. Rozległy się męskie okrzyki i wysoki pisk kobiet. Nareszcie – pomyślał i uśmiechnął się nieznacznie. Po chwili zrobił poważną minę i wybiegł na ulicę.

Z daleka widać było mały tłumek ludzi zebranych przy torach. Stary podbiegł do nich. Chciwie rozgarniał płaszcze i torebki. Wreszcie zobaczył: zbroczone krwią szyny, rozwleczone po podkładach fragmenty ciała i groteskowo przekrzywioną głowę trupa. Poczuł, że nogi mu wiotczeją. To był sołtys Surmacz. 

Stary powoli podniósł głowę i ujrzał znajome połatane portki i wytartą kurtczynę. Po drugiej stronie torów w tłumie gapiów stał Roman. Patrzył na niego zimnym, nieruchomym wzrokiem.

Skip to content