Pamięci profesora Jerzego Stuhra i Gustawa Holoubka
Oburza nas ta teza, bo jak to nie ma, przecież ci prawdziwi– powiedzą jedni- to ci z marszów, a nie prawda powiedzą drudzy – bo ci spod pomnika.
Ale abstrahując już od polityki i tego rodzaju podziałów, gdy słyszeliśmy skoczną śpiewkę, że prawdziwych Cyganów już nie ma, to nas to tak nie ruszało. A tu jednak … serce boli i od obojętnego, neutralnego: a bo ja wiem do ofensywnego: ale jak to! cienka gorsząca linia.
Żyjemy w świecie wojen, pandemii i depresji – to czas, gdy powinniśmy umieć wyjść poza własne kompleksy i małości, by wspólnie…, ale okazuje się, że mimo jednoczących ludzi doświadczeń: plemiennych, powstańczych, wojennych, które niosą w życiorysach kolejne już pokolenia, a nawet mimo swego rodzaju kultu historycznego, gloryfikowania i romantyzowania naszych narodowych poczynań, zatraciliśmy umiejętność stawania ramię w ramię. Tym, co przez wieki pozwoliło nam trwać w narodowej tożsamości (mimo rozbiorów, wojen, prób wynarodowienia poprzez germanizację czy rusyfikację) są kultura i język.
Dziś oplugawianie tych filarów, idzie nam zręcznie i zatacza coraz szersze kręgi, umiejętnie nie omijając nawet warstw szeroko pojętej inteligencji.
Przez dr Elżbietę Janicką z instytutu Slawistyki PAN bohaterowie Szarych Szeregów: Tadeusz Zawadzki Zośka i Alek Dawidowski Rudy uznani zostali (a tym samym podano to w takim kontekście do publicznej wiadomości) za parę gejów, co samo w sobie nie jest oczywiście żadną ujmą, jednak w obliczu tego, że ich rzeczywiste narzeczone (Hala Galińska i Basia Sapińska) przeżyły wojnę, po której opowiadały o swych ukochanych, pisały o nich książki, do końca swych dni dbały zarówno o ich pamięć, dobre imię, jak też o ich groby na Powązkach, takie manipulowanie faktami, wydaje się jednak dalece niestosowne.
Jerzy Ficowski również pośmiertnie, więc już bez możliwości obrony, w lipcu br. został zaatakowany i oskarżony przez dr hab. Emilię Kledzik o dokonanie zbyt daleko idących ingerencji w poezję niepiśmiennej (co zdaje się tu być kluczowe) poetki cygańskiej Papuszy, a nawet określenie zapisu owych wierszy mianem falsyfikatów. I to jeszcze na domiar złego w jubileuszowym roku stulecia swoich urodzin.
A przecież gdyby nie Jerzy Ficowski, zapewne nikt w ogóle by tej poezji nie poznał.
Tu błyskawicznie zareagowało środowisko polskich Romów, wydając oświadczenie w obronie Jerzego Ficowskiego, w którym wyrażają swój głęboki sprzeciw, uznając interpretacje i hipotezy pani dr Kledzik za dalece niesprawiedliwe i krzywdzące oraz przypominają, rzecz zdaje się oczywistą, ale znów być może nie dla każdego, że promowanie i popularyzowanie twórczości poety przez jego tłumacza, nie jest (i być nie może) synonimiczne z fałszowaniem tejże twórczości.
Profesor Jerzy Bralczyk natomiast został odsądzony od czci i wiary poprzez oskarżenia o brak szacunku i empatii dla zwierząt, po tym jak wypowiedział się jako – przypominam – językoznawca (czyt. w kwestii językowej!) na temat tego, czy w języku polskim zwierzęta umierają czy zdychają. To nie jest profesor etyki ani zoologii, tylko językoznawca. Tu nie chodzi o miłość do zwierząt bądź jej brak, lecz wyłącznie o szacunek i wierność polskiej gramatyce, czyli bądź co bądź, ważnej dziedzinie nauki, jaką jest językoznawstwo. Co niestety do dziś nie wszyscy zdają się rozumieć.
Za czasownik zdycha nie nastąpił pojedynczy rzut kamieniem, lecz nieomal społeczne ukamienowanie. Jeżeli już chcemy zostać językowymi purystami, to może nim pierwsi rzucimy tym kamieniem, zastanówmy się przez chwilę, jaka jest etymologia tego słowa. Otóż jak podaje Brückner, zdychać pochodzi od: dychać, oddychać, dyszeć[1]. Według prof. Markowskiego: zdychać – o zwierzęciu: paść, umrzeć, skonać; – o człowieku – zakończyć życie, zdychać: z głodu, z nudów, ze śmiechu[2]. Podobnie odnosi się do sprawy słownik synonimów, który za wyrazy bliskoznaczne uznaje: umierać – pozdychać, wyzdychać i zdychać[3].
Już po pierwszym małym rachunku sumienia widać, że uczłowieczanie psa, od strony językowej, należałoby chyba zacząć od pyska, bo jak to o ukochanym psie mówić, że ma pysk (negatywna konotacja), a już najgorsi i najbardziej umoczeni są ci, którzy wywieszają tabliczkę: ,,uwaga, tu mieszka zły pies”. No skoro pies jest członkiem rodziny, uznaniowo na prawach równych dzieciom, to należałoby może wywiesić również tabliczkę: ,,tu mieszka zła córka/zły syn”. Jak już dokonywać czystek i zmian językowych, to lećmy po całości.
Dlaczego tak bardzo chcemy, nieliczne już autorytety jakie nam w tym kraju pozostały, jakich nie wytrzebiła wojna i komuna, splugawić, ućmoruchać, zbrukać, zdyskredytować?
Co jest z nami nie tak, że piosenka disco polo ma 50 mln wyświetleń, a wykonawca po szkole muzycznej z ambitnym repertuarem najwyżej kilka tysięcy…?!
To o czym wspominam, nie zadziało się wczoraj. To są wielowiekowe zaszłości. Co pięknie pokazuje, czasem w chłodno zaklętych statystykach (ile komu butów, a ile morgów w przedwojniu i międzywojniu przypadało), a częściej w emocjonalnie przedstawionych prawdziwych losów poszczególnych bohaterek swej książki, Joanna Kuciel-Frydryszak. ,,Chłopki”(bo o niej oczywiście mowa) osiągnęły (i słusznie! wszak na to zasługują) szczyty popularności czytelniczej, pokazując mechanizm podziałów społecznych, ekonomicznych, religijnych (trwała walka o rząd dusz między Kościołem a Uniwersytetem Ludowym wiciarzy, do którego należała rodzina Ulmów: Józef i Wiktoria (wówczas jeszcze Niemczakówna), których w 1933 r. za ową przynależność (uczestnictwo w wykładach i grę obojga w amatorskim teatrze) proboszcz straszył piekłem (by w 2023, a więc 90 lat później, metropolita ogłosił błogosławionymi).
Powojenna, komunistyczna Polska to również kraj przemieszania, migracji, ludność wiejska poszła do miast, a rdzennie miejska przeważnie znikała: wymordowana w obozach koncentracyjnych (w których rzecz jasna ginęli również mieszkańcy wsi, czego nie umniejszam, bynajmniej), w Katyniu, na wojnie, lub ukrywali się jeszcze po 1945 r. przed UB. To miało oczywiście swoje konsekwencje. Samoistnie nie przyszło zespolenie się, złączenie, zintegrowanie, gdyż poprzez różnice: kulturowe, językowe, cywilizacyjne i inne, zwyczajnie nie było to możliwe. Miasto co prawda wchłonęło tę warstwę chłopstwa, ale jednak jako całkowicie odrębną (zwaną później chłoporobotnikami). Tubylcy miejscy uważali chłopów za chamów ze słomą w butach, odbieraczy chleba i uzurpatorów, nawet w jakimś stopniu lokalnych okupantów, chłopi zaś w miastach mieli swoje antypatie i pretensje za wielowiekowe zniewolenie, wykorzystywanie, za traktowanie z góry i wyłącznie jako taniej siły roboczej.
Niech ktoś powie, jak te warstwy miały się scalić, gdy w najlepsze trwały wzajemne animozje.
Przypomnijmy słowa Czepca z ,,Wesela” Wyspiańskiego skierowane do Poety: Pon jest taki, a ja taki;[…][4]. I do Dziennikarza: Pon nos obśmiwajom w duchu[5].
I dalej niesiemy to brzemię prowincji: idąc do Europy, czy szerzej wychodząc w świat. Towarzyszy nam kompleks prowincjonalności i niewolnicza mentalność. W siermiężnych latach komunizmu przykleiliśmy się, przycupnęliśmy (otwartym pozostawiam pytanie, czy mieliśmy inne, alternatywne wyjście) jako przyczółek Związku Radzieckiego (Rosjanie mówili nawet: Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica), te liczne rusycyzmy egzystujące w polszczyźnie, były wtedy czymś absolutnie naturalnym, nawet panie w szkołach ucząc dzieci ortografii, mówiły, że rzeka piszemy przez ,,rz”, bo wymienia się w rosyjskim w rieka, etc.
A potem nadszedł rok 1989 i Polacy zachłyśnięci wolnością, ochoczo zwrócili oczy ku Zachodowi, i tak rozpoczęła się era anglicyzmów, bo Polak, nie wiedzieć czemu, lubi sobie wskoczyć z deszczu pod rynnę.
Polszczyzna jest tak przebogata i piękna, że nie ma powodów łapać tych wszystkich- izmów (germanizmów, makaronizmów, a zwłaszcza ruso i angli- cyzmów), a jednak jakaś siła ochoczo pcha nas w te ręce, i jak w ciuciubabce odbija od Wschodu do Zachodu. A po co, a za czym tak gna?
Skoro Polacy nie gęsi i swój język…, to czy i swój rozum…? – chciałoby się parafrazując Reja, dorzucić.
Te kompleksy powodują, że rzucając się na głęboką wodę, płyniemy za ocean nie z otwartością, stając jak równy z równym, lecz z kompleksem, a więc uniżeniem. W ostatnich latach rys tego prowincjonalizmu nawet jakoś szczególnie się uaktywnił. Nastąpił wyrzut (żeby nie powiedzieć wyrzyg) pseudoekspertów, ludzi małych i miałkich, nienawistnych i zawistnych, których ambicje nijak się mają do ich wiedzy, możliwości i kompetencji. Kiedy odrzucamy ich obskurantyzm, demaskujemy maski, zaczynają się opancerzać, nasrożać i obwiniać o swoje niepowodzenia wszystkich, tylko nie siebie: Żydów, komunistów, demokratów, tych o obco brzmiących nazwiskach, lewaków, prawaków, etc. I tak wypływa rzeka (żeby nie wypowiedzieć ściek) nienawiści i propagandy.
Pewna pani na You Tube zauważyła, że wojna zniewolenia, a nawet braków w równouprawnieniu zaczyna się już na poziomie śpiochów niemowlęcych, bo te dziewczęce są zwykle z króliczkami, kotkami, a te chłopięce z lisem, wilkiem, słoniem, czyli drapieżcami, podczas gdy te pierwsze pozostają naznaczone jako ich ofiary.
Jeśli mimo różnych form wyrównywania społecznej równości płciowej (akceptacja gender, feminizmu, rozwój i rozkwit ferminatywów [podobno jest już nawet dramatolożka]), nadal wierzymy, że obrazek na niemowlęcym ubranku może determinować los młodych pokoleń, to ja się jednak o nas boję.
Tak bym chciała dożyć chwili, gdy nie będziemy zakompleksionym prowincjonalnym przysiółkiem z dominantą pierwiastka religii i polityki.
Bądźmy choć tacy, jakimi widział nas Mickiewicz: ,,Nasz naród jak lawa, z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi; Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi”[6].
Oby tylko ta głębia przetrwała w nas i niosła mądrość pokoleń, nie jej głód, nie kompeksjadę i deficyty.
,,Są ludzie, którzy mają pełne usta wielkiej Polski, do której rzekomo dążą. Wszystko zależy od tego, w czym widzimy wielkość Polski. Ale Polska barbarzyństwa, Polska młodych
nieuków bijących szyby i napadających na kobiety, Polska brutalnej siły fizycznej nie jest z
pewnością wielka. I co najważniejsze nie jest bezpieczna. Niechaj się nikomu nie wydaje, że dzielni <<mołojcy>>, hałasujący na ulicach, wyżywający się na biciu Żydów, napadający w
kilku na jednego, ale nigdy odwrotnie, staną się w chwili poważnej, odważnymi obrońcami kraju, że możemy im śmiało powierzyć swój los. Jest niemal regułą, że ten, który uderza słabszego, korzy się przed silniejszym. Nie należy bowiem popełniać błędu i mieszać brutalności z siłą, odwagi z bezczelnością, energii z barbarzyństwem i dzielności z rozwydrzeniem, które wyrosło na bezkarności. Małe idee rodzą małych ludzi. Wielka Polska
– to Polska kultury, Polska ludzi wolnych i szczęśliwych”[7].
Prawda jak to znajomo i aktualnie brzmi?! A słowa te zostały napisane w roku 1937 r.
[1] A. Brückner, Słownik etymologiczny języka polskiego, Warszawa 2000, s.86
[2] Nowy słownik języka polskiego, Warszawa 2002, s.1260
[3] A.Dąbrówka, E.Geller, R.Turczyn, Słownik synonimów, Warszawa 1993, s.139
[4] S.Wyspiański, Wesele, Wrocław 1984,s.61
[5] Tamże, s.9
[6] A.Mickiewicz, Dziady część III, Warszawa 1974, s.110
[7] A.Próchnik, Endeckie żółtodzióby prowadzą Polskę do zguby [w] Zagadnienie narodowościowe, Dziennik Ludowy, 14 VIII 1937, nr 223,s.3[w] S.Nicieja, A.Próchnik, Historyk, polityk, publicysta, Warszawa 1986, s.338-339