fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Człowiek nie w porę

Zawalidrogą był, zwykłym pętakiem i pomiotem, obrzydliwie obmierzłym łachudrą, zahukanym lebiegą, zaniedbanym sieczkobrzękiem, człowiekiem nie w porę, nie do pary, nie na czas, może w ogóle nie na te czasy, a może tylko nie na tamten czas. Poniewczasie wszyscy to rozumieli, on sam nigdy. Przyszedł na świat zbytecznie, gdy drzewo genetyczne spowiła zielona niegotowość, zamknięta w nieoczekiwaniu, w zajętości, w utopijnym kręgu niezwłocznych spraw. Był tylko ubocznym skutkiem pierwszego zauroczenia, tworem który chcieli wydalić z pamięci i brzucha. Rzepem który się w nich wczepiał, nawet gdy marzyli by zniknął. Z niekochania, nieutulenia, unieważnienia żarł i wydalał, czyniąc to swą jedyną  powinnością nieprzerwanie od niemowlęctwa ku rozpaczliwie nędznej dorosłości. Wiodąc parszywie prymitywną pseudoegzystencję, może  pękłby wreszcie, gdyby nie postawił sobie za cel dalszego, o zgrozo, naznaczania świata degrengoladą swego istnienia. Gnijący mózg i ropiejąca dusza coraz boleśniej odciskały swe piętno. Wzbudzał politowanie jedynie krótkotrwałe, w dłużej perspektywie już tylko gniew i nienawiść. Miał coś w tępym wyrazie twarzy upiornie podłego, co rozbudzało ataki paniki i pogardy. Rzucając ledwie ukradkowe spojrzenie, trwające nawet krócej niż zmrużenie powiek, już zdołało się go znielubić. Miał w sobie tyleż odpychalności, co niedorzeczności. Spojrzeniem, zapachem, wrażeniem, głosem, bezczynnością, rozmiłowaniem w bierności hołubionej jak bezdenna głupota, pławił się i zatracał. Koegzystował i kopulował z takimi jak on popychadłami ulicy. Rozpacze się mnożą. Bezzębne ulicznice poczęły go utrzymywać w spelunkach bram cuchnących wilgocią i moczem. Przyszedł nie w porę, może nie miał wyboru, ale odejść w porę także nie chciał.

 

Skip to content