Z resztkami snu na powiekach spojrzałam na moją torebkę, stojącą na stoliku nieopodal łóżka. Minionej nocy przyśniła mi się dziwna historia.
Mróz rzeźbił domy, na szybach malował liście paproci, gałązki jarzębiny i inne widlaki. W oddali stał czerwony dom, zamknięty na głucho, blady, suchy i sponiewierany zimą. Przed nim czerniały na gałęziach, jak wielkie czarne kule armatnie – ptaki. Siedziały bez ruchu na drzewach i drutach elektrycznych, jakby były zaczarowane. A kto mieszkał w tym domku? No właśnie; mieszkał tam mężczyzna z garbem, który, jak się potem okazało, koniecznie chciał zabrać mi moją torebkę. Widziałam, jak wdziewał gruby kożuch i czapę na głowę i stał na wycieraczce gotowy do drogi, rozglądając się wokół. A wszędzie biel i cisza. Nie straszna mu była zima i bezludzie.
Nie wiem, jakim sposobem dostał się do mojego pokoju, ale za chwilę stał już przy stoliku, gdzie stała torebka i pożerał ją ognistymi ślepiami. Śnieg topił się i spływał z niego, tworząc kałuże. Gdy zauważyłam, że już prawie trzyma moją bordową torebkę, już chwyta ją palcami, to w tym momencie przebudziłam się wystraszona. Z mocno bijącym sercem, spojrzałam obok – torebka stała na swoim miejscu. Ufff, a o mały włos znalazłaby się w niepożądanych rękach.
Byłam lekko zmęczona, ale szczęśliwa, że torebkę jednak zachowałam. Jej strata byłaby znaczącym uszczerbkiem wspomnień w moim życiu. Historia mojej torebki jest częścią mnie. Wspomnienia, jakie ciągle zachowuję w sercu, żyją i podążają ciągle za mną. Sprawiają, że jestem blisko rodziny, której nie poznałam. Te wspomnienia starzeją się niechybnie wraz ze mną.
A było to w roku 1970. Jak dziś pamiętam wujka, który wówczas odwiedzał naszą rodzinę. Miałam 10 lat. Wujek Franek, który był bratem mojego dziadka, odwiedzał nas od czasu do czasu, chcąc nam wynagrodzić brak dziadka. Zostawiał torbę pełną odzieży, wypijał herbatę i wracał do siebie na Śląsk. Wujek pracował jako baniorz, i zawsze będąc w okolicy odwiedzał swoje rodzinne strony. Odwiedzał naszą rodzinę, opowiadając nam, młodym dziewczynom, o babci Walerce i dziadku Józefie.
Dziadek Józef został zamordowany przez Niemców w obozie koncentracyjnym w Zwikau. Franciszek przeżył. Był starszy, mógł mieć 60 lat albo więcej. Owego dnia przyjechał, jak zawsze z dużą torbą. Przysiadł na krześle i łapał oddech. Jego mózg atakował słowa, ale on zdyszany nie mógł wyrzucić z siebie żadnego. Zadyszka łapała go po pokonaniu długiego dystansu drewnianych schodów. Mieszkaliśmy prawie na poddaszu. Dopiero po chwili udało mu się wypuścić prośbę o szklaneczkę wody. Matka zaparzyła herbaty, ale on prosił o wodę. Podała mu ją więc, chociaż na parapecie stał syfon.
Miałam wrażenie, że go nie lubiła, nigdy nie poczęstowała go obiadem, żałowała syfonu, który był uzupełniany na bieżąco, bo ojciec często z niego korzystał. Zresztą kogo ona lubiła?
Po chwili wuj przemówił po śląsku:
– Zobocz, co tukej mosz. To dla dziołuch. A dla Mirki, co wyglondo jak Walerka, mom taśke – powiedział i podał mi torebkę…
Jakie cudo zobaczyłam. Boże, nigdy nie widziałam tak cudnej torebki. Moje oczy zaświeciły jak dwa reflektory, a ja z oczarowaniem oglądałam ją z każdej strony. Cudo nad cudami – nie mogłam się napatrzeć. Powiedziałam tylko: dziękuję, bo nie znajdowałam w tamtej chwili słów, by piękniej podziękować, a wuj przysunął mnie do siebie i pocałował w policzek mocno i siarczyście.
Przez moment naszła mnie myśl, że matka zabierze mi tę torebkę, ale na szczęście, gdy wuja już nie było, powiedziała:
– Takie byle co, możesz ją sobie zatrzymać.
Naprawdę? Jest moja? O Boziulku, dziękuje Ci bardzo za tę torebkę – pomyślałam i tuliłam ją do siebie mocno, w obawie, że spodoba się którejś z moich sióstr, a wtedy matka odbierze mi ją, i da Eli, Joli albo małej Dorotce.
Wuj powiedział jeszcze, że w torbie są ubrania dla dziewczynek: bluzeczki i spódniczki, które przywozi od znajomej z Austrii, i dodał, że może i moja mama coś sobie tam upatrzy. Na to moja niewdzięczna matka rzuciła:
– Co wuj szmaty nam tu przywozi. Szmat u nas dużo.
Wuj popatrzył swoimi niebieskimi oczami, pokiwał głową i nic nie mówiąc, wyszedł. Chciałam za nim pobiec, przeprosić, powiedzieć, że to nieprawda, że wszystkie ubranka, które od niego mam, są piękne, ciepłe i takie wyjątkowe. A koleżanki w szkole mi ich zazdroszczą, ale, gdy podniosłam się z siedzenia i zrobiłam 2 kroki ku drzwiom, matka prawie krzyknęła: Siedź z dupą na miejscu.
Chciałam złagodzić surowość słów mojej matki dobrym uczynkiem. Poszłabym z wujkiem na spacer, złapałabym go pod pachę, pocałowała w szorstki policzek i powiedziała, że jest mi bardzo bliski.
Po tym wydarzeniu nigdy już wuja nie widziałam. Było mi żal, tęskniłam za nim i jego opowieściami. Pamiętam jeszcze, że gdy tata wrócił z pracy i dowiedział się, jak obcesowo żona potraktowała jego wuja, najpierw się zezłościł, ale ponieważ opowiadała mu nieprawdy, buntowała na rodzinę i była złośliwa, ojciec umilkł jak trusia. Słuchał i przytakiwał głową na znak, że dobrze zrobiła. Było mi bardzo przykro. Ciągle jeszcze słyszę, jak mówi z ironią w głosie, że wuj przywozi te szmaty z Austrii, może nawet po niemieckich dzieciakach, kto wie, albo, że wuj pewnie ma kochankę Austriaczkę, a jej nie potrzeba, żeby ktoś taki odwiedzał nasz dom…
Jak łatwo przychodziło jej ocenianie drugiego człowieka. Jaka była prymitywna… Niestety to obraz braku wykształcenia i wiedzy, a dodatkowo nieżyczliwości i nietolerancji. A ja przez te wszystkie minione lata pamiętam o nim, o wujku Franciszku ze Śląska. Jest mi obojętne: czy przywoził nam poniemieckie szmaty, czy miał kochankę, która mówiła po niemiecku – dla mnie liczył się jego gest, dobry uczynek i dobre serce.
Moja torebka ciągle jest ze mną. Chodziłam z nią na spacery do parku. Skrywałam w niej moje sekrety, słodkie tajemnice, niestety do czasu, kiedy zauważyłam, że matka zagląda do niej, a także sprawdza nam kieszenie. Byłam młodą panienką ze starą skórzaną torebką. Czasem tylko jakaś spacerująca po zielonym skwerze elegantka, zauważyła: Jaką masz piękną torebkę panienko, a ja rosłam w chmury…