fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Wspomnienie o Marianie Kustrze

Już tu mam dylemat, czy dopuścić do głosu serce czy rozum, bowiem Marian nie lubił i wręcz zakazywał odmiany swojego nazwiska, a ja z uporem maniaka i wtedy świeżo upieczonej polonistki, odmieniałam je, co zdawał się mi wybaczać i na co przymykał oko.

Pamięć bywa ulotna, więc zaledwie wydaje mi się, że Mariana poznałam albo późną wiosną 2005 roku, albo też latem roku 2006, miało to miejsce w ogrodzie miłej włocławskiej kawiarni (dziś już zdaje się nieistniejącej), którą (jak zresztą wszystkie bary, kawiarenki i restauracyjki w tamtym czasie, zgodnie z panującą modą) nazywano pubem. Oprócz Mariana była tam również Danusia, Mirka i kilku innych literackich znajomych Mariana. Kiedyś takie spotkania były normą, przyjemnością wpisaną w codzienność. Wiem, że Marian bardzo sobie takie spotkania z poezją, czy szerzej z literaturą, cenił. Lubił je, a po latach nawet bardzo tęsknił do nich.

Na tym ,,ogródkowym” spotkaniu Marian zapytał mnie, czy piszę. To było zawsze jego podstawowe pytanie kierowane do ludzi (głównie młodych, do których się wówczas zaliczałam). Tak, jak inni pytają: ,,jak się czujesz?”, ,,co słychać?”, tak równie naturalnym było dla Niego właśnie pytanie o to, czy ktoś pisze. I to nie było takie pytanie rzucone na wiatr, bez powodu, jego to naprawdę żywo obchodziło, poza tym Marian pomógł wielu młodym, nieopierzonym twórcom zadebiutować, wydać swój pierwszy tomik. Był tym ludziom szczerze oddany i życzliwie pomocny, chciał też krzewić miłość do poezji czy ogólniej – do słowa pisanego.

Pamiętam, jak Marian był z wizytą w Stanach u Pani Dziewanowskiej i wrócił stamtąd z nową życiodajną energią, z nieprzebranymi pokładami radości i wiary w ludzi. Był zachwycony tamtejszą mentalnością i stylem bycia. Uwielbiał ludzi otwartych, pogodnych i uśmiechniętych. Zachwycało go to, że zupełnie obcy, nieznający się ludzie, wychodząc na balkon czy taras, witają się, pozdrawiają, machają do siebie przyjaźnie, pytają co słychać. To go po dziecięcemu, czyli prawdziwie i bezgranicznie cieszyło.

Razem z Danusią i Marcinem pojechaliśmy po Mariana na warszawskie Okęcie, śmialiśmy się nawet, że pewnie się zamerykanizował i zapomniał już polskiego, ale nie miał nam tych żartów za złe. Miał poczucie humoru, także  na swój temat. Choć to też zależało kto żartował, bliskim sobie ludziom wybaczał pewnie więcej.

Ten beztroski, filuterny uśmiech, który wychynął spod kapelusza widziałam wiele razy, ale najbardziej pamiętam, gdy na jednym z wieczorów autorskich, tym w warszawskim Związku Literatów, podarowaliśmy mu specjalnie na tę okazję przygotowaną tablicę ze zdjęciami, na których był z różnymi notablami tego świat np. z królową angielską, bardzo  go to bawiło, pokazywał ją wszystkim, nawet tym, którzy znaleźli się tam przypadkiem, bo np. przechodzili akurat korytarzem.

Na początku lat dwutysięcznych (a z tego czasu pamiętam Go najbardziej) Marian kipiał energią, to był w Jego życiu chyba bardzo dobry czas, nie chcę pisać najlepszy, bo tym pewnie była młodość i lata spędzone na tworzeniu: Awersu, stowarzyszeń literackich i spotkaniach ze Stedem, którego osobiście znał i zawsze uważał za najwybitniejszego poetę. Literacko to był owocny czas, Marian wydawał wtedy drukiem większość swoich utworów, organizował wiele spotkań autorskich, uczestniczył również w wieczorach innych twórców.

Zorganizował swój benefis z okazji….40-lecia pracy twórczej. Był w wirze literackiej pracy, potrafił siedzieć nad utworem od wczesnego poranka do późnych godzin nocnych, żal mu chyba było czasu na sen. Wena go oplatała od stóp po czubek głowy, czuć było, że jest  w piśmienniczym transie. Kochał pisać, tworzyć i dyskutować  o tym.

Pamiętam też, jak pomarańczowym fiacikiem 126p. Danusi, jeździliśmy we troje po wszystkich wertepach kujawskich: od Chocenia, Kowala po Ciechocinek, po mniejszych i większych miasteczkach, gminach i wioskach, rozmawiając o literaturze i usiłując pozyskać wsparcie w tej materii. A pomysł Mariana był taki, aby stworzyć antologię nieżyjących poetów i pisarzy Kujaw. Wtedy się nie udało, ale kilka lat później ,,Krukowiak” stworzył pięknie wydaną kilkutomową antologię twórców kujawskich, z tym, że współczesnych, żyjących, w której nazwisko Mariana oczywiście również występuje.

Bywałam też z Marianem i Danusią  u Janka w Kowalu…ach cóż to był za dom…nie sposób opisać. Jeśli o jakimś domu można powiedzieć, że ma duszę, to z całą pewnością o tym. Ta ilość obrazów, antyków, mebli, bibelotów i książek- robiła wrażenie. To taki powiedziałabym ,,Kraków w Kowalu”. Ani Janek ani dwoje jego rodzeństwa nie założyło nigdy rodzin, oni po prostu żyli dla sztuki, i sztuką się stawali. Nas sztuka co najwyżej dopełniała, a odnosiłam wrażenie, że Ich wypełnia. Prowadzili piękne, artystyczne życia, w których nie było miejsca dla rutyny czy zwyczajności. 

I ja tę atmosferę chłonęłam, wtapiałam się w to tło, nadlatywałam jak satelita, choć byłam ledwo podlotkiem, studentką na początku drogi.

Czerwcowe wianki, czyli imieniny Jana i Danuty spędzaliśmy corocznie w Kowalu. Nie mam żalu do Janka, ani o to, że po jego ucztach bolała głowa, ani nawet o to, że kiedyś ugryzł mnie jego jamnik. Spędzanie czasu w towarzystwie literatów takich jak: Marian i Janek było wtedy uosobieniem marzeń. I ja do tego świata zaczęłam przynależeć, bez legitymacji czy innych oficjalności.

Łzy dziś same się cisną, że nie ma już na ziemskim padole ani Mariana ani Janka, pocieszającym może być fakt, że pewnie popiją na chmurce zimne piwo ze Skrzyneckim (którego Marian również znał osobiście) i ze Stachurą. Często Marian mówił, że chciałby mieć kiedyś tam na górze pokój obok Steda, więc kto wie…

Później przyszły trudniejsze lata, których apogeum przypadło na rok 2020,  i wiązało się z odejściem żony, pani Marianny. Od czasu pogrzebu Marian czuł się bardzo, a nawet coraz bardziej… samotny i chyba trochę wyobcowany…nawet we własnym mieszkaniu, a może i we własnym życiu.

Próbował wypełnić tę pustkę  opiekując się zwierzętami i pisząc, ale to był smutny substytut tego, co znał i do czego tęsknił. Codzienność  naznaczona dodatkowo czasem pandemii przybrała inny wymiar, którego chyba do końca nie rozumiał i nie akceptował. Tęsknił do ludzi, do spotkań i rozmów o poezji. Ale nawet ona – Poezja nie była w stanie zacumować Go przy nas na dłużej.

Właściwie mogę przyznać, że przez wszystkie te lata utrzymywaliśmy z Nim stały kontakt. Staraliśmy się pamiętać o Marianie i odwiedzać go, ilekroć tylko bywaliśmy w rodzinnym Włocławku.

Kiedy pandemia uniemożliwiła nam bezpośrednie  spotkanie w dniu Jego urodzin, a data to niebagatelna – 3Maja- święto Mariana i Konstytucji, to przynajmniej poszliśmy pod Jego balkon, by zaśpiewać Mu: ,,Sto lat”. Wyszedł do nas na ten balkon i chyba był wzruszony, choć po męsku starał się to ukryć.

Jednym z powodów powstania naszego Kwartalnika była chęć podarowania Marianowi ,,motywacyjnej wędki”, bardzo nam bowiem zależało, żeby się nie poddawał, żeby trwał na literackiej warcie, żeby jego talent i doświadczenie wciąż służyły czytelnikom.

Mam nadzieję, że uda nam się kultywować Jego wartości i nigdy nie zawieść.

Skip to content