Oglądam pamiątki pani Karoliny z podróży do Egiptu. Był początek dwudziestego wieku. Pustynie trwały nieodkryte. Figurka Ozyrysa miała ją chronić przed złem. Zmumifikowana dłoń i flakonik na wodę z Nilu. Znaki, że tam była. Tyle się miało przecież wydarzyć. Wszyscy czekali na coś wielkiego i wyjątkowego. W świecie można się było zagubić i przepaść bez wieści. Czas się kończył i zaczynał jednocześnie.
Dziś na żydowskim cmentarzu młodziutkie sosenki i pustka. Namacalna. Trzeba zasadzić tu chociaż kilka sikor. Smukła synagoga. O przedwojennej delikatnej urodzie. Jakby wszystko było po staremu. I z obłoków znów można bezpiecznie pleść warkocze. Tora zadomowiła się w muzeum. Nic jej nie grozi. Już jej nie wywiozą. To znak, że jednak tu byli.
W kopalni odnaleziono wielkie kości. Wtedy rządzili inni bogowie. Próbowaliśmy zrozumieć, co do nas mówią językiem: mamutów, nosorożców włochatych i turów. To było bardzo trudne i nigdy nam się to nie udało.
Nadal zastanawiam się, gdzie On się ukrył? Pod którym zniszczonym podczas wojny domem, pod którą warstwą geologiczną, a może wśród pamiątek z ziemi egipskiej, z domu niewoli?