fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Z dobrego domu

utworzone przez

Rzadko się zdarza, żeby coś jednocześnie tak mocno: intrygowało, bawiło, zasmucało i irytowało zarazem, a tak właśnie się dzieje, gdy słyszę lub czytam określenie: ,,…z dobrego domu”, bo co to tak właściwie  znaczy? Jaka drzemie w nim  siła lub jaka otacza go bezmoc? Najczęściej słyszy się je po jakiejś okrutnej zbrodni i olbrzymiej tragedii w kontekście sprawców: ,,to był taki dobry chłopak”, ,,to była taka miła dziewczyna”, aż po magiczne: ,,…przecież on/ona był(a) z dobrego domu, z takiej dobrej rodziny”.

W latach mojego dzieciństwa przypadającego na lata osiemdziesiąte i wczesne dziewięćdziesiąte, ubrane w szeleszczący ortalion, z hitami radia: ,,Podaj cegłę” i ,,Zakazany owoc”, było to chyba łatwiejsze do sprecyzowania, bo oznaczało mniej więcej tyle, że ktoś pochodził z rodziny o modelu: 2+2 lub 2+1, z metrażem M2/ M3,  mającej fiata 126p/125p, wideo, kaseciaka, jukę (swego czasu wyparła paprotkę), działkę w mieście lub za miastem, wczasy zakładowe, rodziców pracujących od 7.00 do 15.00 (bez różnicy,  jak to się wówczas pisało w życiorysach: czy umysłowych, czy fizycznych) w państwowych zakładach, i to dawało poczucie (często niestety złudnej, ale jakże zarówno wtedy, jak i dziś pożądanej) stabilizacji, praworządności, bezpieczeństwa, a także eksponowało wzorzec idealnej rodziny.

Nie jest to bynajmniej wzorzec wytworzony współcześnie, posługiwano się nim bowiem znacznie wcześniej w różnych obszarach świata. Jest to jednak archetyp o tyle  niebezpieczny, że potrafi  usypiać: czujność, intuicję i mechanizmy (samo)obronne.

Doskonałym, choć nie najstarszym  tego przykładem może być Blanche Monnier, dziewiętnastowieczna francuska arystokratka, którą matka Louise i brat Marcel uwięziwszy w pokoju, głodzili i poniżali przez 25lat, z powodu wybranka serca, którego rodzina (głównie zaborcza matka) nie akceptowała. Więziona kobieta była niespotykanie piękna, dobroduszna i spolegliwa. Wyposażenie w taki zestaw cech niestety nie uchroniło jej przed unicestwieniem jej psychofizycznego jestestwa, a dodatkowo stanowiło całkowite przeciwieństwo jej rodzicielki, co być może również przyczyniło się do kierowanych w nią nikczemności.

Przez 25lat sąsiadom zdarzało się słyszeć krzyki Blanche, zamkniętej w pokoju bez okien, opanowanym przez szczury i karaluchy, ale zapewne uśpieni owym ,,z dobrego domu”, nigdy nie interweniowali.

Dopiero po upływie ćwierćwiecza, policja otrzymała anonimowy list (napisany prawdopodobnie: albo właśnie przez któregoś z sąsiadów, może kogoś ze służby, albo co jest równie prawdopodobne – przez współwinnego brata pokrzywdzonej, bynajmniej nie trawionego poczuciem winy, lecz  obawą, że matka jest u kresu życia i jeśli umrze, to całą winą zostanie obarczony właśnie on).

Oboje uniknęli kary, gdyż Louise zmarła 15 dni po aresztowaniu, a Marcel został uniewinniony.

Może udałoby się odnaleźć ją wcześniej, gdyby: rodzina, znajomi, sąsiedzi, narzeczony Blanche (który zmarł 9 lat po jej rzekomym zaginięciu, a tak naprawdę uwięzieniu) nie wierzyli  tak mocno w zakorzeniony acz szkodliwy stereotyp, że o to w rodzinach: arystokratycznych, zamożnych, wykształconych nie może zrodzić się zło. Cholernie błędne przekonanie, że ono się nie ima ,,dobrych domów”.

Trudno uwierzyć, że w posiadłości, gdzie wśród gnijących resztek jedzenia, odchodów, robactwa, wegetowała młoda, piękna dziewczyna, nikt nie bywał, nikt niczego nie dostrzegał, nie domyślał się, ani nie czuł cuchnącej woni?!

Może to wynikać również z innego stereotypu zwanego ,,nieposzlakowaną opinią”. Nikt ich nie podejrzewał, bo takową się cieszyli.

Skąd zatem bierze się to z gruntu fałszywe, a tak uporczywie zakorzenione przekonanie, że po pierwsze: istnieją ,,dobre domy”, czyli te nieskazitelne, idealne, wzorcowe, a po drugie, że do ,,dobrych domów”: zło nie ma dostępu, klucza ani sposobności przedostania się?!

Przypominam sobie nie tak znów odległą w czasie zbrodnię w Rakowiskach, o której wieść obiegła swego czasu wszystkie polskie media i zszokowała niejedną polską rodzinę. Oto jedynak ze swoją dziewczyną mordują z zimną krwią  rodziców chłopaka. To nie była rodzina patologiczna, przemocowa, ani żyjąca na skraju ubóstwa. Pani Agnieszka – mama Kamila była nauczycielką rosyjskiego w liceum, a pan Jerzy – zastępcą dyrektora Spraw Wewnętrznych Straży Granicznej. Już ciśnie się na usta, tak dobrze nam znane i wyświechtane, jak stary pożółkły papier: ,,to była zwyczajna rodzina, to były dzieci z dobrych domów”.

Kamil – jedyny syn, oczko w głowie rodziców i babci, był zwyczajnym licealistą, w którym pokładano wielkie nadzieje i ambicje; nim runęły jednego feralnego, grudniowego dnia 2014r.,  niczym domek z kart.

Ale psychologowie twierdzą, że to się nie dzieje z dnia na dzień, to jest proces…destrukcja drąży i potrzebuje czasu.

Zuzanna (według jednych dziewczyna, według innych tylko koleżanka) i pomysłodawczyni zbrodni, również nie pochodziła z rodziny patologicznej. Wychowywana przez dziadków i wykształconą matkę, będącą wykładowcą akademickim – nie była postrzegana  dysfunkcyjnie. Uchodziła za ekscentryczną poetkę, może buntowniczkę, ale nie za morderczynię.

Zwyczajne rodziny i w obu przypadkach ten tak zwany ,,dobry dom”. Co zatem poszło nie tak, jakie mechanizmy uruchomiła psychika tych młodych ludzi, że doszło do tak okrutnej zbrodni? Dlaczego w ogóle w umysłach tych  młodych ludzi zrodził się pomysł i plan morderstwa?

Choć często takie przekonanie  nam towarzyszy, tu widać jak na dłoni, że zło rodzi się nie tylko w domach patologicznych, gdzie jest alkohol, przemoc i nieprawidłowe wzorce od dzieciństwa. Pewnie nie zabrzmi to optymistycznie, ale prawda jest taka, że zło czai się wszędzie, nikt nie może i nie powinien czuć się od niego wolny i bezpieczny. To że go nie wyrządzamy, nie znaczy, że pod wpływem określonych czynników (zwanych bodźcami), okoliczności i osób, nie bylibyśmy w stanie go wyzwolić.

Na pytanie o to, czy każdy z nas może zabić, prof. dr hab. Maria Jarymowicz z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego odpowiada w piśmie ,,Charaktery”, że ,,tak, każdy może to zrobić (ale prawdopodobieństwo, że ktoś faktycznie to zrobi, jest dramatycznie zróżnicowane).

Dlaczego tak łatwo zwieźć, wyprowadzić w pole nie tylko nas zwykłych zjadaczy chleba, ale nawet psychiatrów, psychologów i stróżów prawa?

Spodziewamy się, że zauważymy coś nietypowego: w zachowaniu, wyglądzie, mowie, coś co rzuci nam się w oczy i pozwoli  natychmiast rozpoznać złego człowieka. Tymczasem statystyczny: włamywacz, morderca, czy gwałciciel nie ma dwóch głów, ani garbu ze stygmatyzującym tatuażem, wręcz przeciwnie raczej zadba o to, by wtopić się w tło i nie wyróżniać zanadto.

W stumetrowym mieszkaniu na warszawskiej Ochocie mieszkała siedmioosobowa rodzina z około dwudziestoma kotami. Znajomi wspominają, że to był najzwyczajniejszy dom najzwyczajniejszej rodziny, która na wakacjach śmiała się, grała w piłkę i wyglądała na szczęśliwą. Gdzie więc i kiedy rodzi się tam i gruntuje siedlisko zła? Dwaj synowie Janek i Jędrek najpierw zmusili ojca do wyprowadzki z domu, następnie okradali go i zastraszali, aż w końcu posunęli się do zamordowania matki, odcinając jej głowę, umieszczając ciało w szafie i mieszkając z nim przez kilka dni w tym samym pokoju.

Sąsiedzi komentują tym sławetnym i jakże nam już dobrze znanym: ,,to był normalny, dobry dom”, ,,grzeczni chłopcy, którzy mówili <<dzień dobry>>, otwierali drzwi do klatki i pytali, czy pomóc nieść torby z zakupami?”.

Jako że nic nie dzieje się z dnia na dzień, ciężko uwierzyć, że anioły nagle przeistoczyły się w owładnięte nienawiścią maszyny do zabijania.

Jak twierdzi wielu psychologów, w tym wybitna znawczyni kryminologii, psycholog sądowa pani Teresa Gens – zawsze są wcześniej jakieś: symptomy, objawy,  zachowania, tyle że przegapione, zamiecione pod dywan, zbagatelizowane lub usprawiedliwiane, nieprzepracowane podczas terapii, albo też zatajone.

Inna psycholog powiedziała nawet: ,,kartoteki przestępców często zaczynają się w przedszkolu”.

Dlaczego tak łatwo przychodzi nam niedowierzanie, wypieranie, stygmatyzowanie? Często jest  to właśnie wynik przekonań i  utrwalonych stereotypów o ,,dobrym domu”.

Rodzice zauważają sygnały, ale niejednokrotnie przymykają oko na drobne wybryki, myśląc: on/ona z tego wyrośnie, nie ma co robić afery. To przecież takie dobre dziecko, może trochę się pogubiło, ale to minie.

I właśnie to bagatelizowanie pierwszych intuicyjnie wyczuwanych impulsów, czasami kończy się źle.

Jakie to mogą być impulsy i sygnały?

Kamil – wagarował, Zuzanna – pisała autobiograficzne wiersze: ,,bezczelnie młoda, bezczelnie zdolna”. Oboje ubierali się na czarno, podobno należeli do subkultury, która fascynowała się złem.

Janek jeździł na kurs psychotroniki i wierzył, że umie (będzie umiał) zapanować nad umysłami innych ludzi (w tym również członków rodziny). Jędrzej podobnie jak  Kamil  także wagarował, zastraszał rodziców, był pod wpływem i urokiem starszego brata.

To były pozornie zwykłe domy, ale czy na pewno dobre?

Powróćmy do definicji ,,dobrego domu”. Dla jednych to taki, w którym się nie pije i nie bije. Dla innych to przede wszystkim dom bez przemocy: psychicznej, fizycznej i ekonomicznej. Dla niektórych to dom, w którym każdy z jego mieszkańców czuje się szczęśliwie i bezpiecznie, a jeszcze dla innych – dom, w którym obdarza się dzieci: uwagą, uważnością, szacunkiem i akceptacją. Pewnie tyle definicji ilu ludzi, i każdy nosi swoją własną.

Słyszałam kiedyś wypowiedź ojca, którego syn został skazany na karę śmierci, po tym, jak wstąpił do gangu narkotykowego i zabił dwudziestu ludzi (głównie dilerów), powiedział coś w stylu:,, zawsze wiedziałem, że mój syn jest inny. Został kiedyś z opiekunką, miał wtedy może pięć- sześć lat, próbował udusić jej kota.”

To zwykle są takie właśnie sygnały, które łatwo przychodzi nam zbagatelizować, umniejszyć, zamaskować lub usprawiedliwić, bo przecież jeszcze nic się nie stało, więc może przesadzamy. Nie chcemy wyjść ani na przewrażliwionych, ani na takich, którzy potępiają, czy donoszą na własne dziecko.

I dopiero wtedy, gdy wydarzy się coś ostatecznego, nieodwracalnego, wstrząsającego, analizujemy wszystko po stokroć i dodajemy dwa do dwóch. Składamy wszystkie puzzle, zaskoczeni, że pasują do pozostałych, i że nagle układanka składa się w całość- logiczną i dramatyczną.

O Trynkiewiczu mówiono od lat, ostatnio media poświęciły mu wiele uwagi przy okazji tworzenia tzw. ustawy o bestiach. Był wykształcony, pracował jako  nauczyciel, wydawał się nieśmiały, cichy, a jednak bestialsko zamordował czterech chłopców. O jego matce, która pracowała w laboratorium kolejowym i ojcu – dyrektorze kuratorium w Piotrkowie Trybunalskim, z którego pochodzi, mówiono w superlatywach. Po raz kolejny pozornie ,,dobry dom”, inteligencka rodzina. Trynkiewicz przez całe (dotychczasowe) życie malował obrazy, pisał wiersze, słuchał piosenek Kaczmarskiego. W wypowiedziach Pani psycholog Gens słyszymy: ,,Zrobiono  mu bardzo dużo krzywdy w dzieciństwie”, ,, Jako dziecko  był ofiarą trzykrotnej napaści seksualnej, był molestowany, a oczekiwania rodziców wobec niego były takie, by był wizytówką tej rodziny, miał być cichy, spokojny, dobrze się uczyć i nie sprawiać problemów”.  Przypominam, że były to lata  osiemdziesiąte, było mnóstwo tematów tabu, niektórych się po prostu nie poruszało, gdy należały do kręgu  wstydliwych, nie używało się też takich pojęć jak homoseksualizm czy pedofilia; aktem odwagi było już określenie: ,,te skłonności”. Według psycholog sądowej: ,,Poczucie własnej krzywdy było u Trynkiewicza większe niż świadomość krzywdy, którą uczynił swoim ofiarom”.  Ten seryjny morderca był postrzegany jako inteligentny manipulator. Śledczym i milicjantom mówił tylko tyle: ile chciał i  o czym chciał. Szczegółowo opisywał ubrania ofiar, ale nie potrafił lub nie chciał mówić o tym, jak i dlaczego zamordował tych chłopców.

Milicji wystarczyło zresztą samo przyznanie się do winy,  nikt nie drążył ani motywów zbrodni, ani tego, czy zrobił to w pojedynkę, czy może ktoś mu jednak pomagał. Nie poruszano też tematu dewiacji seksualnych sprawcy.

Jaki jest mechanizm rodzenia się zła? Gdzie jest lampka ostrzegawcza, a gdzie włącznik? Co dzieje się w przestępczym umyśle tuż przed zbrodnią? Dlaczego nie działają mechanizmy hamujące?

Otóż są pewne mechanizmy znane już w psychologii i coraz częściej opisywane. Jednym z nich jest tzw. efekt aureoli, który polega na pozytywnym ocenianiu człowieka poprzez pryzmat jednej z jego pozytywnych cech. Matkobójcy z Ochoty otwierali drzwi do klatki sąsiadom, proponowali wniesienie ciężkich siatek z zakupami, wydawali się życzliwi i pomocni.

Istnieje również tzw. ,,zjawisko promieniowania”, swego rodzaju charyzma przestępcy, która rzutuje na postrzeganie go przez innych, w tym również przez milicjantów, czy biegłych. Pamiętam, że często podkreślano to w historii Trynkiewicza, zwracano się do niego z szacunkiem per ,,panie Mariuszu” (co w latach 80-tych nie było w naszym kraju powszechną praktyką), pozwalano mu odpowiadać na pytania, na które życzył sobie odpowiedzieć, odpuszczając mu te niewygodne. Sama prokurator Ronc przyznała kiedyś w wywiadzie, że ,,potrafił manipulować i wzbudzał nawet pewnego rodzaju sympatię”.

W końcu nierzadko mamy do czynienia z inteligentnymi przestępcami, którym udaje się (choćby przez pewien czas) wodzić za nos stróżów prawa, czy szerzej społeczeństwo.

Seryjny morderca Edmund Kemper udając niewiniątko parkował pod gabinetem swojego psychiatry, mając w bagażniku głowę jednej ze swoich ofiar. Tak dobrze grał swoją rolę spokojnego i zresocjalizowanego, że dwóch psychiatrów wydało mu opinię ,,niegroźnego”.

Mordercy posiadają lub wypracowują ,,podwójne oblicze”, dlatego czasami tak trudno ich rozgryźć, nie będąc asem wywiadu ani profilerem. Zdarzają się i tacy, którzy sami się dekonspirują, wracając do starych nawyków i skłonności. Zwykle są to agresywne, impulsywne zachowania, poprzez które prędzej czy później wchodzą w konflikt z otoczeniem.

Rodziny dysfunkcyjne, czy w  szerszym ujęciu patologiczne, zwykle są hermetyczne, rzadko utrzymujące z kimś bliższe relacje, choć nie musi być to regułą. Trudno to wychwycić, bo ani kat ani ofiara nie są raczej skłonni do zwierzeń.

Pewnie nasze pojęcie o ,,dobrym domu” nosi znamiona zbytniego uproszczenia. Myślimy o domu, z którego dzieci wychodzą czysto ubrane, grzecznie mówią napotkanym sąsiadom: ,,dzień dobry”, nie mają siniaków ani popodbijanych oczu, nie dobiegają stamtąd wrzaski, ani odgłosy alkoholowych libacji. To nam często wystarcza, by taki dom postrzegać pozytywnie i nazywać dobrym. Ale skąd możemy wiedzieć, czy któreś z rodziców nie jest toksykiem, czy dzieci otrzymują: miłość, uwagę i wsparcie, których potrzebują? Czy któreś z rodzicieli nie jest przemocowcem: emocjonalnym, psychicznym, seksualnym?

Dzieci często nie są w stanie nam tego ani  powiedzieć, ani pokazać, bo kochają rodziców i nawet wobec tych toksycznych próbują być lojalne, czując z nimi więź.

Nie każdy kto doświadczył przemocy w dzieciństwie, musi  od razu stać się potencjalnym kandydatem do zejścia na złą drogę, jednak prawdopodobieństwo jest duże, a statystyki alarmujące.

Nie wnikamy w struktury cudzych domów i rodzin, nie mamy całościowego oglądu sytuacji, zdarzeń i relacji w nich panujących, zatem bądźmy powściągliwi w klasyfikowaniu i  ocenie ,,dobrych domów.”

Z ,,dobrym domem” jest jak ze ,,złem w czystej postaci”. Dlaczego w czystej, skoro zło jest brudne, ciemne, jaskrawe. Może przybierać odcień szkarłatu, purpury, czy rdzy; ale czyste nie bywa nigdy. Tak jak nie ma ,,dobrych domów” w rozumieniu  bez skazy.

Skip to content