Najpiękniej ze wszystkich drzew kwitła ptasia czereśnia. Bogato zwracając na siebie uwagę ludzi i pszczół.
Końcem kwietnia z werandy słychać było, jak się pszczeli.
-Zobacz Marylka, doczekaliśmy.
-A no doczekaliśmy- odpowiadała kobieta blada jak kwiatuszki czereśni.
Złożył trzy palce, żeby nabrać szczyptę soli.
Lewą ręką otworzył szafkę. Soli nie było.
Nie było, a przecież tu było jej miejsce. Solniczka była pusta. Palce dotykały dna.
Ani ziarenka.
Odwrócił się w stronę okna. Bezlistne drzewa nie zasłaniały jeziora. Na parapecie stało radio na baterie, które kiedyś zabierał na łódkę.
Ciągle złożonymi trzema palcami, przekręcił potencjometr. Trwała transmisja jakiegoś nabożeństwa, niewiadomego obrządku.
Lektor czytał ewangelię Jana.
Gdy wyszli z łodzi, ujrzeli rozpalone ognisko, na którym piekła się ryba oraz chleb.
Przynieście kilka ryb, które teraz złowiliście- poprosił Jezus.
Chleba też nie ma.
Któregoś dnia przyszedł do mnie Gmiterek.
-Słuchaj- mówi. Mam dojście do lekarza w mieście. Wiesz, on ma układy, a teraz akurat dom buduje. Milczałem, od dawna nie mieliśmy pieniędzy. Gmiterek kontynuował.
Dom buduje, pałac prawie. Schody będę mu robił. Schody poemat. Trepy dębowe. Wiadomo dąb najtwardszy. Poręcz z orzecha, króle z białego jesionu, a tralki…
Wiesz z czego tralki? Z czereśni. Z twojej czereśni. Kilka tygodni później czereśnia trafiła do suszarni Gmiterka, a moja Marylka do kliniki. Nie chciała jechać. Broniła się, jak mogła.
Raz na jakiś czas trzeba jechać do miasta.
Zakupy w dużych sklepach samoobsługowych, to wielkie udogodnienie dla takich, jak on samotników. Nie trzeba nawet rozmawiać z kasjerką, można skorzystać z kasy samoobsługowej i zapłacić kartą.
Market zbudowali niedaleko domu doktora, to znaczy tego, co z domu zostało. Nie nacieszył się biedaczek, nie namieszkał. Zmarło się doktorowi nagle. Dom popadł w ruinę, potem jacyś bezdomni pijacy podczas libacji zaprószyli ogień. Pięknie musiały płonąć schody w naturalnych kolorach drewna.
Ogród też zdziczał. Chaszcze otulały czarne ściany rudery. Pośród tej smutnej scenerii dostrzegł białą plamę, to była nieduża, młoda samosiejka ptasiej czereśni. Kwitła akurat pierwszy raz w swoim życiu.
Może tylko drzewa są nieśmiertelne?
Zaparkował przed sklepem. Powtarzał w pamięci: sól, chleb, baterie…
I nagle, tak, jakby ktoś mu podpowiedział, a on tylko potwierdził: butelka wina albo lepiej dwie, wermutu, tak, Marylka lubiła wermut.
Jezioro budziło się. Kolory, dźwięki narastały, jakby ktoś podkręcał potencjometr radia.
Po kolacji usiadł na werandzie z kieliszkiem wina.
Słodki smak z nutą goryczy. Jak w życiu.