Szczypce pulchnych paluszków otwierają się i marchewka z plaskiem spada na błyszczącą podłogę restauracji. Adaś śmieje się prezentując światu dwa rozdzielone diastemą ząbki. Dziecko macha nóżkami, a najtańsze plastikowe krzesełko, jedyne jakie mają tu dla dzieci, chwieje się niebezpiecznie.
Ula kolejny raz nurkuje gdzieś między nogami krzeseł, żeby podnieść widelec i zebrać rozrzucone jedzenie. Mała stopa ledwie wciśnięta w wąski sandał, kopie ją w czubek głowy. Życie. Podnosi się i napotyka pełen pretensji wzrok Michała. Ślepa nie jest. Mówiła, że obiad w galerii to nie najlepszy pomysł?! Mówiła.
Adaś za to nie widzi żadnego problemu. Małe dłonie bezustannie zaciskają się i otwierają. Pracują. Ugotowane warzywa, które chwilę temu położyła na jego talerzu, przypominają teraz plastelinę. Wreszcie Adaś decyduje się na kolejną próbę, a Ula chyba woli odwrócić wzrok.
Różyczka kalafiora nawet nie dotyka warg, ale to Adasiowi w zupełności wystarczy. Pisk i odgłos wymiotny przeszywają całe pomieszczenie. Ula nie musi nawet patrzeć na Michała. Wie, że jego szczęki właśnie zaciskają się w słabo skrywanej złości… że się już kurwa pewnie rozgląda. Szuka, wypatruje, czy aby ktoś się nie odwrócił, nie spojrzał na niego nieprzychylnie. Bo na pewno prędzej czy później ktoś się odezwie, będzie zwracał uwagę. Pieprzony tchórz.
W końcu rozbiegany wzrok ląduje na Uli.
– Pojebana jesteś?
Ula chyba nie wierzy. Zastyga w dziwnym osłupieniu, kiedy wielka, czerwona ręka przecina stół. Plaśnięcie. I zaraz cisza i płacz. Płacz, który rozlewa się w niej strasznym, bolesnym płomieniem.
Zrywa się. Krzesło przesuwa się ze zgrzytem, za który Michał na pewno zwróciłby jej uwagę. Ale ma to w dupie. Krzesło, jego, restaurację. Bierze wciąż płaczącego Adasia na ręce i przyciska mocno, może nawet za mocno, jakby sama w tej chwili szukała ratunku. Zamyka oczy, by zaraz ponownie je otworzyć z nowym, nieugiętym zdecydowaniem.
Mocniej przytula twarz do mokrego dziecięcego policzka. Z oparcia krzesła zdejmuje torebkę.
– Dotknij go jeszcze raz, a utnę ci łapska przy samej dupie – syczy.
Odwraca się, wsadza Adasia do wózka, który natychmiast popycha w stronę zatłoczonego korytarza galerii handlowej. Michał nawet w takiej chwili nie potrafi się ruszyć. Ula jakoś się temu nie dziwi.
Twarda gula zatyka Michałowi gardło. Ale nic z tym nie robi, może tylko spróbować przepić. Żuje z wysiłkiem, jakby warzywa na parze i grillowany łosoś nagle zmieniły konsystencję. Zresztą wątpi, żeby kalafior rzeczywiście był gotowany na parze. Przypomina mu raczej mrożonkę naprędce wrzuconą do wrzątku, żeby zaraz o niej zapomnieć i pozwolić jej zamienić się w przesoloną paćkę.
I tak zje wszystko, w końcu zapłacił. Nie chce się tłumaczyć, świecić oczami, ani odpowiadać na głupie: „Coś nie tak? Nie smakowało?”. Czuje na sobie wzrok kelnera, który pewnie od początku przyglądał się całej szopce. Ulka zawsze musi coś odjebać.
Zerka na puste krzesła. Dokąd mogła pójść? Z Adasiem?
Pierwsza złość od razu uciekła, jakby ktoś znienacka odłączył prąd. Czuje, że „dokąd” czai się teraz gdzieś z tyłu głowy i będzie go co chwilę trącać, aż nie odsunie krzesła i nie wstanie. Ale nie zrobił tego. Nie będzie biegał za wariatką i histeryczką.
Dojada obiad. Widelec trzymany w drżącej nerwowo ręce, nieprzyjemnie zgrzyta o talerz. Dwa małe kawałki ziemniaków i pół pomidorka koktajlowego pozostają niezjedzone. Michał zawsze coś odkłada, nawet jeżeli wciąż jest głodny. Nikt nie może mu zarzucić, że jest pazernym sknerą.
Podnosi rękę, żeby poprosić o rachunek. Dopija kompot.
„Dokąd” znów do niego wraca. Tym razem schodzi w dół, gdzieś w okolice serca, które pulsuje w rytmie jego kroków. Wychodzi na korytarz galerii i idzie przed siebie rozglądając się. Tłumy ludzi przepływają obok niego, jak ławice rybek w ogromnym akwarium. Nie wiadomo dokąd i gdzie. Widzi jakieś kobiety, wózki, ale to nie Ulka, nie Adaś.
Krąży po piętrze z punktami gastronomicznymi. Zupełnie bez sensu. W końcu widzi kobietę z włosami związanymi w niedbały kok. Pcha wózek, czarny. Niby taki, jak każdy inny, ale coś mówi Michałowi, że to właśnie ten. Idzie więc. Ulka podchodzi do ruchomych schodów, ewidentnie będzie próbowała nimi zjechać z wózkiem na trzecie piętro. Kretynka. Zaraz jakichś cieć się dopierdoli i Ulka będzie świecić oczami. Michał też będzie, bo właśnie się zbliża.
– Co ty kurwa odpierdalasz? – szepcze wściekle, łapiąc szczupłe kobiece ramię.
– Przepraszam!
Nie musi nawet patrzeć w twarz kobiety, żeby dostrzec swoją pomyłkę. Wielkie niebieskie oczy spoglądające na niego spod ronda różowego kapelusika też na pewno nie należą do Adasia. Szlag.
– Przepraszam, myślałem, że to żona.
– Pozazdrościć męża.
Udaje, że nie słyszy. A może naprawdę nie usłyszał skupiony na szumie w uszach, pochodzącym albo od niedającego za wygraną: „dokąd”, albo od coraz szybciej przetaczającej się przez ciało, krwi.
Wchodzi na zjeżdżające w dół ruchome schody, ale nie stoi. Zaczyna iść. Schody dudnią pod stopami. Wymija ludzi, którzy oczywiście nie raczą ustawić się po jednej stronie i tworzą sztuczny tłum, nie pozwalając innym przejść szybciej. Polaczki.
Gdy pozostają już tylko trzy schodki do końca, przytulona para skutecznie blokuje przejście. Musi się zatrzymać, choć nogi same chcą nieść go dalej. Dostawia stopę do stopy. W tej jednej chwili bolesnego bezruchu dopada go: „dokąd”. I właśnie wtedy czuje, jest tego niemal pewny, że jeszcze moment, minuta i nigdy nie zdoła odpowiedzieć na to pytanie.
Wpycha się w dziurę między poręczą, a jakąś zakochaną parą. Kobieta potyka się na ostatnim schodku i Michał nie wie, czy upada, czy wsparta o chłopaka tylko się chwieje. Nie patrzy już na nikogo. Nie słyszy. Nie myśli. Biegnie.
„Dokąd” pulsuje w głowie. „Dokąd?”- pytają oczy mijanych ludzi. „Dokąd” dudnią kolejne schody.
Wreszcie parking. Filary falują przed oczami. Wszystkie samochody wydają się czarne, jednakowe. Ręka sięga do kieszeni, choć Michał wie, że znajdzie w niej tylko drobniaki. Ledwie wyciąga dłoń, drżącą.
Rozgląda się jeszcze raz, wolniej, choć obraz rozmazuje mu się przed oczami. Idzie wzdłuż rzędu samochodów. W końcu widzi. Jest. No tak, zaparkowali zaraz przy wyjeździe na miasto, a nie przy drzwiach do galerii.
Wyciera wierzchem dłoni twarz. Wreszcie oddech przynosi mu zwykły luz. W myślach cisza. Podchodzi do auta i otwiera drzwi.
Ulka ucina kołysankę. Adaś śpi na jej kolanach z na wpół otwartymi ustami. Jak mały, pulchny aniołek. Michał patrzy na niego z uśmiechem.
– Ty to zawsze musisz zrobić teatr – mówi z satysfakcją i siada za kierownicą.
Jadą do domu.