Liceum Ogólnokształcące Nr I im. Jana Bażyńskiego w Ostródzie
kl. II b
Od dziecka wpaja się nam, że celem i sensem istnienia jest znalezienie swojej drugiej połówki, bratniej duszy. W bajkach, tak chętnie czytanych w dzieciństwie, każda księżniczka z łatwością przecież odnajduje wymarzonego księcia.
Gdy skończyłam dziewiętnaście lat, a mój potencjalny wybranek wciąż się nie zjawiał, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Zainstalowałam jedną z najpopularniejszych aplikacji randkowych, aby znaleźć idealnego kandydata. Jednakże po kilku zdecydowanie nieudanych randkach – zrezygnowałam z tego pomysłu. Pogodziłam się z faktem, że miłość oglądana na ekranie telewizora nie istnieje, choć nadal jakaś część mnie potrzebowała tego uczucia. Wszystko zaczęło się zmieniać pewnego poranka…
Obudziłam się wcześniej niż zazwyczaj z powodu zimna, które mimo grubej warstwy koców, znalazło sposób na zetknięcie z moim ciałem. Na poduszce obok usłyszałam ciche mruczenie Lexi – rudej kotki, którą zaadoptowałam zeszłej zimy. Od tamtej pory byłyśmy nierozłączne. Przeciągnęłam się leniwie dbając o to, aby nie obudzić śpiącego obok mnie stworzenia. Usiadłam na łóżku i szybko naciągnęłam na stopy grube, puchate skarpety zakupione poprzedniego dnia, jako przedwczesny prezent urodzinowy dla samej siebie. Założyłam znoszony fioletowy szlafrok i udałam się do kuchni. Szybko zorientowałam się, że w słoiku z kawą nie ma ani jednego ziarenka, z którego mogłabym zaparzyć moją dzienną dawkę energii. Wróciłam więc powolnie do sypialni, przebrałam się i opatuliłam szczelnie wielkim zielonym szalikiem, po czym wyszłam z mieszkania wprost na zaśnieżoną ulicę. Na dworze wciąż jeszcze panował półmrok, a w oknach sąsiednich kamienic paliły się tylko nieliczne światła. Nie odwiodło mnie to jednak od pomysłu wybrania się do mojej ulubionej kawiarni. Gdy dotarłam na miejsce w powietrzu unosił się już zapach świeżo parzonej kawy i czekoladowych ciastek. Weszłam szybko do środka i usadowiwszy się na wysokim krześle, złożyłam zamówienie. Z tego miejsca uwielbiam obserwować miasto budzące się do życia. Ulice stają się coraz tłoczniejsze, a przejeżdżających samochodów jest wciąż więcej i więcej. Przyniesiono mi do stolika kawę i malinowego pączka. Zabrałam się też do czytania, jednej z umieszczonych na półce, tuż nad moją głową, książek. Pochłonięta lekturą nie zauważyłam upływu czasu i ani się obejrzałam, a od mojego przybycia minęło już dwie i pół godziny. Mimo to postanowiłam nie wracać od razu do domu, będąc pewną, że Lexi wytrzyma beze mnie jeszcze jakiś czas. W końcu jednak ruszyłam w stronę rynku. Podziwiałam oszronione drzewa i sople lodu zwisające z dachów nad sklepowymi witrynami. Zatrzymałam się w księgarni. Wybierałam książki, ostatecznie zdecydowałam się kupić trzy. Wolnym krokiem podążyłam w stronę mieszkania.
Około szesnastej zrobiło się już ciemno. Latarnie rzucały leniwe, żółte światło na śnieg pokrywający szare płyty chodnika, sprawiając, że mienił się on niczym brokat. Wybrałam drogę przez park. Minęłam zamarznięty staw, którego taflę pokrywał gruby lód przystrojony w nieregularne, błękitne wzory. Gałęzie drzew pokryte były białym puchem, zdmuchiwanym lekkimi powiewami wiatru. Na ławce siedziało wtulone w siebie i dzielące się ciepłem swoich ciał, starsze małżeństwo. Mała dziewczynka lepiła z rodzicami ogromnego bałwana, podczas gdy grupka młodzieży rozgrywała właśnie bitwę na śnieżki. Obserwowałam ich wszystkich z uśmiechem na twarzy. Zniknęli mi z oczu dopiero za zakrętem. Z nieba zaczęły spadać płatki śniegu. Nie przyspieszałam jednak kroku, podziwiając grację z jaką osiadały na moich włosach, chodnikach i dachach pobliskich kamienic.
Gdy tylko przekręciłam klucz w drzwiach, powitało mnie głośne mruczenie Lexi. Chcąc wynagrodzić jej godziny spędzone w pustym mieszkaniu, zabrałam ją na balkon, gdzie zachwycona zaczęła łapać spadające w jej stronę płatki śniegu. Właśnie wtedy zrozumiałam, że tak naprawę niczego w moim życiu nie brakowało. Nie potrzebowałam księcia z bajki, ani ideału z aplikacji. To, czego szukałam było na wyciągnięcie ręki. Tego dnia siedząc na zimnych kafelkach balkonu, z rudym kotem na kolanach, nie zakochałam się w nikim konkretnym. Miłością jaką wtedy odkryłam, było moje codzienne życie. Zakochałam się w porannej kawie, w spacerach bez celu, w nieplanowanych zakupach i obserwowaniu ludzi celebrujących chwile z bliskimi. Miłość może mieć wiele odcieni, i tego dnia poznałam właśnie niektóre z nich.