rozmawiali: Grzegorz Misiak i Sylwester Kurowski
Dariusz Miliński urodził się w 1957 r. w Cieplicach. Z zawodu jest artystą – plastykiem. Uczestniczył w ponad 250. wystawach indywidualnych i przeszło 100. zbiorowych, m.in. w: Polsce, Niemczech, Francji, Belgii, USA. Brał udział w kilkudziesięciu happeningach artystycznych i przedstawieniach teatralnych. Zdobył wiele nagród i wyróżnień.
Jest animatorem kultury oraz założycielem grupy artystycznej ,,Pławna 9″, twórcą Zamku Legend Śląskich, Arki Noego, Muzeum Przesiedleńców.
Dostaję apopleksji i mam w Galerii przesrane, gdy ktoś siedzi głowa w głowę. Ja mam tak z ludźmi, że biegają wokół stołu za mną. No to ja wtedy po prostu spieprzam, gdy każdy chce być tak blisko, jak w amerykańskim filmie. Mówię: stary, przecież ja cię widzę, słyszę, zachowajmy jakiś dystans. Ja nie będę nikomu udowadniał, czy tak czy srak, bo co jeden to większy filozof… A jak się człowiek zaplącze, to straci i energię i rozum.
To nie jest stan twórczy, który mnie interesuje.
GM: Nigdy nie wiadomo na jaki egzemplarz ludzi się trafi.
Mam czasem takich dziwolągów, że nie wiem, skąd oni mają taką wiedzę. Czytają, słuchają jakichś dziwów, jakichś eleganckich ludzi, ubranych, fajnych, którzy wydali forsę na taką zewnętrzną przyzwoitość. I oni mi tu pokazują, że tu profesor taki, a tu taki… , a ja jestem kasztanowy ludek i ja po prostu nie chcę, żeby mi ktoś powiedział, że ja już jestem nogami do góry. Ja sobie żyję na swój wyszukany sposób.
Maluję obraz dla faceta, zegarek włączyłem, jak długo będę go malował, bo już nie wiem, czy ja maluję te obrazy, jakbym pieczątki stawiał, duszę mam naćpaną nieprawdopodobnie, duszę jak pojemność wrażliwości, nie wiem, jakiś taki garnek, jestem zbudowany z garnka, z tarki, moja całą muzykalność w tej tarce się mieści, tu jakiś karton, tu pudło po jakiejś farbie i wszystko tu jest … właśnie taki autoportret sobie pierdyknę.
SK: Skąd ten kasztanowy ludek?
A nie wiem, z rękawa może. Człowiek się rozgada, a jak rozmówca czy pytający jest zaciekawiony naprawdę, no to wychodzą rzeczy, że ja biorę blok, i to niejeden, taki 10-kartkowy z przyzwoitymi kartkami, tylko biorę kilka bloków już teraz, i jadę nad morze do domku, który sobie kupiliśmy, i tam dostaję niebywałego procesu wydobywania spod nery jakiś sytuacji. To jest w ogóle cudo nad cudami, że tam akurat inspiruje samokontrola z ponadzmysłowością, nurkowanie, trochę ze strachem, trochę z jakimś… totalna niewiedza. I ostatnio miałem potwornie syfiaty czas, taki, że nic mi nie wychodziło i myślałem, że siedzę w jakimś okropnym miejscu, gdzie żyły, cieki, jakaś energia Ziemi w ogóle. I się przeniosłem do miejsca, w którym już wcześniej robiłem, i było już wszystko OK. I kurde coś tam wydłubałem, uratowałem siebie. Ale ogólnie stan był gówno warty. Drugim razem się polepszyło, a teraz ostatnio jak byłem, to po prostu ocipiałem, że co rysunek, to hit. To i pomysł i wyoranie, a długo pracowałem przy każdym. Ja te rysunki chowam, ja ich nie sprzedaję, a jak sprzedaję, to za większe pieniądze niż grafiki z tych rysunków później. Bo wiadomo, że są powielane do 20 sztuk i są tańsze.
GM: Oprócz tych rysunków jakieś obrazy są chyba też?
A no tak, ja wszystko z rysunków wyssam, mało tego, na koniec jak już z nich zrobię obrazy i pobędę z nimi, to później jeszcze jeden tu, drugi tam, i one się porozumiewają. Z jednego wcześniejszego rysunku koleś szedł i oczekiwał tego człowieka, żeby go spotkać, i żeby się tu zaczął popisywać.
GM: To jest Dariuszu świetne spostrzeżenie, bo ja mam podobne, jak oglądałem – mam na swojej stronie Twój album – tam jest przecież ze 140 obrazów w Galerii na Facebooku…
W tym albumie to chyba 160, ja nie liczyłem tego, ale tak mniej więcej miało być…
GM: Przyjmijmy, że 150 i tam rysunków nie dawałem, to jest to samo spostrzeżenie, które ty masz w sobie, że jakby niektóre obrazy zestawić ze sobą, to jest jakby wędrówka, żywe postacie czy akcja, czy jakaś jakby droga była, przechodzą jedne z drugich i się uzupełniają.
Tak naprawdę, ważne jest to po prostu, jak wydobyć siebie, jak wydostać coś smakowitego. Coś, co się jawi jakąś ciekawostką. To nie jest takie banalne, że na rozgrzewkę jakiś ludek na rowerze, srerze, bo tak naprawdę to są rzeczy, które robię i tak. Ludzkość tego potrzebuje, kupuje, a ja nie jestem głupek, ja po prostu nie będę mówił: nie, ja robię tylko wybitne, bo to brednie. Ja jestem malarzem i robię, co ludzkość sobie życzy. Ale jak się dostać do tego tunelu? Robię, zasuwam i wychodzi coś takiego, co mnie zadziwia. To jest cudo. A potem miałem jakiś problem i myślę: zaraz, łeb robię, kiedyś robiłem twarz jakąś, ale zrobioną gdzieś na kartce, i za łeb go ciągnę, wywlekam na zewnątrz i do tego łba jakąś logiką dopasowuję resztą sytuacji, która wyniknie. I tak w momencie tworzenia jego rąk (a ręce są najtrudniejsze do zrobienia) idzie super, a później łeb, jakbym zarzucał kotwicę w głowę i później po tej głowie jakoś wchodziłem w świat, milczałem i po prostu rysowałem. I tu wyszedł jeden, drugi, trzeci. Znakomicie. Mnie się rzadko podobają moje rzeczy, bardzo rzadko, bo jestem krytyczny i to czuć.
I tak, że wydobyłem z tego 13 rysunków w ciągu 4 dni! Kiedyś przeżyłem taki akt we Włoszech, w górach Alpach. Nie wiem, czy ta czystość powietrza, czy ta inność tego powietrza. Tam też tak robiłem, że 5 dziennie potrafiłem zrobić. Ale tak mniej wylizanych, mniej walorowych, tak że światłocieni i innych szczegółów było mniej. A tutaj jak robiłem to 4 dni i 13 rysunków wyoranych tak dosyć gęsto, że mówię: moje! Jakie to fajne, kiedy można powiedzieć: Moje. I nie tylko że moje, tylko jeszcze nie kumam, patrzę, skądżeście się nieboraki wzięły?! Co to w ogóle jest za dziwo?!
Mam jeszcze taki obraz, który facetowi robię, ale też z tych rysunków, to jest taki przykład, że na rowerze był osobny rysunek, na drugim rysunku byli ludzie i ten który utrwala historię, facet gdzieś tam klepnął, że lubi zegary, to tam wrzuciłem parę zegarów, takich które mogą istnieć w świecie nadrealnym i w takim sobie tak wędrować porzucone. Faceci wrzucają do beczki i grzeją, to i wychodzi z tego bimber, ale taki historyczny, śladów, które ludzie pozostawiają, cudów.
Tak jak z rysunków, tak wyciąga się z rozmowy. Bo naprowadzacie wy człowieka jak siedzi taki głąb i tylko go ktoś wygnał, żeby coś zrobił no to on nic nie wie, ja siedzę i w ogóle nie mam weny.
Tak sobie ubzdurałem, że to sprawa jakiejś teluryczności, coś z morza, ja wyobrażam sobie tych ludzi. Morze nie jest takie ,,dajne”, bo ryby niby i nic więcej, lepiej nad jeziorem albo nad rzeką zacumować takim pra-pra ludziom, praojcom, jak grzebią i wypalają ceramikę, którą kiedyś wykopałem, łużycką akurat, ale dziewiąty wiek i takie gary zrobiłem. Ile to opowiada o tych ludziach ten rysunek, kreseczka od razu, że to jest łużyckie, że to jest specyfikum. Ale cuda. W każdym razie jeżdżę sobie tam i cieszę się, że sobie tam domunio kupiłem, bo tutaj to nawet cokolwiek by się działo, nawet jeżeli człowiek jest w pracowni tak jak teraz, to zawsze ktoś mnie dopadnie, jak nie komar, to kto inny, pytanie zadaje i sam sobie odpowiada. Ja chcę być grzeczny, a on chce być jeszcze grzeczniejszy, ale już mnie to rozprasza.
Chciałem opowiedzieć o odkryciu ze światów pozazmysłowych – można się tam dobrać, może sobie ubzdurałem to, ale dobieram się i mam pewność i niech mi tylko spróbuje jakiś rysunek gdzieś się omsknąć i zacząć głupawkę taką!
GM: Teraz spojrzałem na ten dziwny pojazd, który się znajduje za Tobą. On jest na obrazie. Czy ten pojazd był najpierw na obrazie czy powstał pojazd, a dopiero potem obraz?
To już rysowałem kiedyś, później poprosiłem Igora Morskiego, bo się przyjaźnimy, żeby zwizualizował moją myśl i ten rysunek bardzo oszczędny i powstał pojazd.
Tu był wczoraj facet podobny do Janusza Głowackiego, prawie identyko, tyle, że Głowacki miał taki grymas. Ja na Woodstocku z nim pobyłem i później jeszcze w Warszawie i w kilku miejscach, ale generalnie wokół spraw wodstockowych Jurka Owsiaka i Akademii Sztuk Przepięknych.
Oni tu przyjechali na ten folklor Kargula i Pawlaka
GM: Festiwal Komedii Polskiej w Lubomierzu
Fajni ludzie tam się zjechali i byli też tutaj. Scenograf taki świetny z Łodzi, on tu przyjeżdża codziennie i mówi, że mnie obserwuje. Znakomity scenograf.
A ja scenografię robiłem często w teatrach, najczęściej w Norwidzie w Wałbrzychu i plakaty również do teatru. Teraz też robię, jeden już zrobiłem Wojtkowi Smarzowskiemu do tego nowego filmu: ,,Wesele 2″.
Pomysł rozkminiłem nie oglądając filmu, a czytając tylko scenariusz, ale teraz byłem u niego i puścił mi ten film. Świetny film, taki plastyczny.
SK: Często jeździsz do siebie na działkę nad morze?
Nie, nie, bo po prostu dużo maluję, teraz dom kończę budować tutaj nad Arką, piękny dom. Zachciało się mojej małżonce większego salonu, bo tak żyjemy, jak w domu zbudowanym z miłości, patyków, traw, chaszczy i entuzjazmu… miłości przede wszystkim. I te dzieciątka się rodziły. A teraz dom mamy taki, że go cały zawaliłem blejtramami i jak ktoś jest nieczuły na sztukę, małoobrazowy, to zakleszcza się gdzieś tam w drodze. A teraz chcę, żeby był salon, dzieciaki, wnuki. Mam czterech synów, mam też wnuczkę i wnuka.
Pracownię zaprojektowała mi małżonka, i pracownia jest pięć czy dziesięć razy większa.
SK: Czasami przekazujesz swoje prace na WOŚP.
Nie tylko, mam z 30 takich corocznych organizacji, którym przekazuję prace.
SK: Skąd ten teatr tutaj?
Przyjaźniłem się bardzo z Wiktorem Wiktorczykiem z Kliniki Lalek i jeździłem z nim, graliśmy wszędzie, robiłem scenografię. Gadaliśmy siarczyście o sztuce. Coś cudnego, chodziliśmy ubrani w kapelusiki i kolorowe spodnie. Któregoś razu w Białymstoku – robiliśmy tam sztukę pt. ,,Zaproście mnie do stołu”, gdzie ja miałem duży wkład i pomyślałem, że ja muszę zabrzmieć, po to żyję. Wróciłem z Białegostoku, wymyśliłem: Trzy życia ,,Salvadore Dali”, znakomity spektakl, fajne rekwizyty. I tak poszło. Zaszczepiałem w ludziach z okolicy, w młodych ludziach pasje, i wymyślałem jakieś cuda, i to wszystko mi wychodziło. Teraz tutaj spektakl jest co godzinę.
GM: Ciekawe jest w twoich obrazach to, że one są surrelistyczne, symboliczne, czy są pomieszaniem tego wszystkiego.
Czy nadrealne?
GM: To trudno nazywać, bo surrelistyczne to jest zbyt wąskie określenie. Są nadrealne, ale, co ciekawe w tej nadrealności, którą tam masz, zauważyłem to w obrazach, w których jest duże nasycenie elementów (świnia, ludzie, sanki, rower i nie wiadomo co jeszcze), okazuje się, że ten obraz jest mocno osadzony w realiach. Jest nadrealny w sensie budowy ikonosfery, natomiast tytuł (np. wejście czy wyjście z Europy) jest bardzo realny i bardzo mocny.
Tak, ja kilka takich zrobiłem.
Robiłem niedawno wiatrak i chciałem, żeby się rozlatywał, więc robiłem go z desek, z patyków, ze wszystkiego.
SK: Czujesz się naprawiaczem świata? Tak kiedyś powiedziałeś.
Naprawiaczem? … Zastanawiam się, czy on dalej we mnie gada. Na pewno jestem jakimś naprawiaczem poetyki świata. Samo to, że jestem na tym świecie i robię z teatrami muzykę przez wiele lat, już o tym świadczy. Przez 25 lat robiliśmy plenery, przez 15 lat teatr, i działania poza terenem Pławnej czy Jeleniej Góry, to po prostu mieliśmy takie pole do popisu i normalnie ludkowie z zadupia, poeci, nieboraki, którzy mieli nędzę – przynosili każdą bryłę styropianu, żeby zrobić jakiś rekwizyt, bo ze wszystkim był problem, ale później fajnie zaczęło się dziać i za czasów teatru zacząłem dostawać pieniądze, bo najpierw inwestowałem swoje pieniądze. ,,Pławna 9” zaczęła się z 10 lat temu. Założyłem stowarzyszenie popierania kultury wiejskiej i to też funkcjonowało, a jak raz w życiu nam się udało dostać forsę, to zrobiliśmy Festiwal Teatru Legend [przyp. red. 8 sierpnia 2014 r.]. W dwa dni 11 spektakli zagraliśmy, koncerty, Henryk Waniek miał swoje spotkanie, było bardzo dużo ciekawych ludzi. Na Arce grało Stare Dobre Małżeństwo, była cała Piwnica Pod Baranami, gdzie ja kiedyś jeździłem, bo miałem tam małe wejście przez Krzysia Litwina, który przyjeżdżał do nas na plenery.
GM: W 1981 roku w Olsztynie był niesamowity Festiwal Teatru Ulicznego…
Graliśmy kilka razy w Olsztynie.
GM: Niesamowita teatry ze świata przyjechały, np. The Bread and Puppet…
Graliśmy w Poznaniu na Malcie i byliśmy nawet pretendowani do nagrody Orfeusza za dwa spektakle. Organizowali nam wszystko naprędce ,,klawisze”, bo wtedy nam wszystko ukradli z samochodu pod hotelem. Byliśmy wszędzie: z Malty jechaliśmy do Jedliny, z Jedliny do Wałbrzycha, potem dalej, tak, że przez tydzień zrobiliśmy 5 spektakli.
[przyp. red.: ,,Pławna 9”- otrzymała liczne nagrody i wyróżnienia na prestiżowych festiwalach i spotkaniach teatralnych.: Łódzkie Spotkania Teatralne, Teatrum Orbis Terrarium w Olsztynie, Międzynarodowy Festiwal Teatralny ,,Malta” w Poznaniu, Święto Renu w Boppart (Niemcy), Festiwal Sztuki Współczesnej “Chronos” w Norymberdze (Niemcy).
Pamiętam, że deszcz taki padał i ktoś mówi: – ,,Nie gramy, ludzie nie ustoją”. To siedzimy w jakiejś knajpce, pijemy wino, bawimy się, a tu nagle wchodzi dyrektorka i mówi: ,,Za pół godziny wchodzimy na scenę”. My sobie ubzduraliśmy, że jak deszcz pada, totalny deszcz, to nie gramy, a ludzie z parasolkami…
Ręce, teraz ręce, a wyskakuje krawiec, który szył gwiazdom ubrania, wypada na środek i zaczyna grać rękoma, myślał, że to rękoma, a to trzeba było wielkimi rękoma od tego luda animować. Niesamowite.
G.M: The Bread and Puppet grali podobnie, tylko ich lalki miały po dwa-trzy metry, a wasze są olbrzymie.
Pięć osób go animowało. To jechało na całej takiej wielkiej instalacji, jeden to prowadził, dwóch nogi, stopy, i dwóch ręce. Ja te wszystkie rekwizyty mam i ta młodzież tutaj uczy się małych etiud, żeby ludziom pokazywać. Ja zawsze pilnowałem, żeby teatr tu był, żeby dzieciaki maski zakładały. I te dzieciaki w to weszły. Teraz jest 30 osób.
G.M: W Czechach jest bardzo głęboka tradycja teatru lalek, ale tutaj nie ma tej ludności z pnia czeskiego, tylko jest ludność napływowa, głównie Kresowiacy, więc robisz tutaj zupełnie inną bajkę.
Tak, dosłownie, tutaj i Białoruś i Kresy
G.M: Jestem zafascynowany tym, że tak bardzo angażujesz tę młodzież, dzieciaki…
Tak, uwielbiam to, zresztą to są moje dzieci. Powiem ci jedną piękną rzecz, jaką mi się udało stworzyć ze zwykłego ludzkiego szacunku do istoty. Nędza zawsze wyciskała na mnie piętno. Była nas w rodzinie siedmioro dzieciaków. Wszędzie, gdzie mieszkałem dzieciaki grupowałem, organizowałem jakieś łuki i do lasu. Wymyślałem różne zabawy, wygłupy, działania. Uwielbiam szokować w pozytywny sposób.
G.M: To co mówiłeś, że lubisz wpływać na rzeczywistość, która cię otacza i ją kreować.
Dosłownie. Zrobiłem tutaj pierwszego ,,Mikołaja” i paczki. Forsę zbierałem gdzieś po sklepach. Powstała taka idea tych paczek, kupowało się skromnie, ale takie duże. Jakieś herbatniki, jabłka, pomarańcze. Ale tak mi się to spodobało, że trwa do dzisiaj. To jest impreza, którą robimy już chyba 27 lat. Na sali, bo sale zbudowałem piękną właśnie do takich rzeczy. Ludzie ryczą, teatr, spektakl, daję obraz na aukcje i tak wychodzi, że za każdym razem mamy 10 tysiaków. Paczki kosztują kilka tysięcy, a za resztę robimy konkursy dla dzieci. Na ogrodzie są kiełbaski, jedzonko. Zachęcam ich do tworzenia, do robienia. Ten ,,Mikołaj” teraz sam się robi. My wszyscy zakochani w tym jesteśmy. Jak jest ten dzień, to wszyscy inaczej się poruszają, mają inna energię. To jest niebywałe. Moja żona, moje koleżanki, które robią z nami to od lat, wszyscy się w to angażują. Nikt nikogo nie pyta, każdy wie, co ma robić. Mam kostiumy zakupione dla nas, takie czerwone, tak, że jesteśmy tacy Mikołajowie, że ho ho. Szkoła też jest już z nami umówiona. Ważne jest to, że chmara szczęśliwych dzieci, kolorowe światełka… i nagle orkiestra, nagle chór, gdzieś z Lwówka, nieprzewidziany w ogóle, pyta, czy mogą zaśpiewać?! Jaka kolorystyka. Cudo. I weź tu teraz komuś to oddaj.
Spotkanie z Dariuszem Milińskim miało miejsce w Magicznej Pławnej słonecznego dnia w sierpniu tego roku…