fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Maja Borowicz

Rozmowę, która  miała miejsce 4 marca 2022 r. w Warszawie w Studiu Galeria (we wspólnym atelier Mai i Marcina) przeprowadzili: Grzegorz Misiak i Sylwester Kurowski

MAJA BOROWICZ – zajmuje się malarstwem, grafiką, rysunkiem. Najbardziej znana jest z malarstwa. Wszystkie jej obrazy powstają z połączenia: wyobraźni, talentu i tradycyjnego rzemiosła malarskiego, wykonywanego farbami olejnymi na płótnie. Jako twórca wpisuje się w nurt realizmu emocjonalnego i surrealizmu. Widzowie oprócz doskonałego kunsztu mogą dostrzec w jej pracach głębokie emocje. Odbiorca może odnieść wrażenie, że zostaje zaproszony do wędrówki w czasie i przestrzeni, gdzie przeżywa historię bohaterów ukazanych na obrazach artystki.

,,Świat Mai Borowicz jest z jednej strony mocno zakorzeniony w rzeczywistości, a jednocześnie otwiera się na wydarzenia przekraczające doznania. W ten sposób przestrzenne obrazy nasycone są egzystencjalną symboliką realizmu magicznego obejmujące najskrytsze  i najgłębsze przeżycia ludzkiej egzystencji”. (Prof. dr hab. arch. Jeremi T. Królikowski)

Maja Borowicz prezentowała swoje obrazy – począwszy od roku 2012 –  na licznych wystawach indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą. Jest m.inn. laureatką międzynarodowych konkursów artystycznych m.in. Art Revolution Tajpej 2014 na Tajwanie oraz Spectrum Miami 2018 USA.

 

 – Może na początku spróbujmy określić, do którego ze znanych kierunków w malarstwie można przyporządkować Twoją sztukę. Zauważyłem, że jest wiele prób jej  definiowania i w różnych miejscach różnie jest ona nazywana.

Czasem czuję się bardzo rozczarowana, gdy odkrywam, jak bardzo nierozumiane jest moje malarstwo. Doświadczam dysonansu poznawczego, gdy moje obrazy są określane mianem: ,,surrealizmu”, ,,realizmu magicznego”, ,,fantastyką” itp. Bo przecież moje obrazy to bardzo realistyczne opowieści: o życiu, o uczuciach, o emocjach, o miłości, tęsknocie, lęku, nadziei lub jej braku… Czy te uczucia są surrealistyczne albo może fantastyczne? Czy lęk przed tym, by w ostatniej chwili życia nie być samemu, jest uczuciem surrealistycznym? Czy te wszystkie blizny, które odciska na nas życie, są surrealistyczne? Czy rozpadający się wokół świat, który widzę, jest jakoś fantastyczny? Czy uczucie rozpadania się po stracie bliskiej osoby, jest jakkolwiek magiczne? Według mnie wszystko co maluję jest bardzo realne. Znalazłam jedyną akceptowalną dla mnie formę opowiadania o tych rzeczach. O nieprzewidywalności losu, o chaosie życia, o lęku i strachu, o nadziei i beznadziei, o miłości i pragnieniach, o żalu i tęsknocie. Im jestem starsza, tym bardziej odkrywam, jak bardzo nie rozumiem ludzi … Czy naprawdę ,,rozmowa” o uczuciach i tych wszystkich trudnych rzeczach, może być postrzegana i odbierana jako surrealizm albo realizm magiczny?

– Interesujące spostrzeżenia i refleksje. To w takim razie, jak nazwać twoje malarstwo? Gdyby jednak chciało się je jakoś  nazwać.

Sama dla siebie znalazłam określenie ,,realizm emocjonalny”. To co maluję, to głównie związek świata realnego i emocji, które przeżywam. Dlatego taka nazwa mi pasuje. Wiem, że jest to nowe nazewnictwo (jeszcze w słowniku o sztuce się nie znajduje) ale mam nadzieję, że kiedyś się tam pojawi.

 – Jak każdy twórca stykasz się z hejtem. Jest to obecnie zjawiskiem globalnie powszechnym i dotyka wielu artystów bez względu na to, jaką dziedziną sztuki się zajmują. Jest czymś odmiennym od zwyczajnej krytyki… Jak Ty sobie z tym radzisz?

Tak, to prawda. Współcześnie bardzo trudno o konstruktywną, budującą krytykę. Hejt wynika najczęściej z emocji tego drugiego, hejtującego człowieka. Nauczyłam się że ja nie mam wpływu na to co czują inni ludzie, to ich emocje i musza sobie z nimi poradzić. Główny problem jest taki, że ludzie nie znają mojej historii i myślą, że wzięłam się znikąd. Ale to nie jest prawda, to tylko oznacza, że mnie nie znają. To tez taki znak naszych czasów – internet jest anonimowy, możesz bez konsekwencji wylewać tam swoje emocje tak jak chcesz. Jeśli kogoś naprawdę interesuje moja twórczość i moja osoba, to sam znajdzie drogę do kontaktu ze mną i poznania mojej historii i moich obrazów.

– Czy należysz do jakiegoś związku zrzeszającego artystów w Polsce ?

Nie należę i nie odczuwam takiej potrzeby. Do wszystkiego doszłam sama, bez tzw. wsparcia i pomocy jakiejkolwiek organizacji. Przykładem jest mój udział w międzynarodowym konkursie artystycznym ,,Art Revolution” Taipej na Tajwanie w 2014 roku, gdzie zdobyłam pierwszą nagrodę. Wszystko załatwiałam sama, łącznie z tym, że wszelkie koszty opłaciłam sama z pieniędzy pożyczonych od ludzi, którzy we mnie wierzyli.

– Możesz coś więcej opowiedzieć o tym konkursie?

Był to konkurs międzynarodowy. Mój obraz zdobył tam pierwszą nagrodę. A nagrodą było zorganizowanie wystawy w centrum stolicy Tajwanu – Taipei. Miałam niecały rok, aby namalować 10 obrazów. Pomimo moich obaw, obrazy się bardzo spodobały organizatorom, a także były dobrze przyjęte przez zwiedzających wystawę. Byłam zaskoczona, widząc główne ulice miasta udekorowane flagami z moim obrazem, bilbordy, plakaty, ludzi zachwyconych moimi obrazami i czekających w kolejce po autograf, że to dotyczy mnie. Czegoś takiego się nie spodziewałam. Ale wtedy otrzymałam potwierdzenie, że moja twórczość ma sens,  i ma pozytywny odbiór. To wydarzenie wpłynęło również pozytywnie na zmianę mojego życia.

 – To może teraz cofnijmy się trochę w czasie. Spróbuj opowiedzieć, jak rozwijał się twój talent zanim doszło do tego międzynarodowego sukcesu artystycznego.

Jak pamiętam, zawsze lubiłam rysować i malować. To był mój intymny azyl. Kiedyś mój tata kolekcjonował miesięcznik FANTASTYKA – za czasów komuny to było takie okno na świat Zachodu, dostępne w ówczesnej, odciętej od świata Polsce. Jako dziecko brałam to czasopismo i starałam się przerysowywać na swoją kartkę zamieszczane tam ilustracje, zwłaszcza okładki. W dzieciństwie uczestniczyłam też w zajęciach plastycznych w Domu Kultury w Ursusie. Pamiętam, że nudziłam się, kiedy trzeba było rysować lub malować martwą naturę; ale odżywałam, kiedy pojawiły się warsztaty z żywym modelem, który nam pozował. Poczułam, że człowiek mnie fascynuje. Bardzo lubiłam malować portrety z natury, oddając wiernie podobieństwo twarzy. A portretowani bardzo chętnie je zabierali. Widocznie się podobały. W podstawówce byłam ,,etatowym” wykonawcą różnych zleceń od nauczycieli np. na wykonanie dekoracji na uroczystości szkolne, akademie, robienie gazetki szkolnej, czy rysunki do kroniki. I prawie „obowiązkowo” moje prace plastycznie były zgłaszane na konkursy plastyczne na każdym poziomie (szkolne, dzielnicowe, ogólnopolskie). Część z nich nawet wygrywałam. Rysowałam i malowałam praktycznie wszystkim: ołówkiem, węglem, tuszem, pastelami i różnymi farbkami. Kończąc szkołę podstawową potrafiłam już dość dobrze malować farbami olejnymi, co dla większości moich rówieśników było czarną magią. Wiedziałam, że moją szkołą średnią będzie liceum plastyczne. Podeszłam do egzaminu i niestety nie zostałam przyjęta. ,,Oblałam” część egzaminu z historii sztuki. Faktem jest, że w tym czasie historia sztuki była dla mnie bardzo trudna. Wkuwanie nazwisk, dat, terminów plastycznych itp., było dla mnie mniej istotne, niż rozwijanie moich umiejętności warsztatu plastycznego, zwłaszcza malarstwa.

– Przykre… choć charakterystyczne dla polskiej edukacji, polskiej szkoły. Nie brano pod uwagę tego, co jest najważniejsze, czyli twojego talentu i twoich umiejętności posługiwania się warsztatem plastycznym. Egzamin musiał się odbyć tak, jak został zaprogramowany. Przecież historii sztuki może się nauczyć każdy, zwłaszcza w trakcie nauki w liceum. A jak po tej ,,porażce” potoczyły się dalej twoje losy?

No cóż, to było bardzo trudne i przytłaczające doświadczenie. Postanowiłam, że  nigdy więcej nie będę malować. Poszłam do liceum ogólnokształcącego. Decyzja o niemalowaniu była rodzajem buntu, ale nie byłam w stanie jej całkowicie przestrzegać. Coś robiłam, ale chowałam to do tzw. szuflady, żeby nikt nie wiedział. Problem ponownie się pojawił, kiedy zdałam maturę i trzeba było zdecydować co dalej. Postanowiłam zdawać na architekturę, na którą ostatecznie też nie zostałam przyjęta. W tej sytuacji o zdawaniu na ASP już nie myślałam. Te przegrane – niezdany egzamin do liceum plastycznego i rezygnacja z egzaminów na studia – utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie nadaję się na uczelnie artystyczne.

 – Ale z tego co wiem, studia jednak ukończyłaś i to w jakimś stopniu artystyczne.

Skończyłam architekturę krajobrazu w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Tak się złożyło, że na zajęciach miałam wiele warsztatów plastycznych, wykonywania koncepcji projektów i robienia wizualizacji. Wizualizacje starałam się wykonywać tak, aby stawały się pięknymi obrazami. Na obronę pracy magisterskiej zrealizowałam wystawę składającą się z moich obrazów i projektów. Namalowałam cykl obrazów w nurcie fantastycznym. Była to pierwsza obrona pracy magisterskiej na SGGW w formie wystawy, podobnie jak się to robi na ASP.

– Czyli jednak malarstwo …

Jednak malarstwo … Nie ukrywam, że duża zmiana nastąpiła we mnie, kiedy na ostatnim roku studiów poznałam Profesora Sławomira Kolo z ASP. Obejrzał on moje prace i stwierdził, że mam talent. To on zaproponował, że zajmie się poprowadzeniem mojej pracy magisterskiej i chciał byśmy zrealizowali projekt z namalowanych przeze mnie obrazów. Wiele rozmawialiśmy o sztuce, o stylach, o historii sztuki (która od tego momentu już zaczęła mnie interesować i nawet ją polubiłam). Pomału zaczęłam wierzyć w siebie. Dzięki profesorowi i jego postawie uświadomiłam sobie, jak ważna jest dla mnie twórczość. Postanowiłam wrócić do malarstwa.

Kończąc kierunek Architektury Krajobrazu na SGGW zrozumiałam, że raczej nigdy nie będę wykonywać wyuczonego zawodu, że nie będę zajmować się architekturą krajobrazu.

 – Podczas naszej wcześniejszej telefonicznej rozmowy wspominałaś o poważnej chorobie, która miała duży wpływ na Twoje życie. Jeśli nie jest to tajemnicą, to czy możesz teraz coś o tym powiedzieć?

Nie, nie jest to tajemnica. Ta choroba to wrodzona nietolerancja glutenu – celiakia, której nie potrafiono przez wiele lat zdiagnozować – taki był wtedy poziom polskiej medycyny. Właściwą diagnozę postawiono dopiero, kiedy miałam 27 lat. Dużą część mojego życia spędziłam w szpitalach, sanatoriach, przychodniach, kiedy inne dzieci w tym czasie żyły swoim normalnym, zdrowym i często radosnym życiem, mi pozostawał ból i cierpienie. Nie byłam dzieckiem ,,z trzepaka”. Nawet gdybym chciała, to nie mogłam z powodu mojego zdrowia, czy też raczej  jego braku. Spotykałam się z niezrozumieniem. Byłam ciężko chora, nawet przez kilka lat swojego życia miałam drugą grupę inwalidzką, ale tego po mnie „na pierwszy rzut oka” nie było widać. To, że rysowałam i malowałam pozwalało mi nie czuć tak bardzo tej sytuacji, bólu i innych niedogodności. Zamykałam się w sobie i po swojemu ,,dłubałam”. Celiakia, to podstępna choroba, w której organizm traktuje gluten jak truciznę (to tak, jakby przy każdym posiłku dodawano mi do jedzenia trochę arszeniku). A tak się składa, że gluten jest dodawany do wielu produktów spożywczych np. do wędlin, serów, soków itd. W moim przypadku nawet tzw. „śladowe ilości” to już trucizna. A bardzo trudno jest znaleźć produkty bez tej zawartości. Po latach odkryłam, że jem po to, by przeżyć, a nie żyję po to, by jeść. Ta choroba odcisnęła również piętno na mojej psychice, wrażliwości, sposobie postrzegania świata. Kiedyś moja psycholog powiedziała: ,,jesteś jak dziecko na wojnie, które myśli jedynie o tym, jak przetrwać. To nie jest świat w którym myśli się o beztroskiej zabawie, nauce i wygłupach”. Odbierałam świat jako zagrożenie dla mojego życia. Bliskość tego, że w każdej chwili mogę trafić do szpitala z nieznanego powodu lub stracić życie, ukształtowała mnie.

– Czy ta choroba miała wpływ na twoją twórczość ?

Bezwzględnie tak. Nie wiem, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie rysowała i malowała. Nie wiem, czym bym wypełniła czas spędzany najczęściej w samotności. Choroba ta wpływała również na mój stan fizyczny: często byłam osłabiona, spędzałam czas w szpitalnych łózkach i sanatoriach. Siedzenie w miejscu i moje ,,dłubanie” kolejnych rysunków i obrazków ratowało moją psychikę. Kiedy kończyłam studia na SGGW w 2007 roku, byłam w bardzo złym stanie zdrowia. Wykluczało to możliwość stania przy sztaludze i malowania obrazów, a także pracę przy roślinach, której wymaga się od architekta krajobrazu. Moje życie ponownie zamknęło się w przestrzeni mieszkania i siedzenia w łóżku. W tym czasie uczyłam się programów komputerowych i rysowania na tablecie graficznym. Siedząc w łóżku, zaczęłam pracować w agencjach reklamowych, a po godzinach starałam się robić swoje projekty artystyczne. Ale w końcu nastąpił olbrzymi przełom w moim życiu: moja choroba po wielu, wielu latach błądzenia medycyny po omacku, została w końcu trafnie zdiagnozowana. Pozwoliło mi to nabrać innej, nowej perspektywy na życie. Ciężko to wytłumaczyć, tu potrzeba wyobraźni : nigdy nie czułam się dobrze, byłam przekonana, że każdy człowiek ma tak jak ja, że codziennie coś go boli, choć podejrzewałam, że różnych ludzi bolą różne rzeczy. Nie wiedziałam jak to jest żyć bez tego codziennego bólu. Byłam w szoku,  gdy  poczułam, jak to jest nie czuć bólu i że właśnie tak zwykle ludzie się czują.

– Wróciłaś, jak to określasz ,,do żywych”, co dotyczy twojego stanu zdrowia, ale też tym ,,żywym” objawiłaś się znienacka, jako dojrzała artystka posiadająca swój niepowtarzalny i rozpoznawalny styl. Twoich obrazów nie da się pomylić z jakimikolwiek innymi. Wystarczy raz je zobaczyć, aby na zawsze zapamiętać.

No tak … można tak powiedzieć … Moje obrazy to wynik bardzo wielu przemyśleń, które powstawały z niemocy fizycznej, w przeświadczeniu zbliżającym się nieuchronnie końcu życia. Spędzając wiele, wiele godzin w przeróżnych szpitalach, przychodniach, w domu, miałam dużo czasu na analizę. Myślałam o tym co nie będzie moim udziałem, bo przecież miałam nie dożyć wieku lat 30, i o tym wszystkim czego doświadczają ludzie, a czego nie doceniają, uznając to za oczywiste. Myślałam też o całym tym smutku i bólu. Chciałam to jakoś opowiedzieć, wyrazić. Bardzo trudno połączyć jest te piękne przeżycia, które mogą być udziałem każdego, zwykłego człowieka, jak miłość, szczęście, nadzieja, bezpieczeństwo, itp. z uczuciem straty, smutku, bólu i złości na rzeczywistość. Jeszcze trudniej jest opowiedzieć to w sposób piękny, atrakcyjny wizualnie, bez używania zwykłych, prostych symboli, takich jak np czaszki, krzyże, czarne plamy na obrazie. Nie chciałam czegoś oczywistego i banalnego. Gdy w końcu dostałam diagnozę, okazało się że jednak pożyję trochę dłużej niż przewidywałam, to nie do końca było jak powrót „do Żywych”, bo ja tam nigdy nie byłam. To było jak odkrywanie nowych lądów, nowych emocji, doznań. Te wszystkie skrajne emocje, przemyślenia i wymagania które sobie stawiałam padły na podatny grunt wyobraźni, która, jak wiadomo, nie ma ograniczeń. To właśnie wszystko, co ukształtowało te obrazy. Domyślam się że nie często zdarza się by artysta miał podobne doświadczenia i w swoich przemyśleniach dotarł tu gdzie ja, dlatego przypuszczam, że są takie rozpoznawalne, niepowtarzalne, inne.

– Co również warto podkreślić: twoje obrazy są bardzo dobrze namalowane. Widać, że świetnie opanowałaś warsztat, którym się posługujesz (olej na płótnie). Jaka jest ich geneza, jak one powstają?

Można powiedzieć, że ,,standardowo”. Na początku muszę ten obraz zobaczyć w swojej wyobraźni, muszę go poczuć. Mam taką ,,przypadłość” – widzę obrazami, one pojawiają się wręcz w sposób fotograficzny. Następnie wykonuję szkice. Obraz maluję przez 4 – 6 tygodni. Nie maluje kilku obrazów na raz, ale tylko ten jeden od początku do końca.

–  Każdy z twoich obrazów jest ,,nazwany”. Dodajesz do nich tytuły. Pozwolisz, że kilka zacytuję: ,,Ostatnia iskra nadziei”, ,,Cień przyszłości”, ,,Na gruzach samotności”, ,,Ciche fale zapomnienia”, ,,Kruchość istnienia”, ,,Dotyk żywiołu”. Zbyt radośnie to one nie  brzmią…

To prawda… ale doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli już mam zabierać głos, to chcę mówić o rzeczach ważnych i istotnych. A co jest ważniejszego niż nasze uczucia, emocje i przeżycia? Obraz może być jak dobra książka, można go przeczytać. Staram się, aby poruszył w widzu jego emocje, by dotarł do jego wspomnień, skłonił do myślenia o tych rzeczach najbardziej wartościowych. W swoich obrazach pokazuję moje widzenie świata. Nie byłoby tych obrazów, gdyby nie moje osobiste przeżycia i doświadczenia. Moi namalowani bohaterowie, podobnie jak ja, niosą w sobie blizny i radości z całego życia. Tytuły, które towarzyszą obrazom są treścią dodaną. Są ich dopełnieniem. Poszerzają możliwość skojarzeń, refleksji. Może dzięki temu widz bardziej przeżyje to, co obejrzał. Może bardziej to zapamięta. Może dostrzeże w nich tę wartość, wyjątkowość i szacunek do życia, o którym opowiadam.

– Jesteś obecna na ryku sztuki od dziesięciu lat. Bierzesz udział w konkursach międzynarodowych,  masz wystawy w kraju i często za granicą. Można powiedzieć, że jesteś już rozpoznawalną i uznaną artystką. Czy w tym czasie otrzymałaś jakieś wsparcie, zwłaszcza ze strony instytucji państwowych?

Wygrałam kilka konkursów międzynarodowych, zrealizowałam wiele wystaw. Nie przełożyło się to na jakiekolwiek wsparcie zarówno na poziomie lokalnym, jak i na najwyższym szczeblu (Ministerstwo Kultury i Sztuki, Kancelaria Prezydenta RP itp.). Nigdy takiego mi nie przyznano, choć wielokrotnie próbowałam się o nie starać. Szczególnie w czasach gdy miałam grupę inwalidzką, trudno było mi pracować, nie miałam pieniędzy i musiałam je pożyczać np. by wysłać obrazy na międzynarodową wystawę (którą ostatecznie wygrałam). Trudno, tak w Polsce bywa. O tym decydują urzędnicy, którzy mają swoje priorytety estetyczne, czy też polityczne. Ale to, co mnie bardzo cieszy to fakt, iż  mam coraz więcej kolekcjonerów, zaprzyjaźnionych galerii oraz odbiorców, którym moja twórczość się podoba, którzy ją akceptują, którzy ją wspierają. Jest to dla mnie ważne. Dużo bardziej  istotny jest  indywidualny odbiorca, niż instytucja. Odbiorcy sami decydują, co jest im bliskie, czym się chcą zachwycać.

– Patrząc na obrazy z początków Twojej twórczości,  trudno nie zauważyć, jak  znacząco różnią się one kolorystycznie od tych dzisiejszych. W tamtych  dominują:  błękity, szarości i czerń. Są też bardziej mroczne i ponure. Jest w nich dużo smutku. W tych obecnych jest więcej ciepłych kolorów, więcej światła. Czuć w nich coś w rodzaju nadziei…

Nie byłoby moich obrazów, gdyby nie moje osobiste przeżycia i doświadczenia. Zarówno te pierwsze obrazy, jak i te późniejsze, oddają mój stan emocjonalny i psychiczny w danym momencie. W tamtym czasie szukałam siebie, chciałam się odnaleźć w społeczeństwie. Chciałam być ,,normalna”, ale mi to nie wychodziło. Podczas rozmowy z moją psycholog, padło pytanie: „a co jeśli ja naprawdę jestem inna i nie pasuję”? Jak się czuje człowiek „inny”, skąd wie, że nie pasuje, jak to czuje ? A może ja jestem inna, może nienormalna i czy na siłę muszę się dostosować do społeczeństwa? Kiedy zadałam sobie te pytania, a potem uświadomiłam, że niczego więcej nie muszę tylko zaakceptować swoją naturę, taką jaką jest, poczułam się dużo lepiej, a świat stał się bardziej przyjazny. Jakby w nagrodę, w tym samym czasie poznałam mojego męża (też artystę), który bardzo mnie rozumiał, akceptował, wspierał i stał się moim najlepszym przyjacielem. Marcin jest fotografikiem. Czuję, że się bardzo uzupełniamy. Nie muszę – a on ode mnie tego nie wymaga – abym odgrywała jakieś role społeczne i próbowała się zmieniać. Lubię malować. Lubię malować ludzi, takimi jacy są i pokazywać uczucia między nimi. Lubię opowiadać o bliskości, o miłości, o oddaniu itp. A także o tym, że jesteśmy tylko częścią natury, a wszystko co nas otacza, co stworzyliśmy, ma charakter przejściowy. Nie ma nic piękniejszego, niż odnalezienie się w tych ułamkach chwil, które nam dano, a które nazywamy życiem.

Kiedyś moja przyjaciółka (Justyna Celebucka) powiedziała: ,,Kiedy patrzę na twoje malarstwo, to czuję, że najpierw zanurzasz pędzel w sercu, a potem dopiero w farbie”. Za jej zgodą przyjęłam to jako moje kredo artystyczne, bo czuję, że to oddaje całość mojej sztuki.

 

Dziękujemy za rozmowę…

Skip to content