fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Wywiad z Anną Gornostaj – aktorką, założycielką Teatru Capitol – Sylwester Kurowski

 

– O czym Pani marzyła będąc małą dziewczynką i czy te dziecięce marzenia udało się spełnić?

– Zawsze marzyłam, żeby pracować w teatrze i to jak widać się udało.

Pani rodzice mieli zdaje się lunapark, ale Pani marzenia wybiegały dalej…

– Rodzice mieli lunapark, ale ja zawsze lubiłam występować, już w przedszkolu brałam udział w takich zajęciach teatralnych, czy też związanych z teatrem. A potem chodziłam na różne kółka teatralne. Tylko to mnie interesowało. W szkole podstawowej też brałam udział w kółku teatralnym, które współpracowało wówczas z Teatrem Wybrzeże. I aktor, który się tym kółkiem opiekował, zaproponował dyrektorowi [Stanisławowi] Hebanowskiemu, mnie jako dziecko, którego poszukiwano do obsady w  takim spektaklu „Cyganeria Warszawska”. I tak weszłam do teatru. Myślę, że miałam wtedy nie więcej niż jakieś 9 lat, i tak już zostałam w tym teatrze.

– Co to według Pani znaczy mieć pasję? Z czym się to wiąże? I czy człowiek się z tym rodzi, czy też trzeba tej pasji w życiu szukać?

– Pasja, pasje… mogą być zarówno wrodzone, jak i nabyte. Wiele osób zaraża się też pasją od jakichś swoich guru, mentorów, czy przewodników, którzy pokazują, co może być fantastyczne. Ja znam bardzo wiele osób, które na przykład kiedyś zajmowały się filatelistyką. Wiem, że ta pasja przeradzała się w takie wspólne zainteresowania rodzinne i ,,znajomościowe”. W moim pokoleniu, w czasach licealnych, ta wspomniana filatelistyka była bardzo popularna. Teraz to mało kto z młodzieży wie, co to jest, i już rzadko kto zbiera znaczki. Jak ktoś w wieku 9 lat chodzi do teatru, to też właściwie nie wiadomo, czy ta jego pasja: jest wrodzona, czy nabyta. W każdym razie zostaje się w tym, co się lubi, i z tej pasji tworzy się dalej. Ja zawsze otaczałam się ludźmi z pasją, bo pasjonat szuka koło siebie innych pasjonatów… i znajduje ich. W związku z tym tworzy się grupa ludzi, którzy coś robią wspólnie i to jeszcze bardziej podbija tę pasję. Ja zawsze trafiałam na takich ludzi, którzy zajmowali się teatrem: zawodowo, bądź nie zawodowo, ale obracali się w kręgu tych teatralnych spraw. Trafiłam do grupy młodzieży, która zajmowała się teatrem do tego stopnia, że większość z nas została potem w teatrze. Tak jak Krzysztof Babicki – wieloletni dyrektor teatrów na wybrzeżu, Jurek Gudejko, który ma agencję teatralną, czy Krzysztof Niedałtowski, który jest duszpasterzem środowisk twórczych od 40 lat. To byli ludzie, z którymi związałam się twórczo w okresie licealnym i stworzyliśmy wspólnie taki fantastyczny twór, jakim był Teatr Jedynka, który ma swoje monografie, i który był następcą Bim Bom-u. Chcę zaznaczyć, że ja jestem z Trójmiasta, i to o czym opowiadam, tam się właśnie odbywało i to tam ta pasja potem się przerodziła w to silne pragnienie, by stworzyć własny teatr. Zawsze chciałam mieć swój teatr. Uważam, że tylko z pasji może się zrodzić coś prawdziwego.

No właśnie, ma Pani swój własny teatr, jest to warszawski Teatr Capitol,  proszę zdradzić, kto był pomysłodawcą jego nazwy?

– Pomysłodawcą była historia. Wie pan, my jesteśmy tradycjonalistami i uważamy, że nie powinno się zmieniać fantastycznych nazw w Warszawie. Mój mąż jest z urodzenia warszawiakiem i strasznie kocha swoje miasto. Capitol – to była kiedyś nazwa kina, które tam przez wiele lat funkcjonowało. Przez całą komunę i później, więc ta stara nazwa została w pamięci warszawiaków. Zawsze kojarzyła się z miejscem związanym z kulturą i tak musiało zostać. W naszym pojęciu byłoby zbrodnią, zmienianie tej nazwy.

Porozmawiajmy może chwilę o trudnościach związanych z lockdownem. Czy Teatr Capitol, którego jest Pani dyrektorem, zdołał się już odbudować: ekonomicznie, emocjonalnie po tych trudnych przejściach?

 – Powoli stajemy na nogi. Na szczęście zauważam z ogromną radością, że mamy widza, że publiczność wróciła do teatru, że chyba naprawdę potrzebowała tego teatru przez okres pandemii i do niego tęskniła. Wszyscy byliśmy bardzo zamknięci, ja myślałam, że ludzie rzucą się na wakacje i podróże. Natomiast obawiałam się, jak to będzie z teatrem. Początki były trudne, dlatego, że zaraz po pandemii dorosła publiczność bała się przychodzić do teatru. Mam wrażenie, że to była  taka obawa przed zgromadzeniami publicznymi. Natomiast tego strachu nie miały dzieci. Zresztą z dziećmi było trochę inaczej w tej pandemii. Uważano, że one jakby lżej przechodzą tę chorobę. Dlatego, jak tylko szkoły ruszyły, to myśmy nagle zaczęli mieć bardzo dużą ofertę  takich spektakli dla dzieci. I młodzież zaczęła szumnie do nas przychodzić. To nas uratowało, dzięki temu przebrnęliśmy przez ten trudny moment. No, a potem powoli, powoli rozkręcało się i teraz zauważamy ogromną chęć powrotu do teatru. Niemalże mogę porównywać ten sezon z sezonem przed pandemicznym. Co jest po prostu fantastyczne.

– Tak, to da się zauważyć, że Teatr Capitol ma w swoim repertuarze bardzo duży wybór sztuk dla młodych widzów i tak naprawdę jest to chyba najszersza oferta repertuarowa ze wszystkich teatrów warszawskich…

 – Powiem tak, my jesteśmy teatrem prywatnym, a teatr prywatny łącząc w sobie biznes i sztukę, rządzi się nieco innymi prawami, i tak musi być, bo musimy przecież z czegoś żyć. My naprawdę żyjemy tylko z własnych, zarobionych pieniędzy, i tak jak powiedziałam, spektakle dla dzieci pozwoliły nam przetrwać okres pandemii. Bo nie wiem, czy nie padlibyśmy i nie musielibyśmy ogłosić bankructwa. Natomiast teraz zauważyliśmy z przerażeniem coś, co chyba można nazwać klęską urodzaju, a mianowicie, że mamy bardzo dużo spektakli dla dzieci i one niestety trochę przeszkadzają w eksponowaniu spektakli dla dorosłych, no bo mamy mało przestrzeni. I nawet po cichu myślałam o zlikwidowaniu spektakli dla dzieci, ale moi pracownicy i współpracownicy, którzy są fantastyczni, natychmiast zaprotestowali. Powiedzieli, że to jest absolutnie niemożliwe, choćby dlatego, że w tej chwili mamy, proszę sobie wyobrazić, 15 tysięcy widzów oczekujących na bilety na spektakle dziecięce i młodzieżowe do końca roku. To jest nieprawdopodobne. W związku z tym byłoby głupotą zlekceważenie, wyrzucenie i nietworzenie dla tych widzów. Tego nam robić nie wolno. Mamy więc drobny problem, bo mamy dwa teatry w jednym, czyli ten dziecięcy i dorosły, a normalnie, to powinny być dwa odrębne teatry. I żeby jakość wyjść z tej sytuacji, otwieramy w tych trudnych czasach, trzecią scenę. W tym samym budynku musimy zaadaptować na nią pomieszczenie. Tam przeniesiemy spektakle dla dzieci, których nie chcemy tracić. No z tego należy się oczywiście bardzo cieszyć, więc mówiąc o klęsce urodzaju, śmieję się. No, ale też  fakt jest taki, że to komplikuje sytuację lokalową i  wymusza następne etapy, więc musimy iść do przodu. Z czego  się  bardzo cieszę, chociaż, teraz po tej pandemii wszyscy jesteśmy ostrożni, bo żeby ciąć koszty, musieliśmy zwolnić bardzo dużo pracowników. Potem odbudowywanie tych miejsc, pozyskiwanie pracowników, to wszystko było bardzo ciężkie. A teraz,  przy kolejnej scenie musimy na nowo angażować ludzi, musimy na nowo szukać pracowników. I wszystko niestety robimy w takim strachu, żeby znowu coś się nie stało, bo będziemy w kropce, no ale trzeba. Cieszmy się z tego, co jest i po prostu idźmy do przodu.

O tak, wiemy doskonale, że ciężko czasem nabyć u Państwa bilety, bo też jesteśmy widzami. Ostatnio byliśmy z naszym synem na przedstawieniu „Pinokio”, wcześniej na ,,Lampie Aladyna”. Rewelacyjne przedstawienia! I czekamy też z niecierpliwością na ,,Królową Śniegu”, której premiera już wkrótce.

 – Bardzo się cieszę. Dlatego, jak sam pan widzi, niemożliwym byłoby zrezygnowanie teraz z tej sceny dziecięcej, jak ona się tak fantastycznie po prostu rozwinęła. Oboje z mężem jesteśmy ludźmi teatru od wielu, wielu lat, ja  obchodziłam niedawno 40-lecie pracy, a  mąż też przecież ze mną pracuje w teatrze od dawna, jest reżyserem teatralnym, i oboje staramy się, żeby te nasze spektakle, niezależnie od tego, czy mają charakter komediowy, czy dramatyczny,  czy są dziecięce, czy młodzieżowe, były po prostu na wysokim poziomie. Bo to nam właśnie tworzy widza i to przyciąga wszystkich do naszego teatru.

– No ja myślę, że  też wnuczka nie pozwoli Pani zrezygnować z przedstawień dla dzieci…

– Nie, nie, no ja już sama sobie nie pozwolę. Cieszę się z mojej wnusi bardzo.

Odkąd zaczęliśmy robić te spektakle, mimo że początkowo nie mieliśmy wcale takiego zamiaru, bo te dla dzieci są oczywiście mniej opłacalne… o wiele, wiele mniej niż spektakle dla dorosłych. Proszę popatrzeć na ceny biletów, prawda jest taka, że spektakl dla dzieci przynosi mniejsze wymierne zyski niż  spektakl dla dorosłych, a  koszty realizacji i eksploatacji są takie same przy każdym spektaklu. Natomiast, jak patrzę na radość dzieci, na tę energię, która ich rozpiera, na odbiór tego małego widza, to jest to po prostu fantastyczne.

 – Nie można więc powiedzieć, że to jest tylko biznes, bo to niesie przecież ze sobą pewną misję, prawda…

–  Oczywiście, że tak. Teatr w ogóle jest misyjny, niezależnie od tego, czy jest komediowy, czy jest dziecięcy, czy jakikolwiek. Gdybym chciała naprawdę otworzyć biznes, wie pan, taki z którego bym miała duże pieniądze, to zostałabym przy wesołym miasteczku, czy lunaparku, bo to był naprawdę dochodowy biznes, który przynosił ogromne pieniądze. Natomiast, teatr robimy z miłości, z pasji i z konieczności zarabiania pieniędzy, żeby ten teatr utrzymać. Dzięki temu wszyscy trzymamy się razem. To jest bardzo dobre połączenie i symbioza.

–  A czy to prawda, że są lub były plany dotyczące zmiany lokalizacji Teatru Capitol?

 – Mieliśmy przed pandemią takie plany, chcieliśmy wybudować nowy gmach z nowoczesną piękną salą, w bardzo fajnym miejscu. Nawet dogadaliśmy się już z deweloperem i zebraliśmy potrzebne pieniądze. Niestety później te środki musiały zostać przekierowane na utrzymanie teatru, i pozwoliły nam one przetrwać pandemię. Przez te dwa i pół roku prawie ,,zjedliśmy” te wszystkie pieniądze. Przecież musieliśmy utrzymać zespół itd. Ale ten tak zwany nowy teatr, który mieliśmy zrobić, pozwolił nam przeżyć. Może jest w tym jakieś przeznaczenie. No zobaczymy, na razie nas nie stać na tego typu plany, ale że plany mieć trzeba, to będziemy dalej zbierać pieniądze, na tym to chyba polega.

– Wróćmy jeszcze do repertuaru, tym razem tego dla dorosłych widzów, to są zdaje się, chyba głównie komedie…

– Problem polega na tym, że niestety w systemie teatru prywatnego, brzydko to nazwijmy, komercyjnego, tylko komedie przynoszą możliwość utrzymania się na powierzchni, no taka jest prawda. Komedie, muzyka, takie spektakle powszechnie akceptowalne; no bo inne są, co tu dużo mówić – elitarne, dla szczególnego widza; to nie jest taki widz masowy, żeby przychodził często. Natomiast komedia jest rzeczą taką, która łączy wszystkich. I widza, który jest elitarny i takiego z może mniej wysublimowanym gustem, który na komedie do teatru jednak przyjdzie. Komedia przyciąga ludzi, którzy wcześniej albo w ogóle nie byli w teatrze, albo rzadko chodzą do teatru. Ja kocham komedie, i uważam, że to jest fantastyczna gałąź teatralna. Taki rodzaj teatru, który też daje ogromne pole. Przez komedie można wyrazić bardzo, bardzo wiele misyjnych spraw. Niekiedy nawet widz się nie orientuje, że oto został wpompowany w wiele pomysłów, odczuć itd. Poza tym komedia daje dużą przyjemność w realizacji. Ja uwielbiam ten gatunek, tylko co zawsze podkreślam, musi być specjalista od komedii, bo niestety nie wszyscy potrafią robić komedie.

 – To prawda…

Zadebiutowała Pani u Adama Hanuszkiewicza, potem pracowała Pani z dyrektorami Warmińskim, Holoubkiem, czy praca z takimi mistrzami i to już na początku drogi zawodowej, to dla młodej aktorki bardziej zaszczyt, splendor, czy może raczej olbrzymi stres? Jak Pani zapamiętała tamten czas?

 – Ooo! moje pokolenie było totalnie innym pokoleniem, i to jest fajne, ciekawe, że te pokolenia się zmieniają i mają zupełnie inne wartości, i same też są zupełnie inne. W moim pokoleniu ogromnie liczyły się autorytety i one były bardzo ważne. Mało tego, my potrafiliśmy odróżniać te autorytety. Wiedzieliśmy, czy one były akceptowalne, prawdziwe, czy one były sensowne. Teraz mamy tak dużo autorytetów, wszyscy chcą być ekspertami, a niestety może z 10%  by się nadawało, albo i to nie. Wtedy ja miałam taki koktajl wspaniałych ludzi, mówię o artystach, ale też mówię o intelektualistach, bo przecież Holoubek był wspaniałym intelektualistą, erudytą. Zresztą dyrektor Janusz Warmiński tak samo. Natomiast Adam Hanuszkiewicz był wielkim człowiekiem teatru, który kochał ten zawód, był pasjonatem teatru w innym tego znaczeniu. On nie był tradycjonalistą, zawsze mu zarzucano, że on ten teatr przerabia po swojemu, ale on przerabiał ten teatr tak, jak kochali to młodzi ludzie. I ja, jako taki właśnie młody człowiek, przyszłam do Hanuszkiewicza i byłam tym zafascynowana. Bo on kochał młodych ludzi, kochał młodych ludzi w teatrze. Dawał im szansę, dawał im możliwości rozwoju i pokazywał ten teatr z zupełnie innej strony. Ten teatr był troszeczkę dla nas wtedy, można powiedzieć eksperymentalny. A Warmiński czy Holoubek reprezentowali ten teatr bardzo intelektualny, tradycyjny, ale też fantastyczny, więc ja miałam takie fajne porównania, taki fajny tygiel. To były wspaniałe czasy do nauki dla mnie, dla młodego człowieka i dla kogoś, kto chciał poważnie myśleć o tym zawodzie i w ogóle poważnie myśleć o teatrze.

– Cały czas jest Pani aktywną zawodowo aktorką, to nie nuży?

 – Bardzo się z tego cieszę, ja w ogóle staram się być aktywnym człowiekiem, więc sprawa emerytury jest dla mnie sprawą na papierze, i zupełnie nie myślę o tym. A ponieważ moja praca, jest moją pasją, to cieszę się nią, i chcę ją uprawiać dopóki mi wystarczy sił fizycznych, bo niestety ten zawód jest bardzo fizyczny. To nie jest tylko intelektualny zawód, ale również i fizyczny, no i z wiekiem niestety wykruszamy się w tych sprawach. Zobaczymy, jak to będzie dalej, ale póki starcza mi sił, staram się być na scenie.

 – Czyli, rozumiem, że tej swojej pracy, pasji, nie zostawia Pani w teatrze i wychodząc do domu, również zabiera ją Pani ze sobą?

– Oj tak, myślę, że dlatego myśmy 40 lat z moim mężem wytrwali razem, ponieważ przenosimy swoją pasję do domu, to jest dla nas i bardzo ważne i wciąż fascynujące. Mało tego, tę pasję przenieśliśmy też na nasze dzieci i na nasze wnuki. My właściwie cały czas jesteśmy, żyjemy teatrem i to jest fajne, my to bardzo lubimy.

– Skoro już jesteśmy przy temacie wnuków. Jak się Pani odnajduje w roli babci? I czy to prawda, że wnuczka otrzymała imię na cześć bohaterki, w którą wciela się Pani od kilkunastu lat?

 – To był troszeczkę przypadek, aczkolwiek moja córka chciała nazwać swoją córeczkę Róża, i wtedy ja sobie uświadomiłam, że w serialu takie imię nosi właśnie moja bohaterka, a potem też mi się przypomniało, że moja prababcia miała tak na imię. A ta prababcia była dość znaną w rodzinie osobą, gdyż była znachorką, więc różne legendy i opowieści o tej babci słyszałam wielokrotnie od mojego taty. Tak się więc to wszystko złożyło. A tak w ogóle, to jest to bardzo ładne imię- Róża. Kiedyś było zapomniane, wydawało mi się, że już jest takie martwe, a tu nagle, kiedy moja córka dała to imię swojej córeczce, okazało się, że jest bardzo dużo naokoło Róż.

– No tak, to rzeczywiście piękne imię.

I tak już zupełnie na koniec naszej rozmowy, czy łatwiej być ponad 40 lat w tym samym zawodzie, czy od 30 lat w tym samym związku?

 – Mój związek jest bardzo związany z moim zawodem. We dwójkę siedzimy w tym teatrze, jesteśmy razem, wspieramy się ogromnie. Ja nie wiem, czy ja bym dała radę ten teatr udźwignąć bez męża i myślę, że chyba vice versa. Taki tandem miał być i taki tandem jest. Myślę, że gdzieś spotkaliśmy się w tej wspólnej pasji i jakaś opatrzność nad nami czuwa. Ale, tak naprawdę do wszystkiego, czy to w związku, czy to w pracy, trzeba mieć nie tylko dystans, ale też dużo konsekwencji, i zawierać też dużo kompromisów. Ja codziennie, idąc do teatru, śmieję się, że idę  tam gasić pożary. Przy tej ilości osób, jaka u nas obecnie pracuje, mamy w tej chwili znowu 160 osób na etatach i około 300 aktorów pracujących w moim teatrze, nie może być gładko i bezkonfliktowo. W związku z tym, że jest taka rzesza ludzi, są różne problemy i małe konflikty, na szczęście nie ma dużych, ale codziennie jest tego mnóstwo. Dlatego właśnie ja się śmieję, że idę gasić pożary, co wymaga ogromnego kompromisu z mojej strony, bo to jest materia ludzka. Pracownicy, którzy pracują z nami od wiele lat, większość jest takich, którzy pracują od 5 i 15 lat, ale mam też takich, którzy pracują już ze mną 30 lat, bo miałam jeszcze różne teatry offowe, dzięki którym mogłam robić następny teatr, a wreszcie ten swój już duży… i ja codziennie zawieram z nimi mnóstwo kompromisów. Uczę się od nich, a oni ode mnie, i na tym to polega. Z wiekiem już się nauczyłam, że takie stawianie wszystkiego na ostrzu noża, że tylko ja mam rację zawsze, to jest nieprawda, nie. Dlatego, jak się ufa swoim pracownikom, to się wie, że oni w dużej mierze mają rację, sporo racji.

I widzi pan, w pierwszych słowach naszego spotkania powiedziałam, że miałam opory z tym teatrem dla dzieci, bo zauważyłam, że mamy więcej spektakli dla nich niż dla dorosłych, a to nie tak miało być, bo ja chciałam prowadzić teatr komediowy dla dorosłych. I dopiero dzięki moim pracownikom zrozumiałam, że musimy podołać jednemu i drugiemu. Oni mieli rację i to jest fantastyczne. A w związku? No bardzo często niestety mój mąż też ma rację, nie tylko ja, i muszę się  z tym pogodzić.

 – Skądś to znam.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Skip to content