W ramach V MIĘDZYNARODOWEGO DNIA EDUKACJI POLONIJNEJ w Konkursie NA POLONIJNEGO ARTYSTĘ ROKU pt. „Kreatorzy uczuć i wyobraźni”
Jury Kwartalnika YPSILON czasopisma literacko-artystycznego w składzie:
Agnieszka Modrzejewska, Beata Poczwardowska, Grzegorz Misiak, Sylwester Kurowski oceniało prace w trzech kategoriach: Poezja, Proza, Dzieła plastyczne.
W kategorii POEZJA
I miejsce
Zofia Delest (Niemcy)
za trudne tematy ujęte z perspektywy pękniętego w pryzmat metafor spojrzenia okna.
Dramat Judasza
skrzyp liny
odbija się równomiernym taktem potępienia
skrzek wrony uspokaja
zza kulis nabrzmiałego przed burzą nieba
o stosowności kary
imadło pocałunku
trzyma w swych kleszczach wieki
świst wiatru
wycięty ze ścieżki dźwiękowej westernu
przecina bzyczenie muchy
operator światła kieruje reflektor na wzgórze
gdzie wszystko się dokona
złożony ze statystów kondukt pogrzebowy
porzucił trumnę
i rozbiegł się
na cztery strony świata
tylko jeden mężczyzna przykląkł
i zbiera rozrzucone monety
kurtyna opada
nikt nie klaszcze
…
a jeśli Judasz nie zdradził?
tylko perfekcyjnie zagrał rolę
jaka mu przypadła w tym teatrze?
pytanie
poza odpowiedź wychodzi
sufler bezradnie przewraca kartki
w oparach margerytek
Tamtego dnia nie planowałam spotkać rzuconej na mnie w dniu narodzin klątwy, wyszła sama na balkon i błysnęła okiem w czerniejącym jagodami wieczorze. Powsadzane w szpary nieba ziarna grochu czekały: do biegu – gotowi – start!
Zdrętwiałe od kaligrafii palce przesypują kolory oderwanych od żołądka strupów. Domek z kart się rozsypał. Błąd. Domek z kart rozsypuje się za każdy razem na wspomnienie wyżłobionej twoim okrucieństwem doliny wzdłuż kręgosłupa.
Chropowaty język losu mlaska przy uchu. Siny od parcia dekolt matki już dawno przykryła mgła. Osiemnaście lat wcześniej ktoś zaplanował, że zmierzch zostanie rozdarty w oparach margerytek, ale w tamtej chwili lekarz miał większe zmartwienie. Narodzone dziecko nie chciało płakać.
wyróżnienie
Piotr Szczodry (Wielka Brytania)
Za bogaty emocjonalnie przekaz. Wiersze mogą być interpretowane jako wyraz tęsknoty, prośba o pamięć po sobie, a także jako manifest wartości przywiązania do relacji międzyludzkich.
***
zabiorę cię
na wschód słońca
usiądziemy na kamieniu wygładzonym szmatem czasu oraz wody ciągłym naporem ręce spleciemy
w milczącym uścisku
przymróżymy oczy
zwrócone
w tym samym kierunku
złożysz
swoje nogi
na moich kolanach
za horyzontem zdarzeń
W nadchodzącym brzasku zostawimy
wszelkie troski
bolączki i zasmucenia
tabun myśli
pędzących
ku przeznaczeniu
zabiorę cię
na zachód słońca
w szybko zbliżającym się mroku dostrzeżemy
rodzące się pragnienia
i zwykłe chcenia
coraz większe
zobaczymy przyszłość
***
i przyśnił mi się sen
niepospolity
o oczach co horyzont
połykały z zachwytem
(nawet gdy ja bywałem
nie na najdalszym planie) o oddechu co jak morska fala skradał się z ochotą
co chwila szumiąc do ucha słowa niewypowiedziane nieustannie
wraz z czerwienią ust
walcząc o palmę pierwszeństwa dziewiczego uśmiechu
będącego podporą dnia
o krokach w nieznane
wspólnocie zmęczenia
rąk poszukiwaniu
u kresu wędrówki
ku przeznaczeniu
o wtuleniu się
w bezpieczne ramiona
i zjednoczeniu
we wspólnych śpiewach nocnych oraz dziennych o przebudzeniu
co na jawie
odnalazło przyszłość
leżącą obok
z głową wspartą jeszcze
na błogich marzeniach
***
Nie wyrzucaj
Po mnie butów
Proszę
Gdy druga strona
Przygarnie mnie
I przytuli do piersi
Spracowanej nad miarę Zatrzymaj jedną parę
(Może być ta nowa
Jeszcze nie używana
Z zeszłego tygodnia
Którą kupiłaś mi na przecenie W sklepie niezbyt tanim) Porozmawiaj czasami
Jak z najlepszym przyjacielem W chwili doli i niedoli
O wszystkim i o niczym Z uśmiechem
Ku pokrzepieniu serc
***
cała ty
noc
jak to noc
z boku na bok
przewraca
senne marzenia
nie pamiętając
nad ranem
z przygód wielu
nic a nic
dzień
jak to dzień
walecznie
od lat zbyt wielu
próbuje dogonić
co nieokreślone
chowa się głęboko
w czeluściach
istnienia
ty
jak to ty
raz pojawiasz się
raz znikasz
szukając co nieodkrywalne małe łyki szczęścia
chwytając
w stęsknione dłonie
niezmiennie
podszyta wiatrem
Afrodyta
bądź dla mnie
kim zechcesz być
muzą dnia niepowszedniego i wierszem codzienności natchnieniem
co jak dziecko
kałużę przeskakując
następuje
w sam środek
bądź przyczyną wszystkiego i kolejnością spełniena wyskocz z piany
wanny wypełnionej rozkoszą wyobrażeń niemożliwych do opisania
przywróć
nadzieję wpatrzoną
w sklepienie oddechów i jęku zalecz przeszłość
teraźniejszości odbiciem wypełnij sobą przyszłość
Wyznanie
Jesteś
Zrozumieniem i docenieniem
Najbardziej właściwą częścią świata Zauważeniem i intuicyjnym dostrzeżeniem Czuciem duszy
Biegiem we właściwą stronę
Widzialnym astralem niedostrzeganego Relaksem i spokojem
Nietłumionym bezpośpiechem
Właściwym miejscem we właściwym czasie Kwintesencją jawy i snu
Jesteś
Darem wszelkich niezbędnych części Słowem wypowiedzianym
W najwłaściwszym momencie
Zdaniem poszerzającym horyzonty Ekspansją i rozwojem
Świętą przestrzenią prawdy
Jesteś
Wypełnieniem i kroplą
Wypływającą ponad czarę
Niemożliwości
W kategorii PROZA
I miejsce jury przyznało hipnotyzującemu słuchowisku ,,Maczek w Aleppo” Pani Zofii Delest (z Niemiec), za umiejętne splatanie światów i konwencji, za literacką muzykę rozpisaną na pokolenia, za upieczenie patriotycznego chleba z mąki nie zawsze łatwej i bezbolesnej historii, zmieszanej z mąką współczesności i doprawionej szczyptą groteski.
MACZEK W ALEPPO
POSTACI
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY KLIENTKA
KLIENT
Syria XX/XXI w.
Członkowie zespołu konserwatorskiego:
BARTEK -konserwator dzieł sztuki Bartosz Markowski
PROFESOR –Michał Gawlikowski z Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego
KOBIETA I KOBIETA II MĘŻCZYZNA I MĘŻCZYZNA II MĘŻCZYZNA III MĘŻCZYZNA IV
Syria, XXI w.
ABIR Syryjka z miasta Duma AMAR brat Abir
CHÓR SYRYJCZYKÓW POSŁANIEC
GŁOSY PRZESZŁOŚCI LEKARZ
BOJOWNIK ISIS (w wersji A)
Europa Zachodnia, XX w. GENERAŁ MACZEK GENERAŁOWA MACZEK
SYN Andrzej Maczek
WŁADA MAJEWSKA członkini zespołu Lwowska Fala
KAZIO Kazimierz Wajda członek zespołu Lwowska Fala znany jako Szczepko HENRYK Henryk Vogelfänger członek zespołu Lwowska Fala znany jako Tońcio Żołnierze
ŻOŁNIERZ I ŻOŁNIERZ II ŻOŁNIERZ III ŻOŁNIERZ IV
LEEN VANDERLAAN MAUD VANDERLAAN
TESS córka Leena i Maud Vanderlaan KOSZUTSKI ppłk, dowódca 2 Pułku Pancernego
JAGA por Maria Irena Mileska, komendantka stalagu Oberlangen WIĘŹNIARKA I
WIĘŹNIARKA II
HANKA więźniarka stalagu Oberlangen
Informacje o sztuce
Tekst mimo swej nierealności bazuje w znacznym stopniu na autentycznych historiach zebranych w ciągu kilkumiesięcznej pracy ze świadkami historii. W projekcie brali udział Polacy pozostali w ojczyźnie oraz polscy emigranci z Niemiec, Belgii i Wielkiej Brytanii. Na potrzeby dramatu autorka zebrała m.in. mniej znane opowieści żołnierzy z 1 Dywizji Pancernej, a także historie syryjskich uchodźców, którzy w latach 2015/2016 dotarli do Niemiec. W prace nad niemieckojęzyczną wersją dramatu bardzo zaangażowali się Niemcy, w tym wielu nauczycieli historii, którzy uznali, że stworzone na bazie tekstu słuchowisko, może stanowić świetny materiał edukacyjny dla młodzieży szkolnej.
Wskazówki dla reżysera
Spektakl jest pomyślany jako wędrówka pomiędzy poszczególnymi stacjami. Autorka nie chce, aby sztukę wystawiano na scenie, a widzowie biernie przyglądali się prezentowanym wydarzeniom. Dlatego też dramat podzielono na stacje, które mają zostać wzniesione w wybranej przestrzeni. Odbiorca jest prowadzony przez słuchowisko multimedialne. Spektakl jest tak skonstruowany, że w pewnym momencie widz musi dokonać wyboru. A jego dalsza droga zależy od podjętej właśnie decyzji.
Publiczność dostaje małe kamyki, które ma włożyć sobie do butów. Panuje ciemność. Z offu rozlega się głos.
Czy Ciebie matko też tak bolała jak mnie?
Nigdy o tym nie mówisz
ale przypominasz nieustannie że ma boleć
więc jako posłuszna córka odczuwam ból
stąpając po chodniku
spod którego kłują mnie w stopy potłuczone niegdyś serwisy obiadowe i rozbite witryny
dziś wtopione w beton niczym skamieliny pokazywane nam
na lekcjach biologii i w muzeach
Przechodniu nie czuj się pewien że podeszwy obuwia
odetną cię
od cierpkiego smaku
kroków stawianych w miastach obróconych w cmentarze kolejny szaleniec
zdejmie buty z twoich nóg a kolejne pokolenia poznają cię
jako wtopiony w nie zapach: molekuł nowej blizny zapisanej w genach ludzkości
Powoli zostaje włączane oświetlenie.
Stacja I Syria, Damaszek
2018 rok, ogród Muzeum Narodowego w Damaszku. Stanowisko konserwatorskie. Przy posągu lwa stoi kilka osób. Jeden z mężczyzn zwraca się do stojącej obok kobiety.
BARTEK: Podaj mi tamto narzędzie.
Najpierw coś sprawdza, potem delikatnie ostukuje, następnie wydaje polecenia.
BARTEK: Ty uchwyć tam, a ty w tym miejscu.
Chwilę ciężko oddycha, po czym niespokojnie ostrzega współpracowników.
BARTEK: Wiecie, co macie robić. Żadnych gwałtownych ruchów. MĘŻCZYZNA I: Tak jest szefie.
Bartek oddaje narzędzie stojącej obok osobie. Jego współpracownik pracuje przez jakąś chwilę, wszystkie wykonywane przez niego ruchy są bardzo ostrożne, a on sam niezwykle skoncentrowany.
BARTEK: Udało się nam! Z dumą ogłaszam, że rekonstrukcja płaskorzeźby lwa ze świątyni bogini Allat może zostać uznana za zakończoną.
Rozlegają się oklaski.
PROFESOR: Gratuluję wam wszystkim.
MĘŻCZYZNA II: To mamy chyba niezły powód do świętowania?
Poszczególne osoby podchodzą bliżej płaskorzeźby. Jedna z nich jakby lekko ją poklepała.
MĘŻCZYZNA III: Widzisz bracie, wykaraskałeś się.
KOBIETA I: Właściwie to ten lew zaczyna być naszym polskim dzieckiem.
Kobieta mruga, a reszta wybucha śmiechem.
MĘŻCZYZNA II: To nadajmy mu imię.
MĘŻCZYZNA IV: Może Wojtuś, jak niedźwiadek z armii generała Andersa? KOBIETA II: A co ma Wojtuś wspólnego z naszym lwem?
MĘŻCZYZNA IV: Szlak Andersa prowadził przez Syrię.
KOBIETA I: Ale wtedy Polacy nawet nie mieli szans zobaczyć tego lwa. BARTEK: Drodzy państwo, przestańmy urządzać tutaj przedszkole.
MĘŻCZYZNA III: Ale proszę przyznać, że pomysł z nadaniem lwu imienia jest zabawny. W końcu jakby nie było, to my Polacy, staliśmy się niejako jego rodzicami.
Bartek wzdycha, kręci głową, odwraca się w stronę profesora Gawlikowskiego, by w końcu ponownie spojrzeć z uśmiechem na współpracowników.
BARTEK: Skoro już tak strasznie chcecie go jakoś ochrzcić, to imię powinno nawiązywać do imienia profesora Gawlikowskiego.
Profesor zaczyna wymachiwać rękoma na znak protestu.
PROFESOR: Żadne takie. KOBIETA I: To może Gaweł?
MĘŻCZYZNA II: A ty wiesz, że to jest świetny pomysł? Gaweł!
KOBIETA II: Panie profesorze, to musi mu Pan jeszcze jakiegoś Pawła wykopać.
Powszechny śmiech.
PROFESOR: Wszyscy wiemy, że w obecnej sytuacji, to niemożliwe. Możemy się cieszyć z tego, co udało się uratować z odkryć ostatnich dziesięcioleci. Na szczęście dyrektor Palmyry zorganizował ewakuację kilkuset najcenniejszych rzeźb i zabytków, które zdążono przetransportować do Damaszku.
Wśród słuchaczy zapadło grobowe milczenie. Przerywa je jedna z kobiet.
KOBIETA II: Pamięta pan dzień, kiedy pański zespół natknął się na ten posąg?
PROFESOR: O tak! Doskonale. Jakby to było wczoraj! Już od kilku dni mieliśmy przeczucie, że zbliżamy się do większego elementu. Pracowaliśmy bardzo ostrożnie, aż w końcu natrafiliśmy na fragmenty płaskorzeźby. Prawie nie oddychając, staraliśmy się ją wydobyć na światło dzienne, a kiedy nam się to udało, w pierwszej chwili wszyscy zamarliśmy. Ciężko uwierzyć, że od tamtego dnia minęło już 41 lat.
Krótki moment ciszy przerywa jedna z kobiet.
KOBIETA I: To musiało być niesamowite przeżycie. Tę ekscytację do dziś słychać w pańskim głosie.
PROFESOR: Rzeczywiście ciężko opisać emocje, jakie nam wtedy towarzyszyły. MĘŻCZYZNA II: Zapewne bardzo pana zabolały wieści o zniszczeniach w Palmyrze, dokonanych przez ISIS. Część tych zabytków była przecież niemal dziećmi pańskimi i pańskiego zespołu.
PROFESOR: Oczywiście z przerażeniem oglądałem wiadomości i filmiki publikowane w mediach społecznościowych, ale jeszcze bardziej przejęła mnie informacja o zamordowaniu przez fanatyków islamskich 81-letniego Khaleda al-Asaada, emerytowanego dyrektora muzeum starożytności w Palmyrach. Pamiętam go jeszcze z czasu mojego pierwszego wyjazdu do Syrii w 1965 roku. Akurat obejmował wtedy dyrektorskie stanowisko. Mister Palmyra, jak go potem nazywano, tworzył zawsze partnerskie i przyjacielskie relacje. Zależało mu na tym, aby imię Palmyry rozsławić na całym świecie. W pewien sposób ISIS o to zadbało, ale nie w taki sposób, jaki mieliśmy na myśli.
Stacja II Biuro Podróży
Obraz zostaje zatrzymany, jakby ktoś włączył przycisk pauzy. Nagle okazuje się, że cała scena została podświetlona. Do siedzących przy stole dwojga klientów, odwraca się pracownica biura podróży.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: To nasza najnowsza oferta: „Szlakiem niszczonych zabytków”.
KLIENTKA: Wygląda niezwykle ciekawie.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: To autorska trasa naszego biura podróży. W końcu profesora Gawlikowskiego uznaje się za autorytet na skalę światową. Jak również za najwybitniejszego polskiego badacza na Bliskim Wschodzie. Proszę mieć na uwadze, że rok po tych wydarzeniach otrzymał nagrodę Generalnego Konserwatora Zabytków Polskiego Komitetu Narodowego ICOMOS im. Profesora Jana Zachwatowicza za wybitne osiągnięcia w dziedzinie badań i ochrony zabytków. Chcieliśmy rozszerzyć wiedzę o jego dokonaniach. KLIENT: A jak dokładnie wygląda trasa tej wycieczki?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Zaczynacie ją państwo w 1977 roku, kiedy zespół profesora Gawlikowskiego odkrywa płaskorzeźbę lwa ze świątyni bogini Allat. Następnym przystankiem będzie rok 2005, kiedy Bartosz Markowski przeprowadza konserwację zabytku. Punktem kulminacyjnym podróży jest opanowanie Palmyry przez bojowników ISIS i spektakl niszczenia starożytnych zabytków. Możecie państwo wtedy dokładnie przyjrzeć się procesowi destrukcji. Wywołuje on najwięcej emocji u naszych klientów. Podróż kończymy towarzysząc pierwszemu zespołowi badawczemu, który jedzie do Syrii, aby rozpocząć prace rekonstrukcji zabytków.
KLIENTKA: Czy to właśnie ten zespół?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Nie w takim składzie, ale to Polacy pojechali tam jako pierwsi. Reklama wycieczki pokazuje moment zamontowania brakującego elementu po rekonstrukcji rzeźby zniszczonej przez ISIS. Nos antylopy, która siedzi pomiędzy łapami lwa, znaleziono dopiero rok po tym, gdy prace zostały już ukończone. Niestety nie udało się odnaleźć wszystkich elementów rzeźby. Badacze myśleli, że reszta przepadła, a tu nagle taka niespodzianka.
KLIENT: Gdzie kończy się podróż?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: W ogrodzie Muzeum Narodowego w Damaszku.
Para przez chwilę przegląda katalog.
KLIENTKA: A co jeszcze może nam pani zaproponować?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Czy destynacją pozostaje Bliski Wschód? KLIENTKA: Załóżmy, że tak.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: W takim razie polecam trasę „Młodość Abir w cieniu bomb”. Tutaj mamy ofertę katalogową.
Para sięga po podsunięte kartki i pendrive.
KLIENT: Jaki jest program tej wyprawy?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Zaczynamy od nalotów na miejscowość Duma w Syrii. Uczestnicy podróży przeżywają je wraz członkami rodziny Abir w ich domu, a potem towarzyszą im w kolejnych miejscach, gdzie po utracie domu szukają schronienia. Prowadzi państwa opowieść bohaterki tej historii.
KLIENTKA: Czy można odsłuchać fragment? PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Oczywiście.
Pracownica biura włącza sprzęt. W pomieszczeniu rozlega się głos młodej dziewczyny. PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Proszę się nie zdziwić. Wraz z odsłuchiwaniem nagrania, będą odtwarzać się w państwa głowie, zaprogramowane na tę podróż obrazy.
Stacja III Syria, Duma
Młoda Syryjka stoi pośród zgliszczy swojego dawnego domu.
ABIR: Kiedy jestem smutna, tańczę. Może to dziwne, ale nic innego nie koi lepiej mojego bólu.
Rozlega się muzyka. Dziewczyna zaczyna się bujać i po chwili zaczyna tańczyć balet. W tle rozlega się opowieść snuta przez kilka osób.
ABIR I GŁOSY OFIAR: Można by powiedzieć, że Internet zniszczył mój dom. Można by… ale to byli ludzie. Ten co wydał rozkaz i ten co go wykonał. (Milczenie)
Abir przestaje tańczyć. Siada i opiera się łokciami o kolana, dłońmi ściska skronie, po chwili zaczyna opowiadać.
ABIR: Lubiłam mój pokój. Około 2010 roku w Syrii dopuszczono do powszechnego użytku Internet. Tym samym dostaliśmy okno na świat. Mogliśmy zobaczyć, co dzieje się w innych krajach. I stwierdziliśmy, że u nas wszystko działo się nie tak, jak powinno. Na uniwersytecie zaczęły się protesty. (W tle słychać protesty) Wielu z nas aresztowano. (Znów zaczyna tańczyć) Do dziś nie wiemy, co stało się z niektórymi uwięzionymi osobami. Mimo wszystko Asadowi nie udało się złamać naszego oporu. I wtedy zadziała się rzecz straszna: nasi
rządzący zrzucili na miasta własnego kraju, bomby. Własny naród zaczęli tępić jak szczury. To było w 2012 roku, wtedy straciłam swój dom.
Dziewczyna zatrzymuje się. Patrzy przed siebie wielkimi przestraszonymi oczami i krzyczy przeraźliwie.
ABIR: Nie!!!
Dopiero teraz słychać odgłosy nalotu.
ABIR: Przestańcie! Przecież tam służby ratunkowe próbują wydostać ludzi spod gruzów! Co wy robicie?!!! Co z was za ludzie?! Jak możecie bombardować rannych?! Amar! Amar!
Bracie mój, uciekaj!
Eksplozja. Dziewczyna stoi nieruchomo. Po chwili zbliża się do niej posłaniec.
POSŁANIEC: Pani Abir Haddid?
Dziewczyna patrzy na niego nieprzytomnie. W końcu odpowiada.
ABIR: Tak.
POSŁANIEC: Przesyłka do pani.
Abir bierze paczkę, chwilę się jej przygląda, po czym zaczyna ją rozpakowywać. Błądzi przy tym po niej niewidzącym wzrokiem. W tle znowu słychać ciche takty muzyki. Dziewczyna zaczyna tańczyć.
ABIR: W paczce znalazłam rozszarpaną siebie. Pierwsza myśl: to miło, że nie będę dziś jeść kolacji sama. Obejrzałam wszystkie swoje szczątki. Gdzie nas posadzić? Teraz po bombardowaniu nie mam krzeseł. Odstawiłam zatem paczkę na bok, od razu wtopiła się w zgliszcza. Kiedyś w tym miejscu stał fotel z misiami z dzieciństwa. Teraz leży tu obok wyrwane serce. Nie rozpoznaję: moje, czy matki?
Po prawo beczka z milczeniem tych wszystkich, którzy nas śledzą codziennie na facebook’u. Pod dawną ścianą maszyna do szycia. Trzeba ją odkurzyć. Jakoś musimy się zszyć. Iść, funkcjonować dalej…
Rozlegają się szepty.
GŁOSY OFIAR: Tak, musisz się zszyć. Musisz się zszyć dzisiaj! I pamiętaj, żeby robić to za każdym razem. Weź ze sobą do wanny, w której spędzisz ataki chemiczne, igłę z nitką. Zszywaj od razu każde rozprucie. Nie pozwól na to, byś stała się dla nich kolejną liczbą, jak to zrobili z nami. Zapamiętaj: nie będziesz wspomnieniem, które pewnego dnia buldożer zsunie, robiąc miejsce pod dom bez przeszłości! Musisz się zszyć! Tak jak lekarze właśnie zszywają rękę twojego brata.
Abir patrzy w bok, tam widzi salę szpitalną. Nad młodym chłopakiem pochyla się lekarz. LEKARZ: Pozostanie blizna. (Abir przystaje i zaczyna się przysłuchiwać rozmowie) Przygotuj się na to, że będzie boleć, zwłaszcza na początku, ale także po tym, jak rana się zagoi. Nawet niepozorna, czasami niewidoczna blizna może powodować ból i napięcia w zupełnie innym miejscu organizmu, a tu mamy do czynienia z obszernym uszkodzeniem ciała.
Abir do brata.
ABIR: Amarze, pozostanie po nas więcej niż rozbite talerze i roztrzaskane meble. Czytałam raz, że gdzieś w Niemczech odbywa się koncert rozpisany na ponad sześćset lat. Grają ,,As slow as possible” Johna Cage’a. Cóż za genialny pomysł! Wyobraź sobie, że kompozytor zaplanował na początek pauzę: inteligentny wstęp dla czegoś, co ma trwać wieki. Melodia rozdrapana na setki lat, rozciąga się szmerem przekazywanych na ręce kolejnych pokoleń (jeszcze niewidzialnych, ale już namacalnych) lin i wstęg rozoranej do ostatniego elementu muzyki. (W tle rozlega się monotonny dźwięk utworu) Sześćset trzydzieści dziewięć lat… Ile
to pokoleń? A jednak słuchacze jeeedneeego koooncertuuuuuuuu.
Nie będziemy ginąć pod gruzem walących się domów! Chcę zabrać cię i pojechać tam. Posłuchać, być częścią czegoś, co trwa. Zawiesimy swój oddech obok dźwięków, których przyjdą posłuchać kolejni.
Obydwoje wsłuchują się w grany utwór Cage’a. Amar przygląda się swojej obandażowanej ręce.
AMAR: Czy ludzie tam też są utkani z blizn? Dlaczego niektórzy z nas dostają ich większy przydział niż inni?
ABIR: Nie wiem Amarze, ale w szkole uczyłam się o mieście Warsaw. Jakby ktoś zakładając je, przewidział już jego przyszły los: war saw – miasto, które widziało wojnę.
AMAR: Czy to właśnie w tych Niemczech? ABIR: Nie, to w Polsce.
Stacja II Biuro Podróży
Pomieszczenie biura wycieczek.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Jakie macie państwo wrażenia po obejrzeniu zwiastuna tej oferty?
KLIENTKA: Czy oni ostatecznie jadą do Niemiec?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: A tego nie mogę zdradzić. Dowiecie się państwo, jeśli zdecydujecie się towarzyszyć Abir.
KLIENT: Ta podróż różni się charakterem od poprzednich, jakie nam pani pokazała. PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Zgadza się. Tamte trasy wyrosły z książek reportażowych i artykułów. Ta oferta prowadzi przez zapiski biograficzne przeplecione tomikiem wierszy.
Mężczyzna zwraca się ku kobiecie.
KLIENT: I co myślisz?
KLIENTKA: Nie wiem. Ciężki wybór.
Mężczyzna odwraca się do pracownicy biura.
KLIENT: W domu zastanawialiśmy się nad wyprawą, podczas której moglibyśmy aktywnie wpływać na bieg wydarzeń. Tutaj zaś musielibyśmy poddać się im, brać w nich bierny udział.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: To znaczy, uczestniczylibyście państwo w nich aktywnie, ale faktycznie według rozpisanej opowieści. Mamy też w ofercie coś takiego, w czym moglibyście państwo mieć poczucie większej mocy sprawczej, ale nie wiem, czy ta oferta zainteresuje również panią.
KLIENTKA: Dlaczego?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Ponieważ tutaj uczestnicy biorą aktywny udział w walkach wyzwoleńczych. Kobiety oczywiście też tam są, ale historia jest jednak zdominowana przez mężczyzn. Uczciwie mówiąc, w ostatnim czasie, ta oferta nie cieszyła się u nas specjalnie dużym zainteresowaniem.
KLIENT: A to niby czemu?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Choć to nie najnowsza trasa, to jednak stosunkowo świeża. Odkopano ją z kurzu po zmianie ustroju, ale nie przebiła się do świadomości zbiorowej. Reklama jakoś w jej przypadku słabo działa. Ciągle chyba czuć efekt działalności Sowietów, którzy przez całe lata robili wszystko, by opowieść tę, pokrył kurz. Podjęto próby zdeformowania jej głównego bohatera. Ten natomiast nie dobijał się nigdy z ksiąg historii o większe zainteresowanie. Potem nowe konflikty stały się bardziej ekscytujące. Klienci przy
wyborze kierują się głównie tym, co podsuwają im dziś media. Poza tym w wyprawach po współczesnych konfliktach zbrojnych towarzyszą nam nowinki technologiczne, co również może wpływać na ich atrakcyjność, zwłaszcza dla przedstawicieli młodszych pokoleń. I wiecie państwo…Pracuję już sporo lat w tej branży i stwierdzam, że ludzi pociągają bardziej niszczycielskie siły, wręcz powiedziałabym, że niektórych one fascynują, a w tej ofercie, aspekt ten, jest bardzo zmarginalizowany.
KLIENT: Jak to? Przecież sama pani powiedziała, że uczestnicy prowadzą walki wyzwoleńcze. W takich przypadkach zawsze są zniszczenia.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Tak, ale… Najlepiej niech sami państwo zobaczą.
Stacja IV UK, Edynburg
Dom w Szkocji. Na kuchence Aga gary pełne bigosu i flaków. W tle słychać śmiechy i śpiewy piosenki „Sen o Lwowie”. Niewyraźny zarys tańczących par. Po zakończonej piosence siadają. W kącie na kanapie siedzi mały chłopiec.
WŁADA: Kaziu, Henryczku! Odegrajcie proszę tę scenę z filmu „Włóczęgi” jak Tońcio i Szczepko naprawiają radio.
HENRYK: Może później. WŁADA: Bardzo proszę!
GENERAŁOWA MACZEK: Ja też przyłączam się do tej prośby. WŁADA: A pani generałowej się nie odmawia.
KAZIO: Racja. Henryk, na pozycję.
HENRYK: No cóż, pozostaje mi się tylko poddać woli dam. Ale Ty Włada musisz zagrać baronową.
WŁADA: Dobrze. I jeszcze nam potrzebna służąca. SYN: Ja, ja, ja!
Powszechny śmiech. Kazio poucza chłopca.
KAZIO: Twoim zadaniem jest wprowadzenie nas do pokoju, a potem musisz powiedzieć do pani Włady: „Proszę jaśniej Pani monterzy do radia”. Zapamiętasz?
SYN: Tak! Proszę jaśniej Pani monterzy do radia. KAZIO: Świetnie!
Kazio i Henryk wychodzą na chwilę z pokoju, po czym do niego wchodzą jako Szczepko i Tońcio, tak jak we wspomnianej scenie filmu. Włada sadowi się przy odbiorniku radiowym. WŁADA: I nic. Co się stało?
Lokaj w postaci syna wprowadza do pokoju przybyszy.
SYN: Proszę jaśniej pani monterzy do radia. WŁADA: No, nareszcie.
KAZIO: Całuję rączki.
WŁADA: Aparat nie działa, prędko do roboty. KAZIO: Ni, to drobnostka proszę pani.
Baronowa zwraca się do Tońcia.
WŁADA: Pan dokąd idzie?
HENRYK: Yyy, ja muszę na dach, bo antenę tam ten.
Baronowa zwraca się do Szczepka.
WŁADA: Co się tam popsuło?
KAZIO: Wie pani, to tak. To uziemnienie, właśnie ta kanalizacja się popsuła. Jedyne co to amplifikator, że w amplifikatornie jemu lampa spuchnęła, ale najważniejsze to jest krysztalik. To jego trzeba posmarować super heterjodyną i…
WŁADA: (zdegustowana) Co za wyrazy. Nic się nie wyznaję w tych nowoczesnych wynalazkach.
Reszta zebranych osób siedzi i zaśmiewa się z oglądanej sceny.
KAZIO: Co ja temu winny jestem?
Tońcio wraca.
WŁADA: Sprawdził pan antenę? HENRYK: A skąd? Nigdzie nie ma. Tońcio dopada Szczepka.
KAZIO: I co Tońciu? Co jest kryj… Co jest z anteną? HENRYK: Nie mogłem jej w żaden sposób znaleźć. KAZIO: Co?
Podchodzi baronowa.
WŁADA: No co tam? Mówił pan, że to bagatela, a to trwa i trwa. Aparat ciągle nie działa. KAZIO: Zaraz, zaraz. To…ten.
Baronowa oddala się.
HENRYK: Szczepciu, to coś strasznego. To okropny sztemp. KAZIO: Tońciu, rozpacz okrutna, róbmy muzyki.
KAZIO: Już jest gotowe proszę łaski pani baronowej. (Szepce do Tońcia) Raz, dwa, trzy. Obydwaj zaczynają wydawać z siebie dźwięki naśladujące muzykę. Baronowa zauważa w lustrze ich machinacje. Podchodzi cicho do nich.
WŁADA: Co to znaczy?! Na pomoc! Bandyci!
Szczepko i Tońcio zaczynają uciekać. W tle rozlega się dzwonek.
WŁADA: Łapać ich! Łapać ich! Łapać ich! Łapać ich! Łapać ich! Łapać ich!
Na koniec wszyscy wybuchają śmiechem i padają na kanapę i fotele. Po jakiejś chwili odzywa się gospodarz domu.
GENERAŁ MACZEK: (z rozrzewnieniem) Ach, to były czasy! HENRYK: Aj, tak chce się do domu panie generale.
GENERAŁ MACZEK: Oj tak! Chce się, chce.
Wszyscy popadają w zadumę.
Stacja II Biuro Podróży
KLIENT: Ale co nam pani tutaj pokazuje? Jakieś bigosy, przedwojenne skecze… PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: To fragment podróży prowadzącej przez tę opowieść. KLIENT: A, to ja teraz rozumiem, czemu tak mało ludzi ją wybiera.
Pracownica biura po raz pierwszy traci swój służbowy wyraz twarzy. Zamyśla się na chwilę.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Nie, nie rozumie pan.
Sięga ręką do przycisku, chwilę kręci ręką, po czym włącza kolejną scenę.
Stacja V Francja, Holandia
Żołnierze na stanowiskach bojowych. Mają na sobie polskie mundury. Nagle słychać nalot i eksplozje bomb.
ŻOŁNIERZ I: Co jest?!
ŻOŁNIERZ II: Barany pierdolone. Zamiast w Niemców, to w nas celują. GENERAŁ MACZEK: Kryć się!!!
Odgłosy walki, strzelaniny, eksplozji. Z oddali słabo słyszalne urywki komunikatu nadawanego przez stację radiową.
ŻOŁNIERZ III: Generale Simonds… Musicie przesunąć zrzut…
W tle rozbrzmiewają odgłosy walki. Pojawiają się i gasną poszarpane obrazy z pola bitwy. Z ich tła wyłania się głos generała Maczka.
GENERAŁ MACZEK: Idąc do pierwszej bitwy, będziecie żądali rachunku za całe pięć lat tej wojny: za Warszawę, za Kutno, za Westerplatte i za setki i tysiące bezbronnych ofiar, które zginęły z ręki zaborcy. Zażądamy rachunku za każde polskie życie, które zabrali nam Niemcy. ŻOŁNIERZE: Tak jest panie generale!
Ciągle słychać odgłosy walki.
ŻOŁNIERZ II: Żebyśmy mogli wyrównać rachunki z nazistami, to najpierw musimy przeżyć, a ci idioci wystrzelają nas tutaj zaraz jak kaczki.
ŻOŁNIERZ III: Generale Simonds…bombardujecie stanowisko Polaków… ŻOŁNIERZ IV: Melduję panie generale, że pierwsze szacunki po omyłkowym nalocie aliantów na nasze pozycje wskazują, że straciliśmy ponad sześćdziesięciu żołnierzy.
Większość strat ponieśli Kanadyjczycy. Z naszych zginęli min. podpułkownik Olgierd Eminowicz oraz porucznik Garczyński.
GENERAŁ MACZEK: Czy rannych zabrano do szpitala?
ŻOŁNIERZ IV: Część transportów już odeszła, reszta jest szykowana. GENERAŁ MACZEK: Przyjąłem do wiadomości.
Żołnierz salutuje i odchodzi. Generał odwraca się i kiwa głową.
GENERAŁ MACZEK: Kolejne matki dostaną wiadomość, która je załamie. Moi chłopcy, przepraszam, że nie mogłem was uchronić od tej bezsensownej śmierci. Rozbrzmiewają odgłosy walki. Krzyki, by podać amunicję, przekleństwa. Raz panuje ciemność, by za chwilę rozbłysły światła i znów przygasły. Odgłos nalotów. Krzyki rannych.
ŻOŁNIERZ II: Kurwa! Znowu pomylili cel.
ŻOŁNIERZ III: Jeśli Warszawa też otrzymuje taką pomoc, to zostanie z niej tyle co z Caen. ŻOŁNIERZ I: Nie kracz.
ŻOŁNIERZ IV: Kiedy wsparcie lotnicze nastąpiło znowu, Pewien żołnierz aliancki – hyc, skoczył do rowu.
Spojrzał w górę i spytał z niepokojem szczerym: Is your bombing really very necessary?
Krótki śmiech żołnierzy zostaje zaraz przytłumiony przez odgłosy walki. Po jakimś czasie wszystko powoli cichnie. Do generała podchodzi kilku żołnierzy.
ŻOŁNIERZ I: Panie generale, bitwa zakończona. Żołnierze dywizji proszą, by jutro w ramach rozrywki zorganizować wieczór ze Szczepkiem i Tońciem.
GENERAŁ MACZEK: Dobrze chłopcy, zasłużyliście na odrobinę rozrywki. Świetnie się sprawiliście. W ciągu dziesięciu dni niestety aż trzy razy ucierpieliśmy przez pomyłkę od ognia sojuszników, ale wy godnie prezentowaliście postawę polskiego żołnierza. Jestem z was dumny.
ŻOŁNIERZE: Za wolność naszą i waszą, panie generale!
Generał Maczek uśmiecha się i odchodzi w stronę biurka. Siada do mikrofonu i nadaje komunikat. W oddali zaczynają rozbrzmiewać śmiechy i niewyraźnie głosy Kazia i Henia grających Szczepka i Tońcia.
GENERAŁ MACZEK: Mówię do was z pola walki we Francji, gdzie tydzień temu stoczyliśmy walkę pod Falaise. Walcząc tu u boku naszych sojuszników brytyjskich, amerykańskich, kanadyjskich, z tym samym co wy wrogiem – sercem i myślami jesteśmy zawsze z wami. (…) Dzielą nas jeszcze tysiące kilometrów, ale ciosy, które tu padają, są ciosami zadawanymi tym samym Niemcom, którzy dziś niszczą i palą stolicę Polski. Pomoc dla was idzie od Zachodu. Jesteśmy dumni, że dane nam jest brać udział w tej błyskawicznej ofensywie armii sojuszniczych. Lecz jednocześnie przepełnieni jesteśmy najgłębszym niepokojem o wasze losy. Największym bowiem szczęściem każdego polskiego żołnierza byłoby walczyć w Polsce, w Warszawie. Polska Dywizja Pancerna we Francji składa hołd żołnierzom i ludności cywilnej stolicy. Ślubujemy, że poniesione przez was ofiary, pomścimy stokrotnie.
Do postaci generała dołączają powoli poszczególni członkowie dywizjonu. Z radioodbiornika lecą archiwalne nagrania o walkach toczonych w stolicy Polski, ewentualnie mocny utwór muzyczny opowiadający o powstaniu warszawskim. Wraz z nimi wyświetlają się archiwalne obrazy z walk w Warszawie.
RADIO: This pictures were taken by the Polish underground and smuggled tot he goverment in the exile in London… (pełny tekst w nagraniu archiwalnym)
Na koniec pojawia się komunikat o upadku powstania. Wszyscy obecni zwieszają głowy i odchodzą jeden po drugim. Rozchodzą się. Przy radioodbiorniku pozostaje holenderska rodzina, której widok był wcześniej zasłonięty przez wojskowych.
LEEN VANDERLAAN: Biedni ludzie w tej Warsyawie.
Od tej pory rozmowy rodziny i generała Maczka z podkomendnymi mają być pokazywane równolegle do siebie.
Rodzina Vanderlaan |
Generał Maczek |
Mężczyzna wstaje i podchodzi do rozwieszonej na ścianie mapy, tam zakreśla coś na niej. LEEN VANDERLAAN: Według doniesień radia Oranje, front przesunął się na tę linię. Musimy się przygotować na przyjście aliantów i ich walkę z okupantem. Zebrać zapasy. Najprawdopodobniej będą wyzwalać nas Brytyjczycy, ewentualnie Kanadyjczycy. Jego żona spogląda niespokojnie na bawiącą się na podłodze córkę. MAUD VANDERLAAN: Boję się. Mężczyzna podchodzi do niej, obejmuje ją. LEEN VANDERLAAN: Ja też, ale myśl o tym, że koniec panoszenia się tutaj nazistów jest bliski. MAUD VANDERLAAN: Bedą się bronić do upadłego. Nie chcę zginąć pod gruzami naszego domu. Nie chcę, żeby nasz dom stał się grobem dla naszej córki. LEEN VANDERLAAN: Nie mamy lepszego miejsca do ukrycia się niż nasza piwnica. Kobieta pochyla się nad dzieckiem. MAUD VANDERLAAN: Chodź kochanie, przez najbliższe dni pobawimy się w piwnicy. TESS: A czemu w piwnicy? MAUD VANDERLAAN: To taka mała przygoda. |
Narada w kwaterze wojskowej. Jej uczestnicy stoją wokół stołu. Mają na sobie mundury wojska polskiego. Wśród nich stoi mężczyzna o dystynkcjach generała brygady. Mówiąc wskazuje na różne punkty rozłożonej przed nimi mapy. Panowie następny punkt, jaki przyjdzie nam wyzwalać, stanowi ważny węzeł komunikacyjny, a jednocześnie punkt obrony niemieckiej. Zgromadzone w mieście jednostki niemieckie oczekują ataku od strony zachodniej, ale my nie podejdziemy do nich stamtąd. Obejdziemy miasto o 90 stopni i uderzymy od wschodu. Bierzemy miasto szturmem. Nie wprowadzamy niepotrzebnie artylerii. Bardzo was proszę, bijcie się tak, jak byście chcieli, aby bito się za nas. Starajcie się ponieść jak najmniejsze straty własne, wśród ludności cywilnej i w zabudowie miasta. Bijcie się, jak o własnych członków rodzin i domy, do których chcielibyście wrócić. ŻOŁNIERZE: Tak jest panie generale! |
Stacja II Biuro Podróży
Klient podnosi rękę w geście sugerującym wyłączenie nagrania. Pracownica biura podróży spełnia jego prośbę.
KLIENT: Kto jest bohaterem tej opowieści? Bo to nie generał Anders, ale nie mogę dopasować jakoś tej bitwy.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Generał Anders większości przychodzi jako pierwszy na myśl. Podpowiedzią, kto jest bohaterem tej opowieści, była scena z bigosem oraz ta z Szczepkiem i Tońciem, która pana tak zirytowała.
W wyrazie twarzy klientów ciągle maluje się znak zapytania.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: To kierunek wyprawy o nazwie „Czarne Diabły”. Prowadził ich generał Maczek… albo Baca, jak go nazywali jego żołnierze.
KLIENTKA: A zaprezentowany fragment trasy prowadził teraz przez jakie miasto? PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Bredę w Holandii.
KLIENT: A ci satyrycy tak z nimi wszędzie jeżdżą?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Są żołnierzami dywizji i dają występy w bunkrach. KLIENTKA: Ma pani rację. Też mam wrażenie, że to słabo znana u nas historia.
Kobieta zwraca się do męża.
KLIENTKA: Co myślisz? Zaciekawiła mnie ta opowieść.
Klienci naradzają się ze sobą przez chwilę szeptem.
KLIENT: Dobrze. (Zwracając się do pracownicy biura) Decydujemy się na nią. PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Cieszę się, że udało mi się wzbudzić w państwu zainteresowanie tą ofertą. Macie państwo dwie możliwości: wybraną historię możecie przeżywać wraz z cywilami, do których dotrze 1 Dywizja Pancerna, albo wejść w skład Czarnych Diabłów. W tej drugiej opcji będziecie państwo mieli poczucie posiadania większej decyzyjności. Wrażenie odbioru trasy z perspektywy cywilów będzie bardziej pasywne, ale też obarczone mniejszą dawką stresu.
KLIENTKA: Właściwie dlaczego nazwano ich Czarnymi Diabłami?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Od czarnych naszywek na mundurach. A jeszcze jednej rzeczy państwu nie powiedziałam: generał Maczek nie przegrał żadnej bitwy.
Kobieta z mężczyzną znowu przez chwilę rozmawiają ze sobą szeptem. W końcu mężczyzna komunikuje wynik tej rozmowy.
KLIENT: Wybieramy drugą opcję.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Dobrze, już programuję odpowiednio trasę podróży.
Stacja V Francja, Holandia
Rodzina Vanderlaan siedzi wtulona w siebie. Co jakiś czas słychać strzały, po czym rozlega się eksplozja, która ich podrywa w przerażeniu. Znowu wystrzały.
TESS: Tatusiu, co się dzieje?
LEEN VANDERLAAN: Nic takiego skarbie. Teraz dorośli się bawią. TESS: A czemu wy nie bawicie się z nimi?
MAUD VANDERLAAN: My z tatusiem nie lubimy takich zabaw. TESS: To czemu tamci ludzie je lubią?
LEEN VANDERLAAN: To tak, jak ty wolisz bawić się lalkami, a chłopcy samochodami i strzelaniem z procy.
TESS: Aha…
Dziewczynka zamyśla się na chwilę, chce o coś spytać, ale w tym momencie do piwnicy schodzi mężczyzna w mundurze wojskowym z naszywką Poland. Jest nim wcześniejszy klient biura podróży.
KLIENT: Jesteście wolni.
Rodzina Vanderlaan patrzy na niego z szeroko otwartymi oczami.
KLIENT: You are free!
Leen Vanderlaan podnosi się jako pierwszy. Patrzy na mundur żołnierza. Jego śladem podążają żona i córka.
LEEN VANDERLAAN: Poland?
Klient uśmiecha się szeroko i odpowiada.
KLIENT: Yes, Poland.
LEEN VANDERLAAN: How can it be? I have listened to the readio news about your capital. Your country is still occupied by the nazis, the uprising in your capital was crushed, so how can you be here now?
KLIENT: We are fighting fort he freedom of all of us. Żona Leena rzuca się żołnierzowi na szyję.
MAUD VANDERLAAN: Thank you!
Po chwili do piwnicy wchodzi kolejny żołnierz, rodzina także jemu dziękuje wylewnie. Tess pokazuje Polakom swoją lalkę.
TESS: My doll Lucy says also thank you.
Żołnierz, który przyszedł jako drugi, wyciąga z kieszeni munduru czekoladę i podaje ją dziewczynce. Wszyscy są w radosnym nastroju, rozmawiają, ale już nie słychać dokładnie o czym.
Stacja II Biuro Podróży
Pracownica biura podróży stoi przy biurku i pakuje swoją torebkę. Widać, że szykuje się do wyjścia do domu. Sprawdza komputer.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: To wyłączone, to też. Gdy odwraca się, aby udać się do wyjścia, wpada na nią Abir. PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Abir, co Ty tutaj robisz?
ABIR: (ciężko oddycha, mówi z trudem) Ja wszystko widziałam! Tego generała. Niech pani go przyśle do nas.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Co ci jest?
ABIR: To po atakach chemicznych. Ciężko mi oddychać. Dlatego przyszłam tutaj z prośbą o tego generała.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Abir, to tak nie funkcjonuje.
ABIR: A jak? Przecież mogła pani wprowadzić tę parę do opowieści o nim! Dlaczego, więc nie może pani wprowadzić generała do naszej trasy?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Nie mam takiej mocy. Te trasy są stałe, zostały napisane przez wasze losy. Spisane, udokumentowane. Ich charakter zależy od źródeł, na których się opieramy, ale samych historii nie możemy zmienić.
ABIR: (rozpaczliwie) Na pewno jest jakieś rozwiązanie!
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Niestety. A ty w ogóle nie powinnaś tu być. Wracaj do swojej historii.
ABIR: Tam nas zabijają! A ten generał mógłby chociaż część z nas uratować. PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Abir, chciałabym ci pomóc, ale naprawdę nie mogę. Abir rzuca się w kierunku biurka. Zaczyna wciskać w pulpicie różne przyciski. Pracownica biura próbuje ją odciągnąć.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Abir, uspokój się!
Abir nie daje się jednak odciągnąć od pulpitu i dalej wciska przyciski. Na krótko pojawiają się różne obrazy i gasną. Nie może znaleźć tego, co ją interesuje.
ABIR: Wystarczy wymieszać nasze trasy.
Abir zaczyna strasznie kasłać. Dusi się. Pracownica obejmuje ją i mówi uspokajającym tonem.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: To niemożliwe. Was dzieli duża przestrzeń czasowa. I czy ty w ogóle słyszysz, co ty mówisz?
ABIR: Nie wierzę pani. Sprzedajecie nasze historie. Zarabiacie na naszej tragedii. A jak proszę o pomoc, to słyszę tylko, że mam wracać do swojej historii. Jak małpa do klatki, by zapewnić innym rozrywkę. Nie chcę, żebyśmy byli skazani na jedno rozwiązanie!
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Nie ja decyduję, co jest w trasie podróży. Ja ich nie układam.
ABIR: Ale je sprzedajesz, prezentujesz na kolorowych obrazkach. PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Wiesz, jakie mogę mieć problemy, jeśli wymieszałabym historie?
ABIR: Ha! Czyli istnieje taka możliwość?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Tego nie powiedziałam. Użyłam trybu przypuszczającego. Poza tym mam klientów na tamtej trasie. Nie mogę jej teraz zmienić. ABIR: A co z nami?
Pracownica biura milczy.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Mogę sobie jedynie spróbować wyobrazić, jak jest ci ciężko. Mogę spróbować spojrzeć na twój los przez pryzmat historii mojej babki.
ABIR: Czy jej historię też sprzedajesz?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: (cicho) Nie. Jej historię i innych, którzy podzielili jej losu, znano za zbyt straszną.
ABIR: Pochodzisz z Polski, prawda? PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Tak.
ABIR: Wiem, co wam zrobiono. Ale wyobraź sobie teraz życie w mieście, na które od dwóch lat spadają bomby, na które przeprowadzono już dwa ataki chemiczne. A takich miast jest więcej. Duma, Aleppo… A w każdym z nich setki tysięcy ludzi.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: (cicho) Wiem. Przecież muszę znać te trasy. ABIR: I możesz tak spokojnie przekonywać ludzi do udziału w nich?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Zrozum, to też jest forma pokazania tego światu, zainteresowania tym, co się tam dzieje.
ABIR: Ci turyści tylko myślą, że przeżywają z nami nasze historie. Potem wracają do swoich ciepłych łóżek, a my pozostajemy z poczuciem, że zaserwowaliśmy im spektakl, o rolę w którym się nie ubiegałam.
Abir milknie. Ciężko łapie oddech. Pracownica biura podaje jej wodę.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Masz, napij się.
Abir pije, uspokaja oddech.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Wiesz, że wkrótce pojedziesz do Niemiec. Tam zrobią ci operację. Wyjedziesz z Syrii. Czemu teraz tak się nadwyrężasz? Dlaczego uparłaś się tak na generała Maczka?
ABIR: Bo zobaczyłam go po raz pierwszy i uwierzyłam, żołnierz może pozostać człowiekiem. Ani on, ani my nie mieliśmy wpływu na to, w jakim czasie żyjemy, ale to od takich ludzi jak on zależy, jak wygląda wojna. On doskonale rozumie, co to znaczy wyrwać kogoś z jego korzeni, spokoju dnia powszedniego, planów na przyszłość. Cały czas walczy o ludzi.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Wiesz, że zrobiłaś rzecz zakazaną? Jesteście przypisani do tras poszczególnych podróży. Sama sobie wyrządzasz krzywdę, snując alternatywną rzeczywistość.
ABIR: I co gorszego może mnie spotkać niż to piekło, w którym się znalazłam? PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Niespełnione marzenie.
ABIR: Ja już ich nie mam.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Masz. Już nie pamiętasz? Koncert rozpisany na ponad sześćset lat. To twój cel i tam dotrzesz.
ABIR: Tak, ja z Amarem wyjedziemy. A co z resztą? A teraz jeszcze porwano Jazydów z Sandżaru. Wyobraź sobie, że jesteś wśród innych porwanych kobiet z dziećmi. Odbierają je wam. Trzymają was długo o głodzie. W końcu, któregoś dnia, przynoszą coś do jedzenia.
Dziwnie pachnie, ale jesteście głodni, więc jecie, a na koniec bojownicy ISIS mówią wam, że to były wasze dzieci. To się dzieje teraz w Sandżarze.
Abir milknie i patrzy błagalnie na pracownicę biura. Ta zaczyna mieć mdłości.
ABIR: Mdli cię? Ja podobnie zareagowałam, gdy się o tym dowiedziałam. Pomożesz mi?… I im?
Pracownica biura patrzy na nią poważnie. Widać, że się waha. Abir patrzy wyczekująco.
W tym momencie każdy z publiczności może dokonać osobistego wyboru dalszej historii.
Wersja A
Pracownica biura podchodzi do biurka i wciska kilka przycisków. PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Wysłałam Maczka do Syrii. ABIR: Dziękuję.
Abir wstaje i powoli odchodzi. Nagle przystaje i odwraca się do pracownicy biura.
ABIR: Dlaczego to ostatecznie zrobiłaś?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Jest na Majdanku taki barak. Zebrano w nim znalezione buty ofiar. Gdy do niego wchodzisz, masz wrażenie, że ludzie którym je zdjęto z nóg, stoją w bezruchu w oskarżycielskiej ciszy.
ABIR: Jak to?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: To ich zapach. Ich zapach zatrzymany w tych butach przetrwał zagładę ich właścicieli. Wchodzisz i masz wrażenie, że czasoprzestrzenie się wymieszały, że stoisz przed molekułami ludzi, których już nie ma, a których coś jakby tu uwięziło. Ich krzyk zawisł gdzieś w czasie. Jest niemy niczym pauza w utworze Cage’a, który tak chcesz usłyszeć. Ta cisza wibruje, wzbiera. Wśród krzyczących jest moja babcia.
ABIR: Co jej zrobiono?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Eksperymenty.
Abir spuszcza głowę i powoli odchodzi. Pracownica woła za nią.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Zaczekaj. Skoro już tu jesteś, to zobacz, jak Maczek wyzwoli stalag Oberlangen. Znajdowały się w nim uczestniczki powstania warszawskiego. ABIR: A, tego zrywu, po którym zmiażdżono waszą stolicę.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Tak. One nie spodziewają się, że zostaną oswobodzone przez Polaków. Dla polskich żołnierzy zaskoczeniem było, że natrafią na rodaczki, które walczyły w tak śledzonym przez nich powstaniu.
Abir wraca, przysiada na krześle i zaczyna oglądać.
Wersja A Stacja VI
Niemcy, stalag Oberlangen
12 kwietnia 1945. Patrol 2 Pułku Pancernego wkracza jako pierwszy polski oddział do jeszcze walczących Niemiec. Podpułkownik Koszutski mówi do swoich żołnierzy.
KOSZUTSKI: Panowie, witam na ziemi wroga. Możecie wpisać tę datę do swoich dzienników: 12 kwietnia 1945 roku.
ŻOŁNIERZE: Hurra!
ŻOŁNIERZ I: Pożałują, że zaczęli tę wojnę. ŻOŁNIERZ II: Ja myślę, że oni już żałują.
Do podpułkownika Koszutskiego podchodzi żołnierz.
ŻOŁNIERZ III: Melduję, że chłopi z pobliskiej wsi mówią coś o jakimś niedaleko położonym obozie.
KOSZUTSKI: A to nie zasadzka?
ŻOŁNIERZ III: Nie wydaje mi się. Są starzy i przestraszeni.
KOSZUTSKI: W takim razie jedziemy to sprawdzić.
Rozlega się głos jadących czołgów.
ŻOŁNIERZ II: Baraki na horyzoncie.
KOSZUTSKI: Przygotujecie na wszelki wypadek broń. I pamiętajcie: nie narażajcie niepotrzebnie więźniów. Nie wiadomo w jakim są stanie.
W ich stronę biegnie wolno wychudzona kobieta.
WIĘŹNIARKA I: English? Francais? Americano? Canada? Sind Sie? WITKOWSKI: Polacy! Polacy panienko! Pierwsza Dywizja Pancerna, kochanie! WIĘŹNIARKA I: Polacy! Boże! Polacy! A my tu z armii krajowej. Z powstania, z Warszawy. Panowie Polacy! To cud. Dziewczyny, to Polacy!
Zbiegają się kolejne kobiety. Podbiegają do drutów. WIĘŹNIARKA II: Panowie, to naprawdę Polacy?
KOSZUTSKI: Tak.
Żołnierz I do żołnierza II.
KLIENT: Boże, jakie one wymizerowane.
ŻOŁNIERZ II: A co oznaczają te litery „Kgf” na plecach? WIĘŹNIARKA II: Uwolnili nas Polacy! Tyle szczęścia naraz.
JAGA: Melduję, że na terenie obozu przebywa 1706 żołnierek, w tym 20 osób w izbie chorych oraz 9 niemowląt.
ŻOŁNIERZ I: O Boże! Tam stoi Hanka.
Żołnierz w pierwszej chwili chwieje się, ale potem zaczyna biec do kobiety. Ta zauważa go. W pierwszej chwili odruchowo się cofa, dopiero po chwili go rozpoznaje.
HANKA: Janek! Ach, Janek!
Hanka płacze.
Wersja A Stacja II Biuro podróży
Abir w biurze podróży ociera łzy, wstaje.
ABIR: Szczęściary.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: To może niezbyt adekwatne słowo. One przeszły gehennę w tym obozie. Przydzielano jeden niewielki barak na 200 osób. To tereny bagienne. Panowała tam straszna wilgoć, a one wykonywały m.in. prace związane z przewożeniem torfu, zbieraniem opału w lesie, odśnieżaniem torów kolejowych, czy wywożeniem nieczystości z latryn. Odbiło się to na ich zdrowiu.
ABIR: Pani wie, co mam na myśli. Dostały szansę.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Już zaczęłaś mi mówić na ty, więc pozostań przy tym. Zobaczymy, dla kogo w Syrii ta dywizja wywalczy szansę.
Puszcza jej oko.
ABIR: A co z klientami?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Chcieli mieć moc sprawczą. A ta wersja im ją naprawdę zapewni.
Abir uśmiecha się smutno. W tle słychać przemówienie generała Maczka do wyzwolonych więźniarek obozu.
MACZEK: Jeżeli za trudy i straty polskiej Dywizji Pancernej należały się jakieś kwiaty, rzucane serdeczną ręką, to tymi kwiatami rzuconymi rękoma losu, było uwolnienie – w wyniku działań dywizji – tego obozu.
ABIR: Jak on pięknie do nich mówi.
Pracownica biura podróży się uśmiecha. Abir odchodzi.
Wersja A Stacja VII
Niemcy, Haren / Syria, Aleppo
MACZEK: Żołnierze, musimy stworzyć warunki bytu dla przebywających w tym regionie Polaków. Do naszych głównych zadań należy teraz zajęcie się ludźmi sprowadzonymi w czasie wojny na teren Rzeszy. W samym regionie Emsland, według wstępnych szacunków, liczba ich oscyluje ok. 40.000, głównie Polaków. Wśród nich znajdują się dawni robotnicy przymusowi i więźniowie obozów koncentracyjnych. Wszyscy wiemy, w jakiej sytuacji politycznej znajduje się obecnie nasz kraj, wielu z nich nie może tam wrócić. Na razie mamy pod opieką więźniów ze stalagu Oberlangen. Wszyscy widzieliście, jak bardzo wyniszczeni są niektórzy z nich, nie wspominając o noworodkach. Musimy zapewnić tym ludziom na wstępie jakieś godziwe warunki bytu. Zarządzam ewakuację Haren na 21 maja. Dobra osobiste mieszkańcy mogą zabrać. Sprzęty domowe zostają. Wykonać.
ŻOŁNIERZE: Tak jest panie generale!
Generał Maczek zwraca się do sanitariuszki. Jest nią klientka biura podróży.
GENERAŁ MACZEK: Szczególnie liczę na was. Te kobiety potrzebują troskliwej opieki po tym, co przeszły.
KLIENTKA: Rozumiem.
Żołnierze i sanitariuszka odchodzą. Po chwili do izby wchodzi klient w mundurze żołnierza. KLIENT: Panie generale, mamy wezwanie do powstrzymania ataków na Aleppo. Rosjanie dołączyli do konfliktu. Bombardują infrastrukturę cywilną.
GENERAŁ MACZEK: Ile dają nam czasu, aby się tam przedostać?
KLIENT: Trzy dni. Wysłano po nas samoloty, ale już teraz poproszono o wskazówki. Do dużych strat dochodzi u ludności cywilnej.
Żołnierz rozkłada mapę przed generałem i wskazuje poszczególne punkty, tłumacząc. KLIENT: Przekazano nam mapę z zaznaczonymi pozycjami. Atak jest przeprowadzany z tej i tej strony. Wróg okopał się tutaj. Lotnictwo rosyjskie dokonuje nalotów stąd. Naszym zadaniem jest ustabilizowanie sytuacji na tyle, aby w miarę możliwości, zabezpieczyć ludność cywilną.
Żadna ze stron zdaje się o to nie troszczyć. Prośbę o wsparcie wysłały bojówki cywilne. Pan, panie generale uchodzi w tej sferze za eksperta. Miasto już i tak jest w znacznym stopniu zrujnowane, ale w jego gruzach ciągle żyją ludzie. Rosjanie przerzucili do Syrii siły: Powietrzno-Kosmiczne, Operacji Specjalnych oraz Marynarki Wojennej.
Najprawdopodobniej stąd dokonują nalotów.
GENERAŁ MACZEK: Wysłać drony zwiadowcze na te pozycje. Połączcie się z centralą. Niech robią zdjęcia, to będę miał stąd od razu podgląd sytuacji. Zabezpieczyć szpitale.
Wygląda na to, że tu jest słabo osłonięta flanka. Całe ich siły kierują się w tę stronę. Uderzyć na nich stąd z dronów, a potem punktowo tu, tu i tu. To ich zdezorientuje, odwróci uwagę, a gdy już zaczną przerzucać siły na te pozycje, należy uderzyć od strony, którą właśnie zluzowali. Naszym powiedzieć, aby szykowali się do drogi.
KLIENT: Tak jest panie generale.
Żołnierz salutuje i odchodzi. Po chwili wpada jednak z powrotem do pokoju .
GENERAŁ MACZEK: Tak?
KLIENT: Panie generale, przyszła jeszcze jedna wiadomość z innego regionu Syrii. Tam też proszą o pomoc. Tym razem chodzi o wsparcie w walkach z bojownikami ISIS. Tutaj jest cały meldunek.
GENERAŁ MACZEK: Muszę go przeanalizować. Być może tam, jako jednostka naziemna, będziemy w stanie więcej zdziałać.
KLIENT: Ale w Aleppo możemy dosrać ruskim. Za to, co zrobili nam, to byłaby czysta uczta bogów.
GENERAŁ MACZEK: Z pewnością, ale muszę myśleć strategicznie, na którym polu walki możemy osiągnąć więcej.
W tle rozlegają się głosy żołnierzy.
ŻOŁNIERZ I: Jakie Haren, chłopaki, tę wieś musimy po swojemu ochrzcić. ŻOŁNIERZ II: Mądrze gada. To teraz polska ziemia.
ŻOŁNIERZ III: Jakie dajecie propozycje? ŻOŁNIERZ IV: Mała Polska?
ŻOŁNIERZ III: Faktycznie byłaby bardzo mała. Jeszcze mniejsza niż ta po okrojeniu przez Sowietów.
ŻOŁNIERZ I: To może…
Przerywa mu Kazio
KAZIO: A nad czym tu deliberować?!
Zaczyna śpiewać. Wtóruje mu Henryk. Po chwili dołączają inni.
Niech inni se jadą, gdzie mogą, gdzie chcą Do Widnia, Paryża, Londynu
A ja si ze Lwowa nie ruszym za próg! Za skarby, ta skaż mnie Bóg!
Bo gdzie jeszcze ludziom tak dobrze, jak tu? Tylko we Lwowi!
Gdzie śpiewem cie tulą i budzą ze snu? Tylko we Lwowi!
ŻOŁNIERZ II: Oni mają rację. Tęsknota za tym miastem towarzyszyła większości z nas tak samo, jak broń u pasa. A zatem Lwów!
ŻOŁNIERZ I: Słuchajcie, to znaczy, że i ulice trzeba tu odpowiednio przemianować. HENRYK: Dawaj plan tej osady.
Żołnierz jeden wyciąga plan, rozkłada i zaczyna wskazywać.
ŻOŁNIERZ I: Mittelstrasse nazwijmy Mickiewicza. Też zaczyna się na „M”. ŻOŁNIERZ II: Ja mieszkałem na Mickiewicza.
ŻOŁNIERZ III: O, widzisz? Masz tu znowu swoją ulicę. (Do pierwszego żołnierza) Co tam jeszcze masz?
ŻOŁNIERZ I: Emsstrasse.
HENRYK: To zrobimy z tego Legionów, co wy na to?
Kazio zagląda przez ramię kolegów.
KAZIO: A z Kirchstrasse proponuję zrobić Pierwszej Dywizji Pancernej.
Rozlegają się oklaski.
ŻOŁNIERZ II: Słuchajcie, trzeba jakąś ulicę od naszego Bacy nazwać. ŻOŁNIERZ I: Oj tak, musimy mieć ulicę Maczka.
ŻOŁNIERZ III: Mam lepszy pomysł.
Wszyscy patrzą na niego zaciekawieni.
ŻOŁNIERZ III: Nazwijmy tę wieś nie Lwów, a Maczków. HENRYK: No za tę ideę trzeba wychylić jednego. Panowie!
Słychać oklaski, brzęk szkła, rozmowy ze śmiechami. Przybiega nagle była więźniarka Hania. HANIA: Chłopcy, usłyszałam, że wyruszacie zaraz w drogę. Uważajcie na siebie. Tak się o was martwię. Z doniesień wynika, że tam w Syrii będziecie mieli do czynienia z podobnym bestialstwem, jakie tutaj rozwlekli po naszym kontynencie, naziści. Niech każdy podejdzie.
Zrobię mu znak krzyża na czole, aby go chronił.
Mężczyźni podchodzą, ustawiają się w kolejce do Hani, a ona kreśli im na czole znak krzyża. Dźwięki walki znowu rozbrzmiewają w tle.
HANIA: A gdzie Janek?
ŻOŁNIERZ I: Nie wiem, widać musiał gdzieś pójść.
HANIA: (histerycznie) Nie puszczę go bez znaku krzyża na czole! Alarm.
ŻOŁNIERZ IV: Zbiórka, za trzy minuty wszyscy na placu. Samochody stoją gotowe do odjazdu.
Żołnierze zbierają szybko swoją broń. Słychać tupot biegnących nóg.
HANIA: Janek! Janek!
Zaczyna płakać.
HANIA: Boże, pojechał bez błogosławieństwa.
Upada na kolana i wyje. Na jej płacz nakłada się z czasem odgłos walki i głos generała Maczka do radia.
GENERAŁ MACZEK: Kryć się. Snajper, potrzebujemy wsparcia. Nasze pozycje są ostrzeliwane, a za szpitalem przeprowadzają właśnie rozwałkę ludności cywilnej. Musisz przedostać się z niebieskiego domu na pozycję tak, abyś widział ruiny zielonego i szare gruzy obok niego.
Do żołnierzy.
GENERAŁ MACZEK: Panowie, przyszło nam stoczyć walkę, jaką nasi rodacy toczyli w Warszawie. Trzeba będzie odbijać dom po domu. Uważajcie, bo bojownicy ISIS pozostawiają w nich pułapki. To zupełnie inna walka niż ta, którą dotąd znaliśmy. Kluczowym zadaniem jest teraz zatrzymanie egzekucji pędzonej za szpital, ludności cywilnej. Przebijanie się do nich tradycyjną drogą będzie nas kosztowało dużo czasu, a to oznacza ludzkie życie i powiększy straty w zabudowie miasta. Mam inny pomysł. Skontaktujcie się z naszymi hakerami. Niech włamią się na częstotliwość lub konta głównodowodzących ISIS i podeślą im sfabrykowany film, w którym naradzamy się, że ta masakra jest nam na rękę, bo odciąga ich uwagę od naszej operacji, która pozwoli nam zadać im nóż w plecy.
ŻOŁNIERZ I: Tak jest panie generale!
Odgłosy walki, krzyki ofiar.
ŻOŁNIERZ I: Panie generale. Otrzymałem meldunek, że pana rozkaz został wykonany. W tle nadal słychać odgłosy walki, krzyki ofiar powoli cichną. Słychać dźwięk zamykanych drzwi samochodu i pojedyncze odjazdy samochodów.
GENERAŁ MACZEK: Z pewnością część ich tam została, ale po odgłosach odjeżdżających samochodów wnioskuję, że dostateczną liczbę ludzi puścili na zwiady. W nagraniu rozmowy specjalnie kazałem podać trzy możliwe kierunki strony ataku. To nasza szansa uratować tych ludzi. Aziza z kurdyjskimi oddziałami kobiecymi doniosła mi, że sprawdzili sieć domów we wschodniej części miasta. Są czyste. W ten sposób możemy się przedostać w okolice szpitala.
Po przerwie. (Możliwa do puszczenia jakaś muzyka)
ŻOŁNIERZE: Za naszego generała. Hip hip hurra! Hip hip hurra! Pognać bojowników ISIS. I podobnie jak Bredę udało się uratować zabudowę miasta.
Generał Maczek smutnieje.
GENERAŁ MACZEK: Szkoda tylko, że nie zdążyliśmy na czas, by uratować wszystkich zakopanych żywcem.
ŻOŁNIERZ I: Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby uratować jak największą liczbę osób.
GENERAŁ MACZEK: Wiem, chłopcy. Za was. Za waszą odwagę i poświęcenie. To dla mnie zaszczyt być waszym dowódcą. Zawsze biliście się twardo, ale po rycersku.
ŻOŁNIERZE: Za naszego Bacę!
GENERAŁ MACZEK: Ilu zginęło po naszej stronie?
Atmosfera nagle przestaje być radosna.
ŻOŁNIERZ I: Jeden. Janek.
ŻOŁNIERZ II: Rany, to jemu Hanka nie zdążyła nakreślić na czole znaku krzyża. Żołnierze ściągają czapki z głów i zaczynają się cicho modlić za kolegę:
ŻOŁNIERZE: Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj świeci za niego na wieki wieków, amen. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie, a światłość wiekuista…
Do generała Maczka podchodzi klientka z biura podróży, w stroju sanitariuszki.
KLIENTKA: Panie generale. Jakaś Syryjka do pana. GENERAŁ MACZEK: Jedna z odkopanych?
KLIENTKA: Mówi, że nie, ale dyszy ciężko. Twierdzi, że to ważne. GENERAŁ MACZEK: Przyprowadź ją zatem.
Zbliża się Abir.
ABIR: Dzień dobry panie generale. (Kaszle)
GENERAŁ MACZEK: Dzień dobry dziecko. Usiądź.
ABIR: Dziękuję. Ja na chwilę. Chciałam podziękować za to, że pan nie zaprotestował. (Łapie oddech) Że pan nie poszedł do biura, które wysyła turystów w podróż z nami i nie zażądał przywrócenia pierwotnej wersji trasy, przez którą prowadzi pańska opowieść. (Kaszle) Widzi pan, to ja was wszystkich tu ściągnęłam. Pomyślałam, że skoro muszę już żyć w czasie wojny, to chcę zobaczyć, jak to będzie, gdy prowadzi się ją hmmm… możliwie humanitarnie. GENERAŁ MACZEK: Dziecko, w przekazanym mi rozkazie była informacja o bombardowaniu ludności cywilnej. Dlaczego nagle znalazłem się w innej czasoprzestrzeni mało mnie w tym momencie interesowało. I jak widzisz, moich żołnierzy też. Ale pozwól, że teraz ja będę miał do ciebie prośbę.
ABIR: Ależ oczywiście.
GENERAŁ MACZEK: Tu masz pagon naszego dywizjonu. To za twoją odwagę. A tu masz 800 euro. Takiej sumy będziesz potrzebowała, aby przedostać się do Europy. Wiem, że chcesz dojechać do Szwajcarii, ale wylądujesz w Niemczech. Poznasz tam Polkę. Ona jest przewodnikiem po Warszawie. Widzisz, ja już nie wrócę do swojego domu…
ABIR: A gdzie pan będzie żył?
GENERAŁ MACZEK: W Edynburgu. Zostanę barmanem. ABIR: Ale to takie niesprawiedliwe.
GENERAŁ MACZEK: Cóż, takie jest życie. Miejscowość, w której się urodziłem, nie wróci już w granice Polski, ale chciałbym jeszcze raz zobaczyć nową Warszawę. Zrób to, proszę, za mnie. Poproś tę Polkę, aby cię tam zabrała, ona opowie ci dużo ciekawych historii.
ABIR: Dobrze.
Wersja A Stacja VIII
Warszawa, Muzeum Historii Polski
Abir stoi przed mundurem generała Maczka. Salutuje po polsku.
ABIR: Panie generale, melduję wykonanie zadania. Spacer zaczęłyśmy od Starówki. Już rozumiem, dlaczego to polscy inżynierowie, konserwatorzy, archeolodzy i architekci, jako pierwsi pojechali do Syrii ratować nasze zabytki. Ten fragment miasta został niesamowicie odbudowany. Myślę, że to była dobra decyzja, by odbudować to miasto, a nie pozostawić pustynię gruzów jako pomnik – przestrogę dla przyszłych pokoleń. I tak po tym mieście stąpa się, jak po pokruszonym szkle. Mam nadzieję, że kiedyś podobnie uda się nam odbudować Aleppo. Przykro mi tylko, że tam, gdzie leży pańskie rodzinne miasto, toczy się teraz nowa wojna.
Abir opowiada dalej, ale jej głos powoli cichnie. Jest zachwycona tym, jak pełna życia jest dziś Warszawa. Słychać też, jak mówi m.in. o mieszaniu się obecnie języka polskiego z ukraińskim, na ulicach jego stolicy.
Rozbrzmiewa muzyka do słów:
normalni ludzie piją o poranku kawę a ona zaczyna dzień
od wyciągania niewidzialnych igieł skóra parzy
dziś w nocy znowu doszło do ostrzału
w USA nowy psychopata wybiegł z bronią na ulicę jakiś bandzior zaczaił się w krzakach
dziś o 21:43 pobije tam na śmierć przechodnia.
„Przepraszam, który tramwaj
zabierze mnie z dala od Weltschmerz?”
„Pani, od czego?”
„Od Weltschmerz!”
„Takiego przystanka nie znam.”
pozostaje zatem tylko ta speluna za rogiem.
i będą jeszcze setki
zrujnowanych Warszaw, Sarajew, Aleppo i będziemy kłaść kwiatki
wygłaszać łzawe przemówienia
a potem pić znowu poranną kawę i tony alkoholu wieczorem
i tańczyć w szale odurzenia gdy dzieci w Afryce
będą umierać z pragnienia
a morza będą zapełniać się trupami uciekających do lepszego świata ludzi
gdyby chociaż potrafiła być różą może wtedy świat by ją oswoił
AMAR: A może blizny są jak struny instrumentu? Rozciągliwe niczym guma do żucia, sklejają nasze losy w jedną całość, jak muzyka rozpisana na pokolenia…
Nagle z ciemności wyłania się maczkowiec niosący kwiat i składa go na grobie niemieckiego żołnierza.
AMAR: Co pan robi?! Dlaczego składa pan kwiaty na grobach swoich wrogów?!!! ŻOŁNIERZ I: Wiesz Amar, ci ludzie też są ofiarami fanatyków.
Wersja B
Pracownica biura podchodzi do biurka i wciska przycisk, którym wyłącza cały pulpit.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Przykro mi, nie mogę.
Abir wstaje i powoli odchodzi. Nagle przystaje i odwraca się do pracownicy biura.
ABIR: Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego mi nie pomogłaś?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Jest na Majdanku taki barak. Zebrano w nim znalezione buty ofiar. Gdy do niego wchodzisz, masz wrażenie, że ludzie, którym je zdjęto z nóg, stoją w bezruchu w oskarżycielskiej ciszy.
ABIR: Jak to?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: To ich zapach. Ich zapach zatrzymany w tych butach przetrwał zagładę ich właścicieli. Wchodzisz i masz wrażenie, że czasoprzestrzenie się wymieszały, że stoisz przed molekułami ludzi, których już nie ma, a których coś jakby tu uwięziło. Ich krzyk zawisł gdzieś w czasie. Jest niemy niczym pauza w utworze Cage’a, który chcesz tak usłyszeć. Ta cisza wibruje, wzbiera. Wśród krzyczących jest moja babcia.
ABIR: Co jej zrobiono?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Eksperymenty.
ABIR: Tym bardziej powinnaś mnie i moje wołanie zrozumieć.
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Kochanie, tak strasznie mi przykro, ale ludzie są tak skonstruowani, że kiedy im się dobrze wiedzie, szybko zapominają. Tragedia musi toczyć tragedię, by ich ofiary nie popadły w niepamięć.
ABIR: Czyli naszym losem wykopujecie trupy dawnych ofiar?
PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Poniekąd. A wasze trupy będą odkopywane przez losy przyszłych ofiar.
Abir spuszcza głowę i powoli odchodzi. Pracownicy biura zaczynają lecieć łzy po policzkach. PRACOWNICA BIURA PODRÓŻY: Biedna dziewczyna. (Po chwili przerwy) Jeśli dobrze wyliczam, to powinni teraz wyzwalać stalag Oberlangen. (Włącza przycisk) Zobaczmy, może to mi poprawi trochę nastrój.
Wersja B Stacja VI
Niemcy, stalag Oberlangen
12 kwietnia 1945. Patrol 2 Pułku Pancernego wkracza jako pierwszy polski oddział do jeszcze walczących Niemiec. podpułkownik Koszutski mówi do swoich żołnierzy.
KOSZUTSKI: Panowie witam na ziemi wroga. Możecie wpisać tę datę do swoich dzienników: 12 kwietnia 1945 roku.
ŻOŁNIERZE: Hurra!
ŻOŁNIERZ: Pożałują, że zaczęli tę wojnę. ŻOŁNIERZ II: Ja myślę, że oni już żałują.
Do podpułkownika Koszutskiego podchodzi żołnierz.
ŻOŁNIERZ III: Melduję, że chłopi z pobliskiej wsi mówią coś o jakimś niedaleko położonym obozie.
KOSZUTSKI: Może to zasadzka?
ŻOŁNIERZ III: Nie wydaje mi się. Są starzy i przestraszeni.
KOSZUTSKI: W takim razie jedziemy to sprawdzić.
Rozlega się głos jadących czołgów.
ŻOŁNIERZ II: Baraki na horyzoncie.
KOSZUTSKI: Przygotujecie na wszelki wypadek broń. I pamiętajcie: nie narażajcie niepotrzebnie więźniów. Nie wiadomo w jakim są stanie.
W ich stronę biegnie wolno wychudzona kobieta.
WIĘŹNIARKA I: English? Francais? Americano? Canada? Sind Sie? WITKOWSKI: Polacy! Polacy panienko! Pierwsza Dywizja Pancerna, kochanie! WIĘŹNIARKA I: Polacy! Boże! Polacy! A my tu z armii krajowej. Z powstania, z Warszawy. Panowie Polacy! To cud. Dziewczyny, to Polacy!
Zbiegają się kolejne kobiety. Podbiegają do drutów. WIĘŹNIARKA II: Panowie, to naprawdę Polacy?
KOSZUTSKI: Tak.
Żołnierz I do żołnierza II.
KLIENT: Boże, jakie one wymizerowane.
ŻOŁNIERZ II: A co oznaczają te litery „Kgf” na plecach? WIĘŹNIARKA II: Uwolnili nas Polacy! Tyle szczęścia naraz.
JAGA: Melduję, że na terenie obozu przebywa 1706 żołnierek, w tym 20 osób w izbie chorych oraz 9 niemowląt.
ŻOŁNIERZ I: O Boże! Tam stoi Hanka.
Żołnierz w pierwszej chwili chwieje się, ale potem zaczyna biec do kobiety. Ta zauważa go. W pierwszej chwili odruchowo się cofa, dopiero po chwili go rozpoznaje.
HANKA: Janek! Ach Janek! Hanka płacze.
W tle słychać przemówienie generała Maczka do wyzwolonych więźniarek obozu. MACZEK: Jeżeli za trudy i straty polskiej Dywizji Pancernej należały się jakieś kwiaty, rzucane serdeczną ręką, to tymi kwiatami, rzuconymi rękoma losu, było uwolnienie – w wyniku działań dywizji – tego obozu.
Rozlegają się muzyczne wariacje Mazurka Dąbrowskiego.
Wersja B Stacja VII Syria
Abir zdaje się słyszeć muzykę dochodzącą ze stalagu w Niemczech. Przybiega nagle Amar ze smartfonem w ręce. Dziewczyna podnosi głowę.
AMAR: Abir, patrz. Wyszukałem to miasto, o którym opowiadałaś. ABIR: Które?
AMAR: To, co widziało wojnę. ABIR: A, Warsaw…
AMAR: Tak. Patrz! Tutaj są zdjęcia z przeszłości, jak je zrównano z ziemią. Jak nasze Aleppo. A tutaj po odbudowie. Podobno zrekonstruowano historyczną część miasta. Zobacz jak kolorowo. W życiu bym nie pomyślał, że te budynki wcale nie są takie stare, na jakie wyglądają.
Abir bierze telefon do ręki i zaczyna oglądać zdjęcia.
ABIR: Ślicznie.
AMAR: To może i my kiedyś odbudujemy nasze miasta? Skoro im się udało, to nam też się uda.
ABIR: Jeśli świat w końcu przestanie nas traktować jak zwierzęta w klatce, na których można prowadzić eksperymenty. Jak długo człowiek może wytrzymać coś takiego, co tutaj dzieje się codziennie?
Amar milknie. Po chwili się odzywa.
AMAR: Abir, co ci jest? To zawsze potrafiłaś się poskładać z najmniejszych kawałków na nowo. To ty zawsze miałaś więcej siły. To ty wyszłaś na ulice w 2011, jako jedna z pierwszych.
ABIR: Miasta można odbudować, albo nadać im nową szatę. Życia ludzkiego nie. Ani umarłych, ani naszego. Zawalczyłam o coś i przegrałam, a gdyby tu był… powiedziałby pewnie…
Abir wyobraża sobie scenę.
GENERAŁ MACZEK: Żołnierze, musimy stworzyć warunki bytu dla przebywających w tym regionie, pojmanych. Do naszych głównych zadań należy teraz, zajęcie się ludźmi porwanymi przez ISIS. Wśród nich jest wiele uprowadzonych kobiet. Wszyscy wiemy, co bojownicy z nimi robią. Musimy wykazać się dużym taktem. Musimy zapewnić im bezpieczeństwo i
Jakieś godziwe warunki bytu. Zarządzam sprawdzenie terenu wysiedlonych wiosek. Wysyłajcie regularnie patrole. W razie stwierdzenia obecności przeciwnika: meldować.
ŻOŁNIERZE: Tak jest panie generale!
Żołnierze odchodzą. Po chwili do izby wchodzi inny żołnierz.
ŻOŁNIERZ I: Panie generale, mamy wezwanie do powstrzymania ataków na Aleppo. Rosjanie dołączyli do konfliktu. Bombardują infrastrukturę cywilną.
GENERAŁ MACZEK: Ile dają nam czasu, aby się tam przedostać?
ŻOŁNIERZ I: Trzy dni. Wysłano po nas samoloty, ale już teraz poproszono o wskazówki. Do dużych strat dochodzi wśród ludności cywilnej.
Żołnierz rozkłada mapę przed generałem i wskazuje poszczególne punkty tłumacząc. ŻOŁNIERZ I: Przekazano nam mapę z zaznaczonymi pozycjami. Atak jest przeprowadzany z tej i tej strony. Wróg okopał się tutaj. Lotnictwo rosyjskie dokonuje nalotów stąd. Naszym zadaniem jest ustabilizowanie sytuacji na tyle, aby w miarę możliwości, jak najlepiej zabezpieczyć ludność cywilną.
Żadna ze stron zdaje się o to nie troszczyć. Prośbę o wsparcie wysłały bojówki cywilne. Pan, panie generale uchodzi w tej sferze za eksperta. Miasto już i tak jest w znacznym stopniu zrujnowane, ale w jego gruzach ciągle żyją ludzie. Rosjanie przerzucili do Syrii siły Powietrzno-Kosmiczne, Siły Operacji Specjalnych oraz Marynarki Wojennej.
Najprawdopodobniej stąd dokonują nalotów.
GENERAŁ MACZEK: Wysłać drony zwiadowcze na te pozycje. Połączcie się z centralą. Niech robią zdjęcia, to będę miał stąd od razu podgląd sytuacji. Zabezpieczyć szpitale.
Wygląda, że tu jest słabo osłonięta flanka. Całe ich siły kierowane są w tę stronę. Uderzyć na nich stąd z dronów, a potem punktowo tu, tu i tu. To ich zdezorientuje, odwróci uwagę, a gdy już zaczną przerzucać siły na te pozycje, to uderzyć od strony, którą właśnie zluzowali.
ŻOŁNIERZ I: Tak jest panie generale…
Rozlega się alarm.
AMAR: O nie! Kolejny nalot.
Ciągnie siostrę do kryjówki.
AMAR: O kim ty w ogóle opowiadałaś?
ABIR: O generale Maczku. Pochodził z Polski i walczył podczas II wojny światowej z nazistami. Nie przegrał ponoć żadnej bitwy i z tego co widziałam, starał się myśleć o ludności cywilnej i jej domach.
AMAR: Jak to: „z tego co widziałam”?
ABIR: Zrobiłam rzecz zakazaną. Zakradłam się do biura i chciałam go tu ściągnąć, ale pracownica biura mi na to nie pozwoliła. Powiedziała, że nasz los odkopuje los ofiar z poprzednich pokoleń, tak jak los przyszłych generacji będzie odkopywał nas.
AMAR: Ach siostro, jesteś najodważniejszą dziewczyną jaką znam.
ABIR: I co z tego? Nie jestem w stanie zatrzymać tego młyńskiego koła, które nas mieli.
Eksplozja. Słychać walący się gruz. Po jakimś czasie krzyki, następnie zbliżające się kroki.
BOJOWNIK ISIS: Wszystkie kobiety bierzemy do niewoli, mężczyzn bierzcie za domy, skrępujcie im ręce tym drutem i jednego po drugim zabijajcie. Ma to lecieć na żywo w mediach społecznościowych.
Abir wtula się w brata.
ABIR: Nie pozwól im mnie zabrać.
Brat obejmuje ją.
AMAR: Nie pozwolę. (Po przerwie dodaje) A co do Warszawy, to czytałem, że Polacy już tu są. Odbudowują zabytki Palmyry.
Wersja B Stacja VIII
Warszawa, Muzeum Historii Polski
Mundur generała Maczka. W tle słychać rozmowy ludzi przechodzących przez salę wystawową. O ostatnich walkach i ofiarach w Syrii i w Ukrainie, o podobieństwie taktyki zaangażowanych w konflikt Rosjan. O okrucieństwach dokonywanych na tamtejszej ludności.
Rozbrzmiewa muzyka do słów: normalni ludzie piją o poranku kawę a ona zaczyna dzień
od wyciągania niewidzialnych igieł skóra parzy
dziś w nocy znowu doszło do ostrzału
w USA nowy psychopata wybiegł z bronią na ulicę jakiś bandzior zaczaił się w krzakach
dziś o 21:43 pobije tam na śmierć przechodnia.
„Przepraszam, który tramwaj
zabierze mnie z dala od Weltschmerz?”
„Pani, od czego?”
„Od Weltschmerz!”
„Takiego przystanku nie znam.”
pozostaje zatem tylko ta speluna za rogiem.
i będą jeszcze setki
zrujnowanych Warszaw, Sarajew, Aleppo i będziemy kłaść kwiatki
wygłaszać łzawe przemówienia
a potem pić znowu poranną kawę i tony alkoholu wieczorem
i tańczyć w szale odurzenia gdy dzieci w Afryce
będą umierać z pragnienia
a morza będą zapełniać się trupami uciekających do lepszego świata ludzi
gdyby chociaż potrafiła być różą może wtedy świat by ją oswoił
Cisza. Nagle rozlega się głos Amar.
AMAR: A może blizny są jak struny instrumentu? Rozciągliwe niczym guma do żucia, sklejają nasze losy w jedną całość, jak muzyka rozpisana na pokolenia…
Nagle z ciemności wyłania się maczkowiec niosący kwiat i składa go na grobie niemieckiego żołnierza.
AMAR: Co pan robi?! Dlaczego składa pan kwiaty na grobach swoich wrogów?!!!
ŻOŁNIERZ I: Wiesz Amar, ci ludzie też są ofiarami fanatyków.
I wyróżnienie jury postanowiło przyznać Pani Annie Kleinie (z Wielkiej Brytanii) za utwór ,,Mrugające oko”, w którym Autorka pochyla się nad kłębiącymi się w dziecku, w obliczu jego zmagań z chorobą rodzica, uczuciami i niepokojami. Za zaprezentowanie świata dziecięcej perspektywy w zderzeniu z rozpędzonym pociągiem dorosłych trosk, a także za… wzniesioną wysoko nadzieję.
Mrugające oko
– Chciałbyś czasem być kimś innym? – zapytała Ela łamiącym się głosem. Wpatrywała się, szeroko otwartymi, błękitnymi jak niebo oczami, w twarz taty. Szukała w niej odpowiedzi na swoje pytanie.
Tata starał się skupić na niej. Tak bardzo starał się nie odwrócić wzroku. Wiele sił w to wkładał. Kochał swoją ośmioletnią córeczkę ponad wszystko. Jego serce ściskało się, gdy po raz kolejny słyszał to pytanie.
– A dlaczego o to pytasz?
– Bo gdybyś ty był kimś innym, i ja, to mama też… i wtedy byłaby zdrowa.
Taka rozmowa między tatą a jego ukochaną córką, powtarzała się wiele razy w ciągu ostatnich trzech miesięcy.
Tata zawsze przychodził utulić Elę do snu. To był taki ich zwyczaj. Obok jej poduszki kładł Zuzkę, ulubionego króliczka będącego prezentem od mamy.
– Posiedź tu ze mną– prosiła Ela.
– A może coś mi opowiesz? – zagajał tata.
Kiedy jeszcze mama była zdrowa, zaglądała tu do nich i śmiała się, że trzymają sztamę. Że są drużyną.
Teraz ani nie zaglądała, ani się nie śmiała. Teraz była w szpitalu. A Ela chciała być kimś innym…
– Eluniu, kochanie. Ja nie chcę być nikim innym – wrócił do tematu tata.
– Ale dlaczego? Dlaczego nie chcesz? – pytała lekko już zapłakana dziewczynka.
– Bo wtedy nie poznałbym mamy. A ja ją bardzo kocham. I nie byłoby ciebie. A ty jesteś przecież naszym szczęściem.
– Ale mama byłaby zdrowa. Byłaby zdrowa, tato! – Ela rozpłakała się już na dobre. Wtuliła się w kołnierz tatusiowej koszuli, wciąż jeszcze szlochając. Pozwalał jej się wypłakać, choć pękało mu serce. Wiedział, że tylko tak zdoła, choć trochę ukoić jej ból i tęsknotę za mamą.
– Dlaczego mamusia zachorowała? Dlaczego właśnie ona? – dopytywała dziewczynka, a tatuś po raz kolejny starał się cierpliwie wszystko wyjaśniać, choć sam w obliczu tego nieszczęścia, zdawał się być bezradny.
– Tato, oko we mnie mruga – powiedziała Ela, znów przytulając się do niego.
Wiedział że, w języku Eli, mrugające oko oznacza strach. Jeszcze mocniej przytulił więc córkę.
Długo tak rozmawiali. To były smutne rozmowy.
Ela jeszcze trzy miesiące wcześniej była roześmianym i rozbrykanym dzieckiem. Teraz z tamtej śmieszki niewiele zostało. Chodziła ciągle zamyślona i poważna. Wszyscy zastanawiali się, skąd taka zmiana. I gdzie się podziała tamta mała pogodna dziewczynka? A Ela po prostu nie chciała się uśmiechać, dopóki mama jest chora. Nie miała na to siły.
***
– Wiesz mamo… babcia Tomka ma raka piersi. Co to jest? – zapytała Ela, z pełnymi ustami, podczas śniadania.
To było w styczniu. Mama stała przy oknie. Mróz ozdabiał szyby wymyślnymi wzorami. Prószył śnieg, który przykrył białą kołderką ulice, chodniki i drzewa. Mama jakoś tak wtedy tęsknie patrzyła przez okno. Zamyślona, nieobecna… Dziewczynce zdawało się nawet, że widzi błyszczącą łzę w jej oku. Ten rak to chyba musi być coś smutnego. Ale przecież to jakieś zwierzę, chyba…-pomyślała dziewczynka.
– Eluniu…
– Mamuś, a wiesz, że mamy nową koleżankę w klasie? Ela zmieniła temat, nie pamiętając już ani o raku, ani o babci Tomka, ani nawet o oczach mamy, w których wciąż szkliły się łzy.
-Elu, zakładaj kurtkę, lecimy do szkoły – zawołał z przedpokoju tata. Mama zapakowała już córce drugie śniadanie, ucałowała ją delikatnie w czoło i uśmiechnęła się tak słodko, że w jej policzkach pojawiły się dwa dołeczki. Ela też takie miała. To dzięki nim wszyscy dostrzegali ich podobieństwo. Za to włosy miała takie jak tata – blond. Mama miała bowiem czarne: gęste i lekko kręcone. Ela często robiła z nich warkocze i mówiła, że będzie kiedyś fryzjerką. A mama śmiała się, że będzie jej najlepszą klientką, że będą razem jeździły na konkursy fryzjerskie i wszystkie wygrywały.
– Będziemy mistrzyniami świata – wołała Ela. – Nie! To ty będziesz córeczko! Zresztą już jesteś moją mistrzynią – mówiła ze śmiechem mama. – I taty! – dodawała Ela.
Teraz jednak mama nie miała już długich włosów…. I Ela też nie. Nie chciała mieć długich, skoro mama nie mogła ich mieć.
***
Ela uwielbiała szkołę. Bardzo lubiła też swoją wychowawczynię panią Krysię, która zdaniem dziewczynki była najmądrzejszą osobą, jaką Ela znała. No, może poza tatą, który wiedział o świecie najwięcej.
Dziewczynka mogła z panią Krysią porozmawiać o wszystkim. Była to bez wątpienia najmilsza osoba w szkole.
– Proszę pani, babcia Tomka ma raka piersi. Co to jest?
To samo pytanie, które Ela zadała wcześniej mamie, powtórzyła wychowawczyni. Przypominając sobie, że mama na nie, nie odpowiedziała.
– Eluniu, to jest taka choroba…
– Proszę pani, a Tomek znowu mnie uderzył… – Staś wszedł do klasy z zakrwawionym nosem, w poplamionej krwią koszulce. Tuż za nim wpadł Tomek krzycząc, że to nie jego wina, bo to Staś biegnąc, wpadł na niego z impetem.
– Stasiu, jak się czujesz? Nie kręci ci się w głowie? – dopytywała pani, zajęta już chłopcami. Nie miała szansy odpowiedzieć bardziej szczegółowo na pytanie Eli, która w sumie znów już o nim zapomniała, widząc zakrwawiony nos Tomka, dumnie pokazywany nadbiegającym kolegom.
– Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, kto ich zdaniem był bardziej winny, kto na kogo wpadł, kto kogo uderzył. Ela nie była w stanie rozstrzygnąć: czy to wina Tomka, Stasia, ich wspólna, a może to był po prostu wypadek.
– Elka! A twoja mama ma raka i umrze? – zapytała nagle Ula.
– Co? Ela nie była pewna, czy dobrze zrozumiała pytanie koleżanki, wciąż jeszcze skupiona na krzykach kolegów.
– Moja mama powiedziała, że twoja mama umrze – próbowała przekrzyczeć klasę Ula. Raptownie cała dwudziestopięcioosobowa grupa dzieci zamilkła i spojrzała na Elę. Jak to możliwe, że ten wrzask tak nagle ustał? I dlaczego wszyscy tak na nią patrzyli?
Ela miała ochotę uciec. Chciałaby się schować, zniknąć.
Ale zaraz, co powiedziała Ula? Ta głupia Ulka… ona chyba powiedziała…. że mama umrze? Przecież to nieprawda!!! To jakieś głupoty!!!
– To nieprawda! – wykrzyknęła Ela.
– To prawda. Tak mówi moja mama – uparcie twierdziła Ula.
– Kłamiesz!
– A właśnie, że to prawda – powtarzała dalej swoje, mocno już rozdrażniona Ula.
– Kłamiesz! Kłamiesz! Kłamiesz! – krzyczała Ela, coraz głośniej przy tym płacząc.
Cała klasa zamilkła. Patrzyli z przerażeniem i zaciekawieniem na kłócące się koleżanki.
Ela bardzo długo przy obcych nie uroniła ani jednej łzy, a tym razem…
***
Styczeń był piękny. I ten dzień był piękny. Mroźny, śnieżny, zaklęty w prawdziwie zimowej aurze.
Ela śladowała śnieg. Mama opowiadała jej kiedyś, skąd w ogóle wzięło się to określenie w ich domu, i wszyscy zanosili się śmiechem. Gdy Ela miała trzy latka, poszły z mamą na spacer. Dzień był wtedy równie piękny, jak ten. Prószył śnieg. Z nieba leciały wielgachne płatki, które malutka Ela próbowała chwytać dłońmi skrytymi w grubych rękawiczkach. W pewnej chwili odwróciła się do idącej za nią mamy. Spojrzała na ślady, które pozostawiła na wilgotnym, białym od śniegu chodniku i krzyknęła:
– Mamo! Śladuję śnieg! I tak już zostało. Każdej zimy cała rodzina szła śladować śnieg. Uwielbiali robić to razem. Dziś Ela śladowała sama. Nie czekała, jak zwykle w świetlicy na tatę, tylko po lekcjach pobiegła prościutko do szatni. Poczekała, aż dzieci wejdą do środka, a gdy drzwi się za nimi zamknęły, pobiegła do wyjścia. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Przed szkołą stało mnóstwo rodziców czekających na dzieci. Znikła więc w tłumie.
Wracała do domu smutna. Zaczynała się zastanawiać, czy mama naprawdę umiera. Mimo że w szkole zaprzeczała, a nawet oskarżała Ulę o kłamstwo, teraz zaczynały ją nachodzić wątpliwości. Nic z tego nie rozumiała. Nie wiedziała, co się dzieje. Dlaczego Ula wygadywała takie okropne rzeczy? Przecież mama jest cudowna i zdrowa. O co chodziło tej Ulce? A, co jeśli jej mama naprawdę tak powiedziała? To miła i dobra osoba, więc chyba nie okłamałaby własnej córki… Może Ula coś źle zrozumiała? To przecież nie może być prawda… A, co jeśli Ula ma jednak rację….
Tego było za dużo dla małej dziewczynki…. Czuła, że oko w niej mruga. Nie lubiła tego. Zamiast do domu, skręciła do parku. Długo chodziła i śladowała śnieg. Miała mnóstwo
czystego śniegu, na którym mogła wydeptywać piękne wzory. Nawet nie zauważyła, kiedy zrobiło się ciemno. Zmarzła, zgłodniała, przestraszyła się. W pewnej chwili dotarło do niej, że jest tam zupełnie sama.
Jeśli mama umrze, to ja już zawsze będę sama… tylko z tatą – pomyślała i skuliła się na ławce, na której przysiadła.
– Elu! Eluniu! – usłyszała nagle nawoływania. Rozpoznała te głosy. To były dwa najukochańsze głosy na świecie: mamy i taty.
– Dziecko, jesteś – mama biegła do niej w rozpiętym płaszczu i bez szalika. Zdyszana dopadła wreszcie ławki, na której siedziała Ela.
– Gdzie ty byłaś, córeczko? Tak się martwiłam. Skarbie! – mama nie przestawała mówić, tuląc jednocześnie Elę do siebie.
– Mamusiu… ty nie umarłaś?!– ni to zapytała, ni to stwierdziła Ela, wtulając się w mamę z całej siły. Mama spojrzała na nią uważnie i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, wtrącił się tata.
– Chodźmy lepiej do domu, musimy się rozgrzać – dodał podchodząc do nich. Tata wziął córeczkę na ręce i zaniósł do samochodu.
Ogrzewanie w aucie szybko uśpiło Elę. Śpiącą dziewczynkę tata zaniósł do jej pokoju, a mama pomogła mu ją przebrać.
Ela nie miała już siły na żadną rozmowę tego dnia. To był naprawdę ciężki i wyczerpujący dzień.
Mama żyje. Ulka kłamała – z tą myślą dziewczynka zasnęła.
***
– Jak myślisz córciu, czy naleśniki to dobry pomysł na śniadanie? – zapytała mama, wchodząc rano do pokoju Eli.
Dziewczynka co prawda już nie spała, ale nadal jeszcze nie bardzo miała ochotę wstać z łóżka. Uśmiechnęła się do mamusi. Kiwnęła głową na znak, że naleśniki są zawsze dobrym pomysłem, a szczególnie te z dżemem truskawkowym, robionym przez babcię Lusię.
-Załóż szlafrok i zejdź do kuchni, kochanie – ponagliła mama.
Ela po kilku chwilach pojawiła się w kuchni w swoim ulubionym różowym szlafroczku i kapciach w nosorożce. Usiadła przy stole. Mama podała jej talerz ze śniadaniem, sama piła już herbatę. Uważnie przyglądała się córce.
– Cały park wczoraj zaśladowałaś – zagaiła, uśmiechając się mama.
Ela nic nie odpowiedziała. Jadła pyszne naleśniki. I czuła, że zanosi się na poważniejszą rozmowę.
– Martwiłam się o ciebie. Tata zresztą też. Długo cię szukaliśmy. Chyba wiem, co się wczoraj stało… – powiedziała mama, a Ela spojrzała w dół.
– Skąd wiesz? Wiesz, że oko we mnie mrugało?
– Domyśliłam się. Rozmawiałam też z panią Krysią. Ona, podobnie jak my, bardzo się o ciebie martwiła. Opowiedziała mi, co się wczoraj wydarzyło i co mówiła Ula. Tym się zdenerwowałaś, prawda?
– Ulka kłamała, mamusiu. Kłamała. Mówiła, że ty… że ty…. – Ela nie skończyła, gdyż zaczęła rzewnie płakać. Mama przytuliła ją mocno. Głaskała po głowie. Czekała, aż córeczka sama zechce opowiedzieć resztę.
– …Ona powiedziała, że ty umrzesz. Kłamała, bo przecież jesteś tu. Nie lubię jej, jest okropną kłamczuchą. Dziewczynka rozpłakała się już na dobre.
Mama nic nie mówiła, tylko przytulała Elę. Czekając, aż się uspokoi.
– Córeczko, posłuchaj mnie. Wczoraj zapytałaś, co to jest rak.
– Tak, babcia Tomka ma raka. Dziewczynka otarła łzy i spojrzała uważnie na mamę.
– To choroba. Bardzo poważna choroba. Pamiętasz, jak byłaś chora? Bolała cię głowa i brzuszek. Pojechaliśmy wtedy do lekarza…
– Tak. Pan doktor był super. Dał mi naklejkę dzielny pacjent – uśmiechnęła się Ela na wspomnienie tamtego dnia.
– No właśnie. A teraz babcia Tomka jest chora. I Ula miała trochę racji, bo ja też jestem chora – mama patrzyła uważnie na córkę. Starała się tak dobierać słowa, by ją uspokoić.
– Nie czuję się ostatnio dobrze. I na jakiś czas będę musiała pójść do szpitala, a tata wspólnie z tobą, będzie dbał o dom – mama mimo wszystko starała się nadać pogodny ton swojej wypowiedzi.
– Ale… co ci jest? Na co jesteś chora? I jak długo tam będziesz?-Ela zasypała mamę pytaniami.
– W mojej piersi urósł mały guzek, to taka kuleczka. Nie powinno go tam być. Będę miała operację i pani doktor wytnie mi ten guzek. Możliwe, że po operacji, przez jakiś czas, będę się nie najlepiej czuła, ale to normalne w takiej sytuacji, tak wygląda leczenie. Pan doktor mi wszystko wyjaśnił i powiedział, żebym się nie martwiła, bo to minie. Teraz moja kolej na staranie się o naklejkę dzielny pacjent – mówiła mama nadal bardzo spokojnie.
– Dostaniesz jakieś tabletki?
– Tak. Dostanę różne lekarstwa.
Mama odpowiadała na kolejne pytania córki. A Ela zadawała ich całe mnóstwo. Interesowało ją wszystko, nawet to, jakiego koloru będą ściany w szpitalu i czy ona będzie mogła tam codziennie przychodzić?!
– Myślę, że będziesz mogła – odpowiedziała mamusia.
Ela poczuła się znacznie lepiej. Poczuła, że oko w niej przestało mrugać.
***
Wiosna otuliła świat wieloma odcieniami zieleni. Pojawiły się też kolorowe kwiaty. Ela uwielbiała wiosnę, tak samo zresztą jak i zimę. I tak samo jak lato i jesień. Kochała po prostu przyrodę i uwielbiała spędzać czas w parku i ogrodzie.
Ale to było zanim mama zachorowała. Teraz Ela przestała dostrzegać kolory.
Mamusia od trzech miesięcy była w szpitalu. Nadal źle się czuła. A Ela stała się poważna i smutna. Płakała wieczorami podczas rozmów z tatą. Przestała się uśmiechać.
Codziennie razem z tatusiem odwiedzała mamę, ale widziała, że ta czasem nie ma sił na rozmowę. Piękne włosy mamusi stały się matowe i przerzedzone. Aż wreszcie mama poprosiła o wizytę fryzjerki i ścięła je bardzo krótko. Nosiła teraz kolorową chustkę, z której robiła turban. Ela wspólnie z tatą kupili ją i podarowali mamie. Ładnie w niej wyglądała. Wybrali ulubiony kolor mamy – czerwony.
W dniu, w którym mama ścięła włosy, Ela zrobiła to samo. Wieczorem w łazience, w tajemnicy przed tatą, wzięła nożyczki i obcięła warkocze. Tata musiał poprawiać, ale
nie zdenerwował się. Wiedział, że w ten sposób Ela chciała dodać mamusi odwagi. I gdy powrócili do rozmowy o byciu kimś innym, zapytał też o włosy.
– Mamusi będzie raźniej, gdy obie będziemy miały krótkie – powiedziała dojrzale dziewczynka.
Gdy mama zobaczyła ją nazajutrz, rozpłakała się. Nie była jednak rozzłoszczona, była dumna i wzruszona postawą córki. Martwiło ją jednak trochę to, że jej dziecko tak szybko musiało dorosnąć.
***
Dzień w szkole zaczął się dokładnie tak samo jak zawsze. Ale Ela nie lubiła już szkoły tak bardzo jak dawniej. Nie chciała się śmiać ani żartować, skoro jej mama nie miała sił.
-Mamy dziś wyjątkowego gościa- powiedziała z samego rana pani Krysia. Jest to pani Małgosia, która poprowadzi lekcję o zdrowiu. Ela spojrzała uważnie na gościa. Ta pani przypominała jej nawet trochę mamę. Też miała ciemne, krótkie włosy. Uśmiechała się do dzieci, ale nie miała dołeczków w policzkach, jak mama. Mimo to wydała się dziewczynce sympatyczna.
– Dzień dobry – przywitała się pani Małgosia. Bardzo się cieszę, że was poznam. Pani Krysia wiele mi już o was opowiadała. Mówiła, że jesteście najfajniejszą klasą w szkole. To prawda?
– Tak – wykrzyknęły dzieci jednocześnie.
– No to mam wielkie szczęście, spotkać się z takimi fajnymi uczniami.
Pani Małgosia opowiedziała trochę o sobie. Ale dopiero, gdy padły słowa o tym, że pracuje w szpitalu, w którym są leczeni ludzie chorzy na raka, Ela zaczęła chłonąć każde słowo.
To taki szpital, w jakim leży moja mamusia – pomyślała.
– A co to jest rak? – zapytała Ula. – Bo mama Eli jest na to chora.
Wszystkie dzieci natychmiast spojrzały na dziewczynkę, która poczuła, że znów ma wielką ochotę uciec z klasy.
– To choroba – odpowiedziała spokojnie pani Małgosia. – Wiele osób na nią choruje. W szpitalu pomagamy chorym, leczymy ich.
– A można wyleczyć raka? – padały dalsze pytania.
– Oczywiście, że tak – uśmiechnęła się miło pani Małgosia, co zadziałało na Elę w jakiś dziwnie kojący sposób. Już nie chciała uciekać z klasy.
– Są różne sposoby leczenia.
Czy wiecie, jak nazywa się osoba, która jest chora i w związku z tym musi udać się do lekarza?
– Pacjent – najgłośniej wykrzyknął Tomek.
– Bardzo dobrze. Są pacjenci, którzy, żeby wyzdrowieć potrzebują operacji. I inni, którzy potrzebują tylko lekarstw. Czasem jedni i drudzy leczeni są na oddziale, który nazywa się oddziałem onkologicznym. Niektórym pomagają również specjalne promienie – to się nazywa radioterapia.
Pani Małgosia wyjęła duże plansze, na których namalowani byli bardzo śmieszni lekarze. I dzieci zaśmiewały się oglądając te rysunki.
– Zobaczcie, przyniosłam wam też taką specjalną maszynę do leczenia pacjentów. Jest zbudowana z klocków lego.
Można ją rozłożyć i złożyć. Oczywiście to jest zabawka. Prawdziwe urządzenie jest naprawdę duże i znajduje się w szpitalu.
– Jak się to nazywa? – zapytał Jaś.
– Trudne słowo – uśmiechnęła się pani Małgosia: – akcelerator.
– Akce…ale..ra…
-Akcelerator – powtórzyła z uśmiechem pani i podała Jasiowi miniurządzenie. Później pokazała kolejne – tomograf komputerowy. Zapisała na tablicy trudne słowa, bo nikt nie mógł ich zapamiętać. Powiedziała, że dorośli też mają z tym problem i wszystkie dzieci się roześmiały. Wszystkie oprócz Eli. Ona tylko słuchała i obserwowała.
Później rozmawiali jeszcze o zdrowym odżywianiu. Tylko Tomek krzyknął, że cola też jest zdrowa. No i chipsy. Cała klasa pękała ze śmiechu. Pani rozdała obrazki przedstawiające: warzywa, owoce, słodycze, pieczywo, mięso i wytłumaczyła, czym jest piramida zdrowego żywienia. Każdy wyklejał własną i próbował rozszyfrować, na którym piętrze znajdzie się czekolada i inne słodkie przekąski.
Ela zastanawiała się, czy porozmawiać z panią Małgosią, czy nie. Nie miała odwagi, ale była bardzo zaciekawiona. Przypuszczała, że ta pani pewnie wie wszystko o tym raku. Pracuje przecież w takim właśnie szpitalu.
– Moja mamusia jest chora. Miała raka piersi – Ela zebrała się wreszcie na odwagę i postanowiła podejść do pani Małgosi.
– Jak się teraz czuje?- zapytała z troską pani Małgosia.
– Myślę, że źle, chociaż mówi mi, że dobrze. Jest w szpitalu. To nawet ładne miejsce, ale mama wcale nie wygląda ładnie. Wypadły jej wszystkie włosy i rzadko się uśmiecha. I bardzo schudła. Często też wymiotuje. A do tego boli ją ręka. Nie może jej podnosić. Bo miała operację. I mówi, że właśnie stąd ten ból. I nie ma siły chodzić na spacery. Ela wyrzucała z siebie słowa. A pani Małgosia słuchała cierpliwie. Dzieci przyklejały w zeszytach obrazki, rozmawiały ze sobą, chłopcy budowali i rozkładali zabawkowe urządzenia. A nad wszystkim czuwała pani Krysia. Martwiła się o swoją uczennicę. Zajęła dzieci nową zabawą, żeby Ela mogła spokojnie porozmawiać z panią Małgosią.
– A jak ty się czujesz Elu? – spytała.
– Ja tak się czuję… tak …. jakby oko we mnie mrugało – powiedziała cicho dziewczynka i zaraz się zawstydziła.
– Znam to określenie. Moja córka też tak mówi, gdy się czegoś boi. Pani Małgosia cały czas miło się uśmiechała.
– Wiesz, dlaczego mamusia wymiotuje i dlaczego straciła włosy?
– Nie wiem – odpowiedziała wyraźnie zasmucona Ela.
– To dlatego, że dostaje silne lekarstwa. One pomagają jej w walce z chorobą, ale powodują też gorsze samopoczucie. To minie. A włosy odrosną jeszcze gęstsze i piękniejsze.
– Naprawdę?
– Tak. To wszystko jest chwilowe. Mamusia potrzebuje teraz dużo odpoczynku, ponieważ jest osłabiona.
– Ja nie wiem, co mam mówić i robić, gdy idę do niej do szpitala.
– Myślę, że twoja mamusia na pewno chciałaby usłyszeć, co ciekawego działo się w szkole, czego się nauczyłaś, z kim się bawiłaś i co znowu zmalowali chłopcy.
– Ela opowiedziała pani Małgosi całe zdarzenie z Tomkiem i Stasiem. Jednak posmutniała, gdy wróciły wspomnienia słów Uli o tym, że mama umrze.
– Czy moja mamusia umrze? – spytała nagle poważnym tonem dziewczynka.
Pani Małgosia nie uciekała przed odpowiedzią.
– Twoja mamusia jest pacjentką. Leczy się. Jest pod opieką lekarzy, a ci robią wszystko, aby jej pomóc – uspokajała pani Małgosia. – Nasz świat jest tak stworzony, że rodzimy się, żyjemy i umieramy. Wszyscy – ludzie, zwierzęta, a nawet rośliny.
– Wiem – wtrąciła dziewczynka.
– No właśnie. Ważne jest żeby, gdy pojawi się choroba, szybko udać się do lekarza po pomoc. Z każdą chorobą jest tak, że nie możemy jej lekceważyć.
– Co to znaczy? – dopytywała Ela.
– To znaczy, że trzeba traktować poważnie złe samopoczucie, że trzeba się badać regularnie, obserwować swój organizm. Odwiedzać lekarzy, żeby sprawdzali, czy wszystko jest w porządku. Trzeba o siebie dbać.
– Jeść zdrowe jedzenie? – spytała Ela.
– Tak, to też oczywiście. Warzywa, owoce – one dobrze wpływają na zdrowie. I trzeba się ruszać.
– My z mamusią i tatusiem uwielbiamy spacery.
– Świetnie. To bardzo zdrowe – dodała pani Małgosia.
– Ale mama teraz nie ma siły.
– Spokojnie Elu. Póki co mama musi dużo odpoczywać. Ale nabierze sił. Zobaczysz. Gdy wyjdzie ze szpitala, najpierw pójdziecie na krótki spacer do ogrodu, a później pewnie na dłuższy do parku.
– Tak pani myśli?
– Tak. Pamiętaj, że ja pracuję z takimi pacjentami jak twoja mamusia.
– A co pani robi w szpitalu?
– Jestem psychologiem.
– A czym się zajmuje psycholog?
– Rozmawiam z pacjentami i ich rodzinami, tak jak dziś z tobą. Bardzo chcę, żeby po takiej rozmowie, poczuli się lepiej. Chcę ich w ten sposób wspierać i dodawać im otuchy.
– Ja już się poczułam lepiej – powiedziała Ela, lekko się przy tym uśmiechając.
– Oko przestało mrugać? – zapytała pani Małgosia.
– Tak, chyba tak- potwierdziła dziewczynka. I postanowiła zapamiętać tę rozmowę na zawsze.
***
– I tę poduszkę wkładasz pod pachę, o tak – podekscytowana Ela pokazywała mamie prezent od pani Małgosi. Była to poduszka w kształcie serca, nie za miękka i nie za twarda, przeznaczona właśnie dla takich pacjentek, jak mama Eli. Takich, które miały operację piersi.
– Ona ci pomoże i nie będzie cię tak bolała ręka.
– Dziękuję skarbie – mama oglądała kolorowe serduszko i wykonywała polecenia córki. Po pewnym czasie stwierdziła, że rzeczywiście sercowa poduszeczka przynosi pewną ulgę. Ręka dzięki niej lekko odsunęła się od ciała i mniej bolała.
– Ja już wszystko wiem o twojej chorobie. Ela była cała w emocjach. – Pani Małgosia mi wyjaśniła. Powiedziała, że źle się czujesz i wymiotujesz, bo tak działają silne lekarstwa. One ci pomogą mamusiu. A ja będę ci pomagać, dopóki stąd nie wyjdziesz. Zresztą, jak będziesz w domu, to też. I musisz jeść zdrowe produkty.
– Tato, kupiłeś wszystko zdrowe, prawda?
Pani pokazywała nam też sprzęt medyczny, który jest w jej szpitalu. Taki zabawkowy. Ale w szpitalu jest prawdziwy. I pani powiedziała, że on pomaga ludziom. Że wysyła promienie, które niszczą chorobę, a pacjent leży wtedy na specjalnym łóżku i nic nie czuje. Żadnego bólu. Ela mówiła i mówiła….Buzia jej się nie zamykała.
– Znam ten aparat – powiedziała mama. – Byłam nim leczona.
– I co? Nie bolały te promienie?
– Nie, pani Małgosia miała rację.
Ela posłuchała rady pani Małgosi i opowiedziała mamie, jak minął ten dzień. Mama się śmiała. W końcu(!) się śmiała. Najwyraźniej to była dobra rada. Ela postanowiła codziennie to robić. Opowiadać mamie swój zwykły dzień.
***
– Zobacz mamusiu, zobacz… – od progu sali szpitalnej głośno wołała Ela. – Tata wziął nasz album. Pooglądamy dziś zdjęcia, te na których jestem mała.
– Świetny pomysł – przyznała mama, która z dnia na dzień czuła się coraz lepiej. Przestała wymiotować, mogła wreszcie normalnie jeść. Zaczęła się codziennie uśmiechać. Maj był śliczny i ciepły, chociaż mama nadal marzła. Zakładała więc gruby sweter i razem z Elą schodziła do niewielkiego przyszpitalnego parku. Miały tam nawet swoją ulubioną ławkę.
– A tu mamusiu, to ja i jakiś wielki obraz… – powiedziała dziewczynka wskazując na zdjęcie w albumie.
– Tak, kochanie. Byłyśmy wtedy w galerii sztuki. Miałaś wtedy pewnie nie więcej niż jakieś pięć lat. Tak myślę. Nie zapisałam daty na odwrocie, szkoda.
– Ale mamo, na tym obrazie jest tylko malutki czarny kwadracik na wielkim żółtym tle.
– Tak, bo to była wystawa sztuki geometrycznej – zaśmiała się mama.
-Na tym zdjęciu wskazujesz paluszkiem czarny kwadrat. Pamiętam, że wtedy powiedziałaś do mnie: Mamo, jaki ten obraz byłby piękny, gdyby w środku było moje zdjęcie – mama zaśmiała się ponownie i tym razem jej perlisty śmiech rozszedł się głośniej po sali.
– Tak powiedziałam? – spytała speszona Ela.
– Tak. Ale to było urocze.
–I wiesz co? Ja się z tobą zgadzam. Ten obraz byłby o wiele ładniejszy, gdyby w środku naprawdę było twoje zdjęcie – dodała mama.
Śmiały się oglądając kolejne zdjęcia i przypominając sobie inne śmieszne historie z dzieciństwa Eli. Bo teraz dziewczynka była już duża i poważna. Nie mówiła podobnych rzeczy…
***
Znów był styczeń. Jeszcze mroźniejszy niż ten ubiegłoroczny. Mały parkowy staw ponownie został skuty lodem. Drzewa wyglądały zupełnie tak, jakby założyły na siebie wielkie białe czapki. Gałązki uginały się pod ich ciężarem.
Wiele się wydarzyło przez ten rok.
Ela biegała roześmiana, a za nią spacerowali objęci rodzice. Znowu było jak dawniej. Mama już wyzdrowiała. Uśmiechała się wesoło, pokazując swoje dołeczki w policzkach, a Ela wcale nie chciała już być kimś innym. Wolała pozostać sobą.
– Dziś pani Krysia pytała nas, kim chcemy być w przyszłości – zdyszana Ela podbiegła do rodziców, wyrzucając z siebie słowa niemal na jednym oddechu.
– I co odpowiedziałaś? Że kim chcesz być? – dopytywał tata.
– Ja będę psycho… psycho….
– Psychologiem? – dopowiedziała równie zaciekawiona mama.
– Tak. Tak, jak pani Małgosia.
– A dlaczego chcesz być psychologiem? – tata pytając jednocześnie wziął córeczkę na ręce i zakręcił z nią w powietrzu młynek.
– Bo chcę rozmawiać. Nie chcę, żeby jakieś dziecko miało w sobie mrugające oko – odpowiedziała rezolutnie dziewczynka.
II wyróżnienie natomiast otrzymuje Pani Dorota Górczyńska-Bacik (z Wielkiej Brytanii) za utwór bez tytułu, który w oryginalny sposób prezentuje cykl życia słowa, począwszy od jego genezy, przeobrażeń, aż po odrodzenie.
Za intrygujące zadumanie nad emocjami względem słowa, w którym zaklęty pozostaje szacunek do niego, acz bez nadmiernej gloryfikacji.
***
Pierwsze moje słowa w życiu dość głośno zaakcentowałam, wykrzykując pośpiesznie prosto w twarz jakiejś biednej kobiecie, która jeszcze przed poranną kawą, budziła się do życia …
wraz ze mną.
Potem było już tylko gorzej…utrwaliło się we mnie to zamiłowanie do mówienia.
Czułam ze słowami jakieś wręcz metafizyczne połączenie, które pozostało.
Czasem słowa dezerterują, buntują się, opuszczają nos na kwintę, trzaskają drzwiami i tyle je widziano… Ale wracają. Udusiłabym się z powodu ich braku, jak i z braku artykulacji. Nawet nie tyle chodzi o samą czynność mówienia, co o potrzebę wyrzucenia, wyrwania, uwolnienia, przebicia balonu pełnego emocji… spisania siebie.
Są jednak i takie chwile… chwile posuchy, emocjonalnego mroku nocy, kiedy myśli tarzają się po zabrudzonej podłodze własnych odczuć, w spazmach i w chaosie, w którym nie widać sensu. Wtedy piszę na oślep, napycham się słowami, by uporać się z bałaganem, by dotrzeć do źródła, w którym rodzi się prawdziwa emocja, będąca przyczyną całego tego zamieszania.
Kiedy udaje się wreszcie nazwać to, co uprzednio nienazwane, kiedy staję twarzą w twarz ze sobą, tuż o krok od zrozumienia siebie, następuje eksplozja…świat wiruje kolorami, porywa mnie w nieznane wymiary, tańczymy razem w tym wszechwypowiedzeniu, aż do utraty tchu, do utraty oddechu, do utraty słów, a potem już tylko cisza…dotyk Boga… i wszystko zaczyna się na nowo.
W kategorii Prace wizualne
I miejsce – Elena Labetskaya (Uzbekistan)
Za świetny warsztat malarski i umiejętność przekazania treści. „Polonia” namalowana w stylu polskiego malarstwa symbolicznego i temat nadal aktualny – Polska.
„Labirynt” może trochę surrealistyczny – ale też można ten obraz odnieść do polskiej historii, a także do teraźniejszości. Prace na dojrzałym poziomie artystycznym.
Polonia
Labirynt
I wyróżnienie – Ania Ruszkowska (Wielka Brytania)
Grafiki bez tytułu. Prace dobrze wykonane warsztatowo – spójne technicznie. Autorka pokazuje tutaj swoją tęsknotę za Polską wprowadzając do ikonografii fotografię swojego ojca, polskie stroje ludowe. Jest tu ciekawy klimat bliskości życia rodzinnego, i symbolika polskiej historii, która pozostaje w pamięci Polaków żyjących na obczyźnie. Prace pełne ciepła i refleksji o naszym życiu.
II wyróżnienie Ludwiga Nesterowicz za rzeźbę (Uzbekistan)
Drugie wyróżnienie – rzeźba. Pierwszy raz w naszym konkursie pojawiła się rzeźba. Prace oryginalne, wykonane ze szlachetnych kruszców, ciekawie zakomponowane. Tematycznie odnoszą się do polskiej tradycji i polskich legend. Brawa za twórczy pomysł.