fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Wszystkie tajemnice Marie Taglioni

– Wydłużajcie swoje kości. Wyciągajcie je ze stawów. Miękkie ruchy, delikatne. Mam w nich czuć powietrze. Wyrastajcie czubkiem głowy w górę, stopami odpychajcie się mocno od ziemi. Żebra schowane, dłonie rozluźnione, a nie sztywne jak grabie. Łopatki ściągnięte, spokojny oddech.

– Magdalena podwijaj miednicę. Jeszcze. Jeszcze. Za dużo. No, i teraz Magdalena ma z czego pogłębić swoje wykręcenie.

Gardłowy głos Żabińskiej wylewa się na główny hol. Po szkole krąży opinia, że nazwisko ma nieprzypadkowe, bo jej wrzask przypomina żabi rechot. W dodatku podczas mówienia trzęsą jej się wszystkie cztery podbródki. Kiedyś była piękna i swoim wdziękiem czarowała na niejednej scenie, teraz powykrzywianymi nogami tupie nerwowo w rytm prędkiej muzyki.

            Ola wraz z kilkoma spóźnionymi dziewczynami próbuje uspokoić oddech, opierając się o balustradę. Znowu są parę minut po czasie i Żabińska nie wpuści ich na salę, aż do następnych zajęć z kompozycji. Przechodzące korytarzem dziewczyny z klasy wyżej, omiatają je wzrokiem, nienaturalnie wykręcając przy tym chude, długie szyje. Wbiegają po krętych schodach i znikają w półmroku, pozostawiając po sobie stłumiony chichot, który jeszcze przez moment odbija się echem. Z naprzeciwka, z fotografii absolwentów, spogląda na nie kilkunastoletnia Żabińska, zgięta niemal w pół w mistrzowskim adagio.

– Czy-wy-do-cho-le-ry-nie-sły-szy-cie-mu-zy-ki? Titiri-tiriri-pam-pam-pam i skok! Szybciej, szybciej, szyb-ciej do pioruna! I wyżej nogi, wyżej, no wyżej! Macie fruwać pod sufitem! – grzmi grzmi Żabińska, klaszcząc przy tym rytmicznie w dłonie.

W tym momencie wygląda, jak nakręcany pajacyk – pomyślała Ola i parsknęła nerwowo, ale spotykając karcący wzrok Sylwii, szybko się poprawia.

            Spóźnialskie stoją w równiutkim rzędzie i w pełnym synchronie obgryzają paznokcie. Najpierw kciuk. Aby się do niego dostać, delikatnie przechylają głowę. Następnie wyciągają palec wskazujący i odwracają głowę w drugą stronę. Wszystko odbywa się w rozliczeniu 4/4, w spokojnym adagio. Przy ostatnim paznokciu przeginają do tyłu zmęczone plecy i pozwalają sobie na przeciągłe i szerokie ziewnięcie.

            Na zegarze dopiero dobija ósma. Za oknem jeszcze szaro. Ci, którym się bardzo spieszy, nawet nie pamiętają, by zmienić światła i oślepiają długimi. Jeszcze wcześniej zaczęli w cukierni. Mają niefortunną lokalizację, zaraz koło szkoły baletowej. Zapachy świeżych napoleonek, wuzetek i tart owocowych, wsączają się przez okna do sąsiadów z góry, ale żadnego z nich nie zachęcają do kupna. Dziewczyny w tym czasie rozsuwają swoje ortalionowe torby, z których wyciągają wodę, wafle ryżowe, orkiszowe bułki. Biorą po dwa kęsy i chowają je z powrotem.

– A czym Barbara wyprowadza stopę w battement tendu? – zainteresowała się Żabińska.

Słysząc to pytanie, dziewczyny w holu robią krok do drzwi, ustawiają się en face i zaczynają nasłuchiwać.

– No nie wytrzymam. Monika? A może Sylwia zna odpowiedź?

Akompaniator, jak zwykle, kiedy tancerki zastygają w bezruchu, odrywa od klawiszy pokoślawione dłonie. Wyciąga je przed siebie, głośno trzaskając stawami.

– Kurwa, dzisiaj odpytuje – wycedza Ola, a dziewczyny zaczynają nerwowo wykręcać nogi, w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie psorki.

            Wszystkie na moment ratuje, przeszywający dźwięk dzwonka na przerwę. Masywne drzwi otwierają się z trudem, zaraz jednak hol zapełnia się tancerkami, jasnymi i lekkimi jak motyle. Naelektryzowane trzepoczą się i wiercą bardziej niż zwykle. Zapowiedziana przez Żabińską wizyta dyrektora szkoły, który będzie dobierał obsadę do wystawianej na koniec semestru Giselle, zatrzęsła całą szkołą. Dziewczyny poprawiają szybko kostiumy, naciągają włosy na czubek głowy, biorą dwa łyki wody i biegiem ruszają do sali, pozostawiając po sobie gęstą mgłę z pudru i lakieru do włosów.

            Jeszcze nie wybrzmiał dzwonek na lekcję, a już się rozgrzewają, przeginając się w talii. Ćwiczą skoki, piruety, wirują w powietrzu, aż po sam sufit. Oli udaje się wykonać nie jeden, nie dwa, nie trzy, ale aż cztery obroty, po czym wylądować bez zachwiania w czwartej pozycji.

– A masz ci! – Żabińska wyrzuca z siebie niekontrolowany kwik. Rzadko wygląda na tak rozpromienioną.

Dziewczyny posyłają w kierunku Oli zawistne spojrzenia, ale ta nie daje się wybić z roli. Przeciąga wzrokiem po smukłej ręce, którą wydłuża jeszcze bardziej w allongé, przechodzi przez szerokie plié i  ustaje w piątej pozycji. Dosuwa lewą piętę do palców u prawej stopy, podciąga kolana, zaciska uda, pośladki, wyciąga korpus, rozciąga łopatki. Głowę odwraca za prawym ramieniem i lekko przechyla ją w stronę stojącego w drzwiach dyrektora, jakby chciała, aby coś jej szepnął na ucho.

            Chciała. Chciała, żeby jej powiedział, że dostanie główną rolę. Że przecież nikt nie zrobi tego lepiej niż ona. I że jej solowy popis zapisze się w pamięci szkoły, a może nawet szerszej publiczności. Zbyt często kazali jej grzać miejsce rezerwowych, podczas gdy jej ciało rwie się w stronę oślepiających reflektorów, gorących oklasków, bukietów i bilecików. Ola zanurza się w tej fantazji, a w tym samym czasie jej ciało wykonuje wysokie, pełne gracji pas de chat i zastyga w drugiej arabesque, wyciągnięte jak struna. Żabińska nie odrywa od niej wzroku, choć oczywiście wszystkie dziewczyny robią, co mogą, by zwrócić na siebie uwagę.

            Rozproszone tancerki zbierają się w jedną chmarę na klaśnięcie prowadzącej i za chwilę znowu wirują jak derwisze. Żabińska zaraz ruga je, a te już w gotowości stoją w równym rzędzie po przekątnej i rzucają nogi pod sam sufit w skocznym grand battement. Akompaniator z zacięciem wygrywa energiczny temat. Dziewczyny przechodzą przez coraz trudniejsze ćwiczenia. Piją coraz więcej wody, coraz częściej trzymają się pod biodra, łamią się w talii, próbując złapać oddech. Poprawiają włosy, rozmasowują spięte barki i przedramiona, i ruszają dalej w obroty.

            Basia myli pozycję rąk w piątym ułożeniu stóp, ale ma dobre tempo. O pół taktu spóźnia się Monika. Niechlujnie kończy Magda, mimo że zaczęła jak strzała. Ola sunie po sali, jakby ledwie dotykała parkietu. Schludnie przechodzi z punktu do punktu, jakby zbierała porozrzucane po podłodze koraliki. I tak następna, i następna, i następna.

            Zaciekle walczącym dziewczynom, przygląda się niewzruszona Marie Taglioni. Sportretowana w bajecznej paczce, patrzy w dal i delikatnie się uśmiecha, choć z jej twarzy niewiele da się wyczytać. Jej maestria polega na tym, że swoim ciałem potrafiła przybierać zupełnie nieludzkie kształty, ale nikt nie mógł się połapać, jak ona to robi. Ci, którzy próbowali podejrzeć pracę jej: nóg, rąk i stóp, momentalnie tracili rachubę, jak zahipnotyzowani. Krążyły nawet opowieści, że Taglioni nie była zupełnie ludzka, ale ci starsi i rozsądniejsi gasili te plotki zupełnie niepoważnym śmiechem.

            Ola odrywa wzrok od hipnotyzującej Marie i ustawia się w croisé, z którego zaczyna finałowy popis. Od razu ściąga na siebie wzrok koleżanek i pedagogów i nie traci z nimi kontaktu, podczas gdy jej: ręce, nogi i stopy robią swoje, jakby zaczarowane. Podobnie jak Marie Taglioni, tak czaruje widownię, że nikt nie może się połapać, o co tu chodzi. Czy to aby nie sen? Czy ona frunie? Czy jest prawdziwa?

            Nie jest dobrze, kiedy coś znienacka burzy twój porządek, to perfekcyjne skupienie. Kiedy nagle na sali pojawia się jedna para oczu więcej, i tę jedną parę oczu więcej również trzeba ogarnąć swym wzrokiem. Ola wytraca równowagę. Przez moment wywija w niekontrolowany sposób nogami, a potem leci przed siebie jak długa. Ścięgno zrywa się, jak naprężona taśma na puencie. Płynne dźwięki klawiszy przerywa przeszywający pisk.

 

***

 

– Z taką kontuzją daleko by nie zajechała.

– Bezużyteczna, jak klacz wyścigowa ze złamanym kopytem.

Ola powoli zaczyna rejestrować, otaczające ją dźwięki. Kręci jej się w głowie, jakby obudziła się z kilkunastogodzinnego snu. Już zbierała siły, żeby poderwać się do góry, ale orientuje się, że jej nogi i ręce przymocowane są do jakiejś dziwnej maszyny. Otwiera szeroko usta, jakby chciała krzyczeć, ale sparaliżowana niemożliwym bólem, wydaje z siebie jedynie przeciągły syk, czym zwraca uwagę tajemniczych mężczyzn.

– O, witaj – zwraca się do niej jeden z nich, wyraźnie siląc się na przyjemny ton. Ola rozpoznaje po głosie, że to ten sam, który wcześniej przyrównywał ją do konia. Mężczyzna podnosi się i zapala jarzeniową żarówkę, która poruszona obraca się wokół własnej osi. Do jedynego źródła światła podrywa się tłuste i brzęczące robactwo. To mogła być czyjaś piwnica albo jakiś bunkier. Wyglądało na od lat nieużytkowane. Wszystkie meble i przedmioty pokrywała gruba warstwa kurzu. Wszędzie unosił się duszący i lepki zapach zjełczałego masła.

            Ze światła wyłaniają się także kontury około dziesięciu innych mężczyzn, stojących w półkręgu. Patrzą wprost na nią, ale nie mrugają. Jest w nich coś nieludzkiego. Ola ma w głowie wiele pytań, choćby o to, jak się tu znalazła, ale wyczuła, że w tej sytuacji nie powinna za wiele mówić.

– Opowiedz mi, co się wczoraj wydarzyło – zwraca się do niej ten, który ją przywitał.

Ola marszczy czoło, ale próba przywołania przez nią jakichkolwiek wspomnień, pogłębia tylko ból w całym ciele. Nic nie odpowiada.

– Wciąż nic nie pamiętasz? Biedactwo – Mężczyzna ściąga z twarzy przyklejony uśmiech i wciąga współczującą maskę. Przyciąga krzesło i siada tuż przy niej.

– Wczoraj byłaś bardzo smutna. Dużo płakałaś. Nie mogłem cię tak zostawić.

W tym momencie Ola coś sobie przypomina. Przyglądając się mężczyźnie bliżej, jest prawie pewna, że to ten sam, który wczoraj podczas zajęć wszedł do sali i przerwał jej taniec.

– To przez ciebie! – wyrywa się Oli.

– Cicho siedź! – naciera na nią agresywnie i zagłusza, zaciskając na jej ustach ręce. W reszcie rozluźnia zacisk i zaczyna przesuwać dłonie po jej szyi, barkach i plecach.

– Złej baletnicy wadzi rąbek spódnicy, więc teraz słuchaj mnie uważnie. Wstaniesz, wrócisz na salę i odtańczysz swoją partyturę. I dostaniesz rolę Giselle.

– Ale moje kolano! – przerywa mu Ola.

– Jakie kolano?

Mężczyzna nachyla się nad nią i podwija jej spodnie.

Ola już chce protestować, ale jej oczom ukazuje się przerażający widok. Jej kontuzjowaną nogę pokrywały dziesiątki szwów i zielono-fioletowych zasinień. Po obu stronach kolana przymocowane miała dwie wielkie śruby.

– Co do…

– Przez jakiś czas będzie jeszcze trochę opuchnięta, ale z czasem wszystko ładnie się zagoi – uspokoił ją mężczyzna, ściągając z powrotem w dół nogawki jej spodni.

 

                                                                             ***

 

– Z taką kontuzją już raczej niewiele ugra.

– Bezużyteczna, jak przetrącona klacz wyścigowa.

Ola powoli zaczyna rejestrować otaczające ją dźwięki. Kręci jej się w głowie, jakby obudziła się z kilkunastogodzinnego snu, ale musiało minąć może ledwie kilka minut, bo na sali wciąż trwa ta sama lekcja. Ola z trudem podnosi się z podłogi i opuszcza otaczający ją wianuszek dziewcząt. Jest jeszcze trochę skołowana i może lekko zawstydzona. Na pewno zawiedziona tym, że dała ciała, i że teraz na pewno jej nie wezmą.

            Sala wypełnia się nerwowym szeptem, kiedy Ola, jak gdyby nigdy nic, staje na nogi i pokonuje kilka kroków w stronę drążka. Zaczyna od delikatnych przeciągnięć, wykonuje parę okrążeń biodrami w jedną i w drugą stronę. Kości i stawy ma sztywne, jak nienaoliwiona huśtawka na mrozie. Na początku czuje duży opór, jakby przedzierała się przez smolistą ciecz. Jednak powoli, ledwie zauważalnie dla przeciętnego widza, jej ruchy stają się coraz delikatniejsze i bardziej zdecydowane. Ola wbija puentę w parkiet i unosi całe swoje ciało na palcach kontuzjowanej, przed chwilą, nogi. Druga bez większego wysiłku – jakby sama – unosi się prawie pod samym sufitem.

            Muzyk podchwytuje jej ruchy i zaczyna rytmicznie uderzać w klawisze. Ola przegina się w pół, wywija we wszystkie strony, jakby jej ruchów nie ograniczały żadne kości ani stawy. Wreszcie ląduje niezachwiana w szerokiej arabesque. Schodzi do niesamowicie głębokiego plie i prostuje dumnie ciało. Ola omiata wzrokiem sale dokoła i zatrzymuje wzrok na Marie Taglioni, która wydaje się porozumiewawczo do niej mrugać.

Skip to content