Pamięci francuskiej lektorki Hélène Vazel (1948 – 2024)
Pamiętam zdziwienie naszej francuskiej lektorki, nazywanej przez nas Wazelką, od nazwiska i z sympatii, kiedy na zajęciach z konwersacji poruszyliśmy temat być czy mieć, kalecząc niemiłosiernie język Molièra. Pani Profesor najwyraźniej nie rozumiała naszych dylematów wokół tej dychotomii. Być może tak jak my, nie znała również eseju Ericha Fromma. Przecież wszyscy jednocześnie jesteśmy i mamy! W każdym razie nie mogąc zrozumieć naszego idealistycznego, młodzieńczego podejścia do problemu (być, oczywiście, że być!), zadała nam napisanie syntezy (francuskiego odpowiednika rozprawki i zmory studentów filologii romańskiej) na powyższy temat, czym zasłużyła sobie na swój drugi przydomek, trochę mniej miły – Wazelina. No ale powszechnie wiadomo, że łaska studentów na pstrym koniu jeździ.
I tak oto, po raz pierwszy musiałam pochylić się nad zagadnieniem brzydkiego mieć i upragnionego być. Była końcówka lat osiemdziesiątych, w sklepach pusto, Peweksy i sklepy trochę ratowały sytuację, ale… trzeba było mieć. Czuć już było powiew wolności, chciało się podróżować, zwiedzać, poznawać, ale wciąż obowiązywały trudne do zdobycia paszporty, których nie można było przechowywać w domu, wizy, wizy tranzytowe, a nawet oficjalne zaproszenia od mieszkańców zgniłego Zachodu. Bardzo chcieliśmy BYĆ, ale MIEĆ tak bardzo determinowało naszą egzystencję…
Hélène Vazel była dla mnie symbolem innego świata, w którym niezależna – duchowo i finansowo – kobieta może robić, co chce. Posiadanie nie było celem jej życia, lecz pozwalało realizować cele i marzenia. Do tej pory taka postawa jest mi bliska.
W napisaniu syntezy pomogła mi znajomość piramidy, a raczej hierarchii potrzeb Maslowa, zgodnie z którą człowiek może aspirować do realizacji potrzeb wyższego rzędu (przynależności, uznania, samorealizacji itp.), dopiero gdy jego podstawowe potrzeby fizjologiczne (pragnienie, głód, potrzeba snu itp.) oraz poczucie bezpieczeństwa zostaną zaspokojone. Dorzuciłabym od siebie do potrzeb wyższych empatię i pomoc innym, głównie po to, aby podkreślić ich znaczenie, ponieważ wydaje mi się, że można je również rozpatrywać w obrębie wcześniej wymienionych.
Rozumiem humanistyczną wizję Fromma i w pewnym sensie podzielam ją, ale nie jestem w stanie potępić ambicji tych, którzy chcą mieć więcej. Zauważyłam bowiem, że najbardziej lekceważąco o pieniądzach wypowiadają się ci, którzy mają ich najwięcej i którym przyszły one łatwo. Być może stąd wzięło się powiedzenie, że dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. Nie zazdroszczą nikomu, bo i czego, skoro nigdy niczego im nie brakowało. Dobrze, jeśli mają otwarte serca (i portfele) na potrzeby innych, ale różnie z tym bywa. Piękne dusze zdarzają się zarówno wśród bogatych, jak i wśród biednych.
I tu wracamy do tytułu naszego rozważania. Złoty środek sprawdza się w wielu dziedzinach naszego życia. Myślę, że może mieć swoje zastosowanie również w zachowaniu zdrowego balansu między spełnianiem się w pięknym byciu, a posiadaniem, bez poddawania się żądzy pieniądza.
*złoty środek – dosłownie z łaciny cnota pośrodku; idea przypisywana Arystotelesowi