fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę

Urodzony w getcie

Część II

rozdział II

Pamiętał to miejsce.

To było wejście na strych kamienicy. Koledzy przychodzili tu, gdy padał deszcz i udawali, że są poszukiwaczami skarbów albo rysowali kredką trasę swojego kultowego wyścigu dziesięciogroszówkami.
Tylko jak się tu znalazł? Spojrzał na swój nowy skarb, który cały czas trzymał w dłoni. Czyżby za jego sprawą?

Ostrożnie podszedł do drzwi i sięgnął ponad swoją głową do ciemnej, metalowej klamki. Drzwi otworzyły się bezszelestnie i znalazł się w oświetlonym jedną słabą żarówką przedpokoju.
Rozglądnął się ciekawie.

Lewą ścianę zajmowała stara szafa i jakieś drewniane skrzynie, w głębi stało pionowo, rozebrane na części łóżko. Po prawej były zamknięte drzwi, zza których dolatywał nieznany, ale smakowity zapach oraz głosy jakichś kobiet. Wytężył słuch, ale nie mógł nic zrozumieć, drzwi tłumiły słowa. Za stertą starych i poniszczonych książek było wejście do pokoju. Drzwi były uchylone, ale pomieszczenie tonęło w mroku. Na środku przedpokoju, na dziurawym, niegdyś kolorowym chodniku stał jakiś chłopczyk i bacznie mu się przyglądał. Wyglądał na starszego. Był ubrany w szary mundurek i takie same spodnie do kolan. W jego wychudzonej twarzy błyszczały duże, czarne oczy, którymi patrzył z zaskoczeniem na niespodziewanego gościa.

Kubę ucieszył widok nowego kolegi, dziwił się tylko, dlaczego o nim dotąd nie wiedział. Może ten nie będzie go traktował jak inni, z pozycji starszego, i sami zorganizują sobie wyścig kolarski z guzików, a nie dziesięciogroszówkami.

Kuba powoli sięgnął do kieszeni swoich spodni i poszukał czegoś, co mogłoby przypieczętować nową znajomość. Pod palcami wyczuł coś twardego. Wyciągnął rękę i spojrzał w dół.  Na dłoni leżała niewielka czerwona landrynka, którą kiedyś dostał od pani Gomółkowej. Pokazał ją nowemu koledze. Ręka gospodarza powędrowała do cukierka, ostrożnie wzięła go w dwa palce, po czym cukierek zniknął w jego ustach. Na twarzy chłopca pojawił się uśmiech.

– Nie masz chleba? – spytał.

Kuba się zmieszał i spuścił głowę.

– Mam tylko cukierka.

Chłopak odwrócił się nagle i wszedł do kuchni, z której dobiegały obce Kubie zapachy. Zniknął na chwilę, a Kubuś zaczął uważniej przyglądać się zagraconemu korytarzowi. Zauważył, że świecąca na suficie żarówka wisiała na dwóch drutach, na szafie leżały bardzo zniszczone dwie walizki, a obok stał wazon z oderwanym uchem. Na prawej ścianie między drzwiami wisiał jakiś obraz w złotych ramach, a obok niego stał drewniany wieszak, na którym wisiał połatany, czarny płaszcz oraz tego samego koloru parasol.
Kuba przypomniał sobie, że podobny obraz wisiał w jego mieszkaniu nad tapczanem. Tyle, że tamten był mały i przedstawiał kolorową jesień w parku i idących ścieżką jakichś ludzi. Mama mówiła, że namalował go dziadek Włodek, który był artystą. Uświadomił sobie, że tych obrazów było nawet kilka. Postanowił to sprawdzić po powrocie do domu.

Ty też będziesz artystą, jak będziesz dużo jadł i urośniesz – mówiła mama.
       Nowy kolega wyszedł z kuchni. Wyciągnął rękę, w której trzymał małe, pachnące cynamonem ciastko i podał je Kubie. Było pyszne, takiego smaku jeszcze nie znał.
– Jak się nazywasz? – spytał z pełnymi ustami. – Bo ja Kuba.

– Szymon

– Masz jakieś zabawki?

– Tylko drejdla. Twarz Szymona spoważniała. – Czasami się nim bawię, jak tate nie każe mi słuchać hagady.

Mimo że Kuba nie zrozumiał wszystkich tych słów, uśmiechnął się zachęcająco.
– To przynieś tego…drejdla, pobawimy się.

Szymon zniknął za drzwiach, by po chwili przynieść mały drewniany przedmiot.
Wyglądał, jak mały bączek, tyle że był kwadratowy i na każdej ściance miał namalowany jakiś znak, którego Kubuś nie znał.

– Mam taki tylko okrągły i większy… i bez tych znaków.

– Znaki są najważniejsze – zaczął tłumaczyć Szymon. – Spójrz, nazywają się: nes, gadol, haya i sham. Zapamiętasz?

– Nes, gadał

– Gadol – roześmiał się, poprawiając go nowy kolega.

– Gadol – powtórzył Kuba. – Haya i sam.

– Sham – poprawiał cierpliwie. – Musisz pamiętać, bo na tym polega zabawa.
Usiedli naprzeciw siebie na dziurawym i poplamionym chodniku.
– Puszczę drejdla, a ty zgadniesz, jaki znak będzie na górze, kiedy się przewróci.
Dla Kuby było to czymś nowym, właściwie to wszystko było nowe. Szymon, korytarz, którego nigdy nie widział, zapachy drażniące nos i żołądek, i zabawa drejdlem. Już nie wiaderko i łopatka albo wyścigi dziesięciogroszówkami na podwórku czy rzucanie kamieniami do celu, którym najczęściej była wyniesiona przez Adama ukradkiem z domu butelka po wódce ustawiona na murku nad garażami.
Ta nowość była czymś niecodziennym.

– To zaczynajmy, ją puszczę drejdla, a tym powiesz, co się pojawi na wierzchu. To mów.
– Gadol- ten wyraz Kubuś zapamiętał najlepiej.

Drewniany bączek zawirował na podłodze, a chłopcy czekali aż się przewróci.
– Sham! Przegrałeś. Teraz ty puszczasz, a ją zgaduję. Będzie nes.
Kuba pierwszy raz poczuł się ważny. Ktoś pozwolił mu poprowadzić zabawę. Wziął bączka w dwa palce i naśladował ruchy Szymona. Jednak drewniana zabawka nie chciała go słuchać i wystrzeliła do góry, odbiła się od szafy i spadła na podłogę blisko drzwi do pokoju. Zaśmiali się obaj.

– I co wyszło? Pobiegli do drejdla.

– Sham! – też przegrałem.

Szymon nie był tym za bardzo przejęty.

– To jeszcze raz.

Kolejny raz drewniany bączek zawirował na podłodze.

– Gadol! – Kuba świadomie powtórzył to słowo. I z napięciem patrzyli, jak drejdel zwalnia i wreszcie przewraca się na bok. Spojrzeli zaciekawieni.

– Wygrałem, jest gadol!

– Szczęściarz jesteś! Teraz ja, ostatni raz.

Drewniana zabawka znowu zaczęła się kręcić.

– Stawiam na nes!

Drejdel wirował i posuwał się w kierunku pary zniszczonych, czarnych butów, które nagle pojawiły się w progu. Uderzył w nie i się zatrzymał. Kuba podniósł głowę i zobaczył wysokiego mężczyznę z długą, siwą brodą, orlim nosem i opuszczonymi na niego drucianymi okularami. W ręce trzymał grubą, otwartą księgę i patrzył na Szymona. Wyglądało, że przerwał lekturę, żeby zobaczyć, co się dzieje w przedpokoju.
– To jest mój nowy przyjaciel, tate.

Szymon poderwał się z podłogi.

-Bawiliśmy się drejdlem.

Mężczyzna spojrzał badawczo na syna, po czym omiótł wzrokiem przedpokój.
– Kiedy ty wreszcie spoważniejesz?! Oprócz ciebie nikogo tu nie widzę, a jak nie widzę, to znaczy, że jesteś sam i wymyślasz. Chodź do pokoju, posłuchasz hagady. Przynajmniej koniec dnia spędzisz pożytecznie.

Wchodząc do pokoju, Szymon odwrócił się na chwilę i popatrzył na Kubę.
– Przyjdziesz jeszcze?

– Przyjdę.

Zdziwiony Kuba mógł tylko obserwować tę scenę. W przedpokoju zrobiło się cicho i pusto.
Kątem oka zauważył: piasek, podwórko i swoje mieszkanie.
Popatrzył na szarą kamienicę, z której w kilku miejscach odpadał tynk. Tam, wysoko pod dachem, były dwa niewielkie zakurzone okienka strychu. Znalazł swojego największego przyjaciela. Postanowił, że będzie to jego tajemnica, której nikomu nie zdradzi. Koledzy z podwórka już nie byli tak ważni. Niech sobie grają bez niego.
Przypomniał sobie, że musi poszukać łopatki, ale najpierw ukryje swój skarb. Rozglądnął się, szukając bezpiecznego miejsca. W bocznej ścianie garażu zauważył wystającą cegłę. Okazało się, że za nią jest niewielka dziura, w której z powodzeniem zmieści się pierścionek. Tam też go umieścił. Zadowolony z rozwiązania problemu skierował się do domu. Zrobił dwa kroki i nagle zobaczył leżącą na ziemi łopatkę.
– Znalazłem! – wszedł do pokoju i triumfalnie pokazał zgubę.
– Twoje szczęście – odezwała się mama. – Drugiej bym ci nie kupiła. A teraz spać! Zostaniesz z babcią, bo muszę wyjść. Tylko bądź grzeczny.

Mama często gdzieś wychodziła. Kuba nie wiedział dokąd, ale pamiętał, że przed każdym takim wyjściem długo siedziała przed rozłożonymi na maszynie do szycia: pędzelkami, szminkami i pudrami. Najdłużej zajmowała się rzęsami i brwiami, na drugim miejscu była fryzura, potem ubiór, no i nieme pytanie: Lustereczko powiedz przecie…
– Klucz, zostaw pod wycieraczką, jak zawsze. Tak kończyła się mamy obecność w domu.
Kuba nigdy nie widział jej powrotu, zwykle już spał.
Za to czasami był świadkiem jej podłego porannego humoru, kiedy znów musiała odegrać cały ten rytuał przed lustrem.

Kubuś nie protestował. Zasypiając układał sobie kolejne spotkanie z Szymonem. Zupełnym przypadkiem odkrył inny świat, w którym wszystko działo się inaczej niż tu, no i był kolega, z którym mógł się bawić. Może dlatego tamta rzeczywistość tak go pociągała.

rozdział III

Promienie porannego słońca wpadały do ciemnego pokoju przez jedyne okno w mieszkaniu i lizały sprzęty, zostawiając na nich jasne, ciepłe plamy. Taki spektakl nie trwał długo, bo już po chwili słońce przesuwało się nad inne kamienice, które rzucały cień.
Zaspany Kubuś leżał w pościeli i obserwował, jak żółte plamki wędrują po szafie i maszynie do szycia. Mama jeszcze spała, a babcia krzątała się już w kuchni. O tej porze w mieszkaniu było zimno, więc zajęła się rozpalaniem w piecu. Zapach drewna był dla Kubusia zapachem poranka. W ciepłe wiosenne dni wystarczyło tylko trochę nagrzać blachę na piecu, bo dopiero koło południa potrzebny większy ogień do ugotowania obiadu.
Przyjemne ciepło zaczęło się rozchodzić po mieszkaniu.
Babcia ubrała się po cichu i wyszła do Liszki po chleb. Piekarnia znajdowała się dwie ulice dalej przy Limanowskiego.

Ale w sobotę wszystko toczyło się inaczej. Mama szła później do pracy. Wstała leniwie i poszła za zasłonę, żeby zagrzać wody  do mycia.

– Wstawaj Kubuś, dość już leniuchowania – usłyszał zza zasłony.
– Ale babcia jeszcze nie przyszła – odpowiedział. – Jak mi przyniesie rogala, to wstanę.
Babcia zawsze przynosiła mu krakowskiego rogala. To był kolejny z zapamiętanych przez niego smaków. Kroiła go na cienkie plasterki, smarowała masłem i nakładała kawałek białego sera. Takie małe kanapki jadło się o wiele lepiej od wielkich kromek chleba. Jego koledzy z kamienicy czasami wychodzili z ogromnymi pajdami, w każdej ręce jedna. Ostatnio Adam chwalił się taką. Była posmarowana masłem i posypana cukrem, paskudztwo!
Usłyszał, jak babcia weszła na werandę. Ściągnęła buty i pojawiła się z siatką pełną świeżego, pachnącego pieczywa. To zupełnie wystarczyło, żeby Kuba wstał. Podbiegł do siatki i ciekawsko zajrzał do środka.

– Poczekaj, aż wszystko powyciągam… Zaraz ci zrobię twojego rogala. Dzisiaj będzie serek ze szczypiorkiem. Zaczęła się krzątać koło stołu.

Mama zrobiła sobie kanapki, zapakowała w papier i zaczęła swój ceremoniał przed lustrem.
– Znowu wrócisz późno? – spytała babcia.

– Tak, umówiłam się po pracy na kawę.

– Zostawię ci obiad na piecu.

Gdy lustereczko powiedziało mamie: kto jest najpiękniejszy…, ubrała jasny płaszcz i wyszła.
Kubuś usiadł na jej miejscu przy maszynie do szycia i zabrał się do jedzenia. Codziennie patrzył na strzelistą wieżę kościoła św. Józefa, która dominowała nad dachami i kominami kamienic. Wyróżniała się, bo była czerwona, podczas gdy kamienice dookoła miały kolor szary albo nieokreślony. Z okna mieszkania widział fragment sąsiedniego, otoczonego szarymi murami podwórka. Był inny, bo miał ganek na pierwszym piętrze, z którego wchodziło się do dwóch mieszkań. Zastanawiał się czy tam, na strychu, też mieszka taki chłopczyk jak jego nowy kolega.

– Babciu kto mieszka na strychu? – spytał ostrożnie.
Przerwała robotę w kuchni i popatrzyła na wnuka.  Była przyzwyczajona do takich pytań. Był przecież małym chłopcem, który dopiero poznawał świat, więc takie pytania były czymś normalnym.

– Nikt tam nie mieszka, no chyba, że myszy i szczury, skąd ci takie pytania przychodzą?
– Tak tylko pytam. Wiem, że nad mieszkaniami na drugim piętrze jest strych.
– Na strychu ludzie trzymają różne niepotrzebne rzeczy – kontynuowała. – I suszą pranie, jeśli jest brzydka pogoda.

– Czy my też tam suszymy pranie i składamy niepotrzebne rzeczy?
– My mamy podwórko. Wiesz, że rozwieszamy wszystko na sznurach, w słońcu szybciej wysycha i pachnie powietrzem. Poza tym kto by tam nosił ciężkie pranie?
W duchu przyznał jej rację. Przy okazji dowiedział się, że nic nie wie o mieszkaniu na strychu.
A jak Szymon będzie chciał się pobawić na podwórku? Musi coś wymyślić.
Dzisiaj zrobi sobie na piasku miasto. Ulice robiło się prosto, wystarczyła niewielka deseczka, którą wygładzał jednię. Wziął kilka swoich małych, plastikowych modeli aut i poszedł do piaskownicy.
Popatrzył na kamienicę. Okno na półpiętrze było otwarte, a na parapecie siedział Marek, który obserwował stamtąd świat.

– Chodź się pobawić, będę budował miasto! – krzyknął do niego Kuba.
– W radiu mówili, że będzie padać, nie chce mi się wychodzić. Chodź na strych, tam się pobawimy.
Kubusiowi załomotało jego małe serduszko. Czyżby Marek wiedział?
Nie, to niemożliwe. A może znalazł pierścionek w dziurze za cegłą? Kuba popatrzył na skrytkę, ale wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Postanowił to jednak sprawdzić. Tylko jak, kiedy Marek patrzył na niego z okna i czekał na odpowiedź.
– Zaraz przyjdą: Włodek i Jurek, i przyniosą klocki! – kiwnął na niego. – Zbudujemy miasta z klocków.
To nie przekonało Kuby. Bardzo chciał, żeby Szymon został jego tajemnicą, choć z drugiej strony, był ciekaw czy faktycznie ktoś tam mieszka.
Pomimo że słońce mocno świeciło, usłyszał pierwsze grzmoty nadciągającej burzy. Wysokie ściany kamienic nie pozwoliły zobaczyć, z której strony nadchodzi, a odgłosy grzmotów odbijały się od ścian.

– Słyszysz? Już grzmi, chodź na półpiętro, lepiej tu poczekamy na chłopaków.
Grzmoty były coraz głośniejsze i pierwsze krople deszczu zaczęły spadać na podwórko.
Kuba pośpiesznie wziął swoje samochodziki i pobiegł na półpiętro. Wspiął się na po starych, skrzypiących schodach. Klatka schodowa była ciemna i ponura. Nie była malowana chyba od kiedy ją wybudowano. Ze ścian odchodziła farba, a niegdyś zielony wzór zdobiący ściany był już ledwie widoczny. Parapet okna na półpiętrze był dla Kubusia za wysoki, ledwie co widział przez okno, ale poczuł zapach padającego na rozgrzaną ziemię deszczu.

Spotkali się tu wszyscy i poszli na strych. Minęli ostatnie mieszkanie na drugim piętrze, w którym mieszkali Staweccy z synem Włodkiem, i poszli schodami do góry. Korytarz był ciemny i sprawiał wrażenie, że nikt tu nie przychodzi, ale było w nim coś znajomego. Było to miejsce stojących pod ścianą, na drewnianej podłodze, zakurzonych półek, poukładanych w piramidkę krzeseł, starego stołu i wysokiego, zepsutego zegara. Jakieś odrapane z białej farby drzwi prowadziły do innych pomieszczeń. Kubuś wiedział, że to były wejścia do kuchni i pokoju, z którego wtedy wyszedł wysoki, siwobrody mężczyzna, tata Szymona.
Włodek przekręcił kontakt i korytarz wypełniło mdłe światło żarówki. Wysypał z niewielkiego pudełka po butach kolorowe klocki, zaczęli układać na podłodze plan.
– Tu zrobimy naszą ulicę – mruczał pod nosem Włodek. – A tu będzie wjazd na podwórko.
Układał kolorowe klocki, które w dziecięcej fantazji zmieniały się w kamienice, chodniki i garaże.
Trzy klocki ułożone w podkowę wystarczyły, nie musiało być dachu.
– Ten będzie mój!

Jurek wziął czerwony model przedwojennego fiata i umieścił go między klockami.
– Zostaw auto w garażu i pomóż budować rynek i kościół – upomniał go Franek.
– Teraz nie mam czasu, bo jadę do pracy.
Chłopcy utożsamiali się ze zwyczajami panującymi w domu.
– Zbudujemy wszystko i wtedy zaczniemy zabawę – Franek wyraźnie chciał rządzić.
– Ciekawe jak wybudujesz swoją furmankę – uśmiechnął się kpiąco Włodek.
– I pamiętaj, musisz wracać do domu pijany – wtrącił złośliwie Jurek.
Tego było już za wiele. Marek przerwał budowanie i spojrzał na kolegę.
– Przynajmniej mamy furmankę i konia, a ty co masz? Nic!
Przerwali zabawę i stanęli naprzeciw siebie, jak dwa nastroszone koguty przed walką.
Kuba i Włodek na wszelki wypadek odsunęli się pod ścianę.
Chłopcy stali jeszcze przez chwilę, aż się zaczęło. Odbijająca się od ścian i sprzętów plątanina rąk i nóg, zawładnęła całym korytarzem. Upadli na stertę krzeseł, potem poturlali się pod stół. Trwało to dobrą chwilę, aż wreszcie znieruchomieli. Któryś stęknął z bólu.
Kuba patrzył na bójkę z przerażeniem, pomieszanym z ciekawością.
Po chwili coś się ruszyło. Spod stołu wyszedł Marek, otrzepał się z kurzu i popatrzył na potargane spodnie.

– Twoja mama zapłaci za spodnie. Wyprostował się i kopnął w kolorową układankę. Część klocków i Kubusiowe samochodziki wyleciały w powietrze, odbiły się od ściany i mebli, po czym znieruchomiały na podłodze. Marek bez słowa zszedł ze strychu, było po zabawie. Jurek wstał ciężko spod stołu i usiadł pod zegarem. Dotknął krwawiącego nosa i westchnął. Otarł łzy, które jak niewielkie czarne strumyki spływały po policzkach. W rezultacie cała twarz zrobiła się szaroczarna. Wieloletni kurz pod stołem ożył na chwilę, uniósł się w powietrze i opadł na chłopców. Kolorowe samochodziki i klocki straciły swoją barwę.
– Lepiej stąd chodźmy – szepnął Włodek.

Pośpiesznie zaczęli zbierać zabawki. Już mieli wychodzić, kiedy usłyszeli ciężkie kroki na schodach. Ktoś szedł na strych.

– Ja wam pokażę smarkacze!

Był to głos pani Siwkowej.

 – Niedoczekanie, jak kogoś znajdę na strychu!

Ciężkie kroki były coraz bliżej.

– Nikt nie będzie się śmiał z mojego męża! Tym bardziej takie niewychowane szczeniaki! Zaraz poczujecie bata na swojej skórze!

Pani Siwkowa już wchodziła schodami na strych, kiedy otworzyły się drzwi z mieszkania na drugim piętrze i wyszła pani Gomółkowa.
– Co się stało, że pani tak krzyczy?

– Jak to, co się stało! Pani syn pobił mojego Marka i potargał mu spodnie! Zaraz dam je pani do naprawy, bo to jedyne spodnie, co ma do chodzenia na co dzień. Nam się nie przelewa, żeby, co chwilę kupować nowe ubrania!

– Niech się pani uspokoi, zaraz wszystko wyjaśnimy – cofnęła się do mieszkania.
– Jurek! Chodź tu natychmiast!

Do całej awantury dołączyła pani Stawecka z naprzeciwka.
– Właśnie słyszałam, że coś się dzieje na strychu, bo przecież moje mieszkanie jest tuż pod nim, tylko nie zdążyłam pójść zobaczyć. Na szczęście moi chłopcy są w domu.
– Liczę, że szybko się pani upora z naprawą! – rzuciła Siwkowa ze złością.
– Zrobiłeś to?! – Gomółkowa nachyliła się nad synem, który stał ze spuszczoną głową – mów zaraz!
– Pewnie zahaczył o coś – bąknął Jurek. – Ja się tylko broniłem.

– A kto zaczął?!

Chłopak nic nie odpowiedział.

– No widzi pani? Jeszcze się wyśmiewał z mojego męża!

– Tak było?

– Budowaliśmy nasze podwórko z klocków i tylko powiedziałem, że musi mieć furmankę, a nie samochód…

– Dosyć! Za karę nie wyjdziesz z domu przez kilka dni! Gdzie ja teraz znajdę kogoś, kto zszyje te spodnie? Same utrapienia tylko z tobą mam.

– Przecież pani Falińska, babcia Kubusia ma maszynę do szycia. Na pewno pomoże, to dobra kobieta. Nieraz widziałam, jak coś szyła.

Kuba spokojny, że awantura nie dotyczy jego, zaczął powoli schodzić po schodach. Chciał jak najszybciej znaleźć się koło swojego małego domku. Cicho, jakby bał się, że go sąsiadki zauważą, przemknął obok nich i wyszedł z kamienicy.

Burza już się skończyła. Słychać było tylko dalekie pomruki grzmotów. Pachniało wilgocią. Ominął kilka rozlewisk i niewielkich strug, które spływały z Krzemionek. Na podwórku zamieniały się w niewielkie strumyczki. One z kolei, jak wielkie rzeki, kończyły swój żywot w kałuży – wielkim morzu koło wejścia do kamienicy.

– Gdzieś ty był? – powitała go babcia. – Niepokoiłam się.

– Bawiliśmy się w kamienicy.

– Właśnie widzę – spojrzała krytycznym wzrokiem na zakurzone ubranko. – Zaraz dam ci coś do przebrania, żeby mama tego nie widziała.

Chwilę po powrocie Kuby, zjawiła się Gomółkowa z potarganymi spodniami w ręce.
– Dzień dobry pani Falińska, czy może pani to zreperować? Chłopcy się pobili na strychu i mój Jurek potargał Markowi spodnie.

Babcia wzięła  je do ręki i uważnie przyjrzała się usterce.
– To na szwie – odpowiedziała po chwili. – Zrobię to pani, nie powinno być problemu.
– Dziękuję pani bardzo – ucieszyła się Gomółkowa. – Ech! te nasze dzieci, wystarczy na chwilę spuścić z oka.

– Kuba też tam był?

– Bawili się w korytarzu na strychu, ale Kubuś niczemu niewinny.
Kubę tymczasem zainspirowały spływające strumyki. Zawsze po deszczu podwórko wypełniało się kałużami ze spływającej z Krzemionek wody. Znalazł kilka drewienek i puszczał je na wodę, potem uważnie obserwował, jak płyną, niczym barki i statki po Wiśle, do kałuży przy kamienicy. Tam był ich port.

Kilka razy brał małe patyczki, szedł pod garaże, skąd wypływała woda i znowu puszczał.
Jednak wyszło w końcu słońce, które skutecznie wysuszyło kałuże, pozbawiając go zabawy.
Jeśli jeszcze piasek był mokry, można było budować z niego zamki i tunele.
– Nie jesteś głodny? – krzyknęła babcia. – Od rana nic nie jadłeś.
Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki w jego głowie pojawił się Szymon. Stał w ciemnym przedpokoju i patrzył na niego swoimi dużymi, czarnymi oczami.
Nie masz chleba? – przypomniał sobie jego pytanie.
– Jestem babciu! Możesz mi zrobić ze dwie kromki chleba z masłem!
Podszedł do swojej skrytki. Rozglądnął się uważnie dookoła, jakby bał się, że ktoś go zobaczy, i wyjął cegłę ze ściany. Na szczęście podwórko było puste. Włożył rękę do dziury i poczuł znajomy kształt. Schował pierścionek do kieszeni i czekał, aż babcia znów go zawoła.
Wyszła po chwili z domku, pytając:

– Na pewno zjesz dwie?

– Tak babciu, zjem!

Wziął ostrożnie dwie duże kromki do obydwu rączek. Bardzo lubił chleb z masłem, byle by nie był posypany cukrem.

Skip to content