Feliks nie znała holenderskiego, więc nie mogła zrozumieć komentarzy, którymi, czego była pewna, kilku podpitych Holendrów głośno wymieniało uwagi na temat jej męskiego stroju. Wkroczyli na Plac Konesera, hałaśliwi, pewni siebie i mocy swoich kart płatniczych, szukając miejsca, w którym mogliby usiąść i toczyć przy piwie swoje nudne, monotematyczne męskie rozmowy.
Słońce już zaszło, upał zelżał i gastronomiczne tarasy powoli wypełniały się turystami. Tłoczno zrobiło się też na samym placu. Przechodnie, mniejszymi lub większymi, zorganizowanymi i niezorganizowanymi grupkami, dawali wyraz swojemu zachwytowi dla nowoczesnej architektury wtopionej w odrestaurowane, ceglane budynki byłej wytwórni wódek, fotografując wszystko jak leci. Bezosobowo lub jako selfie, na pamiątkę pobytu w cieszącej się złą sławą dzielnicy Warszawy. Pobytu na zapyziałej, pulsującej patologiami Pradze.
Feliks też była pod wrażeniem Konesera. Cywilizacja w końcu dopadła Szmulowiznę. Jak zbój czyhający w mroku biur deweloperskich, wyposażonych w stosunki i pieniądze, gotowe projekty architektoniczne sprawdzone już w innych metropoliach, czyhała na moment, w którym będzie mogła dopaść swoje ofiary: tradycję i charakter. Feliks zamówiła kolejny kieliszek wina i poprosiła o rachunek.
W dupach im się poprzewracało- pomyślała zerknąwszy na rachunek. Steki niezłe, wino dobre, ale za tę sumę musiały chyba być przetykane złotą nicią. Nic dziwnego, że taras Koneser Grill okupowany był przez gości w znikomym procencie. Pewnie każdy kto tu spojrzał na otrzymany rachunek, stwierdzał, że odwiedził to miejsce dwa razy: pierwszy i ostatni. Jak spod ziemi wyrósł przed nią Omyłka.
– Kicha, jeszcze nie przyszła – oznajmił siadając przy stoliku.
– Przyjdzie. Prędzej czy później przyjdzie. Cierpliwości.
Feliks powoli dopiła wino, wsunęła kilka banknotów w płatnik i wstała.
– Chodźmy, bo jeszcze pomyślą, że nam się tu podoba i każą dorzucać się do czynszu, a chyba jest niemały – zaśmiała się z własnego konceptu.
Ruszyli przez plac i wyszli na Ząbkowską najbliższą bramą. Kiedy zbliżyli się do zaparkowanego na Tarchomińskiej samochodu, Omyłka zniżając konspiracyjnie głos, zaproponował Feliks blanta.
– Zapalisz?
– Nie, nie chcę się zamulić – oparła się o drzwi Daimlera – albo daj – zdecydowała po chwili.
Feliks nie spodziewała się żadnych komplikacji. Wzięła od Omyłki perfekcyjne uformowanego skręta i zaciągnęła się głęboko. Była spokojna. Dwie godziny wcześniej, kiedy Omyłka powiadomił ją, że odnalazł dziewczynę, odezwał się wyczekiwany z niepokojem pong. Miarowo wtórując pingowi, uspokoił ją. Palili zgodnie z tradycją na zmianę, nie kryjąc się specjalnie przed przechodniami.
– Niezły towar – wyraziła swoje uznanie Feliks.
– Od Marzyciela.
– Od kogo?
– Marzyciela.
– To ci dopiero ksywa – zaśmiała się Feliks. – Marzyciel. Kto to?
– Nikt. Miejscowy obszczymurek. To on rozpoznał dziewczynę i powiedział, gdzie mieszka. Teraz pije na podwórku z kolesiami. Podejdzie, kiedy dziewczyna się pojawi.
– I tak hop siup wystawił kumpelę?
– Zasady ulatniają się na widok banknotu. Powiedziałem mu, że mam dla niej grube zlecenie. Łyknął.
Feliks przypatrywała się kobietom rozprawiającym o czymś z ożywieniem. Jedna stała w oknie na parterze, oparta łokciami o parapet, druga stała przed oknem. Jak sto lat temu- pomyślała. Są miejsca, gdzie upływ czasu nic nie zmienia, może z wyjątkiem ubiorów. Miejsca, gdzie życie toczy się po dawno wytyczonych, sprawdzonych ścieżkach, leniwie i powoli, a ludzie pozostają oporni na zmiany, nieczuli na wszelkie nowinki.
Diametralne przeciwieństwo Konesera. Rozejrzała się wokół. Wszystko zdawało się potwierdzać jej spostrzeżenia. Niemłody facet w gaciach i siateczkowym podkoszulku przechodził przez jezdnię, prowadząc na smyczy starego kundla, klapiąc przy tym plażowymi klapkami. Po drugiej stronie szła tęga zakonnica przepasana długim różańcem. Kobieta objuczona siatkami z zakupami, nakłaniała syna do szybszego marszu. Środkiem ulicy trzy pitbulle na trzech smyczach ciągnęły swoją właścicielkę, każdy w inną stronę. Mocno zbudowana niewysoka kobieta z gęstwiną czarnych dredów na głowie, to przyspieszała kroku, to zwalniała, w zależności od widzimisię swoich pupili.
Gdyby nie zaparkowane na ulicy współczesne samochody i wysoki peerelowski blok na Białostockiej, Tarchomińska mogłaby posłużyć za wzór sepiowej widokówki z czasów, kiedy nie było skrzynek pocztowych, a korespondencję listonosz dostarczał do drzwi.
Wróciła myślami do kobiety wyprowadzonej na spacer przez trójkę niesubordynowanych czworonogów.
– Ciekawe, jak zbiera kupy po nich – cicho zapytała samą siebie.
Widok kobiety zbierającej na raty psie odchody, bo chyba nie załatwiają się jednocześnie, który wyobraźnia jej podsunęła, doprowadził do tego, że Feliks wybuchnęła spontanicznym, głośnym śmiechem.
Kobieta stojąca przed oknem odwróciła głowę, spojrzała z zaciekawieniem na Feliks, a chwilę potem, już z wyrazem obojętności, wróciła do przerwanej dyskusji.
– Co zioło potrafi zdziałać – Feliks nie mogła pohamować śmiechu.
– Cuda – odpowiedział Omyłka z uśmiechem od ucha do ucha.
Nie wiedziała, czy wyśmienity nastrój Omyłki spowodowany był marihuaną, czy treścią czatu, który prowadził w swoim smartfonie. W każdym razie uśmiech nie znikał z jego twarzy. On sam zdawał się być całkowicie odklejony od rzeczywistości.
– Nie ma z kim pogadać.
Zawiedziona wsiadła do samochodu. Olko, Olko… Jeśli ty stoisz za tym całym bałaganem, przerobimy cię na wiatrak. Niby nic takiego jej Olko nie zrobił, a jednak czuła do niego odrazę. Śliski typ. Taki, co to wyczuwszy interes, potrafi wśliznąć się nieproszony między zamknięte drzwi a próg, rozpłaszczony niczym tłusta plama przepracowanego oleju. Ohyda. I on chciał iść ze mną do łóżka. Brrr- dreszcz obrzydzenia wstrząsnął Feliks. A jeśli nie on to uknuł? On na pewno. Nikt inny nie może wiedzieć o Pomianie. Olko, ty chciwy draniu.
– Chyba idzie – Omyłka przerwał jej rozmyślania.
– Zaproś ją grzecznie do środka. Chcemy tylko porozmawiać.
– Ty, Feliks. Ona jest nawalona.
Tym lepiej- pomyślała Feliks. Ja ujarana, ona pijana. Dogadamy się na pewno.
Starając się iść prosto, Zuzanna kroczyła Tarchomińską z butelką wody mineralnej pod pachą. Widziałam już ten samochód- pomyślała na widok zaparkowanego Daimlera. Stojący obok Omyłka, otworzył drzwi.
– Zapraszam – usłyszała zdziwiona Zuzanna.
– To chyba jakaś pomyłka.
– Nie, niech pani wsiądzie, proszę – z tylnego siedzenia odezwała się Feliks. Zuzanna zajęła miejsce obok niej.
– Nazywam się Olko. Jestem żoną mecenasa, któremu dostarczyła pani wczoraj przesyłkę. Zgadza się?
– Tak, ale…
– Jako kobieta powinna pani mnie zrozumieć. Jestem zazdrosna. Feliks wpatrywała się w twarz Zuzanny, badając, czy jej kłamstwo uspokaja dziewczynę.
– Chcę tylko wiedzieć, kto i gdzie pani zlecił jej dostarczenie.
Zuzanna wyjęła telefon, wyszukała właściwego esemesa i przeczytała adres.
– Chyba nie ma powodów do zazdrości – powiedziała cicho. I dodała: to był mężczyzna. Na wózku inwalidzkim.
Feliks zadrżała. Z trudem opanowała strach, który ją ogarnął.
– Co za ulga. Mogę? – zapytała wskazując telefon.
– Proszę.
Wystarczył rzut oka, by Feliks zapamiętała adres i numer telefonu, z którego został wysłany esemes.
– Dziękuję. Jestem pani bardzo wdzięczna.
– Za nic? I przepraszam, jeśli poczuła pani ode mnie alkohol.
Zuzanna zamknęła drzwi i ruszyła w stronę swojej bramy.
– Co teraz? – zapytał Omyłka siadając za kierownicą.
– Chwila, daj pomyśleć.
Od chwili kiedy usłyszała o inwalidzkim wózku, pong tłukł się po jej głowie, bez równowagi, bez pinga.
– Ruszaj na Wileńską.
Była już zdecydowana wyjaśnić sprawę od ręki, chociaż zbliżała się północ. Kiedy mijali bramę Zuzanny, wypadł z niej Marzyciel. Ignorując jego okrzyki, skręcili w Białostocką.
Omyłka szedł pierwszy. Opanowany i czujny z pistoletem w opuszczonej ręce, gotów w każdej chwili odeprzeć niespodziewany atak. Feliks co chwilę podnosiła wzrok, upewniając się, że ma przed sobą jego rozrośnięte plecy. Strach wzmagał się z każdym pokonywanym schodkiem obskurnej klatki schodowej, z każdym krokiem pong zgłaszał swoje pretensje do braku równowagi. Feliks miała mętlik w głowie. Jeśli nie Olko, to kto? Kto mógłby znać mroki jej i Generała. Spokojnie Feliks, za chwilę będziesz mądrzejsza. Była prawie spokojna, kiedy stanęli przed drzwiami mieszkania numer dwanaście. Żarówka u sufitu nie świeciła. Piętro tonęło w mroku, oświetlane jedynie szaroniebieskim światłem zza okna. Feliks włączyła latarkę w telefonie. Dostrzegła niewielką skrzyneczkę przymocowaną do framugi. Taką skrytkę na klucze używaną przez właścicieli mieszkań wynajmowanych na krótkie okresy. Zauważyła szparę między drzwiami a framugą. Wyłączyła latarkę i wyciągnęła Kahra z teczki. Przeładowała pistolet najciszej jak mogła, głową wskazując Omyłce wejście do mieszkania. Z bronią gotową do strzału Omyłka pchnął drzwi. Te zatrzymały się wpółotwarte, natrafiając na przeszkodę. Omyłka zmusił je do dalszej trasy. Feliks uruchomiła latarkę i przekonali się, że przeszkodę stanowił wózek inwalidzki, który odepchnięty przez drzwi zatrzymał się w progu pokoju.
– To pułapka. Dzida! – Feliks niemal krzyknęła.
Pospiesznie zbiegli po schodach. Już na podwórku Feliks podniosła kołnierz marynarki i z opuszczoną głową, spokojnym krokiem weszła w bramę. Omyłka szedł za nią krok w krok. Bez przeszkód dotarli do Daimlera i chwilę potem wyjechali z Wileńskiej, skręcając w Targową. Feliks odwróciła się sprawdzając, czy nikt za nimi nie jedzie. Pusto, żaden z zaparkowanych samochodów nie ruszył się ze swojego miejsca.
– Zjedź na parking, tu przy cerkwi. Sprawdzisz, czy nikt nam nic do dupy nie przykleił.
Omyłka posłusznie wykonał polecenie. Świecąc latarką, błyskawicznie skontrolował każdy centymetr karoserii i zderzaki. Trochę dłużej mu zeszło z podwoziem.
– Czysto – oznajmił.
– Jedziemy. Spoglądaj w lusterka.
– Dobrze.
Nic tak nie uspokajało Feliks jak beznamiętny głos Omyłki. Czy on bał się kiedyś czegokolwiek? Raczej nie. Ochłonęła i zaczęła myśleć. Olko wykluczony. Nie mógł przypuszczać, że odnajdę dziewczynę, więc nie mógł urządzić Wileńskiej. Poza tym był za granicą. Więc kto? Strach przed niewiadomym, przez to irracjonalny, opanował Feliks, stopniowo zamieniając się w bezsilną wściekłość.
– Znajdę cię. Znajdę skurwysynu – krzyknęła.
Omyłka nie zareagował na krzyk. Nie zareagował też na dalszy potok przekleństw, które już cicho sączyły się z ust Feliks. Od czasu do czasu zerkając w lusterka wsteczne, pewnie prowadził Daimlera, jakby wracali z teatru, a nie z szemranej roboty. Poczuł rękę Feliks na ramieniu.
– Jesteś ze mną Omyłka?
– Jasne.
Bez przygód dotarli przed apartamentowiec. Feliks wysiadła i pożegnała Omyłkę.
– Jak dobrze, że cię mam – szepnęła odprowadzając wzrokiem odjeżdżający samochód.
Prawie uspokojona weszła do budynku. Nie zwróciła uwagi na białą Toyotę z logo Panek, która z wygaszonymi światłami ruszyła w ślad za Daimlerem.