10/2024
gałąź
kolejna bezsenna noc. patrzę w gwiazdy. zbyt wiele
by policzyć. są za odległe by stały się
namacalne. tylko gałąź za oknem jest realna.
uchyla się pod dotykiem mego spojrzenia i co chwila
puka lekko w szybę jakby chciała mnie wyprowadzić
z tego mieszkania w krainy mego dzieciństwa. cichutko
otwieram okno i podążam za nią kalecząc stopy.
o wieczność.
śnienie
Ewie
wymyśliłem ciebie w młodzieńczych snach. zanim
stałaś się. zanim moje oczy przyzwyczaiły się
do twojego widoku. usta nauczyły twojego smaku.
dopiero kreśliłaś w oczach pierwsze przebłyski
uśmiechu. jeszcze nieświadome że sen stanie się
jawą. szedłem ulicą i śniłem. budziłem się a sen
się nie kończył. wyciągnąłem rękę a ty obok
właśnie stawałaś się.
jonasz
ulice po zmierzchu przypominają otwarte paszcze
kaszalotów. połykają domy i przemykających
między nimi ludzi. nawet świeżo rozbudzone
światła latarń. jak jonasz mieszkam w brzuchu
miasta nie znając chwili
kiedy fale wyrzucą mnie
na brzeg.
miasto
to był zwyczajny dzień. miasto jak zwykle parowało
tłumem spieszących do pracy i zapachem spalin
snujących się wzdłuż ulic. szukałem
pośród nich swojego miejsca ale moje kroki
odeszły gdzieś daleko. tam gdzie miasto
kończy swe panowanie a linia morza łączy się
z horyzontem. siedziałem na opuszczonej łajbie
i liczyłem przybijające do brzegu fale. miasto odpływało
ode mnie a jego gwar zakrzykiwały zgłodniałe
mewy.
titanic
znowu płynę titanikiem. mam nadzieję że w końcu
uda mi się rozminąć z fatum i dopłynąć do brzegu.
wielokrotnie wsiadałem na jego pokład jednak
za każdym razem rozbijałem się o górę lodową
ludzkiego zwątpienia. zaczęto uważać mnie
za szaleńca. jednak moja kapitulacja oznaczałaby
że uwierzyłem w nieodwracalność zdarzeń
i własną śmierć.