Promuje Pani jakoś swoją sztukę?
Tak lokalnie. Raczej nie chodzę nigdzie tam, gdzie by mnie nie znano, i to bynajmniej nie z zarozumialstwa, lecz z wrodzonej nieśmiałości.
Przekazałam swoje prace na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy , do Domu Kultury w Służewie a wczesniej bibliotece. Tak mnie odkryto.
Jeździłam na różnego rodzaju jarmarki, ale nie występowałam tam pod swoim nazwiskiem,tylko ,,doklejałam” się do stoiska z pracami mojego ojca. Właściwie jechałam tam bardziej dla towarzystwa i obserwowałam reakcje ludzi na moje prace.
Teraz pandemia uziemiła nas w domach, więc córka szwagierki namówiła mnie na założenie profilu na Facebooku. – ,,Ciociu załóż stronę w Internecie”- mówiła.– ,,Ale ja się nie znam na tym” – odpowiadałam… ,, i nie mam na to czasu”, więc sama mi założyła , nauczyła, jak wstawiać zdjęcia i teraz jak tylko coś stworzę to wstawiam.
Czyli ma Pani swoją stronę internetową? A jak się nazywa?
To właściwie nie jest strona internetowa, tylko profil na Facebooku: Rzeźba w drewnie – Ewa Rynarzewska.
Wiem, że trzeba się promować, jednak jestem osobą bardzo wstydliwą i z jednej strony chcę pokazać moje prace, a z drugiej strony wolę siedzieć cicho, żeby nikt o mnie nie wiedział. Taka dwoistość natury.
Dużo rzeczy się obecnie dzieje. Jak dzieci były małe, to siedziałam w domu, nie było jak się ruszyć, więc mogłam więcej rzeźbić. Później teściowa się rozchorowała (w kwietniu tego roku zmarła) i opieka nad nią też spadła na mnie. Teraz podjęłam pracę zawodową, a są jeszcze prace w polu i przetwory do zrobienia, więc czasu na rzeźbienie mam niewiele.
Jakie były początki tej artystycznej drogi? Krótko mówiąc, jak to się wszystko zaczęło? Czy w rodzinie ktoś jeszcze zajmuje się rzeźbiarstwem?
Mój ojciec rzeźbił, zresztą do dzisiejszego dnia to robi, więc ja po prostu też chciałam spróbować. Tata nie lubił jak używało się jego narzędzi, więc po kryjomu, kiedyś w wakacje podkradłyśmy się (ja i moja siostra) i tak pomalutku, pomalutku… Każda dorwała kawalądek z tych ścinków taty, no i próbowałyśmy. Tylko, że siostrę tata przyłapał i ją przegonił. Był zły ,że tępi mu dłuta i wogóle ; a ja zostałam, i jak mnie nie widział, to próbowałam dalej.Pewnego dnia, jednak zauważył taką ociosaną i zaczął dopytywać:-a kto to? a co to?Jak już się przyznałam, pozwolił mi ją dokończyć. Nic nie podpowiadał, czekał na efekt końcowy.
Dopiero gdy zaczynałam kolejne prace, to mówił: ,, – nie tak…”, ,,…a mnie się tak bardziej podoba”, na co ja:,, ale ja mam taką wizję”. Aż wreszcie któregoś dnia powiedział: ,,no coś z ciebie będzie – masz tu (narzędzia) i rób”. No i wtedy dał mi te lepsze dłuta, bo do tego momentu brałam te, których rzadko używał, żeby się nie zorientował, że to ja mu je podbieram. A jak już pozwolił, to wtedy zaczęłam na całego swoją przygodę z rzeźbiarstwem…
A pamięta Pani, co to była za praca ta pierwsza rzeźba?
Miś koala…
To była płaskorzeźba czy figurka?
Taka malutka figureczka, gdzieś tu jeszcze się plątała po domu, ale teraz nie wiem, gdzie się podziała.Tata najpierw zostawił ją u siebie, ale później rodzice oddali mi ją.
Widziałam na zdjęciu koalę na drzewie, i takiego misia właśnie chciałam zrobić. Kiedy ojciec ją znalazł był tylko kształt koali, wyglądało to, jakby ten miś wspinał się po skale, ale ja wycięłam tak z tyłu, żeby było widać drzewo, i to już mu się nie spodobało. Mieliśmy odmienne wizje. Wtedy interweniowała mama i mówiła: „Nie poprawiaj, to jest jej i niech będzie tak, jak ona robi”. I tak zostało po mojemu.
A drugą figurką była łasiczka i tę rzeżbę mam do dziś w domu. Ją też widziałam na zdjęciu gdzieś w książce i spodobała mi się.
A ile miała Pani wtedy lat?
Naście, ale nie pamiętam dokładnie ile, może ósmą klasę wtedy kończyłam…
Wykończeniem jest bejca czy lakier?
Tu (na łasiczce) jest bejca.
Bejca ,a dla połysku pastowane pastą do butów, ha ha… zdradzam tajemnicę …
Teraz częściej maluję lakierem. Już nie pamiętam, kiedy zaczęłam używać tych szybkoschnących.
A Pani dzieci przejawiają ochotę, żeby porzeźbić?
Próbowało już każde z trojga moich dzieci ha ha, środkowy syn, że tak powiem ma manualne zdolności, więc chyba najprędzej on by się tą smykałką mógł wykazywać. Chociaż i u najmłodszej córki też dostrzegam zdolności w tym kierunku. Ma dopiero 8 lat, więc oczywiście różnie jeszcze może być. Na razie są chęci, a ja twierdzę, że jak ktoś ma chęci i zapał, to nic go nie przestraszy, także wszystko przed nią…
Czuje się Pani bardziej artystką czy rzemieślniczką?
Chyba bardziej rzemieślniczką.
Nie myślę o tym, czy to się komuś spodoba… i żeby poszło, no nie… Można powiedzieć, że bardziej jestem teraz na takim etapie, że robię to, co mnie się podoba, to co chcę, a jak się komuś spodoba , to wspaniale, a jak nie, no to zostanie u mnie…
Przeważnie robię to, co gdzieś widziałam, albo coś w podobnym stylu. Nie jestem w stanie odtworzyć po prostu tak jeden do jednego, identycznie. Jak coś mi się podoba, jakiś układ, wzór, czy coś co właśnie na zdjęciu gdzieś zobaczę, to robię a’ la to. Nie jest to nigdy identyczne, zawsze coś zmieniam i nigdy też dwóch takich samych rzeźb nie zrobię. Mogą być podobne, ale nigdy nie identyczne. Wszystko zależy właściwie od dwóch rzeczy: od materiału i od natchnienia.
To jednak bliżej artyzmu jest…
Z jednej strony tak. Są ludzie, którzy rzeźbiąc muszą mieć prosty klocek kwadratowy i odmierzając z każdej strony równiótko wycinają kształty, a ja to po prostu spontanicznie, z różnymi materiami próbuję, eksperymentuję, byle tylko wydobyć kształt. W sumie nie wiem, czy to jest artyzm, czy rzemieślnictwo?
A jak się ten kształt wydobywa? Wie Pani wcześniej, co chce z tego zrobić, czy to wychodzi już w trakcie pracy, coś się wykluwa i ta koncepcja może się zmieniać?
To właściwie zależy od materiału. Drewno jest ciekawym materiałem niejednolitym. Zdarzają się sęki, czy inne niedoskonłości lub uszkodzenia np. wbity gwóźdź. Powiedzmy, że na przykład ktoś chce anioła, no to, musi konkretnie powiedzieć, czy on ma stać, czy leżeć, czy ma mieć ręce rozłożone czy złożone. Wtedy szukam odpowiedniego kawałka drewna pod tym kątem. Rzeźbiąc w drewnie nigdy nie wiadomo na co się natrafi. Czasami trzeba nieźle się nakombinować. Zdarzają się też wypadki przy pracy, coś się odłamie coś utnie za głęboko i wtedy koncepcję trzeba zmienić. Nie zawsze się da niestety.
Rzeźbi Pani w drewnie, ale czy tylko w jakimś jednym konkretnym rodzaju drewna?
Miałam to szczęście, że ojciec miał bardzo dużo takich wysuszonych, już dobrych do rzeźbienia kawałków, więc korzystałam z tego. Nie pytałam, co to za drewno.Zapasy jednak się kończą i musiałam zainteresować się bliżej tematem. U nas na Kujawach ogólnie ciężko nabyć odpowiedni materiał. Nie znam sie na drewnie, wiem, że lipa jest miękka i przeważnie w niej rzeźbię.
Czyli najlepiej rzeźbi się Pani w lipie?
Tak, przeważnie rzeźbię w lipie, a takie większe formy w topoli. Zdarzyło mi się też robić w dębie czy modrzewiu. Nie jestem specjalistką od drewna, słyszałam, że najlepiej, aby to było drzewo liściaste, wiec się tego trzymam.
A czuje Pani tę różnicę np., że jedno drzewo jest twardsze, a drugie bardziej miękkie, i że lepiej się w nim rzeźbi?
Drewno bywa różne, nawet lipa, o której niby panuje opinia, że jest miękka; jak jest dobrze wysuszona, to bywa twarda jak dąb, i też może być ciężko. Zależy też np. gdzie rosła, na jakim terenie. Także to wszystko ma znaczenie.
Chciałbym jeszcze wrócić do Pani taty, czy to samouk, czy ktoś go uczył rzeźbienia?
Samouk… Mieszkał w młodości przez pewien czas w górach i po prostu widział gdzieś tam u górali ich prace. To mu się spodobało, i tak metodą prób i błędów tworzył… i tak sobie marzył. Jak znalazł jakiś kawałek drewna, to strugał najpierw jakimś nożykiem, a potem stopniowo nabywał różne dłuta. Nie wiem: skąd i gdzie. Utrzymywaliśmy się z małego gospodarstwa, więc ciężko było z pieniędzmi. Takie czasy, a figurek przybywało. Poznał takiego Pana w Inowrocławiu, który też rzeźbił i go zachęcał: ,,- Przyjedź, spróbuj na jarmarku sprzedać”. Odważył się w końcu, znalazł odbiorców i tak się w to wkręcił, że jeździł coraz dalej i na coraz większe, nie takie zwykłe wiejskie jarmarki. Tak to się zaczęło. Potem zaproszenia na plenery i szlifowanie talentu.
A trudno jest wycenić swoją pracę? Jakąś cenę trzeba przecież podać…
Właśnie wycena jest dla mnie najtrudniejsza. Robienie na zamówienie, to jest nic, ale wycena, to jest masakra. Póki ojciec nie jeździł na plenery i nie znał się z innymi twórcami, to nie wiadomo było ile co może kosztować, jak to wyliczyć. Czasami za grosze sprzedawał, byle tylko pieniądze były, ale później, jak już zapoznał się ze środowiskiem, zaczął brać pod uwagę, to z jakiego materiału jest rzeźba, jaki jest stopień trudności, zaczął stosować różne kryteria i wyceniał. Przekazał mi tę wiedzę, próbuję z niej korzystać.
A tata co najchętniej rzeźbi?
Nie rzeźbi strachów, jakiś diabłów, takich strasznych rzeczy; a najchętniej to chyba: ludzi, stare zawody,świątki i zwierzęta. Zwierzątka mu najładniej wychodzą, to znaczy ja tak uważam, że najładniej, gdyż są takie prawdziwe, naturalne, realistyczne. Bo te, które ja robię, to są takie raczej bajkowe i bardzo ugłaskane.
Czemu nie robicie strachów czy diabełków, jeśli wolno spytać?
Jakoś nie lubimy. Ojciec spotykał ludzi, którzy robili coś takiego i stwierdził, że jakaś taka zła aura od tego bije i… i ja też tak uważam. Niektóre rzeźby przyciągają i dają taką, jakąś pozytywną energię. A strachy co mogą dać? Tylko strach, a że ja nie lubię się bać, więc czegoś takiego nie robię.
Czy trudno jest Pani rozstawać się ze swoimi rzeźbami i oddawać je w obce ręce, czy też traktuje Pani swoje wytwory użytkowo tzn. skoro powstały, to niech idą w świat?
To zależy z którymi, bo jak mi się coś podoba, to chciałabym, żeby trafiło to do takiego domu, gdzie rzeczywiście będzie uszanowane, że będzie się to podobało, że będzie to coś znaczyć, a nie że – dzisiaj ta figurka, a jutro wyrzucę, kupię drugą, wezmę inną, no nie… Jednak, to tak trochę przykro, że człowiek coś tam tworzy, że tak powiem, serce wkłada, a tu ktoś za przeproszeniem wyrzuca za pięć minut, bo czas na zmianę dekoracji… Niestety teraz często tak się zdarza, że bardzo szybko ludzie rozstają się z rzeczami.
A jak to wygląda czasowo, ile trzeba poświęcić czasu na zrobienie figurki?
No to jest oczywiście różnie, zależy jaki sprzęt, jakie dłuto pod ręką i jaki materiał, czy twardy czy miękki, i czy rzeźba ma prześwity, czy jakieś większe formy i kombinacje, no to wszystko zależy. No i też jak zdrowie i czas pozwolą, bo wiadomo różnie z tym bywa. Mam kłopoty z kręgosłupem. Czasami jest tak, że jak mam wizję i czas, i nic mnie nie ogranicza, to siadam i robię, aż zrobię główne kształty, a później no to jedynie dopieszczanie. Tak więc dużo zależy od: natchnienia, zdrowia, materiału, tu się nie da czasu precyzyjnie określić.
Ale to kwestia tygodni czy raczej miesięcy?
Bardziej tygodni, ale zależy jaka jest wprawa, bo jeśli robię coś nowego, co robię po raz pierwszy, to dłużej mi schodzi. Muszę dokładniej przyjrzeć się szczegółom, utworzyć czy wyszukać jakiś szablon, wzór, a jak wezmę się za coś, co już znam, i wiem: gdzie, co muszę wyciąć, to wiadomo, że mniej czasu potrzebuję.
Jak mam już jakąś wizję w głowie czegoś , to tylko muszę się zastanowić, czy mam tam troszeczkę głębiej wyciąć, czy mi się zmieści, czy dłużej, czy już, żeby nie za daleko, nie za głęboko, żeby później nie musieć kombinować, jak to inaczej zrobić.
Czy Pani szkicuje sobie coś na kartkach, czy od razu tak z pamięci tworzy?
Jak mam zdjęcie, to jedynie na nim się wzoruję, tak na kartkach nie szkicuję, tylko od razu robię szkic na materiale. To jest milion kresek, które później ciężko znaleźć i rozszyfrować, która jest prawidłowa, bo to z każdej strony trzeba mieć wizję tego, jak to wygląda od góry, od przodu, od tyłu i z boku. Z każdej strony inaczej to przecież wygląda.
Co jest ważniejsze, jeśli chodzi o rzeźbiarstwo: talent czy pracowitość?
Chyba jednak jedno i drugie. Mnie tego nikt nie uczył, nie tłumaczył, jak widzieć daną rzecz, z której strony, więc ja też nie umiałabym tego kogoś nauczyć. Kiedy na przykład rozmawiam z ludźmi i ktoś mi mówi: ,,- Ja bym nie wiedział, jak to wyciąć.” Wtedy mówię: ,, – Jak to nie wiesz, no przecież to widać”. Dla mnie to jest oczywiste, ale nie dla każdego i mnie to ciągle jeszcze dziwi, ,,– Jak można tego nie umieć, dla mnie to jest proste, i nie wiem, jak to tłumaczyć. Widocznie ja to już mam w sobie.”
Pracowitość też jest ważna, no bo jeśli ktoś będzie chciał, to w końcu zobaczy, tylko trzeba, że tak powiem wysilić się, otworzyć umysł trochę bardziej. Nie wiem, jak to inaczej można wytłumaczyć.
Dzięki pracowitości szybciej można dojść do wprawy, bo wiadomo, że jak się ćwiczy, to wyrabia się umiejętności. Rzeźbiąc np. człowieka no to wiadomo: głowa, szyja i tak dalej, ale jak ma inną pozycję i inne detale, no to trzeba pokombinować, czy bardziej w tę, czy w tamtą stronę. Też nie zawsze są proporcje te same, więc trzeba mieć wyobraźnię, nie da rady inaczej.
A’ propos wyobraźni, czy wyobraża sobie Pani taką sytuację, że powiedzmy od jutra rezygnuje Pani z rzeźbienia?
Ja praktycznie nic nowego w tym roku nie zrobiłam…
Ale ja pytam, czy definitywnie…
Chyba nie, bo to jest moja odskocznia od rzeczywistości, jak już naprawdę wszystko idzie nie tak, to zamykam się w swoim kąciku i po prostu tam sobie rzeźbię, może coś wyjdzie, może nie. Jak jestem w złym nastroju, to raczej ciężko mi to idzie, ale uspakajam się przy tym, nabieram innej perspektywy. Żeby tak całkiem zrezygnować, to nie, niee. To jest jednak głęboko w człowieku.
A co według Pani jest miarą sukcesu: pieniądze, popularność, sława, czy satysfakcja?
Powiem tak: pieniądze bardzo się przydają, przecież z czegoś trzeba żyć.
Dla mnie sukcesem jest już to, że odważyłam się wyjść z cienia ojca, że przełamuję się i próbuję się usamodzielnić.Wolno, nieśmiało mi to idzie, ale jednak.
Czy dużo jest chętnych na zakup rzeźb?
Żeby sprzedać, to trzeba się pokazywać, rozpychać rękami i nogami, żeby się przebić przez pewne warstwy. Dużo ludzi patrzy na nazwisko artysty, na szkołę jaką ukończył, na modę, nie wiadomo do końca na co jeszcze. Jak już chcą rzeźbę, to raczej coś z górnej półki, a jak człowiek jest, nikomu nieznany, to nie ma zbyt wielu odbiorców… Ja cały czas walczę ze sobą, ze swoimi kompleksami. Wiem że są lepsi.To sprawia, że niestety nie umiem się chwalić.
Byłem niedawno w Ciechocinku (to niedaleko od miejsca zamieszkania Artystki przyp. red.) i nie widziałem ludzi, którzy by np. stali na słynnym deptaku i rysowali, tak jak kiedyś, albo sprzedawali rzeźby. To wprawdzie było w środku tygodnia, może w weekendy jest inaczej…
Jeżeli chodzi o Ciechocinek, to kiedyś, ładnych parę lat temu byłam tam z ojcem kilka razy.Akurat zimą, niestety i tylko w weekendy. Kuracjusze wychodzili na spacery,oglądali i tyle. Przyjeżdżają na te turnusy w wiadomym celu-dla zdrowia. Oni nie przyjeżdżają po coś konkretnego, tylko najwyżej chcą jakąś drobną pamiątkę. No taka jest prawda. Niektórzy brali od nas adresy, numery telefonów, ale żeby ktoś z tego skorzystał, to tak szczerze nie kojarze…
Dla mnie nadal jest wielkim stresem,aby pokazywać i upubliczniać swoje prace.
Artyści często tak mają…
Wróćmy do cen. Czy jest jakaś skala, którą można wstępnie przyjąć?
Przyjęło się, że za każde 10 cm – 100zł. Dla mnie to jeszcze zależy od tego, jaka trudność jest, bo jak jest prosta figurka, to może być mniej. Chyba, że figurka ma mieć np. rozstawione ręce, no to już wiadomo, że więcej trzeba wycinać i więcej potrzeba materiału, żeby się nie ułamało i tak dalej, no i więcej przy tym precyzji, więc powinna być droższa. Zależy też, czy jest dużo, czy mało do wycinania detali, czy taka raczej prosta forma.
Zauważyłam też, że tak zwane świątki kosztują więcej, niż taki zwykły nazwijmy go kolokwialnie: chłopek. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale widzę taką różnicę.
Pewnie dlatego, że są popularne…
Jak widzę po ile są rzeźby np. w Licheniu, to jestem zaskoczona i przerażona, bo ja nawet za połowę tej ceny swoich rzeźb nie jestem w stanie sprzedać, bo po prostu nikt ich ode mnie nie kupi, a tamte są w dodatku robione przez maszynę. Właściciele takich sprzętów kupują od kogoś takiego jak ja przykładową rzeźbę lub sami robią wzór i kopiują na wszelkie wymiary. One są wszystkie takie same: jedna w drugą, kropka w kropkę. Te kopiarki bardzo zepsuły rynek. Wielu ludzi nawet nie wie, że to jest taką technologią robione, nie zastanawiają się nad tym.
Jak ja wchodzę do sklepu i widzę trzy jednakowe figurki, większe czy mniejsze, ale identyczne, no to czuję, że coś tu nie gra. Bo rzeźbiarz nawet choćby nie wiem jak się starał, to nie jest w stanie zrobić tego w ten sposób, aby były dokładnie takie same. Wiem, że wyszły nie spod ręki rzeźbiarza, tylko z kopiarki.
Powstała ta strona na Facebooku, może warto by jeszcze spróbować na Allegro… albo może w galeriach takich jak w Kazimierzu nad Wisłą – tam gdzie przyjeżdżają ludzie, którzy po prostu się na tym znają, którzy szukają takich unikatów i je doceniają.
Nie wiem, nie próbowałam, nie znam się na funkcjonowaniu galerii. Za mało mam wiary w swoje możliwości. Jestem zwykłą amatorką.
Tam trzeba mieć znane nazwisko, trzeba być np. po ASP, a tu człowiek znikąd…
Każdy kiedyś to nazwisko sobie wyrabiał, nie od razu Kraków zbudowano…
Kiedyś w Inowrocławiu była taka wystawa i był też konkurs, no i ojciec dawał tam swoje prace nawet kilka lat pod rząd. Pani z galerii zawsze była oczarowana i twierdziła, że takie piękne, że na pewno pierwsza nagroda będzie, ale nigdy żadnego z pierwszych trzech miejsc nie zajął. Liczyły się znajomości chyba, więc po prostu w pewnym momencie zrezygnował. Zniechęcił się i podjął decyzję, że już nie będzie na żadne konkursy wystawiał rzeźb. Ja nie chciałam tego przeżywać i się denerwować, że nie mam przebicia, więc nie biorę udziału w takich konkursach. Nie czuję się wystarczająco dobra, jeszcze. Jestem zwykłym człowiekiem, a że robię coś takiego, no to niestety…
stety…
Po prostu to lubię, więc to robię, a, że człowiek nie ma miejsca, żeby to wszystko chomikować i gromadzić to pokazuje i szuka nabywców. Jeśli się komuś coś spodoba, to zapraszam…
Czy większą radość daje Pani sam proces tworzenia, czy gotowy produkt?
Jeżeli dojdzie do końca i jest tak, jak się zaplanowało wcześniej, to jest satysfakcja, że się udało, że się nie zepsuło. Często jest tak, że robię coś, i dopóki jest to w toku, w stanie surowym i mi się podoba, bo ma,, to coś” , wtedy boję się, że jak pomaluję, to straci swój urok. Kiedyś już taką jedną rzeźbę pomalowałam bejcą i w moim mniemaniu zepsułam ją tym kolorem. Znalazł się amator na nią, ale mnie w tym kolorze nie podobała się. Niby jak zrobiłam próbę na małym kawałku, to ok, ale jak już poszedł kolor na całość, no to już niekoniecznie. To nie było to, na czym mi zależało.
Czyli kiedy jest już gotowy produkt, to jest uff…
Tak, chyba tak…
Ale zdarza się też, że np. zostawię coś w stanie surowym i wtedy jak ktoś przyjdzie i mnie namawia, żebym pomalowała, to mówię, okey, ale zrobię to na twoją odpowiedzialność, bo mnie się podoba taka, i ja bym dała już tylko lakier i nic więcej. Każdy ma przecież inną wizję i inny gust.
Nie zapomnę, jak raz byliśmy z tatą na jarmarku i wszystkie figurki były już powystawiane, a ukryte w skrzynce tylko te niedokończone. A tu nagle podszedł pewien pan i tak popatrzył na ten nasz stół zastawiony figurkami, i mówi:- ,,A nie macie czegoś innego?” ,,-No kurcze nie mamy nic innego, wszystko już tu wystawiliśmy” – odpowiadamy. Ale on nie daje za wygraną, stoi i drąży, i świdruje wzrokiem tę skrzynkę. I nagle wskazując na nią, mówi: ,,– A tam w skrzynkach coś jeszcze leży”, na co ja mówię: ,, – to są odpady, to nie, nie, nie…”, ale on dalej uparcie:,, – A mogę tam zajrzeć?” ,,– Jak pan chce, no to proszę, ale co tam można znaleźć?! I wtedy ten człowiek powiedział z zachwytem: ,,– Ja takie coś chcę. Właśnie czegoś takiego szukałem. To jest takie niepowtarzalne, nikt inny nie zrobi drugiego takiego samego.”
Kiedyś też próbowałam z kory zrobić jakąś nową rzecz, pamiętam, że sobie jakieś wzorki dłubałam, tak sobie ćwiczyłam. Ojciec to wystawił i przyszła pewna pani, której się to spodobało i powiedziała: ,,– Biorę”. Takie oczy wtedy zrobiłam i pomyślałam:,, Wow, człowiek się tu nawet nie starał, tylko tak sobie ćwiczył, a jednak się spodobało. Ludzie są nieprzewidywalni.”
Widocznie odkryła w tym coś pięknego, coś dla niej wyjątkowego…
Chyba tak. Nie przewidzi się tego, co się komu spodoba. Ale jest satysfakcja, że jednak komuś przypadło do gustu.
Czy ma Pani inne pasje oprócz rzeźbienia?
Ha ha śpiewać chciałam, ale niestety szybko mnie od tego odwiedziono, także już się pogodziłam, że tego robić nie będę. Teraz się śmieję, że jestem jak Zapędowska, i jak ktoś śpiewa przy mnie, to wszystko wyłapię i wytknę.
Lubię kwiaty, przyrodę, bardzo bym chciała mieć piękny ogród i sad. Lubię pogrzebać w ziemi, bo to sprawia mi przyjemność. Sad sobie założyłam. Mam tu sąsiada sadownika, który niemal od dziecka się tym zajmuje, więc go podpytuję, co i jak, ale jeszcze dużo nauki przede mną w tym temacie, kiedy które drzewko jak przycinać,pięlęgnować Trzeba mieć do tego wiedzę i rękę.
Ja myślałam, że wsadzę sobie drzewo i ono będzie rosło… no, ale później już mi ten wspomniany sąsiad uświadomił, że to trzeba od razu przycinać, od razu formować, bo za jakiś czas, to już może być za późno. Kilka krzaczków posadziłam, ale takie brzydkie jakieś wyrosły, więc na pytanie: ,,Mogę to przyciąć? Będzie coś z tego?” ,,Tnij, no pewnie” – podpowiadał. Formuję je więc, przycinam i już widzę efekty. Cały czas ćwiczę ,próbuję i to mi się podoba, bo po to się sadzi, żeby rosło, a nie żeby zaraz wyrywać.
Nie lubię pustej przestrzeni, muszę mieć drzewa, muszę mieć szum i zieleń wokół siebie, nie lubię wygłaskanych trawniczków.
A ma Pani takie godziny, czy pory, że wtedy się Pani dobrze pracuje -rzeźbi, czy akurat mam czas, to siadam i robię?
Raczej to drugie, czyli mam czas, to siadam i rzeźbię, ale chyba lepiej mi się pracuje od rana, bo później wieczorem, to już człowiek jest zmęczony całym dniem. Chociaż zdarzało się, że i wieczorem przychodziło natchnienie, no to wtedy się siedziało czasami do późna, żeby jak najwięcej pociągnąć.
A miejsce ma dla Pani znaczenie, ma Pani jakieś swoje ulubione, czy to jest Pani obojętne?
Lubię rzeźbić na dworze, to też ze względów praktycznych, bo po pierwsze raz się śmieci wokoło i nie trzeba przy każdym podejściu tego sprzątać, a to jest najgorsze, no a po drugie w każdej chwili można odejść i w dowolnym momencie powrócić.
W domu trzeba jednak ciągle te trociny wynosić i w kółko sprzątać.
Mam wydzielony kącik w swojej sypialni, no bo zimą, to wiadomo, na dwór się z tym nie wyjdzie. Duże rzeźby to wyłącznie na dworze, byle by tylko za bardzo nie wiało, bo to się kurzy, pyli, szybciej marznie, a tak to wszędzie i zawsze można rzeźbić.
Czy dostała Pani kiedyś takie zamówienie, którego nie chciała Pani zrealizować? Już wiemy, że tych strachów by Pani nie zrobiła, ale czy dostała Pani taką prośbę, że stanowczo Pani powiedziała: ,,Nie”?
Chyba nie miałam, jedyne co może mnie ograniczać to czas, bo po prostu nie dam rady w tym czasie czegoś zrobić, ale tak to jeszcze mi się nie zdarzyło. Zresztą nie mam tych zamówień, aż tak dużo, bo nie pokazuję się za często, więc to są pojedyncze rzeczy, jakieś pamiątki z pojedynczych wypraw. Jak mi ktoś sprecyzuje: pokaże na przykład na zdjęciu albo narysuje, co chce i czego oczekuje, to mogę to zrobić, ale jeżeli mi powie np. ,, – Proszę mi zrobić anioła”, to dociekam, jaki on ma być? Chcę sprostać wyzwaniu, co nie zawsze jest łatwe, zwłaszcza jak się tego odbiorcy i jego gustu nie zna. Dlatego staram się zrobić jak najdokładniejszy wywiad, żeby się to spodobało.
Mój ojciec jest bardziej stanowczy w tym względzie i mówi:,, – Skoro chciał anioła, to musi wziąć anioła, nawet, żeby był nie wiem jaki i koniec.” Ja nie lubię takiego czegoś, bo jak ja mam wizję, że tak powiem, to chcę konkretnie taką rzecz, a nie inną i nie że ktoś tam inaczej zrobi i powie mi:,, – Bo chciałaś.” Ja wolę wiedzieć dokładnie.
To też pewnie zależy od czasów, bo kiedyś jak ktoś miał cokolwiek, to już się cieszył…
Dokładnie tak, a w tej chwili są takie wymagające czasy, że naprawdę, już dzieci od małego mają niemal wszystko, więc rzeczywiście ciężko jest dogodzić. Dlatego jak robię coś na zamówienia, to proszę konkretnie sprecyzować, co się chce, albo mniej więcej w jakim stylu, bo z tym też różnie bywa, jeden chce bardziej nowoczesne, drugi ludowe, a innemu zależy, żeby to było prawdziwe, odzwierciedlało naturę, czy człowieka, czy zwierzę. Staram się robić proporcjonalne, o to mi chodzi, ale bywają takie style, że np. jest duża głowa, duże nogi czy ręce. Też kiedyś na początku takie robiłam, pamiętam na WOŚP trzy typowe rzeźby w stylu ludowym zrobiłam. Na początku bardziej mi takie wychodziły, bo te proporcje ciężko było złapać, ale teraz już staram się robić dokładne zarysy, żeby było wiadomo, kto to jest. Tak samo twarze. Bardzo wielu tych rzeźbiarzy, których ja znam i których widziałam na tych jarmarkach, rzeźbi twarz kobiety, która nie zawsze jest kobieca. Tak się zastanawiałam, że gdyby nie układ reszty, to dla mnie to byłaby męska twarz. Nie wiem, jak to się robi, ale mnie to akurat zawsze wychodziło.
Przywiązuje Pani wagę do detali i to jest cudowne… Niektórzy tak topornie robią twarze, że rzeczywiście nie wiadomo, czy to jest mężczyzna, czy kobieta.
Ja też lubię, żeby twarz miała wyraz przyjemny i taki łagodny, no żeby ładnie wyglądała, a nie była z jakąś taką miną, nie wiadomo jaką. Staram się.
Pamiętam, jak ojciec robił na początku oczy, to chyba były tylko dziurki lub zarys. Ja wtedy mówiłam, że wszystko jest ładne, tylko te oczy są brzydkie. I ten kolega taty z Inowrocławia, o którym już tu wspominałam, doradzał: ,,– Zrób tak i tak, żeby te oczy były wypukłe, ale nie wyłupiaste. Połowę natnij.” I tak długo tata po swojemu próbował, aż doszedł do wprawy, a ja jeszcze inaczej robię. Każdy chyba musi sam dotrzeć do swojej techniki. Jak chodzę po tych różnych jarmarkach, to rzeczywiście widzę, że każdy twórca inaczej rzeźbi oczy, każdy innym stylem. Jeden głębiej, drugi na wierzchu i to oko to taki trochę znak rozpoznawczy…
Chyba najtrudniej wyrzeźbić właśnie oko?
Żeby oko ,,widziało” i było takie naturalne, ,,żywe”, to jest rzeczywiście trudne. Niestety często figurki mają taki jakby błędny wzrok. A, żeby wyglądało, że widzi, czyli było takie prawdziwe, to jest naprawdę trudne, to trzeba ćwiczyć i ćwiczyć. Tak samo ruch, postać każdy potrafi zrobić, ale żeby była ona w ruchu, i żeby ten ruch odzwierciedlić jak należy (a na płaskorzeźbie to już w ogóle), to jest to już rzeczywiście sztuka i wyzwanie.
A wyjeżdża Pani gdzieś na plenery?
Kilka razy byłam na Śląsku na plenerach… To był dla mnie rodzaj wakacji.
Dlaczego akurat na Śląsku?
Znów dzięki ojcu, bo jeździł na plenery właściwie wszędzie, był już chyba w całej Polsce, i na Mazurach, i w górach, i właśnie na Śląsku między innymi w miejscowości Chobienia. Zaprzyjaźnił się tam z panią dyrektor domu kultury i zaprosiła nas oboje. Byłam jeszcze w Ścinawie i Prochowicach.
W Ścinawie to był taki mój debiut z wielkimi rzeźbami.Dali mi tam 4 metrowy pień i mówią: ,,– proszę zrobić rzeźbę”. Rzeźba miała przedstawiać jakąś postać z bajki i finalnie miała trafić do przedszkola.
Ale ja dotąd posługiwałam się tylko dłutem i młotkiem, a tu przez tydzień taki kloc do obróbki, przerażona byłam i mówię:,, Nie ma mowy, nie dam rady”. Organizatorzy chcieli mi nawet dać piłę, ale mówię: ,,– Ja nie umiem piłą robić, boję się, że ona będzie mną kierować, a nie ja nią” ha ha. Byli tam sami panowie, więc im to łatwiej przychodziło. Ale na szczęście nie zostawili mnie bez pomocy. Z pomocą wszystkich jakoś się jednak udało ,,obłaskawić” to drewno i zrobiłam wtedy księcia z żabą.
A czy rodzaj dłuta ma znaczenie? Teraz kiedy już Pani się tym dłużej zajmuje?
Nie znam się na dłutach, zdaję się na ojca. On mi je ostrzy i zaopatruje w nie.Kiedyś dostałam od niego dłuto z taką grubą rączką i było bardzo niewygodnie mi nim operować, męczyłam się. Zmienił rączkę i już jest ok. Dużo zależy od metalu z jakiego są wykonane, jeśli jest miękki, to szybciej się tępi, szybciej się wyszczerbi, i wtedy trzeba ostrzyć, a jak jest z twardego metalu, to jest dobre dłuto. Najbardziej lubię takie półokrągłe i proste ostrza, ale operuję też tak zwaną v-ką różnych wielkości.
Dziękujemy za wywiad.
Chodźmy obejrzeć rzeźby…
…do czego i Państwa zachęcamy.