fbpx
+48 736-84-84-44
Zaznacz stronę
zdjęcie:
Jerzy Nasierowski
Zbiory NAC

Jerzy Nasierowski w latach 1957-59 aktor Teatru Powszechnego w Warszawie, w latach 1959-62 warszawskiego Teatru Narodowego, w latach 1962-64 Teatru Komedia w Warszawie. Aktor. Pisarz. Youtuber.

Czy bardziej czujesz się aktorem czy pisarzem?

Pisarzem to prawie w ogóle się nie czuję, mimo że ciągle poprawiam jakieś teksty, ostatnio np. poprawiam musical: ,,Solidarność złodziei”. To jest o buncie więziennym, który uważam, że zawiera w sobie sporo takich naszych polskich spraw, w mojej krzywej, pewnie jakoś tam
złośliwej, ale tak dobrotliwie złośliwej optyce. To jest napisany musical, ale zdecydowanie opowieść do czytania. Mój ukochany zresztą gatunek teatralny:
musical. Właśnie to teraz poprawiam, choć to już właściwie było napisane 30 lat
temu na stypendium filmowo-scenariuszowe, które dostałem od ministra. Potem nawet ten musical wydałem w jakimś mniejszym zarysie w książce pod tytułem: ,,Nasierowski
ty antychryście”, ale ciągle jeszcze pracowałem nad tym. Oczywiście raz na
miesiąc, raz na parę miesięcy… Bo moją ideą jest – jak zdaje się Salieri
powiedział Mozartowi – za dużo nut. Ja nie znoszę kiedy jest za dużo słów, a
już zupełnie, kiedy są zamieszczone słowa niepotrzebne, no i oczywiście jeszcze
zawsze znajdzie się lepsze słowo do wymiany tego gorszego. Można powiedzieć, że
w ten sposób czuję się pisarzem. Liczę, że przebiję się szerzej do
publiczności, to wtedy ktoś się zgłosi do mnie. Mam bardzo dużo rzeczy do
wydania.

Czuję się w tej chwili aktorem, dlatego że tylko na
tym jadę, no i jeszcze czuję się Youtuberem.
Przez dwa i pół miesiąca byłem też redaktorem radiowym. Bardzo się
cieszę, że zaprosił mnie do tego radia Kuba Wątły, ale nie przyszło mi do
głowy, że oni tam mogą być pozbawieni poczucia humoru na swój temat, choć w
ogóle podobno mają. Nadal jestem im wdzięczny i w dalszym ciągu przyjaźnie
nastawiony. Cieszyło mnie też, że otrzymywałem od słuchaczy sporo miłych słów.

Naprawdę
człowiek bez znajomości w żadnym wypadku nie może zaistnieć, a ja mam masę, ale…
anty-znajomości.

Moja
sylwetka duchowa i sądowa słusznie wzbudziła krytykę. Co prawda minęło już 50
lat, ale to są rzeczy nie do zatarcia. Ja to rozumiem. Niestety, jestem biedny,
więc nie mogę dawać łapówek, bo bym dawał absolutnie, bez zmrużenia, uważam, że
by mi się to opłaciło. Tak samo, jak ktoś mnie pyta o moje życie erotyczne, a
ja mówię: no żadne, bo nie mam pieniędzy, gdybym miał pieniądze…Uważam, że w
tym wieku trzeba je mieć, żeby dotować, opiekować się obiektem uczuć.

Wspominaliśmy o YouTube, skąd pomysł
na to, żeby zostać youtuberem?

Życiorysu
wcale nie mam takiego najbogatszego przez ten kryminał, i zabawne, że jeżeli
ktoś wspomina o Wrocławiu, ja mówię: – chciałbym go wreszcie zwiedzić. A
on: – nie byłeś? Ja: – byłem, sześć lat. On: – Ale jak to? Ja: – No tak to…

Przede
wszystkim uważam, że należy się śmiać z wszystkiego. Może to zabrzmi dziwnie,
ale trzeba nawet trochę na siłę, znajdować do tego powody. Można je pomijać,
albo można je znajdować.

Michał, to
jest mój wychowanek z domu dziecka, którego pilotuję od jego końcowego pobytu w
tym domu. Mieszkałem na Nowym Świecie, wtedy mieszkanie załatwił mi
wiceminister sprawiedliwości Tadeusz Skóra. Jak wyszła moja ,,Zbrodnia…”
w 1988 roku w skróconej wersji pod pseudonimem Trębicki, to profesor Lech
Falandysz na jakiejś naradzie podobno podsunął ministrowi pogląd, że moja książka
właściwie nie jest szkalująca system, tylko wychowawcza. Ona straszy i w ten
sposób zapobiega przestępczości. Dostałem telefon:  – dzień dobry, Pan Nasierowski? Tu sekretariat
ministerstwa, chcieliśmy pana zaprosić…A na miejscu: – ustaliliśmy, że ta
książka jest wychowawcza, słyszeliśmy o pana kłopotach mieszkaniowych,
chcielibyśmy jakoś panu pomóc. I taka drobna prośba: panie Jerzy drogi,
gdybyśmy chcieli zasięgnąć u pana jakiejś opinii, bo ja wiem, jakiejś
konsultacji, na jakiś temat, który może wyniknąć, to czy moglibyśmy liczyć…? –
oczywiście, panie ministrze. I stąd mieszkanie. Byłem wtedy bardzo sławny,
naprawdę… w całej Polsce.

Książka ukazała się pod pseudonimem w
1988 ,,Zbrodnia i…”

Tak, autor –
Jerzy Trębicki, ale przecież wszyscy doskonale wiedzieli kto, to tak naprawdę
napisał. Film dokumentalny zrobiła chyba Bożena Janicka. Bardzo ciekawy film
zrobiła. Gdzie ja nie chciałem występować z twarzą, bo wiedziałem, że jak
odzyskam nazwisko, to wtedy proszę bardzo…

Chyba to był zabieg komercyjny?

Tak,
oczywiście, że tak.

Brałem
udział w dyskusjach w TVP. Pierwszy raz to była rozmowa intelektualistów,
pisarzy. A wszystko dzięki Romanowi Bratnemu, który mnie wspierał. Ale
publicity robiło się samo   przez te
kolejki po książkę, w przeciągu dwóch dni wykupione [70 tyś egz. przyp. red.].
Nakład drugi, już zabroniony, tylko o ograniczonym wydaniu, jednak Rada
Państwa… zezwoliła na to, żeby w ogóle ta książka wyszła. Cyrki zupełne.

Ale wracając
do pytania. Szukałem fachowca do renowacji dzieł, które odzyskałem (a odzyskałem
między innymi dwa obrazy Malczewskiego). Znajomy studiował socjologię z
chłopakiem z domu dziecka i powiedział mu, że szuka kogoś do renowacji. Wtedy
tamten powiedział: – słuchaj, w naszym domu dziecka jest taki bardzo zdolny
Michał, ja mu o tym powiem, i go skieruję. Chodziło o wyrzeźbienie odłamanych
palców w dużej figurze barokowej. Michał – bardzo inteligentny chłopak. Potem
przychodził też, kiedy nieszczęśliwie się zakochał, albo coś się wydarzało. I
tak zacząłem się tym Michałem opiekować.

Pewnego dnia,
chyba z 6 lat temu, Michał kupił aparat fotograficzny na raty i mówi: – Słuchaj
trzeba ciebie odkurzyć, a uważam, że warto. Będziemy robić filmiki i puszczać. Zobaczymy,
jak to wyjdzie, najpierw zróbmy. Zrobiliśmy pierwszy nad Wisłą. Jest tych
filmików ze 280, może więcej. I tak stałem się youtuberem. Zacząłem grać w
teledyskach, potem zaproponowali mi rolę w Teatrze Syrena w sztuce ,,Dogville”
w reżyserii Marka Kality i Aleksandry Popławskiej na podstawie filmu Larsa
von Triera.

W 1957 roku
pierwszy raz stanąłeś na deskach teatru w ,,Jak wam się podoba”, to był
debiut?

To był
dyplom szkolny, ale na pierwszym angażu w Teatrze Powszechnym w „Wojna i
Pokój” jako Mikołaj Rostow [w 1957 r., reż. Irena Babel przyp. red.].

Pamiętasz tamten
moment? Tamte emocje?

Pamiętam
świetnie, tym bardziej, że premiera była przed wakacjami, a w czasie wakacji
samobójstwo popełnił aktor, który grał Mikołaja Rostowa (nieszczęśliwy zawód
miłosny), no i ja go zastąpiłem.  Ale w gruncie rzeczy to nie był mój
debiut, bo w szkole aktorskiej na 4 roku zagrałem w sztuce ,,Proces Mery
Dagen” w broadwayowskim przedwojennym albo wojennym przeboju, przez
przypadek, bo najpierw wypożyczyli mnie do Stasia ,,W pustyni i w
puszczy”. Oczywiście wtedy nie wolno jeszcze było w szkole grać nic
takiego, ale to była reżyserka, która była koleżanką rektora. W czasie, kiedy zaczęły
się próby, wybuchł skandal z Kanałem Sueskim i ten temat już stał się
zakazany.

Jeżeli
chodzi o szkołę aktorską, czy miałeś swoich mistrzów, czy kogoś bardzo ceniłeś?

Nie jestem
skłonny do hołubienia kogokolwiek. Patrzę życzliwie, ale na każdego tak samo.
Jeżeli chodzi o moich idoli, to są to przeważnie kobiety, to jest: Marlene
Didrich, Ewa Łętowska, prof. Jan Hartman.

Jakie cechy
powinien mieć aktor, czy powinien być trochę narcystyczny?

Musi być
narcystyczny, ale chyba przede wszystkim musi łatwo uczyć się tekstu – to jest
absolutnie pierwsza rzecz, a druga – nie być zbyt inteligentnym.
Romusia Wilhelmiego, który był genialnym aktorem pamiętam przecież od jego
pierwszych miesięcy w szkole aktorskiej. Ja już byłem na czwartym, on na
pierwszym roku, pamiętam, kiedy próbowali na ćwiczeniach aktorskich
„Kaprys” A. de Musseta…

Czy w
środowisku aktorskim możliwa jest przyjaźń, czy raczej wyłącznie rywalizacja?

Wszędzie
jest możliwa przyjaźń. Ale element rywalizacji i zazdrości też jest wszędzie.

Nie dostałem
się do szkoły aktorskiej w Warszawie. Kasia Łaniewska, Staszek Wyszyński i
Tomek Zaliwski w trakcie egzaminów wystosowali pismo, że nie godzą się, żeby
obcy klasowo wszedł w kolektyw. Cuda robiłem, żeby dostać się do szkoły krakowskiej,
a potem po dwóch latach przeniosłem się do szkoły w Warszawie na ten sam rok,
gdzie wcześniej kolektyw napisał to pismo.


Łatwiej było kiedyś być dostrzeżonym przez publiczność, zaistnieć w
zawodzie, czy teraz jest łatwiej?

Nie no,
kiedyś, kiedyś. To była Warszawa, było kilkanaście teatrów, była jedna
telewizja, były szkoły aktorskie w Krakowie i w Łodzi. Rocznie kończyło je
mniej niż 20 osób. 20 osób zaczynało studia na pierwszym roku, ale kończyło
kilkanaście, czyli łącznie trzydziestu paru absolwentów w całej Polsce. Teatry
był bardzo uczęszczane, rady zakładowe, bilety pracownicze. Młody aktor od razu
grał przede wszystkim w teatrze, ale i w telewizji, radiu, trochę w filmie.
Krzysztof Zanussi, u którego zagrałem w jego amatorskim, pierwszym filmie: ,, Diabeł
kulawy” powiedział kiedyś, że nie ma dla mnie zbyt wielu  ról, że ja mogę grać chłopca z tzw. dobrego
domu. Uważam, że mogę jeszcze grać złoczyńców. Ale mimo, że śliczny i zdolny,
to jednak nie… cholera kto wie, czy jednak to moje gejostwo nie było przyczyną…
Homofobia była kiedyś innego rodzaju: nie mówiona, nawet nie szeptana, tylko
właściwie patrzona.

Czy łatwiej
się pisze książki, czy łatwiej się żyje?

 Łatwiej się żyje, dlatego, że jak piszę
książkę, tyle razy poprawiam, że to jest znój okropny, a życia może niestety,
ale nie poprawiałem.

A w ogóle
masz czas, siły i chęci na czytanie książek?

Siły mam,
chociaż nie uwierzysz, mam mniej siły już do lektur. Jestem obłożony książkami
ze śmietników – w cudzysłowie ,,śmietników”, biorę z bibliotek te książek,
które teraz właściwie już nie funkcjonują. Z miejsc, gdzie książki ktoś
zostawia, można wziąć, można zostawić. Obkładam się takimi książkami, które już
znam, ale które myślę, że jeszcze przeczytam. Książki mam różne, od ,,Przygód
Tomka Sawyera” do Spinozy.

Jakie masz
pasje?

Trudności
mnie dopingują. Ja tak oscyluję między bogactwem, a nędzą. Zagrałem podobno
rewelacyjnie u Małgorzaty Szumowskiej i Janka Englerta w filmie: ,,Śniegu już
nigdy nie będzie”. To było chyba przed samą pandemią. Zachwycili się mną:
– słuchaj, teraz to już będziesz miał propozycje…Nic z tego. W gruncie rzeczy
nigdy nie miałem takich ról do zagrania, tylko takie jakieś dekoracyjne.

 A w szkole miałem profesora Bardiniego, byłem
nawet jego ulubionym uczniem, bardzo mnie wysoko notował na egzaminach.

Czy
interesuje Cię młoda scena muzyczna, bo ostatnio częściej zacząłeś pojawiać się
w teledyskach?

Tak, jestem
bardzo chętny do teledysków, ostatnio brałem nawet udział w nowym projekcie,
gdzie umieram. Sam jestem ciekaw efektu i czekam, żeby to zobaczyć.

Nie myślę w
każdym razie o starości, nie czuję też potrzeby odmładzania się, ale mam dużo
recept dla ludzi. Jedna z nich jest taka, że póki nie czujesz starości, nie
uznajesz sam siebie za starca, czy chorego, w moim przypadku za chwilę już 88-
latka, to takim się nie wydajesz ludziom, a jeżeli się im nie wydajesz – bo ta
starczość jest zwrotna – to oni ciebie nie  traktują jako starca, i nim – tym starcem nie
jesteś.

Bardzo
ciekawa logika. Czy znasz taki moment ze swojego życia, który postrzegasz jako
szczęśliwy. Jak zamykasz oczy, to wiesz, że to było szczęście. Pamiętasz coś
takiego?

Pamiętam!
Tym się kończy moja pierwsza książka, która nie wyszła. Tam właśnie tym
szczęśliwym momentem był czas, gdy miałem 18 lat, i wcale nie było dobrze, bo
ze szkoły mnie wyrzucili przed maturą, jako wroga klasowego, nie mogłem się
dostać do szkoły, matury nie mogłem zdawać. Ale to nic. Moi kuzyni mieli ,,resztówkę”,
tak się nazywało przed wojną- dworek czy pałacyk, gdzie ziemia już przepita lub
przegrana, ale ostały się jeszcze budynki. Takich ,,resztówek” trochę ocalało z
reformy rolnej. Tam może było kilkanaście hektarów. I moi kuzyni pod
Grodziskiem Mazowieckim mieli właśnie taką ,,resztówkę”. Ja tam jeździłem i
pamiętam była tam szparagarnia przedwojenna jeszcze. W każdym razie było
słońce, brzęczało powietrze, był zapach jeszcze nieskalany żadnymi
chemikaliami, ani ziemia nieskalana, ja wziąłem sobie jakiś kocyk i patrzyłem w
niebo… i nic więcej nie pamiętam. Tylko ten zapach, to brzęczenie, dzikie
szparagi i poczucie luzu… widocznie szczęściem jest luz. Wolność.

W tym PRL-u,
który świadomie przecież przeżyłem, na absolutnych obrzeżach, w ZMP nigdy nie
byłem, ani nawet przyjaźni polsko-radzieckiej nie zawarłem. Mało tego, jak
jakiś głupi gówniarz szpanowałem na wroga klasowego, a chodziłem do Rejtana –
przed maturą właśnie stamtąd mnie wyrzucili – z Antonim Zambrowskim, Krzyśkiem
Wieczorkiem (synem najsłynniejszego Górnika, jego imienia była kopalnia) i z
późniejszym redaktorem naczelnym Rzeczpospolitej, jego imienia jest nagroda dla
dziennikarzy: Darkiem Fikusem. Oni byli krwawymi zetempowcami. Oczywiście
później Antoś Zambrowski był w opozycji, Darek Fikus także, a z Wieczorkiem nie
wiem, co się stało.

Także mimo
takiego zaplecza życiowego, szczęście przetrwało w jego oparach do dzisiaj.

Bardzo dziękuję za rozmowę

Dziękuję

Skip to content