zdjęcie:
Jerzy Nasierowski
Zbiory NAC
Jerzy Nasierowski w latach 1957-59 aktor Teatru Powszechnego w Warszawie, w latach 1959-62 warszawskiego Teatru Narodowego, w latach 1962-64 Teatru Komedia w Warszawie. Aktor. Pisarz. Youtuber.
Czy bardziej czujesz się aktorem czy pisarzem?
Pisarzem to prawie w ogóle się nie czuję, mimo że ciągle poprawiam jakieś teksty, ostatnio np. poprawiam musical: ,,Solidarność złodziei”. To jest o buncie więziennym, który uważam, że zawiera w sobie sporo takich naszych polskich spraw, w mojej krzywej, pewnie jakoś tam złośliwej, ale tak dobrotliwie złośliwej optyce. To jest napisany musical, ale zdecydowanie opowieść do czytania. Mój ukochany zresztą gatunek teatralny: musical. Właśnie to teraz poprawiam, choć to już właściwie było napisane 30 lat temu na stypendium filmowo-scenariuszowe, które dostałem od ministra. Potem nawet ten musical wydałem w jakimś mniejszym zarysie w książce pod tytułem: ,,Nasierowski ty antychryście”, ale ciągle jeszcze pracowałem nad tym. Oczywiście raz na miesiąc, raz na parę miesięcy… Bo moją ideą jest – jak zdaje się Salieri powiedział Mozartowi – za dużo nut. Ja nie znoszę kiedy jest za dużo słów, a
już zupełnie, kiedy są zamieszczone słowa niepotrzebne, no i oczywiście jeszcze
zawsze znajdzie się lepsze słowo do wymiany tego gorszego. Można powiedzieć, że w ten sposób czuję się pisarzem. Liczę, że przebiję się szerzej do publiczności, to wtedy ktoś się zgłosi do mnie. Mam bardzo dużo rzeczy do wydania.
Czuję się w tej chwili aktorem, dlatego że tylko na tym jadę, no i jeszcze czuję się youtuberem.
Przez dwa i pół miesiąca byłem też redaktorem radiowym. Bardzo się
cieszę, że zaprosił mnie do tego radia Kuba Wątły, ale nie przyszło mi do głowy, że oni tam mogą być pozbawieni poczucia humoru na swój temat, choć w ogóle podobno mają. Nadal jestem im wdzięczny i w dalszym ciągu przyjaźnie nastawiony. Cieszyło mnie też, że otrzymywałem od słuchaczy sporo miłych słów.
Naprawdę człowiek bez znajomości w żadnym wypadku nie może zaistnieć, a ja mam masę, ale… anty-znajomości.
Moja sylwetka duchowa i sądowa słusznie wzbudziła krytykę. Co prawda minęło już 50 lat, ale to są rzeczy nie do zatarcia. Ja to rozumiem. Niestety, jestem biedny,
więc nie mogę dawać łapówek, bo bym dawał absolutnie, bez zmrużenia, uważam, że by mi się to opłaciło. Tak samo, jak ktoś mnie pyta o moje życie erotyczne, a
ja mówię: no żadne, bo nie mam pieniędzy, gdybym miał pieniądze…Uważam, że w
tym wieku trzeba je mieć, żeby dotować, opiekować się obiektem uczuć.
Wspominaliśmy o YouTube, skąd pomysł na to, żeby zostać youtuberem?
Życiorysu wcale nie mam takiego najbogatszego przez ten kryminał, i zabawne, że jeżeli ktoś wspomina o Wrocławiu, ja mówię: – chciałbym go wreszcie zwiedzić. A on: – nie byłeś? Ja: – byłem, sześć lat. On: – Ale jak to? Ja: – No tak to…
Przede wszystkim uważam, że należy się śmiać z wszystkiego. Może to zabrzmi dziwnie, ale trzeba nawet trochę na siłę, znajdować do tego powody. Można je pomijać, albo można je znajdować.
Michał, to jest mój wychowanek z domu dziecka, którego pilotuję od jego końcowego pobytu w tym domu. Mieszkałem na Nowym Świecie, wtedy mieszkanie załatwił mi wiceminister sprawiedliwości Tadeusz Skóra. Jak wyszła moja ,,Zbrodnia…”
w 1988 roku w skróconej wersji pod pseudonimem Trębicki, to profesor Lech
Falandysz na jakiejś naradzie podobno podsunął ministrowi pogląd, że moja książka właściwie nie jest szkalująca system, tylko wychowawcza. Ona straszy i w ten sposób zapobiega przestępczości. Dostałem telefon: – Dzień dobry, Pan Nasierowski? Tu sekretariat ministerstwa, chcieliśmy pana zaprosić… A na miejscu: – Ustaliliśmy, że ta książka jest wychowawcza, słyszeliśmy o pana kłopotach mieszkaniowych, chcielibyśmy jakoś panu pomóc. I taka drobna prośba: panie Jerzy drogi, gdybyśmy chcieli zasięgnąć u pana jakiejś opinii, bo ja wiem, jakiejś konsultacji, na jakiś temat, który może wyniknąć, to czy moglibyśmy liczyć…? – Oczywiście, panie ministrze. I stąd mieszkanie. Byłem wtedy bardzo sławny, naprawdę… w całej Polsce.
Książka ukazała się pod pseudonimem w 1988 ,,Zbrodnia i…”
Tak, autor – Jerzy Trębicki, ale przecież wszyscy doskonale wiedzieli kto to tak naprawdę napisał. Film dokumentalny zrobiła chyba Bożena Janicka. Bardzo ciekawy film zrobiła. Gdzie ja nie chciałem występować z twarzą, bo wiedziałem, że jak
odzyskam nazwisko, to wtedy proszę bardzo…
Chyba to był zabieg komercyjny?
Tak, oczywiście, że tak.
Brałem udział w dyskusjach w TVP. Pierwszy raz to była rozmowa intelektualistów, pisarzy. A wszystko dzięki Romanowi Bratnemu, który mnie wspierał. Ale publicity robiło się samo przez te kolejki po książkę, w przeciągu dwóch dni wykupione [70 tysięcy egz. przyp. red.].
Nakład drugi, już zabroniony, tylko o ograniczonym wydaniu, jednak Rada
Państwa… zezwoliła na to, żeby w ogóle ta książka wyszła. Cyrki zupełne.
Ale wracając do pytania. Szukałem fachowca do renowacji dzieł, które odzyskałem (a odzyskałem między innymi dwa obrazy Malczewskiego). Znajomy studiował socjologię z chłopakiem z domu dziecka i powiedział mu, że szuka kogoś do renowacji. Wtedy tamten powiedział: – Słuchaj, w naszym domu dziecka jest taki bardzo zdolny Michał, ja mu o tym powiem i go skieruję. Chodziło o wyrzeźbienie odłamanych palców w dużej figurze barokowej. Michał – bardzo inteligentny chłopak. Potem przychodził też, kiedy nieszczęśliwie się zakochał albo coś się wydarzało. I tak zacząłem się tym Michałem opiekować.
Pewnego dnia, chyba z 6 lat temu, Michał kupił aparat fotograficzny na raty i mówi: – Słuchaj trzeba ciebie odkurzyć, a uważam, że warto. Będziemy robić filmiki i puszczać. Zobaczymy, jak to wyjdzie, najpierw zróbmy. Zrobiliśmy pierwszy nad Wisłą. Jest tych filmików ze 280, może więcej. I tak stałem się youtuberem. Zacząłem grać w teledyskach, potem zaproponowali mi rolę w Teatrze Syrena w sztuce ,,Dogville” w reżyserii Marka Kality i Aleksandry Popławskiej na podstawie filmu Larsa
von Triera.
W 1957 roku pierwszy raz stanąłeś na deskach teatru w ,,Jak wam się podoba”, to był debiut?
To był dyplom szkolny, ale na pierwszym angażu w Teatrze Powszechnym w „Wojna i
pokój” jako Mikołaj Rostow [w 1957 r., reż. Irena Babel przyp. red.].
Pamiętasz tamten moment? Tamte emocje?
Pamiętam świetnie, tym bardziej, że premiera była przed wakacjami, a w czasie wakacji samobójstwo popełnił aktor, który grał Mikołaja Rostowa (nieszczęśliwy zawód miłosny), no i ja go zastąpiłem. Ale w gruncie rzeczy to nie był mój debiut, bo w szkole aktorskiej na 4. roku zagrałem w sztuce ,,Proces Mary Dagen” w broadwayowskim przedwojennym albo wojennym przeboju, przez
przypadek, bo najpierw wypożyczyli mnie do Stasia ,,W pustyni i w puszczy”. Oczywiście wtedy nie wolno jeszcze było w szkole grać nic takiego, ale to była reżyserka, która była koleżanką rektora. W czasie, kiedy zaczęły się próby, wybuchł skandal z Kanałem Sueskim i ten temat już stał się zakazany.
Jeżeli chodzi o szkołę aktorską czy miałeś swoich mistrzów, czy kogoś bardzo ceniłeś?
Nie jestem skłonny do hołubienia kogokolwiek. Patrzę życzliwie, ale na każdego tak samo.
Jeżeli chodzi o moich idoli, to są to przeważnie kobiety, to jest: Marlena
Didrich, Ewa Łętowska, prof. Jan Hartman.
Jakie cechy powinien mieć aktor, czy powinien być trochę narcystyczny?
Musi być narcystyczny, ale chyba przede wszystkim musi łatwo uczyć się tekstu – to jest absolutnie pierwsza rzecz, a druga – nie być zbyt inteligentnym.
Romusia Wilhelmiego, który był genialnym aktorem pamiętam przecież od jego
pierwszych miesięcy w szkole aktorskiej. Ja już byłem na czwartym, on na pierwszym roku, pamiętam, kiedy próbowali na ćwiczeniach aktorskich „Kaprys” A. de Musseta…
Czy w środowisku aktorskim możliwa jest przyjaźń, czy raczej wyłącznie rywalizacja?
Wszędzie jest możliwa przyjaźń. Ale element rywalizacji i zazdrości też jest wszędzie.
Nie dostałem się do szkoły aktorskiej w Warszawie. Kasia Łaniewska, Staszek Wyszyński i Tomek Zaliwski w trakcie egzaminów wystosowali pismo, że nie godzą się, żeby obcy klasowo wszedł w kolektyw. Cuda robiłem, żeby dostać się do szkoły krakowskiej, a potem po dwóch latach przeniosłem się do szkoły w Warszawie na ten sam rok, gdzie wcześniej kolektyw napisał to pismo.
Łatwiej było kiedyś być dostrzeżonym przez publiczność, zaistnieć w
zawodzie, czy teraz jest łatwiej?
Nie no, kiedyś, kiedyś. To była Warszawa, było kilkanaście teatrów, była jedna
telewizja, były szkoły aktorskie w Krakowie i w Łodzi. Rocznie kończyło je
mniej niż 20 osób. 20 osób zaczynało studia na pierwszym roku, ale kończyło
kilkanaście, czyli łącznie trzydziestu paru absolwentów w całej Polsce. Teatry
były bardzo uczęszczane, rady zakładowe, bilety pracownicze. Młody aktor od razu
grał przede wszystkim w teatrze, ale i w telewizji, radiu, trochę w filmie.
Krzysztof Zanussi, u którego zagrałem w jego amatorskim, pierwszym filmie: ,,Diabeł kulawy” powiedział kiedyś, że nie ma dla mnie zbyt wielu ról, że ja mogę grać chłopca z tzw. dobrego domu. Uważam, że mogę jeszcze grać złoczyńców. Ale mimo że śliczny i zdolny, to jednak nie… cholera kto wie, czy jednak to moje gejostwo nie było przyczyną…
Homofobia była kiedyś innego rodzaju: nie mówiona, nawet nie szeptana, tylko
właściwie patrzona.
Czy łatwiej się pisze książki, czy łatwiej się żyje?
Łatwiej się żyje, dlatego, że jak piszę książkę, tyle razy poprawiam, że to jest znój okropny, a życia może niestety, ale nie poprawiałem.
A w ogóle masz czas, siły i chęci na czytanie książek?
Siły mam, chociaż nie uwierzysz, mam mniej siły już do lektur. Jestem obłożony książkami ze śmietników – w cudzysłowie ,,śmietników”, biorę z bibliotek te książek,
które teraz właściwie już nie funkcjonują. Z miejsc, gdzie książki ktoś zostawia, można wziąć, można zostawić. Obkładam się takimi książkami, które już
znam, ale które myślę, że jeszcze przeczytam. Książki mam różne, od ,,Przygód Tomka Sawyera” do Spinozy.
Jakie masz pasje?
Trudności mnie dopingują. Ja tak oscyluję między bogactwem a nędzą. Zagrałem podobno rewelacyjnie u Małgorzaty Szumowskiej i Janka Englerta w filmie: ,,Śniegu już nigdy nie będzie”. To było chyba przed samą pandemią. Zachwycili się mną:
– Słuchaj, teraz to już będziesz miał propozycje…Nic z tego. W gruncie rzeczy
nigdy nie miałem takich ról do zagrania, tylko takie jakieś dekoracyjne.
A w szkole miałem profesora Bardiniego, byłem nawet jego ulubionym uczniem, bardzo mnie wysoko notował na egzaminach.
Czy interesuje Cię młoda scena muzyczna, bo ostatnio częściej zacząłeś pojawiać się
w teledyskach?
Tak, jestem bardzo chętny do teledysków, ostatnio brałem nawet udział w nowym projekcie, gdzie umieram. Sam jestem ciekaw efektu i czekam, żeby to zobaczyć.
Nie myślę w każdym razie o starości, nie czuję też potrzeby odmładzania się, ale mam dużo recept dla ludzi. Jedna z nich jest taka, że póki nie czujesz starości, nie
uznajesz sam siebie za starca, czy chorego, w moim przypadku za chwilę już 88-
latka, to takim się nie wydajesz ludziom, a jeżeli się im nie wydajesz – bo ta
starczość jest zwrotna – to oni ciebie nie traktują jako starca, i nim – tym starcem nie jesteś.
Bardzo ciekawa logika. Czy znasz taki moment ze swojego życia, który postrzegasz jako szczęśliwy. Jak zamykasz oczy, to wiesz, że to było szczęście. Pamiętasz coś takiego?
Pamiętam!
Tym się kończy moja pierwsza książka, która nie wyszła. Tam właśnie tym
szczęśliwym momentem był czas, gdy miałem 18 lat i wcale nie było dobrze, bo
ze szkoły mnie wyrzucili przed maturą, jako wroga klasowego, nie mogłem się
dostać do szkoły, matury nie mogłem zdawać. Ale to nic. Moi kuzyni mieli ,,resztówkę”, tak się nazywało przed wojną- dworek czy pałacyk, gdzie ziemia już przepita lub przegrana, ale ostały się jeszcze budynki. Takich ,,resztówek” trochę ocalało z reformy rolnej. Tam może było kilkanaście hektarów. I moi kuzyni pod
Grodziskiem Mazowieckim mieli właśnie taką ,,resztówkę”. Ja tam jeździłem i
pamiętam była tam szparagarnia przedwojenna jeszcze. W każdym razie było
słońce, brzęczało powietrze, był zapach jeszcze nieskalany żadnymi
chemikaliami ani ziemia nieskalana, ja wziąłem sobie jakiś kocyk i patrzyłem w
niebo… i nic więcej nie pamiętam. Tylko ten zapach, to brzęczenie, dzikie
szparagi i poczucie luzu… widocznie szczęściem jest luz. Wolność.
W tym PRL-u, który świadomie przecież przeżyłem, na absolutnych obrzeżach, w ZMP nigdy nie byłem ani nawet przyjaźni polsko-radzieckiej nie zawarłem. Mało tego, jak jakiś głupi gówniarz szpanowałem na wroga klasowego, a chodziłem do Rejtana –
przed maturą właśnie stamtąd mnie wyrzucili – z Antonim Zambrowskim, Krzyśkiem Wieczorkiem (synem najsłynniejszego Górnika, jego imienia była kopalnia) i z
późniejszym redaktorem naczelnym „Rzeczpospolitej”, jego imienia jest nagroda dla dziennikarzy: Darkiem Fikusem. Oni byli krwawymi zetempowcami. Oczywiście
później Antoś Zambrowski był w opozycji, Darek Fikus także, a z Wieczorkiem nie
wiem, co się stało.
Także mimo takiego zaplecza życiowego, szczęście przetrwało w jego oparach do dzisiaj.
Bardzo dziękuję za rozmowę
Dziękuję