„Wakacje, wakacje, już mamy wakacje” – radosny śpiew wypływał z otwartego okna małego domku. Oznajmiał on wszem i wobec wspaniałą nowinę tym, którzy być może zapomnieli lub jeszcze nie wiedzieli.
– Karolinko, Karolino słyszysz mnie?- krzycząc pytała matka rozśpiewanej dziewczynki.
– Wyjdź wreszcie ze swego pokoju i chodź do mnie.
– Już mamo, już idę.
– Słucham – powiedziała podchodząc do matki kręcącej się przy kuchni i całując ją w policzek.
– Zjesz śniadanie? Już dwunasta, a ty nic… tylko śpiewasz i śpiewasz.
– Przecież są wakacje, poza tym tak się cieszę tym wyjazdem. Już nie mogę się doczekać. Za dwa tygodnie będę pływać w morzu i opalać się na gorącym piasku – rozmarzyła się Karolinka.
– Na razie zejdź na ziemię i coś zjedz.
– Zobacz, jak twój brat ochoczo pomaga ojcu, a po pracy wybierają się na ryby.
Dziewczynka podeszła do otwartego okna. Zaciągnęła się świeżym powietrzem, ale tym razem została na ziemi. Przyglądała się, jak w sadzie pełnym owocowych drzew pracowali: ojciec i Pawełek. Brat był jeszcze mały, zdał dopiero do trzeciej klasy, ale był pracowity. Przeciwieństwo Karoliny, która mogła godzinami leżeć i marzyć, albo czytać książki. Chłopaki kosili trawę, zbierali połamane, suche gałęzie i liście, które zrzucił dość silnie wiejący tej nocy wiatr i ulewny deszcz. Na niektórych listkach słoneczko jeszcze odbijało się w kroplach deszczu. Pachniało cudownie. Aromat kwitnących wokół domu kwiatów, połączył się z zapachem parującej ziemi. Karolinka znów się rozmarzyła.
– Widzisz, jak pracują? – zapytała matka.
– A ty?
– Ja? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Ja… przecież od tego właśnie ich mamy. Prawda mamo?
– Masz szczęście, że tata tego nie słyszy – odparła mama z uśmiechem na ustach, podając córeczce omlet, który ta uwielbiała.
Przez moment w kuchni zapanowała cisza. Słychać było warkot silnika kosiarki i radosne poszczekiwanie Hałaska – pieska będącego ulubieńcem dzieci. Nazywał się Hałasek, bo zawsze robił dużo hałasu, od szczeniaka dużo szczekał. Teraz też, gdy usłyszał Karolinkę, chciał wywołać ją z domu. Uwielbiał się z nią bawić.
– Kochanie – zaczęła nagle matka – dziś wieczorem idziemy z tatą do kina. Po piętnastu latach dziś zaprosił mnie do kina.
– Naprawdę? – zdziwiła się dziewczyna – A co się stało? Co mu się tak nagle przypomniało? Dlaczego właśnie dziś?
– Bo dziś mamy rocznicę ślubu.
– A którą?
– Piętnastą.
– To super! – krzyknęła dziewczynka.
– Chata wolna!
– Niezupełnie. Przyjdzie do was Monika, już ją o to poprosiłam.
– Monika? Dlaczego? Przecież nie jestem już dzieckiem, maaamooo.
– Będę spokojniejsza…
– No dobrze, już lepsza Monika niż ciotka Marta.
– Nie narzekaj, przecież zawsze się lubiłyście.
– No tak, ale jednak wolę jej starszą córkę Monikę. A o której wyjeżdżacie?
– Jedziemy na dwudziestą, bo wcześniej nie damy rady. Mam dziś jeszcze sporo do zrobienia. Zaplanowałam pielenie warzywnika, ale może wyręczysz mnie w tym uroczystym dniu? – zażartowała mama. Karolina jednak wzięła to na poważnie i powiedziała:
– Jasne, bardzo chętnie się tym zajmę.
Karolina zaraz po śniadaniu powędrowała do ogródka, by zając się grządkami, a Hałasek jak zawsze pobiegł za nią.
– Dzień dobry sąsiedzie – usłyszała głos młodego mężczyzny.
– Ładnie dziś w nocy popadało.
– Ładnie, ładnie. Przyda się roślinom trochę deszczu. Już się pan tu zadomowił? – zapytał ojciec nowego sąsiada.
– Przyzwyczajam się. Tu jest taka piękna i spokojna okolica, że z pewnością szybkę przywyknę. O takim miejscu od dawna marzyłem. Dobrze, że ten dom był na sprzedaż. Cieszę się, że mogę tu mieszkać. A i sąsiadów mam bardzo miłych.
– Dziękujemy. Musimy się kiedyś umówić, może na grilla w ogrodzie?
– Dziękuję, ale na razie to ja zapraszam na parapetówkę w przyszłą sobotę. Mieszkam już miesiąc, a jeszcze się nie wkupiłem sąsiadom.
– E…, każdy wie, że urządzanie domu zajmuje dużo czasu, a szczególnie, gdy mężczyzna musi to robić sam. Za zaproszenie dziękujemy, przyjdziemy na pewno.
– To już nie przeszkadzam, sam zresztą mam jeszcze sporo pracy w ogrodzie.
– No teraz taka pora, że mało czasu na przyjemności, bo stale coś jest do zrobienia, jak nie w domu, to w obejściu.
– Tak, ale to całkiem przyjemna praca.
– Przyjemna i pożyteczna, i dla ciała i dla ducha.
– Właśnie, właśnie. Do widzenia.
– Do widzenia.
– Fajny ten nowy sąsiad – pomyślała dziewczyna przysłuchując się rozmowie.
– W sobotę… w sobotę? A to jeszcze będę w domu. Trzeba tam pójść i przyjrzeć mu się z bliska.
Słońce już chyliło się na zachodnią stronę, kiedy Karolina opuszczała grządki w ogrodzie. Nie chciała nawet przyjść na obiad, tak szkoda było jej słońca. Wystawiła się na promienie i opalała wśród marchewek i pietruszek. Matka tylko wzdychała i nawet nie próbowała wyciągać jej z tego warzywnika.
Wcześniej do domu ściągnęli też wędkarze, którzy skrócili pracę, by skuszeni obietnicą ojca, spędzić czas nad wodą. Pawełek mógłby tam przesiedzieć całe dnie, a nawet i noce. Ale dziś niestety musiał porzucić swój ukochany stawik pełen ryb, które i tak nie chciały zbyt często sprawiać mu przyjemności i zawisnąć na jego żyłce. Oczywiście zawsze to była czyjaś lub czegoś wina, tylko nie jego, dziś winna była mama. A mama już od godziny czekała odświętnie ubrana na swego męża. Wreszcie wyszli. Marta była z dzieciakami już od piętnastej. Pomagała trochę Karolinie przy pieleniu, również wystawiając się na promienie słoneczne.
Kiedy samochód rodziców zniknął za zakrętem drogi, w domu rozpoczęło się rozrywkowe życie. Karolina włączyła głośno muzykę, a Pawełek w komputerze zapamiętale prowadził jedną wojnę po drugiej, w ten sposób ratując od zagłady naszą planetę.
Monice nie pozostało nic innego, jak oglądanie telewizji. Położyła się więc na kanapie i patrzyła w ekran telewizora, aż wreszcie zasnęła…
– Pali się, pali! – krzyczał sąsiad państwa Potockich. – Ludzie pali się! Tam są dzieci! – krzyczał biegnąc w stronę ich domu, gdzie ogień rozprzestrzenił się już na dobre.
Pan Andrzej dobiegł do drzwi domu i począł szarpać. Były zamknięte. Zaczął się rozglądać i zauważył, że okno wiatrołapu jest uchylone, szybko je otworzył i wskoczył do środka. Tam już szalały języki ognia. Na kanapie w salonie leżała młoda kobieta. Złapał ją i pociągnął w stronę okna. Dym był tak wszędobylski i żrący, że prawie na oślep doprowadził ją do wyjścia. Lekko uniósł, a na zewnątrz przeciągnęli ją już inni sąsiedzi. Usłyszał w oddali sygnał wozu straży pożarnej. Ucieszył się, ale wiedział, że teraz od niego zależy, czy ktoś jeszcze przeżyje, bo ogień błyskawicznie się rozprzestrzeniał i każda minut wydawała się cenna. Ludzie widząc ogień na dachu, krzyczeli, aby uciekał, bo nie da rady zrobić więcej.
Ten jednak krzyknął tylko:
– Spróbujcie wyważyć drzwi, idę po dzieci – i pobiegł szybko na górę. W jednym pokoju, gdzie spała Karolina, nie było jeszcze ognia. Wpadł tam, zabrał dziewczynkę na ręce i próbował dalej przedzierać się przez kłęby dymu i ognia. Bele spadały przed nim z sufitu, a on parł do przodu, aby jak najszybciej znaleźć się w pobliżu drzwi… by jeśli nie on, to inni… jednak doczołgał się do nich… i padł w progu. Mężczyźni, którzy stali przy drzwiach, odebrali od niego dziewczynkę. Usłyszał krzyk matki:
– Moje dzieci, o Boże, moje dzieci! Ratujcie moje dzieci!
Wtedy jakaś nadludzka siła podniosła go z podłogi i znów zanurzył się w płomieniach.
Wbiegł na schody i skierował się do drugiego pokoju, ale chłopca tam nie było. Zaczął nerwowo przeszukiwać pomieszczenia.
– Nie ma go!
W gorączkowym pośpiechu zbiegł na dół.
– Kuchnia! – pomyślał.
– Może tam…
Kiedy spojrzał w stronę kuchni, przeraził się, płonęła tam bowiem jedna wielka pochodnia. Poczuł na ramieniu czyjąś rękę. Drgnął i obejrzał się, to ojciec dzieci, pan Marek.
– Gdzie jest mój syn?
Sąsiad spojrzał wymownie w stronę kuchni.
– O Boże! – jęknął z przerażenia ojciec.
– Ma pan koce?
– Tam są – odparł pan Marek. Podbiegł do szafy i wyjął jeden.
Młody mężczyzna wbiegł do łazienki i mocno go zmoczył, po czym narzucił na siebie i skierował się do kuchni.
– Nie! – krzyknął pan Marek.
– Panie Potocki, ja pójdę, to mój syn…
– Nie! Ja idę! Pan jest im tu potrzebny! – powiedział wskazując głową drzwi wejściowe, po czym wbiegł do kuchni.
Panu Jaworskiemu sekundy mijały niczym godziny. Miotał się, nie wiedząc, co robić. Czy wejść tam za sąsiadem, czy może uciekać z domu, bo co chwilę coś spadało obok niego i robiło się, coraz bardziej niebezpiecznie.
– Co się dzieje? Nie wychodzą! Może nie żyją? Czy jest tam Pawełek? Czy go znaleźli? Czy żyje? – te pytania sypały się z ust matki stojącej przed domem. I wciąż było ich więcej niż odpowiedzi.
Do płonącego domu wpadli wreszcie strażacy w kombinezonach. Siłą wyciągnęli na wpółprzytomnego ojca, a jeden z nich skierował się do kuchni. Po chwili wyniósł na rękach chłopca, a za nimi resztkami sił wyczołgał się pan Andrzej. Nieprzytomny padł na podłogę. Nakryty mokrym kocem, który już zaczął się na nim palić. Dobiegł do niego inny strażak i polał pianą z gaśnicy. Zabrał rannego, ewakuując w stronę drzwi. Kiedy byli już blisko, tuż za nimi załamał się strop. Strażak upadł, a belka uderzyła go w głowę. Dwóch mężczyzn stojących do tej pory przed domem, wbiegło do środka i parząc sobie ręce wyciągnęli obu mężczyzn.
– Gdzie jest? Żyje? – nieprzytomnie majaczył pan Potocki.
– Ogień! Ogień! Ratujcie ich!
– Spokojnie, spokojnie panie Andrzeju. Już dobrze – uspakajała go miejscowa pielęgniarka.
– Co z nim? – pytał pan Jaworski doktora.
Rodzina Jaworskich codziennie odwiedzała sąsiada w szpitalu, jednak on pozostawał ciągle nieprzytomny.
– Nie jest dobrze. Ma poparzenia pierwszego i drugiego stopnia. Bardzo rozległe. Cały czas jest nieprzytomny i majaczy.
– Tyle czasu… Panie doktorze, ale czy…?
– Myślę, że będzie…, że wyjdzie z tego. Jest bardzo poparzony. Szczególnie głowa i ręce…
– Panie doktorze…
– Wiem panie Jaworski, o co chce pan zapytać, ale my tu na razie nic więcej… – poklepał go po ramieniu – tylko modlitwa może pomóc. Módlcie się za niego.
– Tak doktorze, modlimy się cały czas … – z oczu mężczyzny wypłynęły łzy.
– A jak dzieci? – zapytał doktor.
– Na szczęście szybko wracają do zdrowia.
– Gdyby nie ten człowiek…
– Tak… nie każdego byłoby stać na taką odwagę.
– No właśnie, nie każdego…