Jest dobrze. Stary dał miejsce nowemu.
Wcześniej trochę grymasili – bawili się kosztem gawiedzi. Gawiedź, jak gawiedź. Drze japę. Ale nie wie o co chodzi.
Pod koniec, i stary i młody, dostosowali się do gawiedzi. Uruchomili stragany i każdy kupował to, co wyłożyli. Nie było specjalnego wyboru. Tandeta, niezależnie od tego kto sprzedaje, jest tandetą. W każdym razie gawiedź zajęła się nie tym o co szło staremu i młodemu, a tym, co stary z młodym jej podrzucili. Metody i powody jak w starożytności; ty niedobry – psujesz zabawki, ty niedobry – nie umiesz się bawić, ty niedobry – chcę, żeby wszystko było moje, ty niedobry – nie chcesz, żeby wszystko było moje…
Przyjdzie wiosna, będzie odwilż. Nie pierwsza i nie ostatnia. Może być trochę inna, bo co ma odtajać, gdy w styczniu zielono, wiosennie. W tej dziedzinie jeszcze igelitem warunków naturalnych nie zastępowano. Młodzi lubią aplikacje. Niech aplikują.
Ale może wysiąść łączność.
Dziś Danuty. Zadzwonię. Do przyjaciół trzeba konkretnie, bez substytutów cywilizacyjnych.
*
Głowa, jak wiadomo, nie po to jest, by było ciężko.
Jazda rowerem może być przyjemnością, spełnieniem sportowo-rekreacyjnym, przyczynkiem do poznania własnej okolicy… A nawet czymś niezwykłym.
Postanowiliśmy, korzystając z wolnego czasu i sprzyjających warunków pogodowych, ubogacić kończący się dzień. W kaskach, z niewielkim zapasem posiłków regeneracyjnych, wyjechaliśmy z synem w tak zwane nieznane.
Rezerwat modrzewia dostarczył niepowtarzalnych doznań i poznań. Przyroda jest w stanie uwolnić wodze wyobraźni – Daniel Defoe i jego „Robinson Crusoe”; żyło się w świecie rozbitka. Nieomal realnie.
Dom też po to jest, aby do niego wracać. Wracamy.
Poza miastem nie było wprawdzie ścieżki rowerowej, ale dla bezpieczeństwa zbudowano równoległą dróżkę z kostki brukowej. Trochę trzęsło naszymi welocypedami. Nic to.
– Uważaj na psa! – zawołałem do jadącego przede mną syna. Wyskoczyło zwierzątko z podwórka przyległej do dróżki posesji.
Niepozorny kundelek zdecydował się pozmagać z nogawką spodni syna, a że ten ma uraz psychiczny z nieprzyjemnego spotkania z taką istotą w dzieciństwie, więc zahamował dość nagle. Ja, aby uniknąć zderzenia, też zareagowałem hamowaniem na dwa hamulce.
Cóż, kostka ma tę charakterystykę, że o upadek nie trudno. Nie było trudno; wyrżnąłem na nią kolanami, przypieczętowując upadek dodatkowo uderzeniem głową. Kask udaremnił nieszczęście.
Szczekająca psina wywołała na podwórko swoją właścicielkę.
– Proszę pani, dlaczego biegający swobodnie pies, miał możliwość wybiec z podwórka? Przecież brama powinna być zamknięta – zasygnalizowałem nieprawidłowość pani gospodyni.
– Rozumiem, że jechaliście panowie chodnikiem?
– No, tak…
– A nie wolno!
To się nazywa trzeźwość umysłu. Nie miałem nic do dodania.
*
Kawa na tarasie. Wokół morze zieleni. Śpiew ptaków (zaczepne te muzykalne trzpioty – zwłaszcza kosy i drozdy).
Zbliża się koniec popołudnia. Mieszkańcy ponad czterdziestoletniej gruszy zaczynają swoje powinności. Para na przemian wlatuje do dziupli na kilkanaście sekund i kolejny kurs po składniki kolacji dorastających piskląt.
Za godzinę ruszą w teren bezdomne koty. Pobliskie nieużytki obfitują w żywy pokarm, a mimo to korzystają z dostarczanego im przez troskliwych opiekunów pokarmu ze sklepowych półek.
Na pierwszy rzut oka, wszystko ma cechy harmonii.
W gęstwie gałęzi winogron założyła gniazdo rodzina kosów. Nie więcej niż dwa metry od naszego stolika. Kos, przez ostrożność, do rewiru podchodzi pieszo. Spoglądając czujnie w naszą stronę, decyduje się na kilka trzepnięć skrzydłami i już napełnia otwarte głodne dzioby.
Rozmawiamy o naszej codzienności. Uspokoiły się nastroje rozgrywek w sferach wyższej rangi. Wciąż nie osiągają porozumienia, ani wzajemnego wyrozumienia grup mniejszych. Raczej niezainteresowanych zmianą zajmowanych stanowisk. Grzeją tak skrajne tematy, że – uogólniając – niełatwo zrozumieć o co chodzi. Czy o coś chodzi.
W polu naszego widzenia pojawił się kot; z brzuchem przy ziemi przeczesuje wzrokiem rewir naszych śpiewaków.
– Czy wszystko jest w porządku? – pyta mój gość.
– Teraz tak.
– Jak to, teraz?
– Do gniazda nie doskoczy, ale sprawdza swój czas.
Nie jest to dla mnie miłe, ale oczy mojego gościa przepełnione są iskrą ciekawości. Decyduję się na rozwinięcie spostrzeżenia.
– Nie próbuj, proszę, wyciągać żadnych wniosków z tego, co ci przybliżę. Kosy corocznie zakładają tu gniazdo. I corocznie nie mogą doczekać radości ze swoich instynktowych zabiegów. Tuż przed pierwszym lotem swoich żółtodziobów, inny instynkt przerywa dalszy ciąg cyklu.
– Czyj instynkt?
– Instynkt koci.
Kolega chyba nic nie zrozumiał, bo wzruszając ramionami, czeka na dopowiedzenie, którego nie jestem w stanie logicznie, empatycznie wytłumaczyć.
Nie podjąłem się zaspokojenia ciekawości kolegi.
Wiem tylko tyle – tak mi wyjaśnił życzliwy zwierzętom, wtajemniczony człowiek; kot ma prawo zabijać, bo to nie od niego zależy. Cecha wrodzona – musi polować. To nic, że kos ma prawo wychować własne potomstwo – ma prawo.
Nie umiałbym, mojemu koledze ani komukolwiek, wytłumaczyć, dlaczego ten kos, po tragedii utraty swoich piskląt, przechodząc jeszcze kilka dni obok mnie, z robakami w dziobie, mnie podejrzewa o powód swojej traumy.
Tak. Patrzy na mnie, jak na sprawcę swego nieszczęścia. Czuję na sobie jego spojrzenie.
*
Jak krótko, najkrócej opisać Świat? Wierszem!
Poezja ogarnia wszystko; szeroko, ulotnie, nie zamyka ust.
Jak opisać wiersz?
Po zadaniu tego pytania, stanąłem twarzą w twarz z własną niewiedzą! Przyznaję się. Moja wina. „Po to są przemiany” literackie, krytyczno-literackie, wszelkie, by nie było takich pytań.
Czytam recenzje, różne, o mojej twórczości ze szczególną pieczołowitością – czemuż by nie? Ale wyrażanie opinii bez cytowania źródeł, musi zaskakiwać. Zdarzyło się przecież i znanemu w świecie politykowi, otrzymać Nagrodę Nobla z określonym wyprzedzeniem. Ja nie jestem osobą publiczną, a być może, składową tego, co publiczne. I wolałbym przewagę przejrzystości. Zatem, gdy czytam wywód o wierszu, zbiorze wierszy, bez cytatów z dzieła, nie ufam ani słowu.
To kolejne pytanie do samego siebie: a gdy piszą o twojej wyobraźni twórczej, zawartej w twoich słowach?
Szanuję swoich czytelników; zawsze to podkreślam –wężykiem. Nawet w dykteryjkach nie ubliżam im w niczym. Powołując się na słowa innych, zawieram sens słów innych, bo to ich słowa. Są tacy, co owych innych utożsamiają ze mną. Tak sobie – w tej chwili – pomyślałem: czy ja nie mogę być tym innym?
Dwaj najznamienitsi wypowiadali się o mojej twórczości. Pochlebnie. Nie przesadzili w gloryfikacji. Nie zadali kłamu wartościom artystycznym. Czy cenię Ich za to szczególniej?
Cenię sobie to, że wyrazili swój pogląd. Mogli mnie nie dostrzec.
Znajoma zasygnalizowała swą radość z powodu moich dla niej życzeń świątecznych. Wszyscy o niej pamiętali, gdy redagowała książkę-pamiętnik ze wspólnych lat szkolnych. Indagowali często. Nazbyt często. Już jej, o niej, nie pamiętają.
Pamiętam o powinnościach, rzetelności i umiarze. I to mnie cieszy!
*
W miejscu Szczególnego Skupienia i Pokory spotykamy się z Prawdą o nas samych.
Każdy spotyka swoją prawdę. Odczytywaną po swojemu. I na nic Dekalog. Główne Prawdy Wiary.
Czas na osobiste uczestnictwo i sprawdzian własnego odbicia w okolicznościach sprzyjających tak ważnej próbie.
Nikt tym aktem nie zarządza. Naturalny odruch ludzki ogłosił te Dziwy. Samoistna potrzeba, nagła dobra myśl, narastające ogniwo ciągu ku samodoskonaleniu, samokontroli, autoobserwacji… Dopiszcie własne inspiracje. Byle coś własnego wnieść do cudowności własnego życia.
Od dłuższego czasu zwraca uwagę obecność w Tym Miejscu młodziutkiego chłopca ze swym ojcem. Dwóch statecznych facetów. Widać, że tata ma poczucie dumy ze swego następcy tronu, a syn jest dumny ze swego taty. Obaj są wspaniałym obrazem szacunku dla współobecnych. Coś nieczęstego!
Mijając ich, podczas opuszczania Świątyni, czuję wielki obowiązek wewnętrzny, uwolnienia narosłych emocji – nachylam się do ucha chłopca, wyszeptuję spontanicznie: jesteś wspaniałym młodzieńcem, pielęgnuj ten dar.
Nie rozumiejąc wciąż swojego zachowania, czuję wilgoć w kącikach moich oczu i nieznane mi głębokie wzruszenie. Już kiedyś tak miałem. Czy to jakiś znak?
*
W dyskoncie spora kolejka.
Przypomniał mi się dowcip o szukaniu lepszego wyjścia. Gościu dowiedziawszy się w aptece, ile ma zapłacić za leki, stwierdza: to wolę umrzeć! Postanawia jednak sprawdzić koszty swojego zejścia u źródła; po pozyskaniu informacji u plebana, wraca do apteki: znacznie taniej, a przecież się nie przelewa.
Litania zakupów obszerna. Pytam przechodzącej pani sklepowej: przepraszam, czy na końcu tej karteczki – pokazuję listę zakupów – jest napisane: zmiłuj się nad nami? Żona mnie obdarzyła takim zaszczytem, a nie mam okularów.
Pani spogląda chwilę podejrzliwie (słusznie!) w moje oczy. Uśmiecha się (jest dobrze!) – proszę za mną.
Obeszliśmy tylko te stoiska, które należało obejść. Wózek pełen. Ja pełen szczęścia. Pani pełna spełnienia.
Staję przeto w ogonku do kasy.
Nie ma do kogo zagadać. Ludzie zajęci pilnowaniem porządku – prawie jak w minionym okresie ustrojowym: ja tu będę stał, i zamówionko stania w innej kolejce (gdzieś może będzie szybciej?).
I oto stoję przed kasjerką. Wymieniamy: dzień dobry – taki teraz styl relacji klient-sprzedawca.
Płacę!
– Przepraszam, jedno pytanko: a naprawdę dobry ma pani dziś dzień?
– Się pan zajmie swoimi sprawami – krótka, rzeczowa odpowiedź.
Nic; tylko maleńka zmiana nastroju.
Wracam. Liczę, że żona bardzo się ucieszy. Może jakaś kawa za szybkie sprawunki?