Emma Woodhouse jest najdroższą różą na plantacji. Nie wszystkim dane jest, przechadzać się wzdłuż jej krzewów; tylko nieliczni snują się między kwiatami, wybierając najlepsze spośród nich. Szczęśliwie udało mi się zostać jej opiekunem.
Wczesnym rankiem chwytam za nożyce i biegnę przez szklarnię. W końcu dostrzegam swoją Emmę; kremowe płatki wabią mnie już z daleka. Podchodzę bliżej i przed każdą różą składam pokłon. Jesteście takie piękne – powtarzam codziennie, choć te nie zdążyły jeszcze pożegnać się ze snem.
Gdyby Emmę Woodhouse zamknąć w niewielkim pokoju, rozmyłaby się w zapachu tak gęstym, że ludzie wchodzący do pomieszczenia, płakaliby i śmialiby się na przemian. By przezwyciężyć tę ambiwalencję, trzeba by zatkać nos lub ujrzawszy stojący na stole wazon, zrezygnować z przekroczenia progu.
Pielęgnację zaczynam od rutynowych cięć. Manewruję sekatorem między łodygami, unikając młodszych roślin. Sprawnym ruchem zbieram róże idealne, dłuższe niż trzydzieści centymetrów. Ich środki otwiera słońce – wyrasta z nich maleńka, ciemna kuleczka.
Plon opieram na porysowanym ramieniu; ilekroć Emma dotyka mojej skóry, powstają na niej czerwone, koślawe wzory, jakby róża pragnęła zaznaczyć swoją obecność. Każda napotkana później osoba, zauważa szramy i pyta o źródło. Emma Woodhouse – odpowiadam nie bez dumy.
Innym razem usuwam chwasty, które rozpychają się od spodu. Klęczę wtedy skupiona, radosna z powodu własnej sprawczości. Co kwadrans podnoszę się z kolan w nadziei, że Emma odwdzięczy się uśmiechem. Ona jednak pozostaje w bezruchu.
Zanim Emma wpadnie w twoje ręce, muszę oporządzić ją czule. Poprzez obserwację jej wzrostu, aż po zmagania z bólem, który codziennie mi funduje – los Emmy zależy wyłącznie ode mnie, choć tylko ty jeden cieszysz się z nabytku.
Czy nie wiesz, że de Saint-Exupéry kłamał?- zagadnął szef, gdy w chłodni liczyłam swoje łzy. Żadna z tych róż nie jest ci przeznaczona.