***
1
Piszę. Piszę pierwszy wers, drugi, trzeci, czwarty, piąty, siódmy, ósmy, dziewiąty, a nawet szósty. Później dalej piszę, piszę, piszę i piszę. Czytam. Piszę, piszę, piszę i piszę i na końcu też piszę – już
bez czytania. Ale jaka? Ale jaka jest pointa? Pointa jest taka, że bez czytania piszę i czytam i nawet szósty.
2
Obudziłem się z samego rana. Zrzuciłem kołdrę, wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju. Jednak do głowy przyszła mi niedorzecznie genialna myśl. Po co mam: zrzucać, wstawać i wychodzić, jeżeli zaraz – wieczorem i tak będę musiał: wchodzić, kłaść się i zakładać? Wróciłem więc do pokoju, położyłem się do łóżka i przykryłem kołdrą. Absurd – pomyślałem. Znowu zrzuciłem, wstałem i wyszedłem. Trafiłem do salonu. Usiadłem w fotelu, otworzyłem książkę i jąłem czytać. Książka mimo wszystko przyjemna: Oscar Wilde – „De Profundis”, ale co z tego, jeśli zaraz będę musiał: przestać czytać, zamknąć książkę, wstać z fotela, a co najgorsze wyjść z salonu. Niemożliwe to wszystko. Sami jednak rozumiecie, nie mogłem od tego uciec. Przestałem, zamknąłem, wstałem i wyszedłem.
Przedpokój. Rozmyślałem właśnie nad tym, na jak bardzo przegranej pozycji się znalazłem, tymczasem usłyszałem dzwonek do drzwi. Już chciałem łapać za klamkę, ale zrozumiałem, że jeżeli teraz: złapię za klamkę, pociągnę w dół i otworzę drzwi, to później będę musiał: zamknąć drzwi, pociągnąć też w dół i puścić klamkę. Koniec końców – chyba po jakichś dwóch godzinach, zdobyłem się na otwarcie. Łapanie, pociąganie i otwieranie. Nikogo nie było. Zamykanie, pociąganie, puszczanie.
Zdenerwowany wbiegłem do kuchni. Po co ja wbiegłem? Teraz jestem zobowiązany: wybiec, albo zbiec, albo zabiegać o coś, albo pójść na wybieg, lub być przebiegłym, a może nawet biegłym. Zacząłem wtedy w przebiegły, a może nawet biegły sposób, zabiegać o pójście na wybieg. Wybiegłem z kuchni i trafiłem znowu do sypialni. Zmęczony tym całym biegiem, biegiem położyłem się do łóżka, przykryłem się kołdrą i zasnąłem. Obudziłem się z samego rana…
3
M:
Jak zwykle w komunikacji miejskiej jąłem przysłuchiwać się rozmowom współpasażerów. Ale nagle, niespodziewanie, nikt nie powiedział nic zaskakującego.
4
Pewnego razu, jak co sobotę zresztą, wybrałem się do mojej ulubionej kawiarni La Poétique.
La Poétique zrzeszała okolicznych artystów oraz intelektualistów, a w dodatku mieli wcale nienajgorsze cappuccino. Wybrałem stolik, usiadłem, wyjąłem rękopis, książki, papierosy i zacząłem się przysłuchiwać rozmowom. Intelektualiści potakiwali, zaprzeczali, mówili: „O tak Strindberg jest nader niedocenianym pisarzem”, albo: „Nie, nie, nie, nie znoszę prozy Hemingwaya”. I siedzieliśmy tak i nurzaliśmy się w tej inteligencji powszechnej. Na pozór nic niezwykłego, ja popijam kawę, a w tle słyszę: „Nietzsche X, X, X”, a na to drugi mu: „A skąd! Nietsche Y, Y, Y”. Trzeci jakiś się dołącza i mówi: „Nietzsche Z, Z, Z, bo Dostojewski X, Y, X”. Ja – zaskoczony nieco tym alfabetem, wstałem i wykrzyknąłem: „A, B, C, D, S, J, T, 123, 3, 2, 9!”. Cisza. Pisarze przestali pisać, filozofowie filozofować, szachiści – szachować, artyści – artyścić, poeci – poecić, a cała uwaga skierowała się wyłącznie na mnie. Już chciałem przeprosić i usiąść, bo bądź co bądź moje wtrącenie mogło ujść za niegrzeczne, lecz nagle jeden z współziomków wstał i krzyknął: „932, 321, T, J, S, bla bla, okno, wiertarka”. Ogarnęła mnie wściekłość. Nie będzie mnie tu pierwszy lepszy inteligent przedrzeźniał – mnie artystę, literata pomyślałem i cały poirytowany, w szale jakimś krzyknąłem: „Artysta, literat, filozof!”, a on mi: „Filozof, magister, też artysta, marksista, anarchista, antykapitalista, asystent pomocy klienta”. Ja na to dalej o sobie: „Egoista, egocentryk i wszystko w ogóle ego, dureń, głupek, nikczemnik”, a on o sobie wtedy: „Nikczemnik nikczemny, głupek głupi, idiota, kłamca, obłudnik, dewiant, materialista i prawdopodobnie impotent”. Brawa, aplauzy, oklaski, wiwaty. A ja stałem taki osłupiały, kilka sekund albo wieków, podczas gdy towarzystwo całe wzięło mojego przeciwnika na ręce i podrzucając nim, z wyraźną emfazą zaczęli skandować: „im-po-tent! im-po-tent!”. Zabrałem: rękopis, książki, rumieniec, papierosów zapomniałem i opuściłem La Poétique. Od tamtego incydentu moja noga tam więcej nie postała.
5
Pewnej nocy mężczyzna pogrążył się w lekturze. Musieli wybrać się na jego poszukiwania. Niestety nie zdążyli. Zginął pod natłokiem słów. Nie była to wcale taka zła śmierć.
6
Dlaczego każdej idei musi zawsze towarzyszyć jakaś kontr idea? Czemu każda biel w końcu musi napotkać czerń, plus – minus, a Schopenhauer i tak zawsze, nawet mimowolnie musi wpaść na Hegla. I wiem, że zakrawam tu o myśl prostą, a może nawet prostacką, ale nie chodzi mi tu nawet o tę sprzeczność, ale o to z jaką łatwością ta ideowa sprzeczność wam przychodzi. Jednego dnia wylegujecie się gdzieś w Południowej Afryce albo na Madagaskarze pod parasolką z drinkiem, tylko po to, żeby już jutro w grubej kurtce i w bawełnianych skarpetach, z kijami trekkingowymi zdobywać już inną ideą tj. niezbadane lądy Grenlandii lub Arktyki. I wiem, co mi powiecie: ,,Absurd! My szukamy prawdy, poszerzamy horyzonty o świecie, a zwłaszcza o nas samych”. Ale o jakiej prawdzie wy mówicie, skoro prawda wymyka się wam gdzieś, o tam – tylnymi drzwiami albo schodami pożarowymi, w czapce listonosza lub strażaka? Kiedy wy rozgrzani do czerwoności przemierzacie szlaki Ameryki Południowej, albo w psim zaprzęgu cwałujecie zmarznięci przez Arktykę. To ja – w Europie Środkowej, w zimie pójdę na sanki, bałwana może ulepię, a latem, o ile znajdę czas, to i nad jezioro pojadę. I nie chodzi mi tu już nawet o Hegla i tę jego przeklętą dialektykę, ale o wasze uleganie idei. Pewien mój dawny przyjaciel przez całe życie był zagorzałym katolikiem. Na skutek jakiejś traumy związanej właśnie z katolicyzmem, w ciągu jednego miesiąca stał się krańcowym nihilistą oraz sceptykiem. Zapytałem go: ,,Dlaczego sceptykiem? Czemu nie komikiem, porucznikiem, przewodnikiem, albo chociaż chomikiem?”, ale nie potrafił mi jednoznacznie odpowiedzieć.
Inny przyjaciel – moralista, w wyniku zapewne jakiegoś rozczarowania moralnego, jeszcze tego samego dnia został amoralistą. Dlaczego z poziomu robicie od razu pion? Czemu: adnotacje zamieniacie w intonacje, Natalie w antynatalizm, prostokąt po prostu w kąt, z promotora robicie motor, a z proklamacji reklamację? I wiem, że sam nie jestem w tym wszystkim lepszy, literat – posługujący się aliteracją. Ale jak miałbym temu nie ulegać, kiedy to właśnie dzieje sztuki są znane z tych wszystkich antynomii najlepiej. Gdzie: oświecenie przemienia się w romantyzm, barok – w oświecenie, renesans – w barok, średniowiecze w renesans albo w anty-średniowiecze, a antyk po prostu w „k”. No nie ma rady – katastrofa.