Bóg przysiadł wszechobecnością. Rozwinął zwój przestrzeni i zamoczywszy pióro w tuszu czerni nicości począł szkicować świat. Z precyzją inżyniera wyznaczył Niebo i Ziemię. Światłość i ciemność. Oddzielił kreską horyzontu. Napełnił powietrzem. Wypiętrzył góry. Wyżłobił doliny. Naszkicował rośliny, zwierzęta, ptaki i wszelkie stworzenia. Wreszcie z prochu ziemi, na swoje podobieństwo, zaprojektował mężczyznę. Niech panuje wolną wolą między Niebem a Ziemią.
Z zadowoleniem spojrzał na obraz i tchnął w niego życie.
Świat wykreowany czarną kreską w przeźroczystości powietrza, zdawał się być niekompletny. Spłaszczony poczuciem osamotnienia człowieka.
A i Bóg czuł niedosyt.
Pojął powody. Wyjął z mężczyzny jedną z kości osłaniających serce i stworzył kobietę, po czym udał się na spoczynek.
Kiedy otworzył oczy, ujrzał ją wpatrującą się nieśmiało w Jego oblicze. Ściszonym głosem, nie podnosząc oczu oznajmiła:
– Potrzebuję wszelkich barw, zapachów, dźwięków i smaków.
Zaskoczony bezpośredniością wypełnił prośbę.
Kolejna ciemność była niespokojna. Pełna ruchu drażniącego zmysły Najwyższego i wprowadzająca w sen niepokój. Rozbudzony dotykiem spojrzenia znów zobaczył kobietę. Patrzyła pewniej. Z rozbrajającym uśmiechem. A z jej ust wypłynęło tylko jedno słowo:
– Tchnij.
I stało się.
Na czerni sklepienia zaiskrzyły gwiazdy i sierp księżyca otoczony srebrzystą koronką smugi Mlecznej Drogi.
W jednej chwili powietrze zadrżało śpiewem ptactwa, muzyką cykad, zapachem nowego. Nieznanego.
Kobieta odeszła.
On ponownie zapadł w spokój.
Ocknął się jasnością. Inną niż zwykle.
Na niebie lśniła złota kula. Sklepienie błękitne. Ziemia brunatna. Nieskończoność odcieni zieloności na łąkach, drzewach, krzewach i najdrobniejszych roślinach.
Kobieta krzątała się z wdziękiem obrysowując coraz to inne kształty. Wypełniała je wszelką barwą. Skraplała olejkami o urzekającym aromacie. Budziła dźwięki i nadawała imiona. Każdemu inne…jedyne w swoim rodzaju.
Bóg poczuł niepokój. Wszystko stawało się jakby bez Jego udziału. Ściągnął brwi. Skinął na kobietę przywołująco. Nie reagowała. Nie zwracając uwagi na Majestat, malowała ślimacze muszle, skrzydła motyli, opale żuków i wszystko, co dopominało się o barwę.
Fala gniewu wezbrała w Stwórcy. Zagrzmiał. Przysłonił niebo czernią. Szarpał drzewa łamiąc wichurą gałęzie. Strugami deszczu zalewał ziemię, a rzucanymi gromami wzniecał jęzory ognia.
Kobieta zniknęła.
Bóg, usiadłszy po drugiej stronie nieba, odetchnął. Przymrużył oczy. A kiedy znów je rozchylił, wokół panował spokój. Rozejrzał się z nadzieją zobaczenia kobiety. Tym razem w pokorze. Nie ujrzał.
Dyskretnie wyjrzał zza horyzontu. Po nawałnicy ani śladu. Ulewa wypełniła koryta dolin tworząc jeziora i rzeki. Napoiła wszystko, co żyło. Opłukała kurz z resztek szarości. Połamane gałęzie leżały w stertach. Z konarów mężczyzna kończył budować dom. A kobieta w kręgu ogniska z oswojonego gromu, gotowała coś, co pachniało wyjątkowo.
Świat kipiał pełnią życia. Tętnił kolorem, dźwiękiem, kształtem i aromatem różnorodności. Jaśniał ogromem piękna mieniąc przepaską tęczy zawieszonej między Niebem a Ziemią.
Powstydził się Stworzyciel nieposkromionej złości.
Z podziwem patrzył na kruchą istotę. Na smukłe dłonie, które nieustannie tworzyły. Na twarz promieniującą radością, z cieniami zmęczenia pod oczami.
Kiedy nastała noc i kobieta zasnęła u boku mężczyzny, Bóg w cichości rozpoczął nowe dzieło.
Stanął nad śpiącą, rzeźbiąc jej ciało słowem…
– Daję ci ciało sprężyste i powabne, cieszące pięknem. Daję łono żyzne jak ziemia. Cykl odpływów i przypływów. Piersi krągłe, pełne gotowości karmienia. Daję dłonie cierpliwe, opiekuńcze. Serce przepełnione mądrością. Daję siłę i wolę walki w płomieniu niegasnącej miłości. Nieś go i przekazuj wszystkiemu, co zrodzisz.
Daję wrażliwość, byś zachwytem chłonęła energię natury. Z niej czerpała moc. Daję mężczyznę…wspierającego.
I słowa stało się.
Bóg odetchnął spełnieniem.
. . .
Kobieta stojąc w porannej poświacie, ożywiona niezwyczajnym snem minionej nocy, wyszeptała:
– Na początku nie mogłam odkryć, po co zostałam stworzona, ale teraz wiem, że po to, by dociekać tajemnic cudowności świata…
Zrzuciła sukienkę z miękkiego sitowia.
W jej łonie poruszyło się życie.
Zanurzyła ciało w nurcie rzeki. A ta pochwyciła cud poczęcia…i uniosła, aż do skończenia świata.