07/2022
słowo wojna
do niedawna traktowałem wojnę jak słowo
wyjęte z podręcznika do historii. obłożone
rygorami dat i bitew. nie potrafiłem
dopasować do niego czasu teraźniejszego.
pojawiało się w krajach tak odległych
że niemal nierzeczywistych.
dopiero gdy zaczęło łasić się do moich drzwi
zrozumiałem jak łatwo
wpuścić je do domu.
barbarzyńcy
nadeszli barbarzyńcy a my tacy bezbronni. zaskoczeni
chwilą nieuwagi nie potrafimy zrozumieć naszej słabości.
zaciskamy pięści i mielemy w nich nic nie znaczące
słowa sprzeciwu. oni zaś krok po kroku zagarniają nasze
przestrzenie i budują w nich swoje zamki. jeszcze
łudzimy się że z piasku i że wiatr je rozwieje lub zmyje
nadchodząca fala. coraz bardziej bezsilni
kryjemy się za tarczami liter szukając tam
ocalenia.
chłopcy III
nie bała się gdy weszli do domu. myślała
że to chłopcy z podwórka przebrani
w dziwaczne uniformy. nieraz
przecież bawili się w przebieranki. jej młodsza
siostra też się do nich uśmiechała. tylko
matka jakoś dziwnie pobladła i zasłoniła je
rękoma. czuła wstyd gdy zdzierali z niej sukienkę.
zapamiętała ból i krew spływającą
po jej nogach. ciała matki i siostry leżące
na podłodze. i śmiech chłopców wybiegających
z podpalonego domu.
lekcje samotności
uczymy się samotności jak tabliczki mnożenia. matematyka
coraz bardziej rządzi naszym życiem. bliscy są odejmowani
i zapisywani w księdze nieobecnych. z czasem
wymazywani z pamięci jak błąd w wyliczeniach.
dodawane są tylko napisy na nagrobkach. wojenna
poezja XXI wieku.
04/2021
Opuszczone perony
pamięci Edka Popławskiego
siedzę w pociągu linii coraz bardziej pospiesznej. za oknem
ucieka dzieciństwo i młodość. na najbliższym peronie
czekają już młodzi zbuntowani poeci którzy jeszcze wierzą
że zdołają przewrócić świat na nice. bawią się
słowami jak małe dzieci ołowianymi żołnierzykami.
kilka dni temu na nieznanej stacji wysiadł mój przyjaciel
z plecakiem pełnym nienapisanych tomików. patrzyłem
jak jego cień stopniowo zacierał się na peronie.
chciałem pobiec za nim ale w ostatniej chwili
ktoś mnie zatrzymał. powiedział
że moja stacja jest następna.
Czas wyjścia
Ewie
bardziej od śmierci boli świadomość
rozłąki z Tobą. wprawdzie tylko na chwilę
zwaną wiecznością ale przecież każda minuta
bez Ciebie staje się zapowiedzią nieskończoności.
pocieszam się nadzieją że po drugiej stronie skreślono
czas z listy wymiarów. póki co zbieram
każdą kreskę Twojego uśmiechu i buduję z nich
labirynt aby oddalić moment
wyjścia
siedzę na tarasie i czytam kacpra płusę
siedzę na tarasie i czytam kacpra płusę.
przelatujący gawron kreśli czarne refleksy liter
na żółtych kartkach. w krzaku hortensji skryła się frida kahlo.
uciekła ze strony numer 51 i maluje obraz ze sobą w tle
rimbaud jak zwykle pijany bawi się statkiem jak małe dziecko
w oceanie piaskownicy. jakiś mężczyzna
tłumaczy mi że on też ma żółte papiery
na których jednak nikt nie odważył się napisać wiersza.
gromadzą się tłumy. przechodzę przez ich blizny
do kolejnych domów wariatów. piszę z nich listy uciekam
wracam po raz kolejny by zrozumieć że jest to dom bez wyjścia.
kacper wyciąga następnego papierosa. spalam się powoli. i tak pozostanie
tylko popiół
budzik z opóźnionym zapłonem
budzik z opóźnionym zapłonem wciąż tyka. nie śpię.
czuwam. w pokoju obok ktoś nerwowo szura
łapciami. też nie śpi. kto z nas pierwszy odnajdzie
zapalnik. kto uruchomi kto zgasi? słyszę kroki
pod drzwiami na ulicy. jedni czekają drudzy się kryją.
zdezorientowani jeźdźcy apokalipsy zatrzymali na chwilę
rumaki. podchodzę do nich i karmię je
suchym chlebem trzymanym na wszelki wypadek. może
to właśnie ten moment …
03/2021
Wyspa
całą noc śniłem że już się nigdy nie obudzę. we śnie
leżałem na wyspie gdzieś pośrodku rzeki wypływającej
z zakamarków dzieciństwa. podchodzili ludzie i pytali
o moje sny. zdejmowali barwy z drzew i kwiatów
i wkładali do ich wnętrza. we włosach tańczyły
im rude wiewiórki a w bruzdach zmarszczek mieszkali
mali chłopcy z którymi kiedyś tylko bawiłem się
w wojnę. po przebudzeniu
nie było ani wyspy ani rzeki ani nawet mnie.
O co utracone
tak naprawdę pozostaje w nas tylko to co utracone. ślad
po bitwie na kije. urwany guzik od dziecięcej marynarki
szukany godzinami. pierwsza komunia która może równać się
tylko z ostatnią. wszystko pozostałe może się jeszcze wydarzyć.
to co utracone rośnie w nas jak góra. daremnie
szukamy właściwego szlaku aby
dostać się na jej szczyt bowiem wszystkie już dawno
rozmyły się we mgle.
02/2020
DOM Z MGŁY
gdybym umiał zbudować dom dla ptaków pewnie bym
w nim zamieszkał. to niby takie proste. kilka deseczek gwoździ
i jest dom. żadnych telewizorów i gazet z wiadomościami
o kolejnych trzęsieniach świata. żadnych spikerów
mówiących co i dlaczego mam robić.
gdybym umiał zbudować dom dla ptaków zawiesiłbym go
w moim ogrodzie na gałęzi nieistniejącego już orzecha
i stałbym się jak on poza zasięgiem ludzkiego wzroku. odporny
na uderzenia jak mgła co się ścieli nad ranem. wierzyłbym
w niebo tak bliskie że na wyciągnięcie ramion.
gdybym był ptakiem zbudowałbym dom z mgły
julia
julia ma osiemdziesiąt siedem lat. ciągle pamięta
potajemne schadzki z romeo i kradzione pocałunki
na parkowej ławce. jej ukochany wyjechał
tak daleko gdzie światy się kończą lśniącym karawanem. czasem
czyta od niego listy ukryte pod marmurową płytą. niekiedy
przychodzi do niej kobieta z dwójką dzieci mówiąc że to jej
prawnuki. podsuwa kolorowe cukierki na lepszą pamięć. julia
chowa je na dnie wazonu z zasuszonymi kwiatami
które dostała od ukochanego. nie ma prawnuków ani problemów
z pamięcią. ciągle jest młodą dziewczyną. przed oczyma
ma wciąż roześmianą twarz swojego romeo który powróci
lśniącym karawanem.
NIM SEN NADEJDZIE
tylu moich przyjaciół wymaszerowało w sen. jeszcze
dudnią mi w głowie bębny ich butów uderzające o bruk
niedokończonych wojen. pozostały po nich porozrzucane
guziki od mundurów wierszy. odbezpieczone granaty słów
których nie zdążyli wyrzuć na papier lub choćby na wiatr. nocą
zamiast baranów liczę kroki tych którzy przekroczyli linię
frontu. powoli zajmuję ich pozycje. za nimi
już tylko sen.
___
01/2020
bez ciebie
Ewie
gdy ciebie nie ma sprzęty nie chcą mnie słuchać. zegarek przestaje chodzić jakby chciał powiedzieć że w samotności czas przestaje się liczyć.
psują się okulary i moje książki obrażone
kryją się po kątach na znak protestu
że nie mogą być czytane.
Telefon milknie i pokazuje tylko sygnały że nie chce ze mną rozmawiać.
Woda z kranu płynie jakby wolniej.
Bez ciebie czują się samotne
nawet sprzęty w naszym mieszkaniu.
Granice miłości
Ewie
kocham cię najwięcej we wszystkich światach. Bez względu na którym będę za chwilę. w każdym aż poza granice zrozumienia. Nie sposób przecież miłości zamknąć
w siatce południków i równoleżników nakładanej
na teleskopowe oczy uczonych. Ograniczyć atmosferą czy litosferą. Jednego świata
za mało aby pomieścić coś
co nie ma granic.
Nie mów mi o jutrze
nie mów mi o jutrze, to taka umowna data
wymyślona na potrzeby chwili. Wciąż trwa dzisiaj. Jeszcze
ciągle mogę nie oglądać telewizji i liczyć spadające
z drzew liście. Mam czas do zimy czyli kilka miesięcy.
Później mogą odłączyć prąd. Elektroencefalogram pokaże prostą po której należy przebiec na drugą stronę.
A co jeśli jutra nie będzie i pozostanę z wielkim znakiem zapytania,
z wiecznie otwartymi z przerażenia ustami? Teraz mów do mnie jeszcze oczyma dotykiem dłoni muśnięciem włosów po policzku. Słowa Tetmajera mieszają się z kroplami potu na czole. Coraz bliżej
do zimy. Liście przykryje biała niepamięć .w którą
skryją się razem z moją mrówką. Noszę ją w sercu
jak talizman chroniący mnie przed sobą.
O północy zatrzymał się zegar i nie wiem po której jestem stronie.