04/2021
Wirus w Koronie
do pustej zakorkowanej butelki
ktoś wrzucił dowód przelewu
za rezerwację piaskowych babek
nad deszczowym Bałtykiem
ktoś inny zatrzasnął w walizce bilety na egzotyczną wycieczkę
ci, owi i tamci
przestali bać się długo wyczekiwanych operacji
dziś rano pogłaskałam kota
teraz opuszki palców zaciskają się na wspomnieniu tej miękkości
w południe zajrzałam w oczy latarce „Made in China”
potem w duszę baterii do pilota
codziennie ścieram z warzyw cienie przewoźników
grzebię je w koszu razem z odciskami gumowych palców
przedwczorajsza ważność priorytetowych zadań
spływa po rękach
razem z antybakteryjnym żelem
nawet słońce przechodzi kwarantannę
tymczasem na niebie jasno świecą
nasi bliscy…
nostalgia
bywałam tu i tam
gdzieniegdzie przeniknięta trwaniem
indziej pomiędzy przeprzyszłością
nieobecna tu
zapatrzona tam
woskowałam uszy przed nie
rozcinałam oczy na tak
drzewa szumiały
kwiaty brzęczały
dojrzałe czereśnie topiły się w ustach
zapatrzona w nieobecność
pływałam w Potopie
cięłam się Mieczem
paliłam Ogniem
płakałam z Pięknym Dwudziestoletnim
przesiąknięta dymem z papierosów Hłaski
skakałam
od Platona Kartezjusza Kępińskiego
Freuda Karen Horney do wszelkich Wielkich
a drzewa szumiały
kwiaty brzęczały
dojrzałe czereśnie topiły się w ustach
ginęłam w Powstaniach
paliłam się w piecach
bywałam Antygoną Lady Makbet i Młodym Werterem
ocierając się o nihilizm dekadentyzm i turpizm
nienasycenie poszukiwałam sensu
w pozornym bezsensie
emigrując poza granicę rozsądku
umierałam w Popiołach Marzeń
mówię w języku nie z tego świata
ojczyzną mojej duszy są pisane atramentem z nieba
k s i ą ż k i
verso pollice
kolejny kciuk odwrócił się w dół
i nie chce się wracać
do zatrzaśniętego laptopa
w którym przycięto twoją duszę
z każdym wejściem na stronę ubywa ci sił
żeby skasować wczorajszy wpis
nie chcesz wchodzić w miejsca gdzie słowa jak szubienice
(inni tak chętnie kręcą sznur na twojej szyi
przyczepiając do niego jarmarczne piszczałki)
przecież to tylko gest
choć podobno kiedyś
wytaczał z gladiatorów krew
(dziś co najwyżej zgasi iskrę)
to śmieszne
wirtualny kciuk w dół
i stoisz w deszczu nagi jak król
futerał
wiele lat temu topiłam się
w metalu
ciężkim jak brzemię lęku
wtapiając w siebie jedno i drugie
aż przestałam oddychać
na wiele świetlnych lat
teraz dopływam do Atlantydy
gdzie w zapiaszczonym pianinie
szum muszli jak wiolonczela
gra pieśń mojego wzruszenia
myślę że gdzieś pomiędzy chmurami
musi być wszystko
żeby człowieka godnie przywitać
chopinowską etiudą
inaczej nie zechcę tam wejść
będę błąkać się w próżni
aż trafię na skrzypce
do których wepchnę moją duszę
03/2021
dłużnicy
dawno temu pożyczyłam ci serce
na mały procent wielkiego kredytu
dziś wpychasz je z powrotem
unikając lichwiarskich opłat
które sprytnie ukryłam w umowie*
(*nigdy nie patrzysz gwiazdom w oczy,
ale za to uważnie przyglądasz się gwiazdkom)
siedzimy przy okrągłym stole licytując koszty
mnie brakuje ust i pośladków
tobie – torsu i brody
(wzajemne argumenty palą się w rękach)
jestem bankrutem
przechowywanie w miłosnej formalnie
bijącego serca
nie może być tanie
kredowe dywany
w domach z tłuczonego szkła
przez rozciągnięty w korytarzu strach
skaczą dzieci
kredowymi ustami rysują
uwięzione w kieliszkach
pęknięte serca
w brudnej pościeli toną rodzice
w ich trzewiach rajskie jabłka
z których utoczono ziemskie wino
zatruła się krew
zaczadziły myśli
wystrzeliły w sufit pijane słowa
była praca
jest cztery razy pięćset
plus talony obiadowe z MOPS-u
robić się nie chce
gotować się nie chce
pić się chce
blackout
zachmurzone niebo
przesłania resztki snu
coraz wolniej gasnę pośród ciszy
w której ptaki bez skrzydeł
wydziobują z oczu ziarna
kiełkujące kształtem słów
pod szklaną ścianą płaczu
wchodzę w nas coraz tęskniej
gubię przymiotniki
dławię się przecinkami
bez twoich czasowników
nie mogę postawić kropki
w żadnym czasie
na moją obecność położył się cień
twojej nieobecności
w okiennych futrynach zimuje miłość
na szybach przemarznięte pąki marzeń
absencja staje się większa niż kuchenny stół
na którym kroję ostatni wieczór
rozrasta się we mnie brak
rysuje granicę
gdzie kończysz się ty
zaczynam ja
yesterday
warto czasem stracić
jedną parę rąk
żeby zatańczyć z ciszą
stać się połowicznym kaleką
i zjeść całą czekoladę
(lub z przyzwyczajenia tylko połowę)
potem poprzeglądać się w pustych kieliszkach
których nie ma już po co napełniać
(a może właśnie teraz jest powód?)
niekiedy trzeba
rozstać się z jedną parą oczu
żeby zauważyć że nie jest się połówką
ale całym jabłkiem
które potrzebuje wspólnego koszyka
uplecionego językami z różnych planet