Niebo pod stopami
Czarna rzeka…jest w niej otchłań studni.
Na początku była rzeka i był jej początek.
Bo wszystko jest początkiem i ryby i słowo.
i człowiek – i jego śmierć.
Na początku było niebo, ono było pod stopami,
jak horyzont nad stuletnim dębem.
Na początku było niebo, jak początek słońca
i jak słońce z miejscem między ludźmi.
Zacznę, wędrowanie, jak dzień modlitwą,
Jak noc śmiercią i jak prośbą o śmierć.
Ja poeta, ja odchodzący i ja przebaczający.
Pode mną nie ma już nieba, jest nicość
Moja otwarta przestrzeń
Jestem długością i szerokością pokoju
To są moje kroki do przestrzeni
Do otwartego okna i zapachu wiatru
Nie nazwę się inaczej jak ten z głową opuszczoną
Kiedy myśl rzeźbi łzę pod okiem
To co dziś nazwę przestrzenią
Jutro będzie moim więzieniem
i zapisem odchodzącej wolności
A przecież było tak pięknie… blask słońca
dotyk deszczu i uśmiech matki…
A przecież mogło być tak pięknie… nadal
Jest niedziela i jest dźwięk dzwonu kościelnego
Hałas otwieranych drzwi…
To otwarcie przestrzeni i droga do świętości
Choćby na moment zjednoczenia z kościołem
A później to już tylko codzienność…
niedzielny rosół przy stole i niedzielny spacer
ot zwykła świąteczna rzeczywistość
Przestrzeń zamyka się wieczorową porą
Tylko poeta niezmiennie… od świtu do świtu
Żyje na pograniczu dwóch światów
Poeta i jego przemijanie
Ten czas stał się czasem smutku
obrazem przegranego życia
świadomością że świat nie jest moim światem
a noc spokojną samotności
moja noc budzi nadzieję odejścia
i wtedy mogę nazwać to wybawieniem
moim radosnym przejściem na drugą stronę
dziś spotkanie z człowiekiem staje się goryczą
świadomością dwujęzyczności
mój język i jego język to inne pokolenie
Więc może odejść tak znienacka
Bezszelestnie usunąć się w cień
Zamknąć życie przy książkach
Wieczorem stanę w oknie
wsłucham się w głos kościelnego dzwonu
I uronię łzę jak kiedyś przy grobie matki…
Nie szukam życia
Było… przeminęło
Zamknę resztki oddechu w czterech ścianach
A otworzę się poezją
Ona jeszcze pozwala na sen
Publiczna rola już nie dla mojego ciała
Niechaj życiem bawią się młodzi
Poeta szykuje się do drogi powrotnej
To co przeżył starczy na całą wieczność
Tam będzie czas na rozmyślania
I na rozmowy przy wspólnym stole
Mój słoneczny dzień
Zobacz kochanie jaki piękny dzień mamy
a ty taka smutna nieobecna
jakby ciebie nie było
otworzyłem okno na szerokość balkonu
Lekki wiatr porusza gałęziami drzew
Zrobię ci mocną kawę
Wtedy może i uśmiech zawita na twej twarzy
Usiądź na balkonie tam dużo słońca i powietrze
Zawsze źle oddychałaś krótko z obawą o życie
Dziś inny czas najdroższa
Nie ma bólu nie ma cierpienia i nie ma śmierci
To jest inny wymiar jakby czasu nie było Powiedz coś… cokolwiek… dlaczego milczysz
Twoje milczenie… to mój smutek
Usiądź na balkonie… nie odchodź… proszę
Ten dom potrzebuje ciebie
Jak ja potrzebuję nadziei
Zobacz jaki piękny dzień mamy a ty a ja…
Dwoje staruszków i puste fotele
To już za chwilę