07/2022
Nie przeskoczy nieba
Zapukała do drzwi,
noc gwiazdom skradziona.
Spłoszyła niewinną szczerość
do potęgi trzeciej bez bawełny.
Weszła do przedpokoju,
rzuciła gradem podnieconych gestów
i została na ciele napiętym jak struna
mammograficznym spojrzeniem.
Usiadła na końcu łóżka,
zaproponowała
lampkę bez wina w kolorze ust,
na których zastygły wścibskie pretensje.
Nim odpłynęła na rauszu,
wyszła przez okno.
Nie doczytała drobnego druku
subskrypcji chłopaka w moich oczach.
Przed
Parę minut po piątej
Patrzę w niebo
jedna po drugiej
zakładają powłoki
Płyną przed siebie
Parę minut przed szóstą
Pośpiesznie spakowane
taszczą ufność na czyste jutro
bez grzechu niewyznanego
Już siódma
Czuję coraz mniej
Płynę z nimi
choć nie wiem z której strony nadciągnęły
i czyją duszę z nimi przywiało
W górę piekła
Zapełniam treścią sakwę Judasza
omijając Sodomę.
Startuję ze światłem,
mam swoje atuty.
Podnoszę krucyfiks,
upadam czwarty i piąty raz.
Spoglądam w górę,
niebo krwawi.
Nie czuję ciężaru ognia.
I tylko jego wciąż za mało
Patrzę na marynarkę,
prasuję wymiętą koszulę
i wykrzykuję w twarz Bogu.
Nie podobne jest, by
równocześnie
zabrać i dać
człowieka,
będącego jednakowo
po tej i tamtej stronie życia.
Przytulam jego ulubiony
sweter,
który dawno wyszedł z mody
i przeklinam wszystkie świętości
słowiańskie, celtyckie,
kawałki podartych zdjęć,
róże, kluczyki, herbatę,
pozostałości, adrenalinę,
puste pragnienie bliskości
niewylewane za kołnierz słowa, które cedziliśmy
od rzeczy.
Ptasi móżdżek, ptasie gniazdo,
upadam pod ciężarem
nieobecności.
Pamiętam zapach jego koszuli
i czekam…
06/2022
Ja czy jednak one
Dysponuję spadkiem po kobietach
które wyschły w odbiciu lustra
Z twarzą nadgryzionych marzeń
okaleczona słabością stereotypów
stoję w oknie
wyczekując rozgrzeszenia
za zbrodnię przeciwko nocy
Pod stopami obcy bruk
dzikie ulice i kierunek
nie po drodze
przypominają że one
też tu były
W gasnącym sercu sen
niejednakowo rozmazany
bije rytmem tych które
pragnęły wysypać piasek z klepsydry
i odrodzić się w innym czasie
by oddechem reanimować siebie
w smaku śliwek z sadu
we włosach splątanych wiatrem
w zapachu wiejskiego chleba
w ich przejrzystych źrenicach
Jestem znakiem krzyża
który one wykonywały
kładąc głowę do poduszki
Geometria
Z chwil które się nie wydarzyły
w ekliptyce rodzaju nijakiego światłych umysłów
jestem morfologią ostańca
wyizolowanej formy
Ukrywam się pod bezkształtnością
Elektron wiatru proton słońca kwark deszczu
przypominają że jesteś odlegle niepodzielny
w Warkoczach Bereniki
w roju meteorów ognistych
Każdy zapach cynamonu z goździkiem
wypełnia mnie tobą
najgłębiej
Gasnę w świetle
kiedy księżyc moich ust dopomina się
gorących pocałunków
W deklinacji Korony Południowej
rektascensja serca spada na dno
I staję się drażniącą próżnią
w każdym słowie przelanym
Palę się na stosie pragnień
A Ty zapełniasz obce kartki
izospiny
abstrakcją przestrzeni
05/2021
Sekretarzyk
Podrapany
w piwnicy trzymał tożsamość
bez szuflady
jest
Dotykam jego duszy
głaszczę dłonią
przytulam
Osłaniam ciałem
Ustawiam
przy sercu
Sentyment starocia
defektywnie zgaszony
Wspomnienie (tej) duszy
alegoryczne i światłe
Życie raz jeszcze
Zatem
czysta kartka
brak skreśleń
i błędów
w słowie życie
oddech
na lusterku
Czas migrujący
Podniosłam z bruku wiek
zbitkę przypadkowych liczb
podczas eksmisji stąd
i z meldunkiem tam
dla innych zawsze – dla siebie
chwyciłam odruchowo
kilka cyfr pesel
reszta i szpargały
to tamto i może
adres nieczytelny
pod ławką obierki po jabłku
skóra na piszczelach
której wiatr cieniem
podpieram ścianę
stroję się w cierpliwość
dla innych zawsze – dla siebie
Buona sera
Na straży dnia
pochylony zmierzch
nad prezbiterium snów
tuli noc
ostatnie sylaby
zasłyszanych myśli
Zakrystia
sfery gwiazd
niebiesko mi
budzą się stworzenia
wschodzącego księżyca
Tchnienie w układzie krążenia
na przełaj dywagacjom mędrców
prostuje zakrzywione słowa
ludzie splatają słowa –
sumę wszystkich żyć
04/2021
W głąb siebie i dalej
Trafiona rykoszetem
śmiertelności
otwiera syryjską opaskę
płochej naiwności
menora nocy
W głąb podróży
pachnie zadumą:
gdzie jest jej miejsce
w tym czy w innym życiu?
Jeszcze chęci
i drgnięcie warg
już urna
ciemnica
Zdrowaśka
Jest przejazdem
garścią prochu
Uśpiona tęsknota
Słucham tęsknoty
kotara wspomnień odsłania
głowę na poduszce
haftowanej zapachem siana
i w półśnie czuję
jakbym znowu miała
dwadzieścia lat
nie więcej
Siedzę na łące
splatam wianek
z młodzieńczych marzeń
wracając w miejsca
we mnie schowane
W dłoniach trzymam
cały świat i połowę
wszechświata
Zapatrzona w dal
sięgam po jeszcze
Już świta
czas wstać
nieznośna pora
przebudzenia
Supeł
Zaciska krtań
w półsłowie
między wersami
Cel nieosiągnięty
nie odejdę
choć głos zawisł
krzesło się przewróciło
Pobiegnę ku górze
z ufnością trwającą
w niepewności
Drganiem szeptów
rozplączę nieśmiałość
Byłam jestem być może będę
Byłam jak neofitka
pod egidą nieba
jak myśl laminowana
osobliwą treścią
Jestem łzą morza
targaną sztormem
dźwiękiem
opadającej kotwicy
W furcie życia
będę rotą
nieprzemijalności
by kiedyś nie teraz
w korporacji poezji
przekroczyć
wysokie progi Albionu
I choć jeszcze
nie czas umierać
pragnę więcej
niż tylko
zostawić ślad
obcy spojrzeniu
bliski sercu
Kazamata życia
dziewczyny znikąd
cały świat i połowę
wszechświata
Zapatrzona w dal
sięgam po jeszcze
Już świta
czas wstać
nieznośna pora
przebudzenia