06/2022
Ja czy jednak one
Dysponuję spadkiem po kobietach
które wyschły w odbiciu lustra
Z twarzą nadgryzionych marzeń
okaleczona słabością stereotypów
stoję w oknie
wyczekując rozgrzeszenia
za zbrodnię przeciwko nocy
Pod stopami obcy bruk
dzikie ulice i kierunek
nie po drodze
przypominają że one
też tu były
W gasnącym sercu sen
niejednakowo rozmazany
bije rytmem tych które
pragnęły wysypać piasek z klepsydry
i odrodzić się w innym czasie
by oddechem reanimować siebie
w smaku śliwek z sadu
we włosach splątanych wiatrem
w zapachu wiejskiego chleba
w ich przejrzystych źrenicach
Jestem znakiem krzyża
który one wykonywały
kładąc głowę do poduszki
Geometria
Z chwil które się nie wydarzyły
w ekliptyce rodzaju nijakiego światłych umysłów
jestem morfologią ostańca
wyizolowanej formy
Ukrywam się pod bezkształtnością
Elektron wiatru proton słońca kwark deszczu
przypominają że jesteś odlegle niepodzielny
w Warkoczach Bereniki
w roju meteorów ognistych
Każdy zapach cynamonu z goździkiem
wypełnia mnie tobą
najgłębiej
Gasnę w świetle
kiedy księżyc moich ust dopomina się
gorących pocałunków
W deklinacji Korony Południowej
rektascensja serca spada na dno
I staję się drażniącą próżnią
w każdym słowie przelanym
Palę się na stosie pragnień
A Ty zapełniasz obce kartki
izospiny
abstrakcją przestrzeni
05/2021
Sekretarzyk
Podrapany
w piwnicy trzymał tożsamość
bez szuflady
jest
Dotykam jego duszy
głaszczę dłonią
przytulam
Osłaniam ciałem
Ustawiam
przy sercu
Sentyment starocia
defektywnie zgaszony
Wspomnienie (tej) duszy
alegoryczne i światłe
Życie raz jeszcze
Zatem
czysta kartka
brak skreśleń
i błędów
w słowie życie
oddech
na lusterku
Czas migrujący
Podniosłam z bruku wiek
zbitkę przypadkowych liczb
podczas eksmisji stąd
i z meldunkiem tam
dla innych zawsze – dla siebie
chwyciłam odruchowo
kilka cyfr pesel
reszta i szpargały
to tamto i może
adres nieczytelny
pod ławką obierki po jabłku
skóra na piszczelach
której wiatr cieniem
podpieram ścianę
stroję się w cierpliwość
dla innych zawsze – dla siebie
Buona sera
Na straży dnia
pochylony zmierzch
nad prezbiterium snów
tuli noc
ostatnie sylaby
zasłyszanych myśli
Zakrystia
sfery gwiazd
niebiesko mi
budzą się stworzenia
wschodzącego księżyca
Tchnienie w układzie krążenia
na przełaj dywagacjom mędrców
prostuje zakrzywione słowa
ludzie splatają słowa –
sumę wszystkich żyć
04/2021
W głąb siebie i dalej
Trafiona rykoszetem
śmiertelności
otwiera syryjską opaskę
płochej naiwności
menora nocy
W głąb podróży
pachnie zadumą:
gdzie jest jej miejsce
w tym czy w innym życiu?
Jeszcze chęci
i drgnięcie warg
już urna
ciemnica
Zdrowaśka
Jest przejazdem
garścią prochu
Uśpiona tęsknota
Słucham tęsknoty
kotara wspomnień odsłania
głowę na poduszce
haftowanej zapachem siana
i w półśnie czuję
jakbym znowu miała
dwadzieścia lat
nie więcej
Siedzę na łące
splatam wianek
z młodzieńczych marzeń
wracając w miejsca
we mnie schowane
W dłoniach trzymam
cały świat i połowę
wszechświata
Zapatrzona w dal
sięgam po jeszcze
Już świta
czas wstać
nieznośna pora
przebudzenia
Supeł
Zaciska krtań
w półsłowie
między wersami
Cel nieosiągnięty
nie odejdę
choć głos zawisł
krzesło się przewróciło
Pobiegnę ku górze
z ufnością trwającą
w niepewności
Drganiem szeptów
rozplączę nieśmiałość
Byłam jestem być może będę
Byłam jak neofitka
pod egidą nieba
jak myśl laminowana
osobliwą treścią
Jestem łzą morza
targaną sztormem
dźwiękiem
opadającej kotwicy
W furcie życia
będę rotą
nieprzemijalności
by kiedyś nie teraz
w korporacji poezji
przekroczyć
wysokie progi Albionu
I choć jeszcze
nie czas umierać
pragnę więcej
niż tylko
zostawić ślad
obcy spojrzeniu
bliski sercu
Kazamata życia
dziewczyny znikąd
cały świat i połowę
wszechświata
Zapatrzona w dal
sięgam po jeszcze
Już świta
czas wstać
nieznośna pora
przebudzenia